Rafal Wojaczek NA IMIENINY RAFAŁA WOJACZKA Ktoś, Kto kocha Nie jest tym, co Umrze. Więc choć skądinąd wie, że śmierć poufnie Dowiadywała się nawet u księży I przodowników policji, Wierzy. Ktoś, Kto wierzy Nie jest tym, co Żebrze. Więc choć go bolą wszystkie rany cięte Siekierą światła aż do kości rdzenia, Swoje powietrze łykając Czeka. Ktoś, Kto czeka Nie jest tym, co Kupi. Więc choć odmienia imię swej zasługi Przez pory roku i księżyca kwadry, Gorzka sól klęski siada na Wargi. wieczna aktualność najwyższą cnotą sztuki Wspólnie wzięliście waszą martwą siostrę Jeden za nogi drugi za głowę ujął I ponieśliście niedaleko O tu właśnie W kącie podwórka żeście ją złożyli I złożyliście dłonie do modlitwy Tylko że słów wam brakło Jakoś Zapomniało wam się więc z tej złości Rzuciliście się na nią i na nowo Obudzili: między nogi wetknęli kij od miotły Aż poruszona tym gwałtem otworzyła oczy Powiedziała jakieś słowo Uśmiechnęła się A wy krzycząc: dziwka jaka dziwka Bez modlitwy uciekliście zostawiając Ją w tym kącie na kolejną śmierć MARTWY SEZON Zjechałem tu nie w porę Sezon jeszcze nie otwarty a już miejscowi mówią że tu się nic nie zacznie Wczoraj widziałem wyniesiono w kubełku pana profesora taki był mały Tak, tu się ludzie kurczą oszczędność na jedzeniu i deskach na trumnę Pan profesor Pan profesor to była cała epoka Ciągnął za sobą nogę To był ślad po ostatniej kochance pana profesora miała na imię Andrzej Tak, tu już nic się nie zacznie Tak, zjechałem tu nie w porę kto żyw ten umiera pośpiesznie jedną wolną już salę zamieniono na składzik pewnie już niedługo założą tu klamki Tak, to już jest koniec Myją korytarz Pastują podłogi 1965 DAMSKI KLUB Chodzą wokół zielonego drzewka Wokół choinki chodzą całkiem nago A każda trzyma w prawej ręce świecę A każda świeca nierówno się spala A lewą ręką każda każdą drapie Drapie ją w plecy aż do krwi ją drapie Potem przykłada świecę do krwawiącej rany Potem porzuca świecę i pod drzewkiem kuca Kucają wokół zielonego drzewka Rodzą potworki tureckim sposobem A potem jakby całkiem zapomniały Gdzie były co robiły Ubierają się i wychodzą 30 IX 1965 piosenka o poecie Ponieważ bity jest ciągle jak dziecko, Poeta, sztuki nie znający wcale, Pięść poematu zaciska i bije. Bije kobietę, bowiem się podmywa, Wyciska wągry oraz się maluje. Bije swą żonę za to, że kobieta. I za to samo bije swoją matkę. I ojca bije za to, że z nią jest. Władzę opluwa prędkimi stychami. I tłucze szyby rymem i kopniakiem Akcentu główkę embriona w macicy Przetrąca tak, że matka syna pozna Po idiotyzmie, z którym się urodzi. Poeta także inne rzeczy robi, Ale już wtedy przestaje nim być. 1968 koniec poezji Koniec poezji winien być w ciemnej sieni czynszowej Kamienicy kapustą woniejącej wychodkiem Winien niespodziewanym błogosławieństwem być noża Pod łopatkę lub łomu w skroń zwięzłym jak amen Bowiem winien być czołgiem rozpędzonego nieba Koniec poezji winien być szybszy nawet od myśli By krzyknąć co mogłoby oznaczać bunt czy żal Koniec poezji winien być niegramatyczny * * * Sól w nasze rany, cały wagon soli By nie powiedział kto, że go nie boli Piach w nasze oczy, cały Synaj piasku By nie powiedział kto, że widzi jasno Głód w nasze trzewia, suche kromki głodu By nie powiedział kto, że nie wie co głód But w nasze krocza, kopniaków choć tysiąc By nie powiedział kto, że spłodziłby co Knut w nasze głowy, sto pałek umyślnych By nie powiedział kto, że sobie myśli Strach w nasze serca, tyle grozy gęstej By nie powiedział kto, że nie zna lęku I salwę w płuca czy też sznur na szyję By nie powiedział kto, że jeszcze żyje KONIEC ŚWIATA To mogło być we wtorek albo w piątek Niewykluczone też że w poniedziałek lub w środę A równie dobrze w czwartek sobotę czy w niedzielę W styczniu lecz także w lipcu zgódźmy się Że to przecież nie jest takie ważne W roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym Zdaje się - którymś rano lub o zmierzchu W samo południe albo o północy W pogodę słoneczną może w deszcz może w czas zamieci Na własnym pasku powiesił się Na czymś stosownym czy nie na rurze od bojlera Dwudziestoiluśtamletni skończony alkoholik Rafał Wojaczek syn Edwarda i Elżbiety z domu Sobeckiej 1970 Marcin Świetlicki Pod wulkanem Po zdjęciu czarnych okularów ten świat przerażający jest tym bardziej. Prawdziwy jest. Właściwe barwy wpełzają we właściwe miejsca. Wąż ślizga się po wszystkim, co napotka. Właśnie nas dotknął. Niczego o nas nie ma w Konstytucji. Śnieg spadnie i zakryje wszystko. Na razie widać jednak miasto - czarną kość rozjaśnianą niekiedy światłami maleńkich samochodów, usiadłem wysoko i patrzę. Wieczór. Już zamknięte wszystkie wesołe miasteczka. Niczego o nas nie ma w Konstytucji. Po zdjęciu czarnych okularów ten świat przerażający jest tym bardziej. Szedł z nami pies i śmierdział. Wszystkie dokumenty uległy rozkładowi. Wszystko, co kochałem uległo rozkładowi. Jestem zdrów i cały. Pod wulkanem urodziło się DZIECKO! Palenie Pytam: dlaczego niepalący wsiadają bez skrupułów do przedziałów dla palących? Czemu chcą dominować? Czemu są wiecznie urażeni? Mój mały przyjacielu, papierosie. Spędziłem z tobą więcej czasu niż z kimkolwiek. Niszczymy się nawzajem, czule zobowiązani. Pytam: dlaczego niepalący nie doceniają naszej samotności, naszej niemądrej odwagi, naszego żaru, popiołu? Z martwych Nowe życie wymaga nowych kobiet. Oto wyobraźnia już tłoczy obrazy pośladków, klęsk, brudnych nóg i włosów, piegów, kosmetyków. Nowe życie i wiele rozmów typu "martwię się o ciebie", odbytych po to, by sumienie nasycić, nowe życie, noc wypiera noc, pogrzeb na wyścigi z pogrzebem. Kiedyś się zdecyduję, teraz jeżdżę, nie wiem, wrócę, jeżeli spełni wreszcie się mój jedyny warunek, skoro prawa nie mam do stawiania warunków, postawię sam sobie wódkę, warunek wysłowię, nie usłyszę go. Nowe porządki Sporządnial, śpi nie chaotycznie, byle gdzie. Pije wcześnie, nie jeździ taksówkami nocą. Syn którejś nocy mu rękę położył na ustach, żeby sprawdzić, czy aby na pewno oddycha -zawsze będzie oddychał, jakkolwiek zdecydowano, jakkolwiek będzie zdecydowane. K Dzisiaj dostałem pismo od państwa. Państwo chce, bym się zgłosił w stosownym urzędzie. Państwo nie prosi, państwo żąda. To niemożliwe przecież oczekiwać by państwo prosiło, żąda państwo. Ale ja umarłem, ja umarłem. Nie chodziłem głosować na urzędników państwa. Sam sobie jestem winien. Nie brałem państwowych kartek na państwową wódkę, państwowe papierosy i państwową mąkę. Nie brałem państwa talonów na bony państwowe. Sam sobie jestem winien. Muszę wyznać, że jednak podstępnie korzystałem z państwa komunikacji. Ale ja umarłem, a umarłym przecież przebacza się łatwiej. Czasami z przyzwyczajenia golę się, lecz zarost rośnie nawet umarłym. Czasami z przyzwyczajenia wchodzę w jakieś kobiety, czasami je zapładniam, ale rodzą wyłącznie widmowych pogrobowców. Ja umarłem. Czasami piszę wiersze i wiem, że w ten sposób sprawiam przykrość państwu. Jeśli wezwanie to dotyczy akurat tego faktu, to nie zamierzam się tłumaczyć. Jakże umarły może się tłumaczyć? Jeśli umarli mogą być zagrożeniem dla państwa, jeśli nie są bezkarni, to tak widocznie musi być, nie mogę umrzeć bardziej... Dla Jana Polkowskiego Trzeba zatrzasnąć drzwiczki z tektury i otworzyć okno, otworzyć okno i przewietrzyć pokój. Zawsze się udawało, ale teraz się nie udaje. Jedyny przypadek, kiedy po wierszach pozostaje smród. Poezja niewolników żywi się ideą, idee to wodniste substytuty krwi. Bohaterowie siedzieli w więzieniach, a robotnik jest brzydki, ale wzruszająco użyteczny – w poezji niewolników. W poezji niewolników drzewa mają krzyże wewnątrz – pod korą – z kolczastego drutu. Jakże łatwo niewolnik przebywa upiornie długą i prawie niemożliwą drogę od litery do Boga, to trwa krótko, niby splunięcie – w poezji niewolników. Zamiast powiedzieć: ząb mnie boli, jestem głodny, samotny, my dwoje, nas czworo, nasza ulica – mówią cicho: Wanda Wasilewska, Cyprian Kamil Norwid, Józef Piłsudski, Ukraina, Litwa, Tomasz Mann, Biblia i koniecznie coś w jidysz. Gdyby w tym mieście nadal mieszkał smok wysławialiby smoka – albo kryjąc się w swoich kryjówkach pisaliby wiersze – maleńkie piąstki grożące smokowi (nawet miłosne wiersze pisane by były smoczymi literami...) Patrzę w oko smoka i wzruszam ramionami. Jest czerwiec. Wyraźnie. Tuż po południu była burza. Zmierzch zapada najpierw na idealnie kwadratowych skwerach. Alibi Śni się alibi. Umrę teraz, bo nie chcę umierać w samotności. Umrę teraz, objęty i spokojny. Zanim dzień powie prawdę. Jacek Podsiadło * * * Kra płynie rzeką i chrzęści. Mielą się zęby i pięści. Ścisnąć tak, ścieśnić, zagęścić język, by chociaż po części upchnąć w nim wstyd, i nieszczęście. Triumfuj, zwycięski kaleko. Cześć iksom. Chwała igrekom. Kra chrzęści i płynie rzeką. Zbrylone, mordercze mleko. Morze jest już niedaleko. Kiedy urodzę się na nowo Dobromirowi Kożuchowi Kiedy urodzę się na nowo, zwykły - z rękami, z fiutem, z głową, to ty już miej tam, wiesz, gotową... Żytnią? Żubrówkę? Żołądkową? Kiedy na nowo się urodzę, to będzie zwykły dzień. Jak co dzień. Jak święta Łucja, to po wodzie. Przyjdę. Wyglądał będę młodziej. Że niedzisiejszy, nietutejszy, przyjdę nieśmiałym kroczkiem gejszy, cichy jak szpieg, dwa razy mniejszy. I nasłuchiwał będę. Węszył. Przyjdę o czwartej pięć, jak mistyk. Mydlanym krokiem opiumisty. Bezwonny i pół-przezroczysty. I perwersyjnie uroczysty. A cień mój straszny i zwęglony nie przyjdzie za mną z tamtej strony, wreszcie granice i kordony przydadzą się. Nowonarodzony mogę być mdły i nawrócony, jeżeli chcesz. I co dzień z rana wraz ze Stachurą na kolanach stać mogę przed wschodzącym słońcem. Tak aż do końca. A przed końcem, ponieważ ciągle będzie wcześnie, pójdę do sadu rwać czereśnie, rude i pogrążone we śnie. Mój Ojciec w niewygodnym grobie pogratuluje chyba sobie, że mu na nowo się urodzę, choć pewnie znów tu coś przeskrobię. Spał będę w nocy, a nie w dzień. Już nikt nie powie o mnie: leń. Jeszcze się przydam. Dzieci spłodzę, kiedy na nowo się urodzę. Spał będę w lesie, jak ten śmieć. Jadł będę szron, szadź, śnieg i śniedź. I kto by jeszcze śmiał mnie mieć, kiedy na nowo się urodzę ? I choćby Michał Ochy zdychał, to póki jeszcze będzie dychał będzie miłował swego syna i się go trzymał, trzymał, trzymał. Więc jak natchnione chuje z drzewa próbujmy własne pieśni śpiewać. Któż nasze słowa nam podpowie, jeżeli nie nasi synowie? Każdy we własną zadmie surmę. Natrzemy we trzech, czyli hurmem Weźmiemy sobie siebie szturmem. Zdamy egzamin. Wtedy umrę. Hoduję dla ciebie żurawia (piosenka) Hoduję dla ciebie żurawia w kenozoicznym ogrodzie, wytresowany Czukcza karmi go pchłami. Mam Wisłę sztuczną jak uśmiech skazańca, mam płaskodenne łodzie, mieszkanie w mydlanej bani, ach, w snach, które lekko prysły. Tam Eugeniusz i Herkus pławią się w Pseudobałtyku, a Estonia wygrywa z Boliwią bitwę o Litwę. Żmije łykają kije, śmierć serce ma na patyku a tonącemu podaje się płyn po goleniu, nie brzytwę. Zaciągam się papierosem i puszczam dla ciebie nosem jedwabne wstęgi Möbiusa, znikome nieskończoności. Karaibskie dziewczyny snują się wokół, bose. I Karaibkę na bibkę zapraszam ku obopólnej radości. I jeszcze przerabiam na prąd smutne, minione stulecia. Bo wiesz, w historii jest wielki, niewykorzystany potencjał. Żuraw jest z gąbki i octu, żeby mi nie odleciał. A Czukcza, choć kastrat, chce nawiać do Inowrocławia, więc ja, kiedy już tego żurawia zapuszczam w ten ogród, to myślę, jak trudno jest stworzyć stworzenie, które by nie uciekło. Choć Wisła jest ci potrzebna, bo lubisz przyglądać się Wiśle, to wiem: wymyślając ci raj, zgotowałem ci piekło. Godziny po Noc zanurzona w sobie jak palacz opium. Krew, zmęczona wartowniczka, leniwie okrąża ciało. Niechętna poduszce głowa ciąży ku górze, czepia się pułapek światła, wpada we własne sidła. Trzeba wyjść z domu, stanąć obok samego siebie: śpią góry jak święte krowy i cisza rozgarnia las, na horyzoncie majaczy w malignie Śnieżka, jej westchnienie stapia się z rżeniem koni zapomnianych przez wieczór, niknie wśród gwiazd. Nie ma poezji. Nie ma poety. Przytrzaśnięty drzwiami w szczelinie światła zgasł. Polowa definicji Podnosząc pokrywkę garnka z rosołem widzę kury rozgrzebujące słomę na podwórzu. Patrząc na kury widzę rosół. I to jest całe moje nieszczęście - chciałbym powiedzieć - ale to jeszcze nie jest całe moje nieszczęście. * * * prosiłem dziewczynkę - narysuj mi Drogę dom drzwi okna i dym z komina - narysowała wszystko w kreskach deszczu - ale ty jesteś w środku pod dwiema pierzynami - mówiła podziękowałem zabrałem rysunek i odszedłem - zaczekaj jeszcze piorun - krzyknęła wyjmując czerwoną kredkę * * * chciałbym wierszem zmienić świat albo chociaż jednego człowieka albo choć jedną jego decyzję - powstrzymać niewłaściwy gest lub słowo jestem w stanie napisać taki wiersz ale powstrzymam się jeszcze