W glowie Brunona Schulza MAXIM BILLER Humaczyla Malgorzata Mirotiska PWN Pochwalony niech b^dzic ten, kto powoluje do žycia dziwne twory. S J. Agnon, / krzywe bedzie proste „Wielce Szanowny, Czcigodny, Drog i Panic Tomaszu Mann", w pewien zaskakujúce deply lišto padowy dzieň jesienia 1938 roku maty, szezuply, powažny mežczyzna napisal powoli i ostrožnie w swoim notesie - i na-tychmiast pr/ckrcšlil te slowa. Wstal ze /.byt niskiego, cicho skrzypiaccgo krzesla obro-towego, na którym siedzial od wezesnego popoludnia przy takže zbyt niskim biurku pochodzacym z dawnego biura jego ojca, wy-ciijgnaj przed siebie řece, jakby to byla poranila gimnastyka, potem przeniósl je na boki 7 i do góry, kilkakrotnie powtórzyl cat4 opera-cje, wreszcie, zadzierajac gfowc, patrzyi dwie, trzy minuty na waski, zabrudzony swietlik, pr/.cd którym wciíjž na nowo pojawiaíy sie buty i nogi, spiczastc czubki parasoli i obrab-ki spódnic przcchodniów spieszífcych ulica Floriaňska, Potem znów usiadt i zaczql jeszcze raz od poczgtku, „Wielcc Szanowny Panie!", napisat. „Wiem, že eodziennie otrzymuje pan dziesiqtki listów i jcsli sít; tlie myle, wiecej ezasu spedza Pan na odpowiadaniu na te lawinowq korespondence aniželi na pisaniu Paňskich wspania-lych, cudownych, slynnych na calym áwiecie powiešci. Doskonale sobie wyobražam, co to znaczyí Ja sam musze trzydzicsci szešc godzin w tygodniu wprowadzač w tajniki rysunku moich kochaných, ale kt>mpletnie pozbawio-nych, niestety, talentu chlopców, i gdy pod koniec d ni a opuszczam zmeezony gimnazjum Jagieily, w którym ueze..." - przerwat, znów sie podnióst i uderzyl przy tym lcwym kola-nem w biurko. Zamiast jednak, jak by to zrobil každý na jego miejscu, zaczac rozcierač sthi- czone kolano albo klnac cicho, kuštykač po m.ilym pokoiku w suterenie, chwycit ohiema rukami glowe - byla to bardzo duža, niemal trójkatna, lad na glowa, Z daleka przypomi-nala papierowy latawiec, który jego ueznio-wie pLiszczali od pierwszych wietrznych dni wrzesniowych w kamieniofomie Koszmar-sko - šcisnql ja. mocno i zaraz puscit jedným gwaltownym ruchem, jakby chcial w ten spo-lób pomoc swoim myšlom vndostač síe^ na zewngtrz. To podziafafo, jak prawie zawsze, i juz siedziaí znów przy stole i pisal nu nowcj, pustej stronicy szybko i bez zastanowienía. „Drogi Doktorze Tomaszu Mann! Chociaž nie známy sie. osobiscie, czuje sie w obowiaz-ku poinformowac Pana o sprawie równie delikátnej, jak bulwersujacej, która od niedaw-na spedza mi sen z oezu. Ale do rzeezy. Otóz przed trzema tygodniami przybyl do naszego m i asta Niemiec, który utrzymuje, že jest Panem we wtasnej osobie. Ponicwaž znam Pana jedynie z fotografii zamieszczanych w gazetách, jak zreszra, my wszyscy tutaj w Droho-byczu, nie moge przeto stwierdzic z absolutny pewnošcia., že ów czlowiek nie jest Szanow-nym Panem, ale juž same tylko historie, ktorými nas raczy - abstrahujme od jego sraty-gowanego ubránia i ostrego zápachu eiata, który go spowija - budzq wiele wa.tpliwosci, dajme pole do snucia domyslów i spekulaqi. Nic ehciatbym scawiaé ostateeznej diagnózy, wedtug mnie jednak ten przybysz jest mocno podej rzaný". „No, bardzo dobrze, to powinno wystar-czyé na poczqtek", pomyšlal z zadowoleniem malý, powažny mc^zezyzna w suterenie przy ulicy Floriaňskiej i wsunql olówek - byt to Koh-i-Noor HB, który m w razie potrzeby mógt takže rysowac - do wewn^trznej kiesze-ni cieplej, belgijskiej marynarki, któr^ nosil przez okrqgly rok. Potem zatrzasnql ezarny notes z pustq. nalepkq na stronie tytulowej i pogladzil poliezki w sposób, jakby to nie byla jego twarz. Po raz pierwszy tego dnia, nic, pierwszy raz od wielu miesiecy, može nawet od lat, nie mial uezucia, že z otaczaja/ cych go šcian zaraz wypelznq wielkie, ezarne jaszczurki i zlošliwic szezerzace si$, typiace na niego chytrze, zielone jak nafta zmije. Nie slyszal, jak to zwykle bywato, co pare minut lopotu ogromnych skrzydel archeopteryk-sa tuž za swoimi plecami, nie bal si?, že juž niedlugo, bardzo, bardzo niedlugo, wydarzy sic cos niewyobražalnie strasznego. Kiedy to sobie ušwiadomil, natychmiast znów wpadi w panike, poniewaž to mogta byc tylko pu-lapka losu. Odkad tylko mógl myšleč, Bruno - tak nazywal sie m^žezyzna z twarzíj papierowego latawca - budzil si^ každego ranka ze strachem. Strach i on szli rázem na šniadanie do herbaciarni l.isowskiego, strach towarzyszyl mu w drodze do gimnazjum i spoglqdal przez rami$, kiedy przygnebieni chlopcy pokazy-wali z markotnymi minami panu profesorowi swoje jak zwykle nieudane rysunki zwierzíjt i pokryte ezarnymi odciskami paleów gipso-we modele ich malých, wdzi^cznych glówek. Strach nie odst^powal go na krok, kiedy ga-wexlzil na przerwach z innymi nauezycielami - zazwyczaj poruszano blahé i z gruntu nie-istotne kwestie „zawodowe", jak mlodzieň- 11 C2e wybryki, blagi i popisy gimnazjalistów, czascm ktoš zmienial témat na bardziej po-wazny i zaczynal opowiadac o nowym spek-taklu w warszawskim teatrze Kamiňskiego1, ale nigdy i nikt nie zahaczyl, nawct przypad-kiem, o polityczny szum, który robili osrat-nio Niemcy - i nie opuszczal go równiež, kiedy mloda nauczycielka sportu i filozofii Helena Jakubowicz dopytywala, co si? dzieje z jego nowa. powiesci^, na która,, jak mówita, z rosn^c^ nieeierpliwoscií| i rozdražnienicm ezekajq wszyscy w Polsce majqcy jakie takie 1 Abraham Izaak Knminski, 1S67-191N, pulski aktor žydowskiego pochodzenia, rcžyser, scenarzysra, thunacz i autor szruk teatrálnych. W 19GK roku zostal wspótzaložycielem Lircrarisze Trupe - pierwszc-go dramatyeiEnego zcspolu stawiajacego sobic za cel wysiawianie wartofciowtgo rcpertuaru lircrííťkiego. W latách 1908-1909 wyruszyl wraz z rrupa^ na wy-stgpy do Rosji, a níistepnie do Stanów Zjednoczonych. W 191.1 roku razeni z žona, przeprowadzili adaptace gmachu rotundy na Dynasaeh r. przcznaczeniem na re-atr na 1500 micjsc - picrwszy w Warszawic staly teatr žydowski. Po jego smierci teatr, który zatozyl, zostal nazwany jego imicniem. Przyp, tlum. pn|ecif o linr-.Kiir/.ť. Tylko kiedy Helena Ja kiihowicz - mala, atletyczna i owlosiona na i n .irzy jak m^dra szympansica bonobo2 - kladla mu dlon na ramieniu i stiskala je delikat-llic, ale stanowczo, strach ulatnial si? jak kam-fo a. Zaledwie jednak zabieraia dlon z jego r.miicnia, znów sie pojawiat, i tak, rad nie rad, musial brac ze soba. do wielkicgo, za-i iciutúonego mieszkania przy ulicy Stryjskiej, gdzie na szezešcie usuwal si? taktownie i nie pclial z butami do pokoju którejš /. dziewczyn, f;d/ie znikal Bruno, na godzink? lub pól. I ecz jak tylko zalarwil spraw? i dziwnie wesól wychodzil na ulic?, strach juž sadowil si? na nowo w jego brzuchu - tak, tam przesiadywat najchetniej, wielka, ciepla, szara bryla, która nicustannie obracala si? z chrz?stcm, masa-krujae žot^dek - n. on, cóž bylo robic, niósl \q i. powrotem do domu. I nawet kiedy póžnicj. * Szympans kartowaty - Pan troglodytei paniscus, nieco mnieJHJJ forma szympansaT gatunek ginacy, objaty ochrona^ zamicszkuje džungle Afryki równikowej na poludnie od rzeki Kongo. Przyp. tlum. i i po krótkicj kolacji i pospiesznym przekart-kowaniu „Tygodnika llustrowanego" i „Neuč Hreie Presse" siadal wreszcie przy biurku swo-jego ojea w suterenie, znów mial go na karku. Strach byt z nim, kiedy Bruno pisal, gdy ry-sowal, gdy - jak zawsze podczas pracy - myšia! o kurczgcym si?, umicrajgcym ciele taty albo o bezradným potr/qsaniu gíowami rosy j-skich žofnierzy, którzy w drugim roku wtijny przez pomylk? podpálili ich dom w rynku, a kiedy strach wreszcie si? zm?czyl i chciat si£ wymkna,č cichaezem, maty, powazny m^z-czy/na wyobrazal sobie szybko, že w pewien chlodny letni poranek poderžnaj sobie gar-dio brzyrwa. zamiast j ego smiertelnie chore-go szwagra Jankela - a szara b ryla z miejsca zaczynata mu wiercic jeszcze gfebsza_ dziur? w brzuchu. Tylko we šnie Bruno byl napraw-d? sam, opuszczony przez srrach. Snil wtedy 0 Zurychu, 1'aryzu i Nowym Jorku, gd/ic /.yjíj setki, tysiace takich jak on zepsutych, delikátnych m?žczyzn i kobict, którzy ušmiechaja. si? do siebie ukradkiem w kawiarniach, parkách 1 bibliotékach, kiwajq po rozumie wawczo gto- i-i wami, nigdy jednak nic mówiq ani slowa i za pošrednictwem tego tajnego kodu dodaja. sobi e odwagi. - Profesorze Schulz! - Bruno uslyszal na-gle gl^boki, ale jeszczc niepewny, zachrypnie^ ry glos jakiegos chlopca, który wolal z dwo-ru. - Nic by to pana dzis w szkole! Dostanic pan nagan^! Chtopiec zasmial sic glosno, a rázem z nim zašmiato 519 kilku innych kompanów. Maly urwis zastukal w šwietlik kijkiem, ale musia! to byč raczej ptasi dziób, a stukanie, 7. poczatku ciche i škrobiace, stalo sie nagle glosne. Bruno zsunaj siq z kr/esla na podloge^ za biurkiem, tak samo jak przedtem zlapal sie^ za glowe, szeroko rozstawiajac fokcie, i zakryl drobnými dloňmi swoje wielkie uszy, a kiedy zcrknaJ na šwietlik ponad krawedzi;} biurka, ujrzal kilka malých dzióbków, które škrabaly po brudnym szklc i uderzaly w nie raz po raz. Natychmiast znów zešlizgnal sie, w dót, jcsz-czc mocniej przycisnaj dlonic do uszu, žeby wyeliminowac wszelkic zcwnetrzne odglosy, í w tej samej chwili zatracit sie w ogluszaja- cym szumie mor/a, które falowalo od šrodka )ego glowy na caly šwiat, W glcbi duszy Bruno mial nadziejc, že w szkole nikt nic zauwažy jego nieobecnošci, zwlaszcza ta ladná Helena o gcstych, jasných i czesto byle jak uczesanych wlosach, od ktorých bil, niestery, ostrý, przenikliwy zápach uryny i wilgotnego, zlcžalego siana wyscie-ttJQcego klatke, dl a zwierzat. Nic dalej jak wczoraj zamkncta go prawie na calq godzine h-kcyjna. w pozbawionym swiatla schowku IU zepsutc przyrzqdy gimnasryczne obok bali Fiportowej* Dlaczego, tego nie wiedziat, mógl tylko przypus/L-zač, ze mialo to jakis zwiq-zek z ich ostatný rozmowa w czasie przerwy, k kdy drzal jeszcze bardzicj niž zwykle i žádna, miar4 nie mógl sic uspokoic, nic pomógl navvct nieoceniony w normálnych okolíczno-iciach nacisk jej krótkich, ale ostrých, nie spi -lowanych paznokci. No i co? Po prostu nic-powinna byla go p rosic, žehy pokaza! jej kilka - przynajmniej kilka - stron jego powiešci. Na dodatek bylo mu zimno, pomimo tych cudow-nych letních dni w samým srodku listopada - prawdziwy dar rtiebios - i grubej marynar-ki< Kiedy wrcszcic go wypuscita, zaraz poczul sie, lepiej, w každým razie tak jej powiedziat, žeby jcszczc bardmi ej jej nie rozgniewac, a ona mu obiecala, že niebawem znów go zamkni e, Kro wie, dodala, rzucajac mu wymowne spoj-f ženie spod dlugich ťzes, môže i ona dtilaczy do niego na kwadrans lub dwa, moglaby, jesli on bcdzic miat ochote;, w jedným z tých ctni-otycznych sklepików za rynkiem, co 10 za-wsze otwierajq s'iq tylko póznym wieczorem na kilka godzin, a czasem nawet i to nie, kupic kilka drobiazgów, które ju ž od dawna chciala z nim wypróbowaé. Mógl sobie wyobrazic, co jej chôdzif o po tej rozczoch ranej glówce! Nie, odpowiedzial, raczej nie, chociai na sama. mys"! o tých rzeczach - weneckie maski Colombiny z czarnej skóry, wypehane trocinami picrroty wielkošci penisa, uplecione z mlodych wierz-bowyeh witck i przetykanc eicnkimi stalo-wymi íaňcuszkami pejcze, srebrne kleszcze na fujarke i japoňskie swicce szunga, ktorých kapiacy wosk nie parzyl i nie pozostawial na skórze bolesnych p^cherzy - natychmiast CZUÍ sie, zadziwiaja.co dobrze i bezpiecznie jak w lonie matki, a kicdy gnal z powrotem na /I. Linan i ľ kar ku do sali rysunkowej na drugim p i V t r /c, gdzie jego uczniowie wtašnie urywa-h sobic gtowy, zasranawial si? powažnie, czy n, i mi; p n ľ j1, o dnm íiit: powiniťn /.o Mac w domu i syrnulowač przezie^bienia. Jesienna pora znakom icie nadá j e si? do tego celu. Póžniej, bylo to juž w drodze do domu, przypomnial sobie nagle, že od dlužszego czasu zamicrzal napisaé list do Zurychu, i od razu poczuí ulge\ Jutro idzie na wagary! Postanowione, „Podejrzany jest rciwniei spôsob, w jakí r/ť ku my Tomasz Mann je i mówi", napísal w notesie Bruno, sicdzac dalej na podiodze, podezas gdy stukanie w szybe, okicnnq jak-by niečo zelžalo. „Kroi tin wprawdzie mi?so i zicmniaki na talerzu, znudzony i precyzyjny, jak chirurg tkank? pacjenta,, przcdtem zas roz-poscicra na ku lanách serwetk? z jeszcze wi?k-sza pieczolowitoscia niž dawniej surowa Adela každego ranka swiezo wstrzasniete i wytrze-pane poduszki, koldry i narzuty na naszych K'j z k ach. Zaraz potem jednak obey ciska z im- L 4 per.em nóž i widelec, które mkna, jak sttzala pr7.fi eata restauraejt; w hotelu *Pod chwie-jqcq si$ piramidfj^, gdzie od tygodni okupuje lazicnkc. d y rektora Hasenmassa, si^ga řekami do talerza, kindersztuba poszta w las, napy-cha sobi ľ u sta jedzeniem, a krew chlusta mu na koszule^ i zalewa oezy. Na szezešcie jeszcze nigdy nie tra Hl mkogo lata|acymi sztuccami! Wielu wažnych ludzi z naszego miasta, któ-rzy od dnia j ego przybycia otaczaja go ateneja i uwielbieniem niezym rój pszczóf SW0J4 kró-lowq, natychmiast idzie w derensywe^ kulať sie_ pod stolem - by po chwili znów sie, wy-nurzyč na powicrz chrne - kaciki ust wysoko uniesione w przypochlebnym ušmiechu, oezy z przeražcnia zacz.crwieniont 1 szk liste — 1 prosba, go uniženie, by zechciai dalej opowiadac swoje niesamowite, ekscytujacc historie". Bruno zrobii na moment przerw?, Podstep-ne stukanie i skrobanie ptasieh dziobow ustalo na szezešcie, za to na dworze nastat wieczór, prawie noc, tak raptowny i grožny |ak kazde-go dnia w jego žyciu. Ale w suterenie wciřjž panowal zatechly p()]mrok z resztkami o wie- lc bardziej zale/knionych, daremných godzin pracy, i to przypomnialo mu zaraz na nowo, ic z wielkiej ksiažki, któr^ od lat obiecywal przyjaciolom, kobietom i kolegom w Lem-bergu, Warszawie i w domu, poza tytu lem nic 111.1 nic, ani jednej strony, ani jednego rysun-ku, Nie wiedziat nawet, jaka^ trescia zapehli to dzieto swojego žyeia. Ale pr/v iiajuinicj rupisal wreszcie pierwsze opowiadanie po nu-muxkLu i j cíli dzieki wstawiennictwu Tomasza Manna ten krótki przedež tekst zostanie opublikowa-ny w „Neue Rundschau" albo w „Sammlung", wówczas nawet jego strach, nawet on go nie powstrzyma, žeby na zawsze opuscil Droho-hycz i ľolske^ Przychylny list slawnego pisarza, |tgo rckomendaeja do Querido w Amsterda-mie albo Bermanna Fischera w Szrokholmie, i natychmiast, bez najmniejszyeh choe:by wy-řzutów sumienia, wrzuci do starej skórzanej wah/ki taty kilka re.kopist)w, swoje bloki ry-sunkowe, trochy bielizny i przybory do gole-ni;i i wyruszy w droge ku wolnosci. „Im dtužej jest tu taj ten obey", pisal dalej Kru no, podezas gdy swawolny u smiech rozja- 11 snil jego surowa,, niemal smutný twarz, „tym czc/sciej p ad a z naszyeh usr pytanic, co takiego niezwyklcgo czlowieka, laureáta Nagrody No-bla, przygnalo akurat do malego, zapomnia-nego Drohobycza. Pýtanie na wskroš zasadne, každý sic. z tym zgodzú Bo czy jego dzicta nie zostaly przetlumaczone na trzydziešci siedem jezyków? Czy nie zalieza on do swoich przy-jaciól takich znakomitošci jak Albert Einstein, Ar tnu r Rubinstein i Franklin D. Roosevelt? Czy nie jest zamožniejszy niž wszyscy polscy i žydowscy pisarze zachodniej Galicji rázem wzicci, i chocby dlatego móglby przeciež, jeslí juž przybyl w nasza. okolie?, pozwolic sobie na wynajecie eleganekiego apartamentu w Rosyj-skim Dworzc w Lembergu? Na co on - albo z przesadna, uprzejmoscia, albo wsciekle tupiac swoimi uwalanymi blotcm, dziurawymi buciorami - udziela zawsze i n ne i odpowicdzi, Raz opowiada, že w Zurychu nic možná dlu-žej ezue siv bezpiecznie, poniewaž Niemcy juž i tam zaczeli skrycie mordowac swoich wro-gów - nocq wdzieraja sic do domów i wyrzu-cajq ich z okien na bruk, ale do Polski nigdy nic przyjda, nie ma rak iq možliwošci. To znów WNpomina o straszliwie oszpeconym, a mimo to bardzo towarzyskim i milým w obyciu lili w-.kn-amerykaňskim przedsi^biorcy, który oil lat micszka w Drohobyczu i móglby bez problému zalatwič amerykariskie wizy jego lonie i szóstcc dzieei. Nigdy w žyciu nie sly-wale m o tym mister Katanaujikasie, nie znaJ3 Ku równiež cztonkowie naszego sympatyezne-go komitétu Tomasza Man na, ale oczywišcie, jikzeby inaezej, nie maja. odwagi przyprzeč mistrza do múru i doktadniej go wybadac", Bruno znów zrobil przerwe, westchnaj cicžko, a poniewaž skoňczyl mu sic; koncept, w poszukiwaniu inspiracji podniósl wzrok i w gestnieiacym pótmroku suterény nie rozpoznat swoich rysunków, które porozwieszal n* wszystkich scianach, a które od wiecznej wilgoci panuja.ee) tu na dole pofaldowaly si? l'. Pťzyp. tlum. Ipkmc, |akby j už nigdv nic mial wródc, Jeim 0 dřicwiatej! „Jak ľan widzi, Wiclce Szanowny Panic liMiiaszu Mann", pomyšlal Bruno, „ľan ski so-buwtór nie jest jedynym czlowickicm w Dro-hobyezu, który ma nie po kolei w glowíe. U mojej siostry Hani zaczelo sie, to juž bardzo vn/cšnie, a w jeszczc wi^kszym pospiechu po- 1 i icil šwiat reálny mój ojciec i udal sie^ na diu-gp pr/ed swojq smiercia, do magieznej krainy po drugiej stronie lustras \v ktorej, jak swiccic wicrzyl, ludzie, zwierzeta i rosliny moga. rozin, iwiac ze sobq bez stów". Rruno przesunal na bok, potrzasajqc glowq, ezarny notesik, polo-!Éyt olówek na lodowatej posadzee, a olówek poioczyt sie žwawo pr/ed sicbic jak wystraszo-na mysz i znieruchomial dopiero przy jednej / nóg srolu. „Piel?gnujac go", Bruno zanurzyl sic we wšpomnieniaeh, nic zauwažajac nawct, ic przestal pisac, „moja kochana i niežyjaca jnz matka równiež odkryla przyjemnošci i uro-ki tego naszego rodzinnego odrealnicnia. Dia niej ojciec - nawer wówczas, gdy znów byl ma-lenki jak niemowle, ležal w wiklinowym koszu rázem z naszym ulubieňcem, picskiem Nem-rodem, i placzac, i szepcac, przytulaf sic do bezradncgo czworonoga - pozostat wielkim winowajca^ który wykorzystywal šmiertelna. chorobe, žeby ucicc od odpowiedzialnošci za dom i rodzinc i dlatego rozžalona i wície-kla rzucala w niego wcalc nicrzadko pekiem kluezy albo, w srodku modlitwy, swoim sidu-rcm\ Od tego ezasu, Drogi Panie Mann, dzieň w d/icň pytatem samego siebie, i zawsze po trzykroc: Czy mama nauezyla si$ tego od na-szej bezwzgl^dnq, bezdusznej i nieobliczalnej Stražniczki wic/iennej Adcli? Czy wiedziala, jak poczynala sobie eze^sto gesto ta filigranowa jak laleczka, ale w napadzie szalu nadludzko silná panna služaca, dawniej w naszym starým domu na rynku w jedným z tych zapomnia-nych, pustých, zakur/.onych pokoików na stry-chu, gdzie tyle razy, že sam juž nie zlicze^ pod- * Sidur, žydowski modlitewiúk du u/ytku synago-galncgo i dumowego, iawiera|acy wsz>rstkic modlirwy na dni powszcdllic i zwyklc szabaty. /. hĽbrajskiego dosl, „porzadek"- Pr/yp. Huni. nosila na mnic reke? Sadze^ že nie ma dwóch odpowiedzi na to pýtanie. Do dziš mam jeszcze pr/.ed oezami proste, wykonanc / nieheblo-Wanych desek drzwi jednej z takicb izdebek, w której odbywalem akurát mata. pogawedke ie tiwiszczacq mioietka. do kurzu naszej drogicj i nieoccnionej Adeli, a kiedy z bolu szarpnq-Icm na bok gtowe, w szezelinie uchylonych drzwi dostrzeglem bezradná twarz Arlekina, iw.irz mamy, Sam Pan teraz widzi, Szanow-ny Doktorze Mann, jakim domem wariatów jest ten Drohobycz? Tutaj nikt nie mysli i nie y.nchowuje sie, jak powinien! Dlugo by o tym upowiadac. Míjí uc/niowie, zamiast rysowač 1 sumiennie rozwiazywac swoje zadania ra-chunkowe„ wola siedziec na dachath domów í uruchac, i tluc dziobami w dachówki, mali wandale, albo - jak im sie^ znudzi - godzinami kra/ža. wokól ratuszowej wiežy. Dyrektor hotelu Hašenmass, tež nie lepszy. Bez szemrania daje sic, zapr/.egač do dorožki przez Paňskie-go sobowtóra - widzialcm to na wlasne oezy OCtarniej soboty, bylo juž dobr/.e po pólnocy, kiedy wyjrzalem przez okno - i ciíjgnie mistr za golusienki jak go Pan lióg stworzyl, cic ho rzát, od baru do baru. Perelmann, maloletni, me-lancholijny redaktor naczelny «Wiadomosci Drohobycza*, pisze codziennic w swojej gaze-cie, žc Zydzi powinni jak wtedy w Hiszpanii, nie zwlekaj^c, wynzec si? swojej wiary - b y to nie byío sprawa jest gardlowa! - a wtedy juž niebawem poprowadziliby do boju legio-ny Torquemadyš zamiast by ľ przL-z nie star- fi TomasdcTorqiLcamBda, 1420-1498, hiszpanski duchowny, dominikán in, przeur klasztoru w Segowii, w larach 1483—149S byl Generálnym In kxvizy torem Kasrylii, WalcTicji i Aragonii, doradca i »>powiedriÍk Izabelli I Katolickicj oraz Fcrdynanda II Aragoňskie-go. ZaslynaJ jako zwolennilc bczkompromiKowej walki z ,.kryprajudaizmcmw orax wyelíminowania z Hiizpa-nii religii žydowskiej. W 1490 roku objal uiobisrym uadzorem proces pr7.eciwko grupie Zydow oraz žy-dowskích konwcrrytów oskaržonych o hlužtiiersrwa, kradzicž hostii i mord rytualny. Vťyzystkich oskaržo-nych, pomimo dosc slabých dowodúw, uznáno za win-nych i spalono na stosie, a sam proces wykorzysiano do antyžydowskiej nagonki, ktňra walnie przyczynila sic do wydania dekretu o wygnaniu Zydów z Hiszpami w 1492 roku. Tnrquemada byl jťdnym z imcjatorów rego dekretu. Przyp. tlum. ci w proch i pyl. A doktor Franck, internista, w zcszlym micsiacu zamknaj na cztery spusty swój gabinet, teraz caly božy dzieň siedzi na jednej i tej samej lawce na dworcu kolejowym i odmawia niestrudzenie kadisz7. A piek na, posepna Helena Jakubowicz? Ona, biedaetwo, która zbytnio wierzy w roz-swietlajacaj mroki pot?g? literatury i mysli ludzkiej, eierpi na szczcgúlnic ei?zk;}, chro-nicznq depresj?, która, jak twierdz^ dobrze poinťormowani, jest skurkiem przesadnej literackicj amhiqi i micrncgo talentu. Nie mam pojecia, co takiego Helena znajduje akurát w moich opowiesetach. Zazywa je, powtarzala to wiclokrotntc, jak aspiryn?, nie, jak odtrutke, za pomocq ktorej zwaleza truozn? beznadziejnosci. A poniewaž tak dlugo juž musi ezekac na mojaj nowq ksiaike, z každým d n lem jej melanchólia jeszcze si? Kadisz - w judaizmie modlu wa bedaca skladní kie m wszysrkich zbiorowych modlów žydowskich, odmawiana rež przez mezczyzn przez rok po šmierci bliskiego czlouka rodziny i w každá, roeznic^ jego zgo-nu. Z hebrajskiego dosíownie „iwiery™. Przyp. dum. \4 pogl?hia - stád jej permanentná, chorobliwa, dzika i kompletnie rtielogiczna wšciektosč na m nie, uleglego kozla ofiarncgo, wície-ktoSČ, która zawsze, kiedy nie powstrzymuj? Heleny, daje mi pocieche i te blogí), kojaca. swiadomosc, žc dziecinstwo, hiale jak kwie-cie luh krwistoczerwone, na szcz?scie nigdy nie przemija. Doprawdy wielka szkoda, že nigdy nie pozná Pan Heleny, Panic Mann. Jakáž suhtelna, urocza, przemila kobieta -doprawdy zachwycaja^ca - ukrywa si? w rze-czywistošci za ty m obrzydliwym m alp i m meszkicm porastajacym jej twarz! 1 eóz b v tu bylo za šwieto, gdyby wreszcie porz^dnie si? umyta i uczesala - juž widz? te jasne locz-ki i fale! - gdyby pozbyla si? raz na zawsze lepkich, cuchnacych trocin z wlosów i tej zgrzebnej, wybitnie niekobiecej garderóby, gdyby poszla do pedikiurzystki, dala sobie zrobic p4sowe paznokietki í wložyta sliczny, dopasowany, francii ski kostiumik! Wtedy, tak wtedy, byt može juž nigdy nie mialbym grzesznych mysli, których jest bohatérka_, nigdy nie czutbym tego rozkosznego dresz- czyku wzdluž kr?goslupaŤ nie držalbym tak lubicžnie, kiedy jest przy mnie, tego wlas-nie si? obawiam, Sam Pan widzi, ezlowiek jest niejako skazany na obl?d, kiedy zbyt dingo micszka w naszym wesolym miasteczku", - Nie jestem glodny, H ani u - powiedzial Bruno, jakby budzac si? z gtebokiego snu, powoli i niewyražnie, Znowu to okropne burkniecic, tym razcm jednak go nic przc-razilo, chociaž zaraz przyszlo mu do glowy, že trzeba by zrobic porzadek z tym niezdy-scyplinowanym gard lem. - Popracuje jeszczc troch?, a póžniej przejd? si? do gimnazJLim, zobaczymy, czego tam ode mnie chea. Nie czckajcie na mnie z kolaqa. Próbowal wstac, možliwie jak najeiszej, žeby jakiš niepotrzebny szmer, szmerek na-wet^ nie sklonit jej do dnlszego gadania, ale poszla juž na góre, poniewai uslyszal, jak swoim zwyczajem ciska si? po kuchni, wy-stukujac wscicktego marsza na garnkach, ta-ierzach i pieeu kuehennym. Wstawanie zpo-ťzarku izto mu nie najgorzej. Bruno podniósl górna, ezesc ciala i przez chwile utrzymywal równowag?, bez potrzeby podpierania si^ r?kami na zimnej kamiennej posadzee - kie-dy jednak chciat stanac na nogi, zachwial si? lekko i natyehmiasr musial znów przy-kl?knac. Trwaí tak nieporuszony w jednej pozycji przez kilka minut, nie posiadajac sie z ľ /-du mienia, bezgrankznie stropiony faktem, ze wlašnie dzis strad 1 umicj?tnoíé stania prosto i chod zen i a. Od wielu lat przcczuwal, že to si? stanie, že to po prostu m u s i si? kiedyš stač, ale przccicž jeszcze nie teraz, lecz dopiero o wiele póžniej - w nie-skonezenic dalekiej przysztosci, która b?dzic zaludniona przez ogromne gekony, zmije i prehistoryezne ptaki, które zjadaty swoje ogony, z armiami ludzi spowitych w szarosc, których dlugie, beztadne kolumny si?galy-by až po horyzont, z milionami nagich m?i-czyzn, kobiet i dzieci, którzy sun?liby z mozolem do przodu juž tylko na czworakach. I wsz?dzic, w catym kraju pton?lyby ognie, wielkie i male, a ten, który mógtby jeszcze cos rozpoznač wsród gestego dymu i bija^eych w niebo ptomieni, modiilby si? do Boga, žeby straszna niewidzialna r?ka nie powalila go na kolana i nie zapedzila w ten ogien piekielny, lJanie profesorze! Panie profesorze! Ni ech sic pan nie boi, b?dziemy panu towa-rzyszyc i przeprowadzimy pana bezpiceznie przez miasto do gimnazjum! Pani Jakubowicz wcale si? na pana nie gniewa tak bardzo, jak pan mysli, rozmawiaJismy juž z nia. o panu. A nam od razu wybaczyta. Czy tylko mu si? to przysnito, czy tež jego uczniowie naprawde zawolali do ni ego z dwo-ru, chórem - piszczaco, eykajaeo, džwiecznie jak sz klane dzwoneczki - przez nagle do polo-wy otwarty - jak to sie stalo? - cicho klekoczaey na wietrze swietlik? Bruno, wciaž przycupni?ty na posadzee, z giowq wspartí( na wyšwicchta-nym, brazowym siedzeniu, udawat, ze niczego nie styszy Od dlužszego e/asu, przyczajotn jak kot, sledzil spod przymkni?tych powick oló-wek, który bezczelnic mu zwiah W&trzymal oddech - i pospiesznie go capnaj, zacisna.wszy palce na swojej zdobyezy. A mam ci?! „Odnosz? wraženie", pisal znów w otwar-tym notesie, przyciskajac go íokciem do wy- (9 sunutej do poíowy szuflady biurka, „jakby ludzie w Drohobyczu rylko czekali na to, že ktoš taki jak falszywy noblista przyb^dzie do m i asta, žeby jcszczc bardziej namacič im w glowach, Wielcc Szanowny Doktorze Mann. Cóž, w pewnym sensie jest to naturálna kolej rzeezy. Zbyt dlugo juž žyjq w izolacji, bez kontaktu ze šwiatem, prowincjonalna eg-zysteneja sprawia, že stali si? bojažliwi, nie-spelna rozumu i nadzwyczaj ciekawi. Jedno-dniowa. wycieczk? do Stryja planujŕj r kilkumiesi?cznym wyptzedzeniem, a zaním któryš z nich pojedzie do stolicy, reguluje u notanusza rejcnta Rcynisza swoje interesy. Musi Pan kiedys sam ich zobaezyc! Niemal wszyscy bez wyjatku majq pi?kne, blade, mile twarze, za ktorými albo nie ukrywajq zupel-nie niczego, albo tesknot? za wiecznymi, jasnými nocami i ból, ten dojmujacy ból, które-go dokladniejszy opis znaležc možná juž tylko w podreeznikach do historii. Wiem*,.", za-wahat si*; pr/.e/. ulamek sekundy, potem jednak znów pisal szybko, „t) czym mówi?, po-uíľvvílz j.i s.im Le/ nie jesteni írinv. In iurriiiucj. Studiowalem w Wiedniu i w Lembergu, ,1 mimo to wrócilem na staré šmieci, Mialcm rur/cu/ona, ktorej imienia cz?sto nie mog? -i nawet nie chc? - sobie przypomniec, rzucita mnie, poniewaž calymi latami przysiegalem, že przeprowadzf si? do niej do Warszawy, choč w rzeczywistosci nigdy nie myšlalem o tym serio. A kiedy w zeszlym miesiacu uho-norowano mnie Zlotým Laurem Akademii Literatury, položylem si? do lôžka na wiele dni i ptakalem jak dzíecko, zamiast sic cie-szyc. 1 tak ostatnio równiež ja, Wielce Szanowny Doktorze Mann, który uwažam si? za czlowieka w miar? rozsadnego, dalem si? omamic Paňskiemu sobowtórowi jak ínni na-iwni w naszym miescie. W ostarniq sobot?, kiedy ten, cisjgniety przez dyrektora Hasen-massa, jechat w dorožce ulic;} Horiaňska, nie tylko wyjrzalem na chwilk? przez okno, by zaraz potem usiasc przy biurku i dalej praco-wač. O nie, nic z tých rzeczy! Zerwalem si? z krzesta, skierowalem do wyjscia, jakbym byl nakr?canq zabawkq, i zanim jeszcze do-tarlem do drzwi, sciqgnalem z siebie cale ■Hl -ii ubranie, by sekund? póžniej pognac na ulic?, a kiedy wreszcie dop?dzilem zziajany dorož-k?, w ktorej Paňskie szydercze lustrzanc od-bicie, ten rarbowany lis, siedzialo sztywno, jakby kij po1kn?k>, nad?te i skrzywione jak niemiecki profesor, w pelnym biegu wrzuci-lem [ ;i grzbiet chomqto, przy-trzymatem z?bami w?dzidlo i tak ktusowali-šmy rázem až do hotelu «Pod chwiejqca. si? piramida» w rynku. Przybywszy na miejsce, skierowališmy si? truchtem - oczywiscie juž bez dorožki, ale wciaž w kompletnej uprz?žy - do tazienki dyrektora, w której mistrz roz-goscil si? od swojego przybycia do Drohoby-eza, W tej tazience, a raczej pokoju kapielo-wym - jest prawie tak wielki jak aula w gimnazjum Jagielty, mam nadziej?, iž w Paňskim nowym domu w Zurychu podobne pomieszczenia - nic bylo zadných umywalek, žadnej toalety, zadnej wanny, tyl-ko kilka pryszniców osadzonych w golym, betonovým suficie, dwie lawki i dlugi pr?t z hakami na ubránia. Najwyražniej falszywy noblista zaraz po zainstalowaniu si? tutaj po- lecil usu nač wszystkie te zb?dne, w jego mnie-maniu, akcesoria, žeby mieč wi?cej miejsca dla tlum u swoich gošci. Tej nocy byli t a tu: pani Hasenmass, piekarz Lisow&ki, jego žona i tr/.ech synów, Adéla, prawie wszyscy moi uc/.Tiiowie, pan IVrelmann i I klu na fakubo wiez, Jankel, zmarty m^ž mojej siostry, nota-riusz Reynisz í mój przyjaciel, a zárazem kolega po fachu Czarski, redaktor naczelny «Tygodnika [lustrowanego», od dlu/s/cgo juz ezasu przcbywajacy w Drohobyczu i žywiacy nadziej?, ze w koňcu namówi m nic na opu-blikowanie fragmentu mojej powiesci wswo-im ezasopišmie. Mrzonka, ale na razie mu tego nie powiem, za bardzo go lubi?. Póžniej doiaezyl do nas jeszcze jakiš m?žczyzna, któ-rego nie znalém, Amerykanin, polow? twarzy míal ukryta pod Isniaca. metalowa maska, do-myšlilem si?, že musi to byc ów tajemniezy mister Katanauskas. Wszyscy žebráni" - Bruno podniósl wzrok i przez chwil? wpatrywal si? z uwag4 w dužy rysunek na scianie na pra-wo od drzwi, na którym gromada nagich, ľIktLl wych samców kleczala przed do rodná mtoda. kobietq w pantofdkach na wysokich obcasach i w pod a rte j sukni balowej, patycz-kowaei m^žczvzni pozerali wzrokiem re bogi-ni?, szeroko rozwarte oczy plon?ty pož^da-niem, ale bylo w nich jeszcze cos, jakás masochistyczna uleglosč - i rozpacz - jakby dusili si^ powoli zaczadzeni niewidzialnym opiátem - „wszyscy žebráni, id^c za moim i dyrektora Hašen massa przykladem, rozebrali si? do naga. Powiesili swoje ubránia na hakach, siedzieli na obu lawkach, jedni w nábožným skupieniu, drudzy przesadnie cicho ze sob4 rozmawiajac, i czekalL Kiedy rázem z mistrzem i dyrektorem wmaszerowališmy do šrodka, podniesli si? niemal równoczc-snic, zakryli dloňmi nagie piersi i genitalia, a ws/ystkic ro/mnwy, nawet ta najcichsza, umilkty, jak nožem uciat. Fals2ywy Tomasz Mann zachowywal si? poczatkowo tak, jakby mu to wysoce niesiosowne, stanowczo zbyt intymnc - jesli tak to možná uja,c - i zwyczaj-nie nachalne zachowanie jego gosci sprawia-\o przykrošc. Krecil glowq z dezap rohatá,, cmokal i wzdychah Natychmiast podniósl 4-1 r?ce jak tarcze w obronnym gescie^ kiedy nagle poruszyli sie_ ociezale i zaczeji ku niemu sun^c niczym budz^ce si^ do zycia w cieplym piasku, niemrawe jeszcze mlode zolwie, k:6-re zmierzaja do morza niespiesznie, po zol-wiemu, ale skoncentrowane na celiu Podkre^ cat nerwowo wasy, chrzijkal raz po raz, potem sicgna.1 do wewnemnej kieszeni swojej ob-szarpanej, kr/.ywo zapictcj twccdowcj mary-luirki, wyjql z nitjj wypalone do polowy cyga-ro i drzacymi rekami pröhowat je zapalic, CO udalo mu si^ dopiero za trzecim lub czwar-tym podejsciem. « ze be^dc. mógl nawet zaplacic za nia. gotówkq. Moja zaliczka za ostatniq czesé tetraJogii o losach Jozefa* okázalá si^ wyžsza, niž si^ spodziewalem. Doprawdy tak mi przykro, že musze^ zostawic was turaj samých, wiem, wiem, czasy sa. nie-ciekawe i nie za n o si si$, niestery, na popraw^, a gwarancje aliantów, co naj le pi ej widac na przykladzic biednych Czechów i Slowraków, wartc sa, funta ktakówr Ale drogi m i ste r Kata-nauskas dotrv.ymat obictnicy i wrcszcie može-my ruszac za octan* Bytbym skoiÍĽzonym idiota, nie korzystajqc z rakiej okazji, chyba s\$ ze mnq zgodzicie?^ Wszyscy - jak jeden maž - zrobili wielki krok w jego kierunku, " Jozef i /ťgo bmcia - monumentálna tctralojp'a, króra Tonuuz Mann písal przez 16 lat i uwažal za swoje najwi^ksic oKi^ynietic Jest to ŕaHutarivowana rekonštrukcia motywów hiblijnych wywiedzionych z ksi^gj GeneSÚ, itwtas^cza tyeh dotyc/a^ych Jijaefa. Napísaná wspanialym, kwiccisrym jezykiem, bogiira w rllozotícz-tie refleksje, nieküriezace sie dygresje, a takže mewul-na od ironii i dowcipTL W sklad tetralogii wchodza.: Historie Jakubowc (1933), Mtody fôzef (1934), Jozef wEgipcie (193ŕ), júzef Ý.yiľicieí (194.3). Przyp. tlum. i6 47 pórem jeszcze jeden i jeszcze jeden, mruczac cicho «biada nam, biada* i "blagamy, tylko nie to», i juž pierwsze řece niczym wcžc boa zaczcty owijac sic wokót jcgo szyi i rqk. «To nic moja wina, wierzcie mi, drodzy przyjacie-le*ř zaklínal si? mistra, ».atyr\ c/m Ji wicrszowanych opowiadtrf kreskowych. leh twórcq byl Wilhelm Bush 1832-1908, nwažany za praojea ku-miksu. Przyp. tlum. $4 65 powierzamy klucze do wtasnego micszka-nia. Rozmawiali ze sob^ rak cicho, ze doktor Franck pocza.tkowo nic z rego nie rozumial. Kilka razy padlo slowo *poruszer)ie», rów-niež nazwisko sowieckiego ministra spraw zagranicznych Molotowa pojawilo sie w ich rozmowie. Potem falszywy Tomasz Man n podniósl glos, i wyražnie podekscytowany zaczaj, wyliczač ternu drugiemu w diugim, czarnym, bíyszczacym skórzanym plaszczu, którego nic z.dja.1 nawet w kafeterii i który trzeszczal okropnic przy každým jego ruchu, nie zgadnic Pan, Panic Dokrorze! - ni mniej, ni wiecej tylko nazwiska wszystkich Žydów mieszkaJ4cych w Drohobyczu, Obaj panowie raz po raz wy buchali gromkim smi echem -zwtaszcza przy nazwiskaeh, które cos znaeza po niemiecku: Gotte&diener «sluga tíožy-, Katzenellbogen s Hasenmass «zajecza miara», a w koňcu ren drugi wydusii, crzymaj^e sic. za brzuch, že juž doše, wystarezy, že on j už naprawde nie može, bo za chwile^ si$ posi-ka, dawno tak sie nie ubawit - i zmienia- jac w jednej chwili ton, poprosil rzeezowo falszywego To m as za Man n a, žeby ten zajaj sie czyms konkrétnym i sporzqdzil mu na pi-smie list^ wszystkich Zydów w miescie, z ích adresami, krotka ocena ich kondycji fizycz-nej t sytuaeji fiuansowej" - male szare i bía-le piórka znów opadty na notes, Bruno czul nad soba nawet došč przy jemný, cieplo-zim-ny powiew wiatru i siyszal ciche dreptarríe ptasich stopek, które zbližaly si? do niego ze wszystkich stron. - „W pewnym momencie doktor Franck, który držal juž caly jak osika, poniewaž rozmowa tych dwóch typów z minuty na minuté napawala go coraz wiekszq groz4, zamknal oezy i zaczaj odmawiac od nowa swoja modlitwc schaehriť1 - juž po raz osmy albo dziesiaty tego ranka. Ale potem zwyciežyla ciekawosé, wychylil sie zza drewnianego przepierzenia dziehjeego ich 13 Schachrit/szachnt - w judaizmie cc»dy.icTinc modlirwy porannc odpowiadajace poramiej otícrzc skladanej w Swiaryni JcrozolimKkicj. Wcdluf; traduji íiHtarujwit je Abraham, ľrzyp, dum. stoliki i dyskretnie ze r kal na obu Niemców, Nie dost: |ednak dyskretnie, |ak ^íe okázalo. J ego spojrzenie natychmiast pochwycit bystrooki mežczyzna w skórzanym ptasz-czu. Skinal glowq dokrorowi Franckowi, nie bedac wcale zaskoczony jego zainteresowa-niem, wycelowal w niego palee wskazujacy jak komisarz na plakacie Armii Czerwonej i powiedziat: Lubi? wasze modlitwy, a juž szczególnie pi?kna jest Szema Izrael. Czegoš |cdnak bcd/.ie brakowalo, mój dobry c/fo wieku, gdy nie bedzie juz nikogo, kto po-trafi je recytowac. Teraz rozumie Pan chyba, doktorze Mann, dlaczego piszc do ľana ten list?"* Bruno zerwal si e z miejsca wzbiarzony, raz, dwa, irzy razy okríjžyl biurko, a k i cd y znowu usi ad t, zauwažyl, že na lampie przy-cupncly dwa mate got?bie, bialy i szary, przypatrywaly mu sic w milczcniu, a i] góry na podokienniku siedzialo jeszcze wi?cej golebi i obok jego krzesla takže, on jednak nie zwracal najmniejszej uwagi na t? na-g Iq plag? golebi w j ego sutcrenie. „Rázem z doktorem Franckiem", pisaf dalej, coraz bardziej roztrzesiony, co rusz przerywajac w pól zdania, „nie mamy juž cienia watpli-wosci, Szanowny Panie Mann, co si? tu taj d/.ieje. Sprawa jest jasna jak sloríce: Mamy zostač wyszpiegowani! Co dokladnie zamie-rzaja. Niemcy, tego nie wiemy, niestety. Za to wiemy až nazbyt dobrze, jaki los spotyka Zydów w Pariskiej dawnej o jezy/ nie, i zywi-my nadziej?, ze nowa nazistowska Rzesza me h?dzie si? rozrastac w nieskoňczonosč i že nie dosiejmie pewnego dnia swoimi smier-cionosnymi mačkami naszego kochanego miasta. Doktor Franěk, który kiedys jeszeze jako przewodniczacy Poalei ZionM najch?t-niej przenióslby caly Drohobycz nad brzegi Jordánu albo w gory Galilei, dzis mówi, že jesli wrogowie Judy rozszaleja. sie na dobré, tak czy siak pozostanie nam jeszcze modli-twa. I uwaža, že w tej sytuaeji powinnismy M Robotnicy Syjonu - Tnarksistowsko-syjonisrycz-ny ruch žydowskich roborników, kióry zaczqJ si$ rwo-rtyč w ] JW7 rtjku w Mittsku w Kcwji. Prryp. red. 66 Ŕ4 dziatac / wiclka. rozwagq, jak najbardziej dyplomatycznie, i ciqgna^ t? požalowania godnq farse, cackaja.c si? z Paňskim soho-wtórem jak ze zgnilym jajem, kto wic, može to jedy n e wyjšcie, može tylko to n as uratu-je, póžniej,,. Zapewne majac na uwadze to ostatnie, zanim opuscil dworcowq kaíeteri?, zaoferowal tej kanalii - na reszt? pobytu w Drohobyczu, niech znika stqd jak naj-szybciej! - gošcin? w swoim mieszkaniu, po-niewaž jest tam o wiele jasnicj i przytulniej niž w tazience dyrektora hotelu, co prawda to prawda, W sali rysunkowej podnióst sie tymczascm nicopisany zgielk, wojna wszyst-kich ze wszystkimi wisiala na wlosku, wo-bec czego uznalém, že najwyžsza pora kon-czyc naszq rozmow^, jeszczc chwilc stališmy obok siebie polqczeni ciežkim milczeniem, pograženi w ponurých myslach, kiedy nagle chwycit mnic za ramie; i zapytal, spuszczajíjc wzrok, czy nie móglby ewentualnie, dopóki nie minie najgorsze, u nas zamieszkač* Co miatem mu na to odrzec? Ze Hania nicna-widzí gošci? Ze nastroj na j ego golej dwor- 7Ů cowej lawce z pewnošcia jest jednak dužo lepszy, pomimo wszystko, niž w rym zimným, smutným domu? Ze my wszyscy, tak czy siak, jcstesmy zguhicni i že Bóg dla kaž-dego z nas przcwidzial inny koniec?". Jak ivlko Bruno postawil znak zapytania wieriezacy ostatnie zdanie, ciepia, szara bry-la w jego brzuchu zrobila si? tak przeražliwie goraca, ze musial natychmiast zdjac ci?žkq tweedowq marynarke, i rozpiac kolnicrzyk u koszuli. Powiesil marynark? na opare i u krzesla taty i przez ehwile przygladat si?/ bez stowa, ze šeisni?tym sercem obu gol?biom na jego biurku, które, nie poruszajac si?, tež patrzyly na niego w taki sam sposób. Wte-dy otworzyl ostrožnie dolnq przegródk? biurka i wyjaj z niej dužc, starc pudelko na cygara. W tym pudelku od niepami?tnych czasów przechowywal swoje skarby, wszyst-kie te rzeezy, które byly dla niego napraw-d? wažne i cenne: miniaturowy stetoskop z mosiadzu, wytarty i pociemnialy od staro-šci, który byl ulubiona. zabawkq raty w jego ostatních micsiacach žycia. Staruszek ealy- mi dniami, a zwtaszcza nocami przykladal gí) do podlogi w ich starým domu vv rynku, žeby moc lepiej slyszec, co majq mu do po-wiedzenia mieszkajqcc pod spodem myszy, pajaki i kuny. Adding miotelk? do kurzu, z która taczyly go dobre i zle ivspomnicnia. I - porozrzucane po calej skrzyneezec - jesz-eze dzis wiejace dobrze mu znaným smrod-kiem trocíny, które w minionych latách potajemnie kradl zc skottunionyeh wtosów Heleny Jakubowicz. Gmeral palcami, jak-by poszukiwal zlota, w tej wilgotnej žóltej kupce, myšlac o pi?knych, niebezpiecznych rzeezach, w które Helena Jakubowicz cheia-la si? zaopatrzyč w jedným z tych podejrza-nych, nieustannie zmieniajacyeh adres, zle oswietlonych sklepów za rynkiem, žeby mo-gli sobie jeszcze lepiej dogodzié - i znów si? uspokoil, i nawet przestal si? pocic. - Panie profesorze Schulz - powiedziat do niego szary golab stanowczym, ale jeszcze lekko pokwitajacym glosem mlodego Theo Rosenstocka i wpatrywal si? w niego ezarnymi oezkami jak slepice. - Pani Jakubo- vi 7.1 wicz jeszcze raz rias przysyla. Mówi, že po-winien sie pan pospieszyé, bo inaezej b?dzie zle. Czas ja_ goni, tak si? wyrazila, bo póznicj jest umówiona w barze Savoy z tym panem z Niemicc, a przeciež musi jeszcze poprawic naszc prace z filozofii, które obiecaía nam oddac jutro* - Ja na pewno dostane szóstk? - powie-dzial bíaly golab i zachichotal. Bruno nad-stawil uszu i rozpoznal dziewczccy glos Hermanna, srcdnicgo syna pickarza Lisowskiego, który byl tak samo glupi jak uroezy, i žyczyl mu z calego serca, žeby mial racje. - Figa z makiem, na pewne nie dostanicsz - powiedziat szary gol;|b. - Fenomenolí)gia ducha wedhig Hegla!15 Co ry w ogóle z tego rozumicsz? - Nie - przyznal szczerze bialy golab. - Ale na duzej przerwic zaraz po klasówce " Fcnomcnologia wedlug G. W Hegla: nauka o fázach rozwoju swiadtmiošci/ducha od prostego poznania zmyslowych daných do wiedzy absolumej. Ptiyp. tlum. pomoglem pani Jakubowicz wyskubywac jej 7. wlosów cale mnóstwo much i chrzaszczy. Ach, mówi? ci, byly takie smakowite, že jesz-czc teraz slinka mi cieknic. - Hermann, jestes takim slodkim, malým gluptaskiem - powiedzial szary golab. Pokre-cil energieznie glowq i zaezaj doprowadzac do porzadku rozchefstane upierzenie na piersi, skubiac je swoim ideálnym dziobem. Bialy golab natychmiast poszedl w jego slady, potem oba si? zasmialy, szary golab rozpostarl skrzy-dla, w mgnieniu oka wzbil sie w powietrze, zrobil nad stolem dwa, trzy koziotki i usiadt znów obok swojego towarzysza na czarnym, blyszczacym abažurze lampy Bruna, - A ja mam murowanq szósrk? ze sportu - powiedzial z dumíf szary. - Chyba pan nie zaprzeczy, panie proŕcsorze? Ale z rysunków tylko trójk?, prawda? Bruno skinql glow$, zamknal ostrožní e pudetko do cygar i postawil je na biurku. Potem wsun^l olówek do notesu, zatrzasnql go odrobin? za glosno i powiedzial bcznami?t-nym glosem ezhnvieka, który mówi wc snie: 75 - Theo, czego wlasciwie chce ode mnie pani Jakubowicz? Dlaczego mam jeszcze dzis maszerowac do szkoly? Przccicž jest šrodek nocy! Zresztg powiadomilem kogo trzeba o mojej ehorobic, wicc nie widz? po-trzebv... - Ma pan odebrac swojq kar?, panic profesorce - wyjasnil pospiesznie bialy golqb. - Cicho bqdž! - prcerwal mu szary golab. - Myslatem, že pani Jakubowicz juž sic na mnie nie gniewa. Chlopcy, czyžbyšcie mnie przedtem oklamali? Thco i Hermann milczeli, a inne gotebie, które žebraly si? na gzymsie okiennym i na posadzce, urwaíy raptownic swoje taneczne drcptanie w kótko, wszystkie glowy zwrócily si? ku nim, a czarne jak sadza guziczki oczu wpatrywaly si? z napi?eiem w calíj trójk? w oczekiwaniu, co teraz nastqpi. - Kar?? Jakq znowu kare? Za co? - No dalej, Theo. - Bialy gofab dal lek-kicgo kuksanca szaremu. - Powiedzžc mu wreszcie. Bo inaczcj j a to z robi?, ale wtedy jak zwykle wszystko pokr?c?. A potem pani nauczycielka b?dzie na mnie zla, i pan profesor Schulz tei. Theo sfrunal z lampy na biurko, wskoczyl Brunowi na otwarta dtoň, kolnaj jq raz, a potem drLigi i dopiero wtedy pobi eg! po prze-poconym r?kawie jegO koszuli na rami?. - Ale musi pan przybližyé ucho, panie profesorce, jeszcze troch? - powiedziat. -Wol? nie mówič tego na glos, Bruno /.robil to, ezego zaz4dal od nicgo uezeň, i natychmiast przeszyl go dreszcz, kie-dy z gl?bi przewodti sluchowego wytowil ja-kics szalone syezenia i gwizdy. - Ona mówi - szeptal Theo, dotykajac raz po raz malžowiny usznej Brunou a ko-scistym dzióbkL-m i robil to naprawd? bar-dzo delikatnie - že pan záraza nas wszyst-kich swoim smutkiem. Ona uwaža, že jest pan najbardzicj bojažliwym cztowiekiem, jakiego w žyciu spotkala, i že przez t? pana bojažliwosc, po prostu zwykle tchórzostwo, swiat nigdy nie pozná najpi?knicjs/yeh ksia-žek, jakie kiedykolwiek napísal czlowiek. To panskie czarnowidztwo, ten brak wiary 77 w siebie, ten defetyzm naprawd? okrop-ne i nie do wytrzymania, jest pan zlým, zlým... W tej sekundzie kros zabebnii giosno w drzwi suterény. Golebie - równiež Theo - jak na komend? wzhiíy si? przestraszonc w puwictrzc, a nickróre polecialy tak wyso-ko, že uderzyly glowami w sufit. Wszystkie trzepocaly jak szalone skrzydlami i cate po-mieszczenie wypeíniio si? natychmiasr g?stq chmuraj maleňkich szarych, bialych i bra,zo-wych piórek i nicznosnym zápachem klatki d la ptaków. - Mama chce wtedziec, czy przyjdziesz na kolacj?, czy nie, wujku Bruno - zawolali z drugiej strony drzwi Chaimele i facek jedným giosem. - A moie wybierasz si? jeszcze na ulic? Stryjska,, kogucíku? Zasmiali si? - ich smieeh brzmiat jak szyb-ko toezaca si? co raz bližej i bližej fala, która wielokrotnie rozbila si? z hukiem o jego obo-laie uszy - potem, nie czekajqc na odpowiedž Brunona, pobiegli, wrzeszczqc i tupiac, na gór?, a sekundy póžniej Bruno usfyszai, jak w kuchm nad nim szurajq krzcsla, a nože i widelce uderzaja. rytmicznie w starý rosyjski serwis mamy. - Cicho bajdžcie, dzieci - powiedzial Bruno z westchnieniem do goi?bi - i nie prze-szkadzajcic mi, prosz?. Usiadžcie gdzies grzecznie i pomyslete o czyms przyjemnym* Na prz> klad o tym, co cheielibyscie dostač na urodziny albo na Chanuka1 h. Musz? jeszcze szybko skon czy c list, žeby póžniej w drodze do szkoty wrzucíč go do skrzynki pocztowej. Zatem cicho sza i ani mru mru. O, wtasnie tak, jestešcic naprawdc kochani, dzi?kuj?. Pochwala pana profesora odniosla požádaný skutek. Ptakí natychmiast sí? uspokoily, wi?kszošc z nich usiadla na dlugim, waskim, 16 Hailukkjh Lub Chanuka {í hcbrajskicgo Chanuk k.i „rHJswicecnie7') - Swictti SwiaHa. Nawiqzujc ono do zwyciesrwa Judy i Maehahejczyków nad syryj-skim w3adu.j Antiufhern IV, ktňry zakázat kultu Jahwe. Po wypcdzenui Syry jezy ków z Jcrozolimy poswiccono miejsce kulru, zapalajae wieezny ogierí, W ezasie Chanuk i ortodukxyjni Zydzi zapal a j.} £wicCť w rytualnym porzadkn. Dzieci otrzymuja. prezenty. Przyp. dum. 79 czarnym jak noc oknie i poslusznic schowa-la szare, biale albo brqzowe, zawsze jednak ksztakne gtówki pod skrzydfami, Kilka wy-řruii^to przez orwarty swietlik w ciemnošc na dworze, a Theo i Hermann dziób w dziób, poliezek przy poliezku, rozviedli sic wygod-nie na pudelku do cygar Bruna. „To, že fatszywy Tomasz Mann musi byc agentem gestapo, jest teraz - w šwictle naj-nowszych, poražajaevch faktów - wiecej niž pewne", napisal Bruno, kiedy juž otworzyl notes, položyt go równiutko na biurku i pochybí nad nim wygicte w koci grzbiet plecy, „i šmiem rwierdzié, že wyniesie sie z nasze-go miasta dopiero wtedy, gdy juž wszyscy postradamy rozum. Jakie to przykre i nie-smaezne, že nazisci posluguj^ sic Paňskim dobrým imieniem, Wielce Szanowny Dokto-rze Mann, a poniewaž Pan jako glos innych Niemiec musi dbač o swoja reputacj^, co rozumie sie samo przez sie., chcialbym ostrzec Pana.,.", W tym miejscu Bruno nagle urwak Nie, trzeba to ujaé inaezej, doszedl do wnio-sku po krótkim namysle, Szybko przekreslit wiee dwa ostatnie zdania i zaczal jeszcze raz od poezatku. „Czy to nie straszne, že nazisci wykorzystuja Paňskie dobře imie, straszne w pierwszej linii dla Pana, Doktorze Mann, ale równiež dla mnie? Byé može dzíwi sie. Pan, dlaczcgo piszc do Pana po niemiecku, a tak na marginesie, potrafi^ nie tylko pisač, ale tez plynníe mówič, jednakže z silným po-dolskim akcentem, który niestery o wiele za szybko zdradza moje pochodzenie, i oczywi-scie moja miiosc do jezyka n i c m i cek i eg o jest zwiazana nierozerwalnie z Panem i z Panská, twórczošci^, ale tež z niedoseignionymi utworami Rilkego, Josepha Rotha1" i Franza Kiitki, którego piekna, /agadkowa. powiesc Proces przeiožylem na jeřzyk polski rázem z moja. bylg i dawno zapomnianq przeze mnie narzeezon^. W ezasie wojny - prawic žáden z moich polskich przyjaciól pisarzy, nawet Gombrowicz, o tym nie wie - wiele miesiecy spedzitem w Wiedniu, gdzie bez Josepli Rorh (1894-1939), austriacki pisar/ i dziennikar/. žyduwskiego puchodzenia. Przyp, rcd. Ml SI wLckszcgo zaintcrcsowania studiowalem architektury i wolalem raezej siedzicé w wiul-kich bibliotékach i czyrac, cz,ytaé> czytaŕ. Gietkie reguly MisznyL\ n i e mal uskrzy d lona melanchólia kaznodziei, subtelna kla-rownosč Szulchan AruchJ9, Nie, to wszyst-kí) nigdy nic bylo dla mnic. Moja dusza laknie i n nej srrawy* Ja wol^ tesknic rázem z Múliem Laurids Brigge2lŕ i Gustavem von '* Miszna - nauka rabinów, poezarkowo przeka-zywana ustnicT potem spíšena i w!ax"7.ona do Talmudu jako jcgo podstawowa czesč; obejmu je zwyczajowe przepisy prawne i ryiualne oraz wyjaímenia praw i norm (thyĽzajowych znajdujijcyeh síť w Biblii. Przyp. dum, '* Szulchan Aruch - z hebrajskiegci „nakryty Htóľ' - we wspólczcsnym judaizmic podstawowy kodcks prawa žydowskiego. Uložony zostal przez Josefa Káro. Wydjno go w Weneuji w 156.5 roku. Sziilchan Arncjh powstal z my ala; o iidost^pnicniu wszystkim Zydom prawa religjjnego i rozwiazatí prawnyek. Przyp. tlum. w Tytutuwy bohater xlynnej lirycinej opowieíci o podkladzie autobiograficznym pióra jcdnego z naj-wybirniejszych liryków wszysrkkh cxasdw Ratnera Marii Kilkego fiímigttiiki Maltega I.aurids HriggC- Pol-skic wydanie, Czyrclnik 1958. Przyp. rlum. H2 Aschcnbach21 za koncern, który i tak zresztq wszystkich nas czeka, którego piykno i moment možemy wszelako sami okreslic - po-niewaž Bóg ma wprawdzie dla každego z nas jakiš pian, zawsze jednak przygotowuje go dopiero w ostatniej ostatecznej sekundzie. I równiež dlatcgo jestem tak hardzo, bardzo wsciekly na Panskiego sobowtóra i na jego moeodawców w Berlinie, kiórzy go do nas przyslalL Ci niegodziwcy zachowujq si^ tak, jakby wiedzieli, co sie wydarzy jutro* Uzur-puJ4 sobie prawo do stanowicnia 0 naszym koncu, Cóž za bczpr/.yktadna arogancja! 21 Glówny bohater opowiadania Tómasza Manriii šmierč it> Wenecji. Neédziesierioleuii wdowicc micsz- kajíicy w Monachium, Vťybitny prozaik, ktúr"\ s/Iucľ podporzadkowal cale swojc samotne i ascetyezne ty-cíe. Pewnego majowego dnia pud wplywem widoku napotkancgo w czasie spaceru nieznajumego evyfeo-ziemca posranáwia wyjcchac do Wcnccji, Tam zako-chuje kíc w (.zternartoletiiim TadzÍLi bedacym dla niego symbolem piekna, wcielenicm misryczriĽgo rajdroha-*Hermesa. Milosti daje mu szczescic, wyzwala w nim tlumíonq dotad zmyslowíJÍĽ i „pocitu; do przepasci". Przyp. ttum. S \ Przy tym zdaniu Bruno zaczqt jeszcze har-dziej si? pocic. RozpiaJ gwaltownie koszule, guziki poleciaty po stole jak pociski, a Theo i Hermann tylko oidcm umkneli spotkania z nimi, bijac zapamietaJe skrzydlami, i kie-dy niebezpieczenstwo minelo, usiedli znów na pudclku na cygara, którc tymezasem bylo pokryte ich bialymi odehodami. Bruno z wielka ostrožnosciq oderwal zapísané jego drobným, falistym písmem kartki, owoc kilku ostatních godzin, wyjaj z szuílady ta-towego biurka rukopis i kopert?, na której byt jui napisany adres w Zurychu i przykle-jo]]y ztiaezek pocitů wy, i wstin^í do nie j r?-kopis. Przelecial wzrokiem list, kiwal glowq z zadowoleniem, przewracajíjc jedna kartkc po drugiej, i usmiechal sic, i gladzil dloniq poliezki, a potem dodat jeszcze kilka ostatních zdaň, Zyczyt Tomaszowi Mannowi, žeby ostatní tom jego historii Jozefa odnióst wielki sukces, i prosil go, by w wolnej chwi-li przeczytat jego opowiadanie Powrót do dumu, pierwsze, którc napisaí po nicmiecku i króre, korzystajac ze sposobnosei, pozwa- la sobie przeslač" na jego re.ee. „Od wielu lat moim gorqcym pragnieniem jest, Drogi Dok-rnrze Marin", zakoňczyl, „žeby moje ksiqžki mogty bye puhlikowane równiež w innych krajach, žeby poznali je nie tylko polscy czy-telnicy, a byc može spodoba si? Pánu moje opowiadanie i bedzie mial Pan možliwošc, jak tež dobra wol?, by mi pomoc, Polski jest naprawde pieknym, aczkolwjek bardzo eks-kluzywnym jezykiem, którym možná si? z ta-twošciq Lidtawič, jak pestkq melóna, ješli si? dobrze nie uwaža, Wiem, co Pan teraz mysli! Nie, nie sqdz?, žeby to miato sens czekac, až za Panskim sobowtórem przyb?dzie w nasz4 okolie? jeszcze wi?cej Niemców. Oby nigdy, przenigdy si? tu nie zjawili, a gdyby jednak tak si? stato, wola boska, z pewnoseia nie b?da, to przyjaciele literatúry, rylko dzikie htirdy žqdnyeh krwi Cicrmanów. Dzi?ki]j?, z calego serca dzi?kuj?, Wielce Szanowny Pa-nie Doktorze Ma n n, že poswi?cil Pan swój cenný czas na czytanie mojego listu, choc, jak zgaduj?, ma Pan zapewne dužo waznicj-sze sprawy na glowie, zwlaszcza teraz. Nawet Si Pan nie wie, jak wiele znaczy dl a mnie Panská uwaga, Z wyrazami szacunku, Paňski bardzo smutný i bardzo oddaný Bruno Schulz". Bruno wloiyl list do koperty, po czym sta-rannie j 3 zakleií. Wstat, podszcdt do malego lustra z biala. luszczaca si? ramq, które wisia-to obok drzwi, przcz chwil? przypatrywal si? swojej ladnej, madrej, irójkíjtnej twarzy, któ-ra nagle wydala mu si? szara jak starý papier gazetowy, dwa, trzy razy uszczypna,! czubki wíelkich jak žagle uszu i usmiechnql si? do swojego odbicia w lustrze, a zaraz potem -poniewaž piekielny žar w jego brzuchu byl naprawd? nie do wytrzymania - zaczql po-woli zdejmowac spodnie i calq reszte. Kie-dy byl juž zupelnie nagi, przeploszyl "1'heo i Hermanna z zapaskudzonego pudelka do cygar i potrza&ajac glowa., wsunaj je z po-wrotem do dolnej przegródki biurka. Potem wziql ze stolu koperr?, odetchnaj gl?boko i powiedzial do obu gol?bi, które d reptaly juž w pelnej gotowošci pod drzwiami: - Chodžcie dzieci, pani Jakubowicz na nas ezeka! Komu w drog?, ternu ezas! se Chwycil kopert? zebami, jak pies mysliw-ski ustrzclona. w locic dzika kaczkc, burknql niccicrpliwie, zgasit lámp*,; i upadt na kí>lana. Kiedy juž otworzyl drzwi, peizal na czwora-kaeh, možliwe jak najciszej, schodami na parter, a nastepnie - obok drzwi prowadzacych do mieszkania Hani, zza ktorých dobiegaly podniesione glosy, urywane, kipia.ce gnie-wcm okrzyki i nicccnzuralnc stowa, wscicklc walcnic w meble i hrzek tluczonych naczyn - na zewnatrz na ulice; Floriaňska, gdzie pálila si? tylko jedna latarnia. Pozostalé latami e wlasnie gasly, spazmatycznie migocac. Theo i Hermann oraz inne golebie przez caly czas klebily si? za Brunonem, kárne i przcjctc misjq eskortowania pana profesora, a kilka innych ptaków ezekaio juž na niego, marznac na lodowatym chodníku i w ezar-nych drzewach przed domem. Kiedy teraz ruszal powoli w kierunku szkoly - musia! doczolgac si? do ulicy Pilsudskicgo i skrccié krótko przcd par k i cm micjskim, žeby przez Stará. Aleje; Wcteranów dotrzec do wielkie-go, ciemnego gmachu gimnazjum Jagielty - wszystkie golebie równoczesnie wzbily si? w o wiele za ciepte zimowe powictrzc i okra.-žyly go, pól cziowieka, pól zwierze, zatacza-jac duže i male elipsy w srebrzystej ciemnosci. Ciche, tagodne uderzenia ich szeroko rozpostartych skrzydel uspokoily Brnnona, który wyobrazil sobie nagle, jak podaža za nimi unoszony wiatrem w bezkresny, rozga-l?ziony niezliczonymi odnogami, rozgwiež-džonv firmament. Ale po kilku setkaeh metrów Bruno zoba-czyl nagle wielka, ezerwon;} lune ognia nad nočným miastem, ustyszat szmer silników i gfosne rozkazy, i kiedy patrzyl w lewo albo w prawo, za každým razem widzial na koncu jakiejs uliezki pedzacego ogromnego, ezarne-go, prehisrorycznego owada, którego stopy szcz?kaly i dzwonity jak želazne laňcuchy. „Co to jest?", po myši al. Zadnej odpowiedzi. Co to jest?! To jest arm i a Ahimeleeruu odezwal sie w koncu strach, przybyla, žeby zniszczyc tých wszystkich, którzy najpierw posadzili go na s.s królewskim tróni e, a p o znie j sobie przypo-mnieli, že zamordowat ich siedcmdziesi?ciu braci. Ach tak, powiedziaí Bruno„ oczywiscic, že tež wyszto tni to z glowy, í nie posíadal si? z radosci, že strach wreszcie znów z nim rozmawia, Potem czolgal si? dalej i myslal: „Chce, žeby Helena zaraz na poezatek za-ložyla mi na oezy czarna mask? Colombiny i žeby zwiazala mi swoimi pejezami r?ce na plecach, reszta to jnž jej sprawa. Niech robi, co tylko wyobražnia jej podpowie". Cho-ciaž prawie godzin? by! w drodze, dobrnaj ledwie do majaczqcej w mroku, pólkolistej bramy parku miejskiego, oddycha! ciežko, kolana mial jak dwa siekane kotlety, ktorými znaezyl za sohq krwawy szlak, a gol?bie na niebie nad Drohobyczcm Icciaty jeden za Jru-iin u x./.cr\vu:Ki Imie ognia. gd/ie palily si? jak slonia.