Debora Vogel akacje kwitnjj Debora Vogel Akacje kwitiiq lluscracjc Heniyka Serenoa Karoh na Szymnniak Wyiiawnicrwo „Ausrerka" Krakow 24XJ6 Debora \fa£eL, zagimony pasrd Se. I. WLrkicwicza, 1929 lub 1930 r. hu ÍLlriniT\ie s. iiy.illlitllli ŕ y/n Ulice i nirbo Teyo dnk odbijaly ulice uiebo. A fiiebo bylo szare i cieplc. Zawsze, kiedy niebo jest siarť\ si. ulice imf-czync i stadkie, jak miírza szane i cieple. Tcgo dnia wszysc>v którey znalci li si? w ulicach - gineli po prosru za nieoczeki.wanym jakims spoť kaniěm. Jak i už rit d&wniej. Pud kunieL zní opadla ludzi tesknota nicporadnu i nLepoj^ca d<> powiesci dtugiej i szczeyťilowcj, z dokladným opisem lysów bohaTtra, niech bcdzic na-wcr sraromodnej. Powieič taká miala koniecznie zaczač sie od slów .....tegú dnin...", _...w szary dzitiL z uJicarai. jak sza- ru slodkie mcirzu... (nasT^pujc data tcalendarzowa...) azcdl ulica. L. pan w jasným pakic i czarnym mc-loniku i robil obrachunek z doiychczasowym swym W takím stylu utrzymajia miala byc ta powiesc i takq. mníej wi^trep trcscia mialo zaczac rí^ WKZvsrko w romansie, za którym zaresknilo sie. teraz nagle i ničodwotalnie-. 0 to szlo wlašnic: jaki przebicg rnože przybrac zy-cic, co može zdarzyd sie przez calc zvykle žycie i jak staja. iiu te losy ludzkie z niczcgo: z powietrza bte;-kitnego, z rzeĽzy dotýkaných i lepkie] nudy, z jedne-gn spotkania banálneho? 1 jak dotad niezalatwiona, chociai tyle juž lat sic przežylo, sprawa, zatzeki dokuezac dawne bardzo pýtanie: jak žví? Bylo przy rym znowu tak banálne, jak vtedy i tak nieliczaoe sif ze swa banalniácia, jak wtcd>\ po raz pierwszy. W uarych, jak morze ulitách rozpoezaj si? tym-ezasem iaktycznie, niezauwažony jeszcze przez wit-lu, nowy romans zwyklcgo Žyda. Ulice z rego romansu pachnialy elastycznošciař szklem i chodzeniem. Pachnialy czymš niezwylclym jeszcze: twardošcia_ i ■kragtoscist przcdmiorów, W tych ulicach twardniala przestrzeň, jak masa lepká i rozwiazla, w rzeezy dziwncgo gatunku: w rúžuego rcidzaju nkra^loici i plaskosci,. biale i sza-re przcwainie. Plachty bialcj, pelnej, przestrzeň i przyehodza w cej powiesci i traktowane sa jak zdarzenia; múry wysrc-puja w tej powieíci: gesce, jak tesknota i jak upal. Múry: bielszc jcszcze níž w rzeezy wistosci, w dm, ulcpionc z szarego nieba l czekaciia, melancholijnie bialc, lub rwardo biaie. I rzeezy sa. tu takie, jak plaszczyzny kulisrc, kwad-ratůwe, prostokíitne. (W zwyczajncj noinenkbuurze sa ty: suJínic, mcble, asfalty i ludzie). Ludzie zas z tej powiesci - iyjq. rzeezami rakimi, jak: plaskoáč i kulistos"^ biala, szara, kolorowana; ezekaja na nie: jak na przygodc. jedy na.. I tak laczynal sie. mniej wieeej pierwszy rozdzial tego romansu: „Vv szarvrn nitbic staly mory, biale jak atlas. Staly" múry, z wygla.du jak lakier i jak papier. Ulkarni szli ludzie: postade, wyjete i dobrané z romansu. nazywartego žyetem". LO li PW ttlicznv W tym wtasnie czasie - byl kwieticň, picrwszy ituľsíííc k-pkich Jišci i poludnie - zdarzyla sip rzccz nastepujaca: przy krawcdzi bialego trotnaru ^awiro-wala garsrka piowego pylu l rozsypala sie w bJadyrn jesi£Cze púwietrzu, Lalkicm niiko, pól metra može powyzej asfaltu chodníka. To zas nic nic mówiacc zajscic sprzed roku i sprzed lat dwu zdawaJo sic. srwicrdzac, že wszyscko wrócilo na swc zwyklc mrejsce i ze potoezy sie dalej w ozna-czonej kolejnošci, i wedle statej reduty. I zapewne dlatego nabrali) to zajscic naraz rakicj wažnosci dla ludzi i dlacego wywolywalo czulosč, ponitrwiiž w liuUiach byly sprawy nicpowrocnc. To samo zajscic stalo si? punktem wyjScia cale| se-rii dziwnych wydarzeň, gdzie wszyscko mialo prze-bieg catkiem odmien ny od zwyklego tuku spraw i cai inne^t] byJo waine, niz zwyklc. To zaczeja sip doroezna seria wydarzeň banálnych rakich, jak: lepkic úpaly lakicrowe i chodzenie uhea- mi; kobaltowe „ogrody wieťzornych ulic" i tesknota za szorstkimi raeczflmi; rzcezy: róine rzcezy, okra£-le> pro5toka_tne, kwadracowc; rzeezy twardc, lepkie, elastyezne i spotkania banálne: spotkania, do metali pachnacych podobne. W koňcu: sprawa ze „szezeáciem prze^ranym" - tak wlaánie nazywano tc. rzecz, znaná, i juž zwykta. w kronikách žycia. Kazdy rok iycia ma jakiš pian szezescia i jakaš spruwe pfzcgrana. Od ptowcj grucfki prochu zalceialo zápachem apa-lów i nieznanych moiliwoíci. 1 nic bylo juž wiecej ezasu di) stlačenia. 12 13 Domy z rytmem líalas i twardy ruch rzcczy iejzeze niegotowych i niezužytych mogq dostatecznie zadokumen.towač, ze žycic jest pelne sensu i potrzebne i ie nie ma ezasu do stracenia. Tak wypada zatem, žc w szarych i nijak ich przc-strzeniačh fabryk sukna í szkla,. papieru i wyrobów mctak.jwych, žc wttgd&e tam produkuje sie ciepta. i clastyezna materi? samego zycia i že slodycz, wy-cickajaca kroplami z duszv czlowieka j už od godzi-ny siodmej szarego ranka {nazywana potoeznic energia), jest jak maszyna doskonalař króra przcra-bia lepká nude i powoínoič šwiaia na twardoáé i na zdarzttnia, Od pewnego ezasu nastawala w čoraz in nej ŕabry-ce biala cisza. Z poezatku - bryla ciežka i lepká, by-tď potem, po uptywie pewnego ezasu, jak smutná i nicporadna masa papicrowa, Tcj wiosny, roku 1933. stánek) znovu kilkanaicie fabryk w micscie, W ulitách zaš widaŕ bylo ludzi, k torzy mieli za dui o ezasu i zapomnieli i už, jak wy-glada przygoda ze zmeezenicm. Naulicznych lawkach síedzicli. w rozkwitajaec jui lepko poludnia; na lawkach wielkich bukwarow sie-dzieli juž o bladej godzinie siódmej, w poranki jesz-eze wilgotne; potem: w wieczory granatowe i cale w rzekach clektrycznoéci: ponad nimi - triumfálna reklama „Forda" i pasty do zcbów „Odol'\ Przed szybami wielkkh magazynów przystawali; przed koniekeja. dámska, o ilieznie brzmiacych, wy-tworna. swa liru^ poriadaj acych nazwaeh „Jean Patou" i „Moiyneux'; przed rzedami krawatów - naj-wytwornicjszc krawaty - marki „Rekord". Z pocza.tku nogi nie chciaty išč. ale potem jui szly bez przerwy. Na ulkznych lawkach siedzieli ludzic i patrzyli w dól, na szary beton trotuarriw; na lawkach siedzieli ludzic. krórzy niť czuli zmecienia i rtie Widz.ie-li drzew, pekajacych liáčrni malými i lepkirni. Pb íabrykach zas staly maszyny nieruebome; smutne, jak nudni ludzic i jak wyroby papierowe. 1 naraz píaskie i bez wyrazu: tesknoty nieokrcslone; ludzic, krórzy nie majq dokad pójšt juž od godziny iiodmei ráno. Tak przecbodzi pierwszy miesiac Icpkirh paków i nicbieskiej, lekkiej. jakby nieobowiazujacej do ni-ezego atmosféry. 14 Wiosna i kartony od kapelu&zy E Tyrnczasem w poranki íaltmala wiosna piachtami soczyscej ziele ni, poci^cej - przy bližszym w^ladnie-ciu - im palczastc Jiscic kaszcanow i liácie bzu, bez-pretensjonalne „podobne do serc ludzkich". Morzc zidcni MO—to wtcdy przcd izybami do-mów i cramwajöw; wzbieralo ku poluduiowi jak morze szarych wod, aby przycichnaŕ z nastaniem opoludnia, a pod wieczór stwardnieŕ prawie w bry-:e zíeleni. Tak przcszcdl drugi miaifC lepkich paków i bl^-kitnego powiecrza. Wicdy postiULüwiono - criociaž w gruncie rzeczy i ceraz jak zawsze - nie bylo po co i dla kogo - posta-nowionu „iyrc juž nic poradzic nie možná; že zatem moga pomoc Žyč. 19 Szare morzA i muszíe serv Na brzegu szarego Mocxt Balryckicgo zieleni4 sic rupciJt w žúhym piwku. Na brzegu szarego moiita lcža_ cysiace musili, wyplutych z wúdy, szííroida i žy-ciem falujacej. W szarynn morzu letnkh ulic zanosi naraz dusz-na wonia. traw morskich. Ten zápach wprowadza v ulic? niepokój, jak nagle i ukryté mnžliwošd. Jest juž lito. Wrcdy rozumieja. ludzic, že žyde, k[órc wyrzeklu si? „ezekania" - tak okreslano pierwiastek nicporad-nej i lepkiej citjžkosci w czlowieku - jest smutné i ja-bwe: musela, wypluta z dus2ncgo morza tesknoty. Wtedy ludzie chcq raz jeseně „rfsknií"; calkiecn nieporadnie, jak kicdys. I nagle zatzyriai4 spadac w ulicach wielltic likie spraw przcgranych i scaje sic; calkiem niewarpli-wyni, že možná spóžnič jakicé nicpown>tne sprawy žycia i že tiigdy pórem nie przychodzi nich jak po raz pierwazy. W taki dzicrí azary, jak aezkie Morze BaJtyckic w pjowym šwiede, nie mužná bylo chcioc ..tcgo wlai-me, co przycbodzľ'. W t.iki d/.u-n, k\í\W ulice S4 jak mtirza i odzwier-ticdl&jí szare niebo — niť nic mozc porad řič na žal przcpadtydl spraw. A przcticž: tyle dní jest w žyciu, tyJu ludzí. Trzc-ba zapominač: jes2ťíe zawsze cos nas ezeka w žyciu. Dni deszczowv Ptocem przyszta seria dni z deszczami. Wedle kalendária miaty by<: rc dni, jak z Lakitm žúiiego, Lcpi^cc-go sic do paleów i dů duszy i o niezrozumiulej rozpie-toáci, w kcórej wszystkt) m a sens nicoezekiwany. 21 Tymczascm obaosywala dni posna, t^pa szinoič i crzeba bylo znowu oprzet: sic o jaskraw^. scianc_ pla-kaców, udajúc oekanie na kogos umówioncgo, cho-ciaz czekai! nic bylo na kogo, A tv pcwnc popoludnia i w zmierzchy pewne bylo nawec zupclnk, jak w niemodnyrn i wyszlytn jui dawno z obiegu Silagierze, w którym byla mowa o lym. žt ,-šzCzescie trzcba rwac jak m lode wišľlic, póki icHzcjze czas i ciar nic pryšnie.,.'' To byly niewa^pliwic slowa, przypominajace kle-istq. i zrczygnowana. woň zooszonych. do ostatka su-kicn i jakkhš dawnych, nicpiíradnych, sytuacpin 0 kcórych cheiaioby sie zapymnicé do ostatka, z któ-rych wspomnitniem iyc nic mozna. W tc dni dwzczowc roku 1933 zreliabilitciwanu jako coi, co nálezy do zycia, te rzecz i fatalnošc, ktoradziala si? wcedy z ludžmi. Ale jak zwyklc rzc-czy najbliisze i prawie juž banálne - wydala sif i ra sprawa nieprawdopodobnie od zycia daleka i jak wy my slon a prawie. Wtcdy ccž zauwažono, že tia-wec figura heroieznego zycia, ktáre od pewnego ezasu laczono z ruchem i ksztaltem prostok^ta, ma krople. melancholii w tym szarym wydluicniu linii 1 imutnym powtarzaniu; že wobec tego moŽC po-trzebna jest žyciu kropia melancholii ť Tak zatem zdobyly niespodziäUĽ izarise: wszybtkuí dzicjc v,serc polámaných"; „chodzenie ulitami, ktore juž niczego nie chca." i „ezekanic na žycie'. To wszystku zdawalo sic naležec do Žycia. W tych dniach, szarych od dcszczow, e ráno w ba-rzc „Fcmina", przez caly rmesiac z rzedu, každego wicezora,. rango z cekstem.....že albo wszystku, že albo ok"... Kwiůmarnie nz&lÍQW$ W mieicie btekitncj szarosd ipieciu milionów nog -sa. takže sklepy 'c Ogromnymí, pjaskimi, kulistymi kwiatami. Azalic Z kwiaciami ni Boulevard Montparnas.se w Paryžu sa. doskonáte. Sa koloru lososa i koloru pomaraňezy i prezentu ja. w stu niuansach kolor ma-rymjwanej wytrawnej ryby lososiu wep i kdoť kuli-sregn owoľli pamaraňezy. Azalie z budvaru Montpafnassc nic potrzebuja iuž woni prľcciaglych i kuuteinplatywnych, jak zwykle kwiary. One mog^ juž by ŕ jak z blacliy aitasowej, bezwonnej blachy: eala. dusz^ wloiyly w kolor, nic-zruzumialy i pelen imutnych duswiadczeti, jak metal blat'by. Rzecz dzicjc sic latem 19^3^ równoczcsniczi>pisa-nymi zdarzcniami. Przez szumiacy bulwar Montpar-nasse pízechodři nagle smutek ogromny - blaszane morze melancholii. Przcdostaje si^, nie wiadocno ktňredy, ze sklepu azaliowcgo- 11 23 Jest dzicn szary i síodkiŕ jeden z calej sérii; luditie szukaja. twardych przedmiotów dla rak, aJbo scian szarych i ician |n]ocowych plakatów;, sa. w poszuki-waniu zdarzcri wyražnych i jednoznacznych; a to, co dzieje sie 2e sklepem azalinwym, jest w gründe rze-czy bardzu podobne do sprawy dawno znanéj i cal-kicm po5po]ircj, ale przez dlužszy ezas nie možná przypomnieč sobie, skad zna sic. ten cicžar cepy i bezfarbny. Až nagle wie sic;, že przychodzi zawsze, ilckroc rzecz jakás nas2ego žyaa dobiegla koňca i nic wiecej z nia stať sie nic može. Przed tym sklepem z azailamú które sa. jak z melancholii nej i rwardej ruwnociiesnie biaehy wykňna-ne i jak gdyby wypróbowaty juž wszysrkic zápachy možliwe, stáje sic; nagle žycie jak sztreka dluga i sza-ra, gdzic wszysrko juž jest zalatwione i minelo wszystko, co przyjič mialo. I nagle nie do wytrzymania staja. sie rzeezy dosko-nalc i slodkie spotkania i wytwome azalie ponnarari-czowe. J nagle pragnie sie, bezscnsownic, žeby byly pokoje jakieš nietoremne, pokoje za wielkie, sprze-tami i ludimi zawalone; i ..losy przegrane" i „mita-šci nieudane", „nieszczesliwe mifosci"... To wzbiera i pleni sie chwasi tesknoty do spraw, petnych szorstkiej samotnosci; i do kaprawych lisci lúpuchowych nicporz^dku. I n i by groceskowe mor to tandetnej powieáci iycia - ksztakuje sie zdanie cakie: .....ws n m rzĽĽzy doskonalych nie ma wiccej miejsca na žycie... Scad bierze ste tepy smutek, stád opusz-ezeníe, towarzyszace každej raetzy piek nej. I dlatcgo potrzebna jest luďziom kropia surowcgo nieporzad-ku i szorstkicgo opuszczenia w rzeczach..." I pomyslcc, že do zdaň tych daleko idacych dopro-wadzity niewazne azalie, jak z smutnej blachy spo-rzadzone! Ale tak jest juž zawsze, že nie nieznaczaec rzcczy przypominaja. najwažnicjsze sprawy žycia. ?- 25 Zohifťmŕ itiusxfirujq A lato. które w kuňcu przysztnf íuihywalo sic w spôsob niezwykly i niczgodny ?. rcgutq i kalcndatzem. Ntetato i przechodzilo bez žóltych upaiów, bez much i bez motýli. Nie miaJň ani ŕleUskich pro-spektúw guracu, kicdy naglc wszystko jest jcszcze Ju zrubienia, ani szklaricj ciwy, w ktorej wszystko jesr zawsze stracoric. A jednak odbywalo sie-, i prze-chodziio. Poznač bylo to možná po drzewachh ciemnieja_cycri w zieleni. Pbtem po žórknajcych juž gdzieniegďzie kasztanach. {Zr rakim latern me rnoina sie w žaden sprenb li-czyč l daje si§ po knlei liíciom ciemnieč i žtilknac, a ■sercom" - co za ifawo staromódne - byŕ jak na-czynia, przdcwajacc sie od spraw przegtanych). Byto tak, jak gdyby zatracono gdzieí rachunek žy-ciat jak to lato niezdecydnwane i tepe- 1 chociaž kilka tygodni temu - i wlašmc tak„ jak každego roku o Tej porze lepkich liáci - postanowio- no »žyc" — teraz postanowienie to jakby zupetnie wypadlo z parnieci. I ludzie juž nie chekb' niczcgo i robili wizyttko bez przekonania, nie angažujme sie do OStatka, jak w niepcwnnsĽi, cow daným mimluii-cie czynic wypada i jak to dalej pójdzic. Potení, jedneeo dnia, ogarnaj ludzi pokraczny ja-kií pospieĽh: odrobic" wszyätko, co do žycia nálezy. t Tak wlasriie to formuJowano: „udr<ŕbi(i žvlíľ . A y w r t .icm<:v'c?^ k.LT.LKrroralnych napiet wcszlu zdarzenie, wykazuja.ee nicdwuznacznie, že swiat stoi jednak na diiwiiym, obliezonym i dobrze ufun-ddwanyra miejsĽU i že záwsze jeszcze možtia „Wfó* cic do žycia", To zdarzenie wygladaio, jak nastepuje: W ulicach maszeruja, žolnierzt. Maszeruja vi wielkieb prosEoka_cach. Ubraní w mundury n sza-rusci btekitnej, szuroéci cieplego dnia bez stonra. 17 A na blekicnytri mundurach žolmerskich - eztery giiziki, na glanc wypucowane, dokfadnie kulisTC: guziki czcery. Ludzie-žolnierze stoja. napionowa. bacznoíc. Teraz: lewa noga idzic w gore;, teraz: prawa noga; teraz túčm osobno wraca každá nota do asfalm pod sziywnyrn, prostým ka.(em do ulicy. I nagle wydaje sie, že oni myslaj tyrriL nogami; že kontempluja no-gam i w marszu pogražonymi jakai sprawc kanciasca. i plaská^ može zdarzenic tcgo chodu, we wielkich, blekitnych pmstokajach z žolnierskieh mundurów i z guzjkami w polyskur' w pewnym, z góry oznaczonym i co dzien tyrn samým miejstu, wytryskiwal blekiiny prostost gru-ba for taring glosow: naiczešcitj spiewano jakics tango,, w krótkim rytmie marszu utrzyroanc, Ten sylogizm chodzenia wydawaí sie rego lata nie mniej i nic wicccj bczcelowy i niepotrzcbnyK jak kaž-dc innc zdarzenie. Wi^c nikt nawct nic dziwit sie, že mozna je traktuwac z ca\% rczygnacja, nalezna žyciu: jak rzetz przyj^rf i przcz sie 2tOzuntiala. I tak nic wiemy calkiem, co m on spcl-niat role szczescia tego lata bez much i bez upalów. Zloto winzif okryty Tak wtasnie hy!o: co wszyscko, o czym dotychczas byla mowah rozgrywak] sie latem roku 1953i i cak w las nie. To wszystko bylo aurentyczne, í waine dl a ludzi jak samo žycic, choeiaž swlm wypdnialy zdarzenia, náležíce do inncj sérii i porzadku. Te inne — 10 byly sprawy, zwi^zane z losem materii. I wlasciwie szlo - i inaczej nic možná bylo tego okrešlic - o regulacje sprawy tcj materii niepnrad-aej, skazanej zc swym losem na ludzi. Co pcwien ezas przerasta iwiai chwasr nieporzadku i wtedy na-chodza ludzi dziwne, ilepe potrzeby i pasje: przesta-wiaí i przerabiac, pyrzijdkQwač žycic inaczej. Tak i wlasnie ezas nastat reraz. Ale naprzijd przybralo ro zdarzenic p<]stac tak|: Ftod odrapana brami( w stylu biedermeicrawskim. prZy ulicy Skarbkowskicj, numer 28, ezekaja. bezro-botni- Každego pierwszego i pi^tnastego ida. na_ gó-r^: schodami wkleslo wydepianymi. I wedle altabe- tu. Pstem Czekaja. dalej. Chca przeczekac tzas, knó-ry sic nic liczy, ai do podjccia „žycia". W tym samým czasie nie maja. wiecej co pocza_č z lepká, materia, i ze zlotém; z žyciem i ze szczeiciem - króluwLe wegla, tlustej nafty i zápalek. Za dužn rzeezy bylo dla nich na swiccic i nic bylo co poezac z nieporrzebnym clumem produktów. Wtedy tež zdarza sie rzeez, ktrtra može byě ilu-scracja, jak dalece moie cos byc calkicm inaezej vazné nii potoeznie i naležeč v równej micrzc do zycia - jak raz juž pokazalo sie przy okazji paryskicb aza-lii i zolnierzy maszeru jatých. Oto v tym czasie wyszlo jakosh Že za malo jest zlota na sviccic i žc przerosly jui dawno drogoccn-p.c| jego todyge. chwasty i brudne štosy rzeezy do kupienia. Wtedy kraj Ameryka, pejzai skoncentro-wany i peten tvardej równovagi - zaczaj odbierae swojc zloro gnusnej i rozvia.zlej, miekkiej i poli-cycznej Europie. Z portów tu ropy wyplynely ukrety „Berengaria", „Liverpool„Georgika", a jeden okrcc szalony nazýval sic; nawet „Manhattan". W 250 niezgrabnych, térem zalatuja.cych skrzy-tiiath ptynie Czerwony metal oceánem. Nikt nie zvraca uvagi na ten transport bezimienny i tanta-seyezny, niltr nic mysli o tym, že zloto vymienia si? na rzeezy: na suknie, na buciki, na kartofle. W calej tej sprawié zaá maže okazac sic wainym, na przy klad, pejzaž z czerwonego zlota i rantastycz-nego kobaltu morza, pelen niezrozumialej, a przc-ciež najpewniejszej trek i. Ale ludzie jeszcze tego nic widz^. W bezrobotnych ludziach spod bramy przy ulicy Skarhkowskiej 28 jest jeszcze lepki osad dni, kiedy przerabiali materi^ žycia,. pus na i tlustý, bczvyrazowa i cuehnaca. na perly dla kobiet obeych, perfumovanych „Zmierz-chem Paryskim", perfuma bedaca. nic wiadomo w którym miejscu sukni, Jeszcze sa nasiakli klcistym i plaskim zápachem nudy i goryezy, sztywnej jak liác lopuchu. Jeszcze nie czuja. szezescia, które jest wszedzie, gdzic sa. rzeezy twarde, pachna.ee mctalami i ruchem. Widocznie nie jest co jeszcze wažne w planowej cpopcí žycia í ezeka, ai wszyscko in ne bedzie jui za-latwione. Ale jui teraz jest widoezna rzccz, która przyjďzie nicdíugo. Leiy juž w lepkim powietrzu tego stania pod brama. urzedu dla bezrobotnych; kisnie w tym staniu pustým i odgmdztmym od rcszty šwiata. Wkrórcc przyjdzie. Przybierze postač žracej tesknoty za szarym halasem; za nieporadna. slodycza. rzeezy plaskich; za cwarda pcinia. kulistošci i lagodna. melancholia przedmiotów prostoka^nych. Wtedy nie bedzie wiecej ezasu na pyranic _naco" czy ..dla kogo. Jl Ale w koncu przyszlo lato z kalendarza i možná bylo móde do zwyklej kolej nosci l pořádku žyeia. I nic rizcba bylo wiecej uwaiar, ieby nic wpašč w faialny jakLŠ szeieg irydarzen, zablikaný z obce-go wymiaru, z jakiegos ezasu marginesowego, który nigdzic nie przysrajc i jest niepodobny dú siebie. W planie zas pnyioaxonyin tych dni Jezy smutek wszysikiego, co ptzyjáŕ mnže i co do zycia nálezy; to sa. dni - cale jak z blachy; z blachy doswiadczonej i smutnej i jak z nicporadnego lakieru. J takie wlaá-nie przyřtlo žycie. Tcfaz nie szly wiecej oddzidnie: odwicczna, b]a-szana, nieporadrujsc cztywícka i úpaly z lepkiego la-kieru; rzeezy przcpadlc i przekwitajace akát je; tho-dzenie kulistymi placami i iótknienie drzew. Ziclone,, miesiste liície, bryly koJorów pac/hnatych i rzeezy ptzcgrane nalézaly rcraz. dalej do siebie; i znuwu možná bylo to wszyscko ra2em objar jednu nazwa., wzicra z niezwyklej i niezužytej ieszcze ter- minologii: dni mer.alowych, sztywnych sukicru rak i kwiatów. Metale, Iskier, úpaly, chodzenie ulicami i placami mája w sobie jednakowa, nieporadna. i sfodka. szrywnosc. A lato jest cale jak z metali iót-cych i Bzarych. Ludzic zas byli w jakiá sposób szezeiliwi; tak wlaá-nie wygladala ta rzeuz, która. szezeáciem nazywamy. Tylko luďzĹe, O których rrtowiotlO, ÍC sa_ „zlámáni žyetem", nie umieli nawct doznawac smutku. Im ro zdarzyla sie wlaánie jedna z tych historii niezro-zumialych i nicdorzecznych, z krórych sklada sie zwykle žycie. fSevca zhmmíľ)\\?. na rtiwsnť" 7. iyciem wrcdy tak raea sie miala: nrientowalo sif — chociaz nie wsicy&Cy wiedzieli 0 tym — figura prostokaui. :iľ:(iílz]14 figury žyda i szarych przy-gód. Bylo jak dlyga plaszczyznah pel na monotonii, skoncentrowanycn, twardych ruchów i sJodkiej melancholii, Tcgo lata jednak zaczeto tolerowaé element okrae-loša: przybieral on ksztatt miekkiej cidistosek tesknoty i ezekania; wystepowa] jako poirzeba zdarzeň bezsenfiownycri, I nagle stajc sie oczywiscym, že do žycia potrzeb-rw jest szezeície. Rownocze'inie okazuje sic, že pel no jest ludzi o „zlamäilyťh sercach". Chôdza uiiĽaini. Dotykaj^ obcych rak i liáci, Ježeli to s$ kobiery - zmieniaja. kapelusze i suknie: material rcn i drugk ziarnisty i atlasowy; kolor dusz-ny i ezerri chiodna. A prceciež: „nie rnoga^ žyc". Tak wlasnic: nic mo-ga iye. Miedzy nimi a žydem stoi fzecz mewaina, która miala sie stač i nie przyszla. Wlasnic miala dac te krople. szez^šcia, zawsze potrz-eboego do áycia, Teeo lata zaczcto znowu w jakií spôsob liezyc sie z ludžmi, którzy mówili, Že maJ4 serta zlámané jui na zawRze: Jak gdyby oni takže - nie mniej l mc wiccej jak my wszyscy - mieli byc tylko pizykladem i ilustra-cjit jednej z kilku možliwošci w žydu- Banalne serca, strzalami przecicre, scrca z bladn-róžowych mur6w Utrilla i wszysrkich rylnych mu-rów miasca nalcža. widoeznie w równej mierze do žy-cia jak chodzenie; szczcsde i liíde z chrómu marki -Pelikán" w miesiacu pazdzierniku i lisropadzie. Tak okřálo sie, ze nalcžy zrchabilirowac co, co mówili ciesto dawniej o „udeczce w goryr' ludzie do gruntu žycicm zwyciežerii. 1 prawdopodobna. stala sic ta rzccz, majaca zawsze przcdtem pnsrnak lepkiej beznadziejnosii; ta s.pra-wa, laczaca sic. z obrazem ludzi, zabierajacych nam žycie: nie maj ac yen co poezac z ezasern, soba. usta-wÍĽznic zajetých, niezadowolonych wieLznie ludzi. Najwažnicjsza. sprawq stali sic; teraz: ludzie sztze-iliwi. Tylko oni „žyja.'. Gúry i rzeki jak w roku Ta wspaniala przygoda z kontemplatywnymi ^6-rami kobaltowymi i rzekami z chlodncgo metalu wody može z powrotem przytrafie si£ wtedy dopie-rů. kiedy jtit iiě Zilúwu - po kilku latách znowu - „zlámaným jui na zawszc". Wtedy moga. by c z powrotem gúry w mgle niebie-skiej jak šliwy i przypnminaé wudnistq teskncite czlowieka- a gúry w szarej mglc sa. jak jablka, którc z kolci musí sic porównac do opuszczonych ludzi w půpoludiiiowych ulicach miasta. Rzeki zas sa jak rwarde pos-ranowieriia a nic - kropic riicpcwnc, nic-zdecydowane krople niebieskiej Farby. Wtedy zdaria sie, nie wiádómn jak, ta przygoda: že nálezy sic. znowu do „žycia" i žc možná „zapomnicč". Czy bierze sie to stád, ie tysiac lat stoja w miejscu góry i ply"4 rzeki. a jednak ..zyja"? Czy 5-tad, ze híj. jak twarde i tragiezne poscanowienia? Czy stád* že nie chcaj niczego wiecej, kiedy mája wszystko: po-wietrze, ble.kitne mgty szare? y6 A potem, kiedy zalatwiunn sie tak z dawno w>'CO-fanym z obiegu pojeckm „szczeicia"' - przyszľa ko-Jej na pojeck najtrudniejsze, chnciaz wszyscy je ru-zumieja., na miekkie ifowo; „žycie". Zavelí] sie tak: dzieň paehniat j už szklanosaa paz-dziernika. Ltscic byty žoice. Niebu tieple i niebie-skie. Ulice szare. Z baru „Fcmina", ulica Karmelicka, numer trzy-dzksci siedem, dochodzit refrén tanga: „...kogo nasza milosé (>bchodzih jesli nk ciebic i mnic; komu nasza milost zaszkodzi, kiedy nam obojgu jcsr zle..." W tej chwili i bez zruzumialcj przyczyny przypo-mniala sobie pani w mĹckkim drap-kostiumie, jak równicz kilku innych passantaw w SZtywQych mela-mkiicli i jasných paltarh, že „trzeba žycie brač\ jak dlugn mužná" i že každý wlasciwie ma žycie nieza-latwione, srracone lata i niezužyte mnžliwuíci. Tak wtasnie to formulowano, to wszysrko, co dzia-to sie z ludžmi w ten szklany dzieň. pazdziernikowy; že trzeba žycie wykorzysrac. I to byl pnez^eek dtugiego i erudnego traktátu 0 žyciu, naraz znowu potizebnego, chociaž wyda-waŕ sie moglo, že sa. to sprawy znane i zalatwione n:/. od dawna. Sformulowany byl ten traktát stylem tanim 1 ogalnikowym. Takim stylem zwykli poshigiwac sic; marzyciele; ludzié „daiacy do doskonatosci"; ludzk, doskonalacy sicj w ty m telu, by dňrównaŕ w „prze-iyciach" tym innym, uprzywiíejowanym w hierarchii duszy i jej przygód zawiiychi odkrywajacy z wielkim parosem i wibrujijĽym od wzruizerna gestem rzeczy dawno juž odkryte i zaiarwione, dzioie paždziernikovej siolarz mebli stylowych Sz, z uiicy Gródeckiej; jest w drodze na ulice Teatyňska, gdzie ma dostač zamóvicnic na pokoj pani z kobaltovcso szlajŕlaku. O kilka plyt dalej idzie pani w matovým braz ko-stiumic o doskonalej linii, z materiálu o fakeurze ziarnistej i pelnego lagodnej kontemplacji, w kapc-luszu z miekkiego filcu, doklad nie t ego samego kolom, co uhranie. Pani w matnwym hrazie idzie plynaco, kolyszc sicr lekko na nogach lagodnie sklepionych, laczy sie kaidym krokiem w osobným zamysleniu z jedna szara. plyt^ rrocuaru. í widací, že wyizla z domu z pianem dlugiego cho-dzenia ulicami, przypadkowymi, jakie wiaiiriie sie Ulica Karmelicka we Lwowic jest ulica, zawsze pel-na. pastelovej slodyczy i jakby przez naczon;j na cho-dzenie „bez celu". Wzdluž jednej strony, przez cala. Íjrawie dlugošc, lacrzy sie. w prose z niebem szarym ub niebem iiiebLeskirn jednolitý, i lagodny, bialy m u r, sam - kawal szarego nieba, Jest wolny od fasád domów o przeróžnych wibrujacych duszach, fasád vpryvadzajacych w ulice níczdccydowanic nástroju i wreszcie zupelny zamet, jakí naleiy zazwy-czaj do nástroju. Chôdze nie možc byč bezcelowe, kiedy traktujemy jego fenomén pod katem vidzenia zalatwiania o křes lon y ch sprav zycia. Fakrycznie zawsze ma cel, niewaLphwy: chociažby nie dával sie on bez reszty uwierzytelnic pevná, przyjeta., uznaná, i ustalona. potrzeba. žycia. Uzy nie idzie w tym wypadku na przy klad o to, by „zapomniec"? Zapomnieí, daj my na to> o rzeczy nie do naprawienia, ktorej wspornnienic ogarnia jak rzcka i jak nicobliezalna pasja przy každej sposob-noici, na widok muru bialcgo lub kasztanow z chromú? Pani w matowym braz kostiumie jest íliczna: ma skóre jak z kôry brazowej, naciagnietej na róžowa aprykoze. i cudne brazowc oezy. Przez nia. dochodza do glosu - przy wäpúludziale sentimentálnej ulicy Karmelitkiej - tanie potrzeby i zakusy duszy ebc^-cej zawsze „zapomňieč". Jest vredy miodny zmierzeh i tak, jakby juž nie možná bylo zyč dalej. Ulica Karmelkka nie ma prawie zupdnie ruchu amovego ani kolovego; nie Dedäc žadna, arrena. ko-nmnikacji, la.cza.cfi odlcgle centra žycia, jest ulic^ nadajaca sie dla zmeezonych i rozezarovanych, Rzadkie auta mája. siata, klientely: kobicty, udajace sie do sanatorium potozmczego przy ulicy Kurko-wej, kobicty oszalale od nieucbvytnego i maskowa-nego entuzjazmu na mysl, že juž za klika godzin he-da. matkami. Pani w jasným palcic pod kasztanami zaglada do každej przejeidžajaťej autodorožki, Na jej tvarzy osiada lekki pyl smutku i slodyczy i cala jest jak zmiety lise jesiénny. O tej porze ma ulica jcszcze kilku przec-hadmów. idaeych krokiem špiusiiiym i rozrarjinJonym. Taki chod nic daje zadných možlivráci: nie pozvala, wy-korzystač specyfícznej eresci ulicy, v ktorej dala i suknie passantóv vydzielaja elástycznoič i coš jakby sens zycia. Tých pare ludzi nie chce — najvidocz-niej — niczego wiecej, jak odrobič jak najpredzej od- 46 leg lose ulity: na tc godzine. popoludniowa. wypada jcszcze szcywny rozdziai z za jedem albo pawrót z bmr du domów. A z baru „Femina", Karmelicka, numer 37, przy-chodzi refren tanga, granego zapamietale, przez cary miesiac paidziernik, ze.....albo wszystko... že albu nic...". Wrcdy znajduja. w sobic passanci cale poklady do-íwiadozeň, ktúre I nora sie nie wiadumu skqd i sa jak komentarz do tej nsrarniej madrosci Žyciowcj: žc al-bo nic... albo wszysrko. W tej formule, reprezentovanej na ten raz przez tekst tanga, nie ma jednak aluzji do repej, lopucho-wcj wegeraeji duszy; nálezy wylďuczyc tu dalej lakomá kons ampCje idarzeň i lúsťiw, albť] nastroj „Ľzeka-nia na los". To jedy nie niedobra nomenklatura, wy-przedzona przez hisrorie i wypadki, przypomma jeszCze w swej nieudciluosci ten ezas žyda, kiedy po-shigiwano si^ - dla orientaeji - takimi poj^ciami na przyklad, jak .ezekanie" lub „rezygnacja". Tymczasem. oznaeza to zdanie cos calkiem innegn: nic mniej i nie wiecej jak ostatnic, „trzecic" zdanie o žyciu. Formule, króra w innych okolieznošciach brzmi: „przechodzir przez žycie". J nic juž nie može na CO pomoc, ze zdanie to po-wiarza sie w refrenie piosenki brukowej. Kazdy czu-je zreszta, ze i w ňiej ma sie na mysli najpowažniej-sze žycie, jednakowe we wszystkicb okolieznosciach, mech bedzic nawet w ca nich zakusaeh nastrojow... Tak dcichodzimy do koňca traktátu jesiennego o žyciu. Jest wtedy zawsze koniec paždziernika, a žóttc i rdzawc lišeie páchna, surowa. farba, i melanchólia zakuňczmiydí sprav,. 43 Komcncarz zas do tego zdania powinicn brzmiec, jak nastepuje: Kiedy czlowiek wktada cala. pasje žy-cia w sprawy wy b rane, rzadkn znápduje, co sZCze-sciem nazywamy. Wtcdy mianowicie jest: l, alby „zlámaný", kiedy nie przychodzi to, co stač sie po-winnrj; albo 2. „maza maki žycia", kiedy wszystko przychodzi,. co przyjsc možc. Karmelicka. Przeeiagly imierzch paídzierrukowe-go popoludnia wvpcinia nicoezekiwanymi sklepie-mami l w v puklými, trochc sm urny m i kolorami rcn rzeLznwy knmentarz do žycia, zawSZC ilieobliczalne-go; nasyca sensem i stodycza. plaski kraj obraz pop^č, krorym koňczy sie znowu rok jeden. Zmicrzch byl, jak zwykle, w paídzierniku, o tej porze. Pasielowy i s zary, pelen nicpojerych zapo-wiedzi byl ten zmierzch, podezas gdy z kasztanow, mnrów i twarzy opadal szcrnkimi, zmi^tymi lisím i smutek, Ale dzisiaj nie liczono sie z ta. pierwsza., sentymen-talna., szycht^ wieczoru. WieĽzŕir prezentíjwal dzis jakby druga ■warstwf swej materii: niepojete o tej porze roku i o niebieskim zmierzch a prospekty, na ktúre skládaly sie rzeezy szurstkiě; twarde, metaličz-nc aromáty i bezimienny zápach chodzenia, przed-rniotów, niezužytych sukien. I pelnci na tilicach gliniastego i gryz^cegi} zápachu; pdno zapowiedzi spr;3\v surowych i jak chwas-ty wstretnych, majacych dač to szezeácie niepojete. 49 Wieczory pazilziernikowe W zaakragleniach ulic i trotLiarów rosná, lymcza-scm kaszcany; dopiero teraz je widač. Sa juž czerwonc i cicpto-žóite i przeslaniaja prawie niebieskuscí i szarosí, í ktorých jest ulepiona prze-strzcň paždzicrnikcjwa. Teraz dopiera je widat: stu-sy deptej chromowcj farby. Naroznik „Walów £\u-bernatorskich" jest zaokraglony. Jeszcze dalej: na-rožnik Karmclickiej i Ruskiej. Tam wlasnie szelesz-eza teraz plaskie, papicrowe masy falujac-ej rniedzi i ciepleKO chrómu: kasztany. W takic wieczory jest každé rnieszkanie plaskie i jakby posne. Ulice natomtasr sí} jak tantastyezne, jak nicoczekiwarie sale, peine sklepieň i elasryczno-šci dal w ruchu i rej tresci nicz rozum [alej, jaka po-wstaje zawsze przy spotkaniach, W CO miodrie popoludnie pekl kociol fabryki wyro-bów mcialowycri „Gencclman" w Lodži „půwodujac ímierr kilkunastu ludzi" (jak zwyklc w gazetách do-ncisza). I niewíjtpliwie dziaky sie w swiecie rzeezy od 50 tego wieczoru wažniejsze i zdolne zmienič žycie samo. Te kaszcany tymezasem robia z czlowicka srrzep žalosti, zmiety zmierzchem i zápachem szarošci, jak áůlty lití. W takie wicczory nic pozostawalo nic innego, jak po klika razy okrazač tagodny luk szarego trotuaru 2 áůhyrn kasztanem. Luk trotuaru byl jak rzetz, przemijajaca niepowrotnicn którq. trzeba wykorzy-stac jak žycie samo i jak szary zmierzch z žóltymi tatarniami. To bylo cudne i nkocenionc zdarzenic i jak spotka-nie aiezrozurmale w swym znaczeniu.. Až kiedy w kontu wracahi sie do pukojów, w ktý-rych micszkamy - próbowano zrozumieé ro zdarze-rúe niepojete, zdolne wypelnič caiy wieezór žycia. Wtedy c-alkicm nieoczck iwan ie przyhieral rcn prci-ces postač takiego zdania: ..Kasztany byly cieple od žóttoíci. Ulice - jak aksamity z macowych szarosci i bursztynów. Narožni-ki rrotuarów byly miekko wyokrí|glone." Nic wiecej nie umianu opowiedzietí, jak to wlasniel z rymi naroznikami. Tak nic nie mówiaco wypada história jednego z najbardziej kolorowyeh zdarzen calego roku. 51 dy zaczyna sic. žóitc, mctalowc lata i - jak zwykle 0 tcj porze - przerwana zoscaje kontrola nad losem, a ludzic oezekuja ezegos i>d rzeezy i spraw gotowych, jakoby zawszc w pcwncj ilosri przevhowywanyeh 1 trzymanych dla nas w pogotowiu przez žycic. Na tym podjeciu losu przerwanego — tak, jakby nic w miedzyczasic nic bylo zaszlo - zakoňczyl sie rok. uwierzytelmony data. 1933. Tymczasem przechodzi paždziernik i nastaje prce-žroezysty micsiac listopad. Cisza, lepká i jak chwast gry2aca, lezy ciajde po fabrykach. Gazety zas pcínc sa szpalt o dalszych redukejach. To zabicra sic; lud2Íom mdl4 woň perkalu i mick-klf lagodtiy zapa-ch sukna- chladny dotyk szkla i smutný lepkosc nahry. To pozbawia sie Judzi wiel-kicj, elastyeznej przesct2eni i zostawia w przestrzeni opLii^onq, ptaikiťj, jak lupa kartorlana. Row-noczešnit: ida w gazetách coraz czcscicj anon-sy sanaroriów položniczych: ciala kobiet sa jak držela 1 rodz4 najclictniej jesienia. Tak zaczyna sic nowa seria žycia. If jak každego roku o rej porze i jak zwykle, pelne jest ono spraw wlasnych o nierrozumialej i wypclniajaccj ezas waž-noici, chociaž powiedzice nic možná, na czym ta wažnošč polega. J wlaíciwie podjeto žycie doklad nic w tym micjs-cu, w którym przerwano je kilka miesiecy ternu: kie- }2 >3 Piaski prospekt zycia Miedzy listopadem a ralujaca^ mĎŽliwůsciami, 2äpo-rnnicnicm i zLcIcnj^. markl „Pelikán" wiosna^ - leža^ jeszeze trzy miesi^ce plaskich. prospektov*' bieli, Tych trzech micsiecy nic možná nawet brat w ra-chube: plaskie i bezwyrazowe - jakimi sa. onc — i pozbawione zupelnie perspektywy, wielktej przestrzeni rzeczy opuszczonych i kulisccj j;lc;bi za-powiedzi i možliwoáci. W ryrn pcjzažu nie m a i brakuja. jui prawie lu-dziom barokcwe Jrzewa lisci; ani nie reguluja. žycia lopuchowe lisdc szaleňstw ludzkich. Ten dziwny prospekt pauzy žyciowej nie obiccu-je juž nitzega. sil ru c tis wr^tz przeciwnego: sprawy raz rozpoczctc i zainiejowanc leza. w nas niemcrmmo, przekisle i fermentupíce. Možná žatém jui. teraz zamknúc kronike okresu, o ktorým traktujemy. To byl rok zwykty; w nim powtórzyly sic, jak gdy-bv nie wažiuejs.zego nie bylo w žyciu, wszystkic ba- nálne historie každego ryku: Jiseie ialujacej zieleni i ezekanie; lakierowe úpaly i slodycz chodzenia; ró-žowe bryly kwitnqcych kasztanów i ..rozezarowa-nic"; každý rok ma swój wiasny pian szezescia i jakás sprawe przepadla, wlaczajaca sie jak najzwyklej-sze zdarzenie w staly przcbieg ezasu, w szereg przy-gód takich, jak: ulice z ludžmi i chodzenie. Tam jednak, gdzie crzymamy teraz, w potowie miesiaca listopada, swiac stoi u szczyru swcj dosko-nalosci; jest jak žolnierski marsz monotónny, polys-kujaey milionem wyglancowanych guzików. Scenéria pory roku odpowiada teraz zupeinie do-skonalosci monotónnych spraw. {Dwa razy w roku powtarza sie ta szaroíií ulic i nieba: w polowie listopada, jak teraz w lacnie, i gdzies z koncem kwietnia lub z pocza.ikiem maja( kiedy picrwszy pyl pokazu-je sie na asraltach). Kroplami lišci (renra rassa, marka „Pelikán'") opadá rňwnoczesnie smutek. Jest to niezrozumiaty smu rek, jak i odkrywamy nagle w doskonalym. i z žyciem pogodzonyni prostokacie. I w koŕcu i jako ostatcezna konkluzja traktátu 0 žyciu wychodzilo na to, že czlowiek jest waza. na smutek, jakby do iycia przeznaczony i potrzebny, 1 že wszystko tak wíašnic- ma byc. Ten smutek byl teraz twardy i metal iezny — jak dawniej rozlewny i delikátny. Wiec j teraz, jak zawszc, koriezylo sic wi-zystko zdaniem, že jednak warto žyc". Tak wjašnic i rak banalnic koňczyt sic rcn traktát: ie warto iyč dla iamego zgielku zycia, ie nie ma rady na žycic. Znaný nam zai jest ten aromát l se tis szez^šcia z ulic ošwictlonych, petnych nóg chodzacych i roz- mów; z budów, zanoszacych surowoici^ gryzqcego wapna, c^pej gliny i blachy; ze sklepów o sztywnic uforrnowanyLh, rcgularnych, srosách lagodnego sukna lub ricporadnego perkalu, i z wszystkich miejsc,. gdzie w wielkiej Qoéd 53 nagromadzone przedmioty. Wszcdzic ramt gdzie zbieraja. sic gromady i tlumy rzeczy, zanosi elastycznym i przeciaglym, do niczcgo niepodobnym, rozleglym zápachem žycia. W nim atom nict>d]a_czalrLy smutku. Ktnuruturtf Tymczasem trwa dalej listopad. A pozostalá reszta doswiadczen, prób žyciowych i rozczarowan, wprawiona w ruch szarym pejzažem liscopada - znajduje ujácic w dwóch dodatkowych komentarzach do žycia. Stylem przypominajq. one rzcczowe, nie potrzebuj^ce juz zadnej scenerii, zdania syscemów, pisanych na modle geomet rytina; zdaoia, 0 ktorých nie wiadomo, w jakich okolieznosciach 1 przez kogo bedq. wy^laszane. Oto komcnrarz pierwszy: lák wlaánie lezy obok siebic, zupclnie bez systému k wszysrko, jak w kronice zaprezencowanej: lišcic i próby iycia; szczcšcic i mdle kropic grubej materii; Ľnodzenie bez celu i pasja do szarosci i kontwów, króre 53 raz na zawsze. Lagodnie i równomicrnic wypetnia žycie raktuta zdarzeň. To sa_ wlaíciwie ciežary i faktury niezrozumiaiego materiálu žycia; to, co nazywamy: „rzeczy i przežy- 57 da"; tu reklama „Odolá" stáje sie dalszym dajicm zdarzenia z kwitnatymí akaqami. Gruba i lepká matcria zdarzcri ma swc twarde sekrety. G, kiófzy mája, bezpoirednto do czynicnia z brudna. matcria žyda — znaja^ droge do kulorowoáci, „Trzeba znač ukryté sekrety materii" - tak brzrni pierwszy komentarz do žyda. Komviitnrz tirugi To nie jcsr jcszczc ta powiešc, za króra. opadla nas pasja, nagla i siodka, wtedy, na samým poczatku roku, w dzien z szarym nicnem i ulicami jak szare morza i nicba. Ale tak mniej wiecej bedzie žycie trakuraaJ každý przyszty rnmans: jak kronike, do krórej wszyst-ko naícžy i gdzic nigdy nie možc wyjič fabula i cia.£ dalszy. Kronika nie znii wydarzeri, które bylyby wažnu-j-íz* od innych; dla niej jest wszystko jednakowo wažne i potrzebne, gdyž wszystko naležy do žyda. Kronika me wyróžnia ostrých kantów tragieznych losow, ani bryl rczygnacji. Tu dzicje si? wszystko po kolcit jako ciae dalszy i bez hierarchii zdarzeň. Stád ta monotonia každej kronikí, stád to nieznosne eza-sem [-ii.iv.r.Lrľ.ime Zycie jest jak kronika: bryta anonimnwa i bezpre-tetisjonalna. Dopiero przy hlizszym wejrzcnJu možná lepka. i rozwiqzla. mase žycia rozloiyc na: losy po- jedyncze i osobne sprawy; jak rozdziela sic raluja.ca. w micjscu brýle, zieleni czerwcowej - na pojedyncze lodygi i liíeie. W každým miejscu možná los przerwac i podjal go potem na nowit: jak kronike roku, przcrwana. wli-stopadzíc, w micsia.cu, który jest jak z miedzianej blachy, smutnej i fantastyeznej, ..jak samo Žycie*. (.u NOWÄ LEGENDA ZflťtHxl s ti f*W(i nie t)l nurk f t Hi ti Tak sie. co íaczelo: bezceremonialnie i naraz zde-maskowal sic mechanizm manekinów, poruszanych sprcžyna. tesknoty. Ta sprežyna wlaánie sprawiala. že zdarzenia tanie i tandetne („zycie"..,) byjy jak stodki los, a banálne spockania - jak przygoda kc>-lorowa i jedyna. Tak okázalo si?: wszysckie hiscorie ze „sprawami pfzegranymi" i „straconyrni latami"'; wszystkie histórie „serc zlámaných juž na zawszc" - wszystko to bylo wyeiete po prostu z romansu stammodnego, tanie i bardzo šmicsznc. Jak nakrcxone próbowaly poruszač sie figurki sztywiiych panťiw w melonikac'h i pan elastytznych o wcictej talii, Próbowaly przy-bfižyč sie, do siebie: na ty m polegalo glówne zdarze-nie žycia. Figurki wydtuzaly sie; w oezach. {To wy-dlužcnic calii i twarzy nazywano smutkíem; albtj tez: rozczarowanicm,} Porem przyszlo coš dziwnego: oto kolorowe spra-wy žycia, dotychi-zas trakrtvwane jak los - zaczcjy 61 przypominac mieHO, s-urowe miéSň jatek, petne pasji nieobliczalnych i niepokoju. Tě Jasy fatálne" i „kolorowe" — k przygody i spi sekania byly naraz jak rzeczy oagle niegntowe, mdle, o niewyrainej. slodkawej i naeretnej woni; byly jak ciasm przekisle i juik kpk: k.ajs:cr. NľIwl-l IulIíis.-dawali sie teraz jak z lepkiego ciasra, z ciasta tesknn-tyf zrobieni, i tak dawali kisnar swyru pasjom, jak ciascu. Pod pákami rnzpadlo sie, znpeinie jak tandemy tcjwar, dlugie i zawsze smutne zdarzenie, które na-zywa sic „žyde". W týni ezasie zmkt z reklam i lamp rnias-ta dusz-ny fiolct; znikla ŕrcsnwa czerwieň, która wplajuje w niezrozumiale i nieobliczalnc awantury w ulieach bez Indzi; z nikla nawct pätetyCZita iůttOsČ cytryno- wt, fantastyĽzna jak kuby i jak stalnwe morza půlnočně - kolor wyrzcczcnia. W granatowym jablku nňerLĽgo miasra pokaza] sic neon, czerwony neon [ blckitny. Ta czerwieň i ten blekit byty cblodne jak stal. 1 í: h h >d na stal zaczeja panowac w miescic. Tak zaczela sie nowa legenda miasta. 65 iYow-e surowce s% potrzebnv Tesknota jest IcpkJm matetialem spraw žycia. 1 jak z ivcia - postanowiono równiež z calcj pro-dukeji wykluczyč materie lepkie, rozwiazle i peloŕ jakiehi miekkich, riiewy ražných zachcerí. Ich micjsoc zajely wklkic krupíc skoncentrowänej szaroíci n rozmaitych ciežarach i nastroj ach: byla tu lekka L mclanchoíijna szarosc betonu i mocna ma-szynowa szarosc ielaza; elastyczna stal i ťantazyjna blacha, która chce juž tylko tego, co jest. W kuňcu szkto, riiezgrabna kropia wielkiej> bezkolorowej j chladnej juž Izy, Z tých cieikteh kropel szarosci možná bylo dopie-ro wydobyc skoncentrowane szyby rzeczy - twarde i zdecydowane jak los. W tym swiecie rcprczenco-wala melancho] ijna miedž — porrzebna wc wszyst-kim krople banálnosti i sentymentu. Ale w sklad nowego zycia weszla rňwniež porcela-na - kragla i usmiechnieia - mimo žc miala w sobie jcszcze jakas rexzre nieporadnosči. Oto palubiasta i nudná matéria swiata wthodzila w swój najdoskonalszy crap žycia: w dccydujaca. dla jej losu epoke sztucznych ksztaltúw. To zai bylo růwnoznacinc z žycicm nicanonimowym i odpo-wiedzialnym, juž uwolnionym od wyuzdania dal-szych przemian, o nieprawdbpodobnie emoejonuja-cej monotonii. Wtedy odkryto takže w ludziach duszc matcrialůw: Duize niéporadnej porcelány. Dusze papieru i drzewa. Dusze želaza- Dusze- blachy. Rownnczesnie wyszly na ulice miasta lalki z wtt-ryn, rozmakc konecpeje laiek. Tu glowa kobicca z křupla porcelanowego smutku lub knc.ipla_ mzwiaz-loici, jak na zamówienie wszystko. Dalej szla laika z na wpól zrubionq melanchólia., ktorej nie nálezy brac zbyt powažnie; tak sama niepewna jest siebie,, tak nic wicdza_ca, czy ubrac sic; w maskc; szczcsliwo-ici, czy tež udegrac" scene smutku w bladorňžowej sukni? Och i te szmatki sukien z wapnistego róžu, czy niebieskusei naleža. do calej tej zawilej sprawy z zyciem... I byla takže miedzy nimi niepewna, zatracona maska ze zgnilych róžów i zieleni (dawniej maska Toulouse Lautrcca. na nowo zaprezentowana przez Pasc-inal. [ yruszkowa twarz kobict Pieassao oezach okřálých i leniwych. A wszystkie tc torsy, na pra-wo i lcwo pochyíuneř prezentuj4 - jak zdarzenie niezwykle i jedynie wažne: wlosy ondulowanc co trzy lub eztery ccncymctry fala, nie mu tu przypad-ku, ani kapry su. Oto mor ze blaszane wlosów idzie w dól i w górc, idzie rytmem odmierzonym i jak los niezmiennym. W tych lalkach nawet melancholia byla wrloczona w linie twarde i pelnc równowagi: w brwi, wykali-grafowane ezarnq henna; w ústa, kredka. - marka „Kamcicon" - wycyrklowanc; w symetryezne dwie plamy róžu na policzkaeh. A poza ten sztywny ornament linii i plaszczyzn niť príedosrawal sie ani atom jeden rozwiazlej materii ciala. I jeszcze wiecej: w twardych konturách ležala oprócz ciala takže tak zwana dusza; weszla bez reszty w szcywny ornament i cylko jedna jej kropia po7.osrala ruchoma: rzarna, szara, braznwa křupla OÍ2ĽL Wrcdy zaczeta cicžka krop]a oczu prezcntDwač wszystkie muanse drogocennego materiálu melan-choiiir Rozflzial o m&mřkiímvii: fiap ttalsxy Papier jest sztywny i plaslti, bez prOSpektów. Papier jest smutný jak ludzic, którzy nie mog% juž nie poradiiíí na zycie; jak bialo-niebieskie mlefco i jak perkal w wiclkic kwiary róžowcr 70 71 Drzewo zas jest smutne, jak tylko nieporadni ludzie bye moga_; ludzie nudnif ktorzy nie Limiejij zyd i niczego-: z powietrza granatowego i samego zycia. Widac ich na ulicy i za wirryna. locografa. ft) siubie zamawiajq. fiocqgofic p<> dziesiec sztuk i po dwana-scie, dla wszysckich krewnych i sobic na pamiatke. Oni wiedzq: zycie trzeba odrobic: wszystkof co przystoi zyciu i wszystko w przypisanym pnrzadku i swoim czasie. (O tym, kiedy ten czas przychodzi - poucza zycie same, trzeba rylko zdaC sie na zycie). Ale nigdy nie jest odrobione wszystko: pozostaje zawsze jeszcze s'mierc. 72 Jeszcze kilka gutunkow lalrk Dusza zelaza: dusza rnwnolegle biegnacyth, szczcsliwych szyn. Dusza maszyn skonccntrowa-nych i klamwnych, wspaniatych w bolesnym cho-dzic srub i sprczyn. Ludzie o duszy zelaza idi| przcz miekki i niepewny pejzaz zycia, niewpl^tani w auszne sprawy losu. 73 C-i iú, ktôrzy byli podobni do blachy, powtarzali zdanie: niech wszyscko tak bedzich jak jest wlašme. Szara blacha jest doswiadczona. Ludzie o dus2y porcelány znowu - byli stale zdzi-wieni i w usmiechu nieporadnosci. Bliskimi porcelány i papLero okázaly sic ptzcwaz-nie kobicty. Mcžczyžni zaš byli jakby spokrewnieni z želazem i blacha. Albo z dtzewem tepym i niepo-radnym. Karaite, liryczne intermezzo 74 Porcclanowe manekiny ulic obwieszaly sie pserym upierzeniem z korali. Ponad coczonymi s rožkami piersi. wzbieral kuhsty zgietk. Szelekil halas dtzewa, szkla i Stalin lén zgLčlk metal iezny ležal na melanťholijnym brazic materii w faldach; na czerni koncemphuy v. -nej aksamitu i na materialac:h zamyslonych marki cerakota, TymĽzasem znikly z ulic i witryn czerwonc korale, zrywane z rozwiazlych stu žywych, cieplych ramion. Nie ma takže perel, cichych jak dzicri stalowy i szemrzacych melancholik szarych morz. Nowe kn-rale zc szkla i stali sa. chlodnc; jak obca rzcez i jak žycie, kiedy jui eheemy tego wlahiiie, m just. W zgiclku metalieznym nurzajq sie kobLery Tak wgrzebywala sie raz Leda w pieszczotliwy puch la-bedzi; tak wplatuja sie kobiety Maksa Ernsta — Slepé, miesistc i brutálne - w blaszane pióra pcaków, slepých i flloiiurnĽutaihiYch, jak ideu. 75 Teraz dawaly sic piescie przez chlodne metale i twar-dc ache srklo kobiery o chlodncj duszy porcelány. Czym sa, aksamirne perly miesiste, monotónne jak samo iycie, kiedy možná mice kJcjnoty ze szkla, pet-nego možliwosd, ze szkla, ktôre moie bye slodka. tafly szyby i korálem? Czym sa duszne tzy szrnarag-dów i ruhinow o wlasnym, nieznanym nam bliiej iyciu, peine ciežarów ziemi i jej smutkow? Dwudzicstego lutego 1932 roku doniosly gazety 0 zamknieciu najwiekszej w swiecie kopal ni diamen-rów w miejscowoíci Kemberley, Kanada: na skutek zlej koniunktury na rynku diamentowym. Tak wyszlo na jaw, že diamency sa_ nicpotrzebne. 1 ie niepocrzebne sa aksamitne Izy perel; szmaragdy i rvbiny, które prowadza za wile bardzo, nam nie-pudlegle žycic. Tymťzasem wypelnily szcucznc korale witryny sklepów. Sztucznc korale moga. byc" wedle tesknoty každego z wielu dni iycia. Jablka, pomaraňeze i cytryny Dntychezas nie rozumiano owoców. Widziano w nieh miažsz, materie kaprysna., musujaca. i delikátny {jak z owočówegn miažsiu utoezone byly ko-bicty Ŕcnoira, malowane czcrwona. karnaeja. jablek). TymCzasem jablka mája ukryty dusze. I pomaraíi-eze, przestrzenic kulistc. nic sa. tym, za co je bierze-my, ani cytryny, LStoty z ehtodu i szklLStego plynu. Kulistc owoce sa. w gruncie rzcezy niepodobne do siebie: do doslownoid materii, do jej brutálnej roz-wiazlosci i nieokrcslonych zachceň. I teraz wlainie odkryto, ie blyszczacy lakier i tlus-ra pcilyskliwa farba nadája sic raczej na dalo owoców, aniželi matéria lepká i miekka. Owoce z farby i lakieru prezentuja. duszc. owocu: stndka. kulistnic. Tak okázaly sie niepotrzebne owoce miesisrc, o iialath pelnych niepokoju. A na szyldach sklepowych obok owoców - patrza. okryglymi kroplami niebieskiego lakieru figury ludzkie. Ušmiechaja. sie niebieska. farba, nieba z tych Tri poludní lipcowych,. kicdy nawet niebo jest z lakicm twardego i ehlodnego. Tak we&zly w žycic chlodnc i blyszczacc owtnc la-kictUr Títíerzf i azkiniiki Wtedy tei okázalo sic, žc nie rozumiano dorych-czas równicž duszy chtodnycb Lstot zľ bizkta i porcelány. Picč razy dztennic wprowadza sieszklanki i talcrřc w rowarzystwo hidzkie, w porzadek zytia jLidzkiugu i jego szarego wydarzenia. W rnicdzyczasie zas stoj 4 w krcdcnsach; IĽŽ4 na ste-lažach i polkách, czekaJ4 na kwadrans, w krórym lu-dzic potrzebuja. ich chiodnej duszy: sludytzy i petni kulistego konturu. I nie wiadomo juž, czy kontur ten - z křuply rów-nowagi na pocuJouúu - to linia przezroczysiej porcelány w powietrzu, czy rež može powictrze bl^kit-nc i nieskonezone samy, które stwardnialo w biat^ kulistoác? W líniách naczynia stolowejro zatrzymuje S-ie na ghwil^ wielka przestrzeň, strata chloďny pyl swej wielkošci, kuliscošci i idzic dalcjh kamienna i tragiez-na, ciežka od nowyc-h možliwnsri. "x I na lym može pnlega wainosč bezpretensjonal-ncgo naczynia stolowego i jego los na šwiecic. DoHzto zai do skutku to odkrycie w czasie, kiedy powstawala legenda O „geometry cznych idaivu: jlIi žycia". Gúry, lirnewa i morza Z daleka widziane - sa. góry jak smutne jablka granátu i jak íliwy. Sa. k rain a samotný i paietyezn^. Z bliska- to kupy ziemi meporadncj, obrosícj banal nq. zieleni a drzew. I rozwiazle jak chwasty gór, rosná drzew a. Pod ostrými, pelnymi tesknoty i niezadowolcnia kárami* wyrzuca z siebte pion pnia cicžkic, barokowe bryly galezi i lisci, štosy zielen i i koloru. Drzewa w zieleni wypciniaja. calq. przestrzeíi miesistym, tozwiazlym niepokojem. Tymczasem plyna, niezmiennie rzeki: tysiac lat; ko-lysz3 sie; mianvwo morza. Morza i rzeki nie rozrasta-j a sic jak chwast; nie rozlcwaja. jak g lir a tzy tesknota, falujaca jak bryrla ziclonego drzewa. Mor ze žyje wedle liezby siedem; rnorze žyje w twardych szarych nieckach ziemi, J jest peine wszystkim. I wcdlc liezby szarego morza i ryemieznego poplo-cfau rzek žyje betonowe morzc ulic, i pejzaž betono- si wy murów; ros!in o pniaih i gafeziach z pionúw i elastycznych poziomów. Pod tagodnym, jakby z žyciem pogodzonym ka_-tem, roinie pejzaž pionu l poziomu; silný, pelny i równowaga, prostých ka_tów nasycony, Szara rosli-na murow i okien wypetnia zdarzeniami plaskie pole dni. W cym pcjzažu przylegaja. do siebie losy ludzi, jak twardc kanty olbrzymiej wieloáciennej bryly, zacno-dza_ na siebic przcnikapa. sic. i rozchodza. - w vyli* czonych odstepach ezasu — nieodwolalnie i niepo-wrotme. Jak fale szarych rnórz i rzck klarownyc.fi. W tym pcjzažu nie ma miejsca ni nikomu niepo-trzebne řece i serca. Tu zawszc ma sif co poczac z nicpotrzebnym ser-cem i řekami dwiema zbednymi. Ale na peryferiach žyvia. Gdzicš. na peryťcriach žycia, možná bylo jcszczc zanotowac przestrzenie na jedno, dwa. až do trzech pilier wy&okie. Wieczorami szla taká przesirzeri jedy nic na wysokoic ošwictlunycb witryn 5klepí)-wych ĺ zamykala sie rownoczeinie ze sklepám i o go-dzinic siodmej, w samým pocza_rku granarowcj, d usínej noty. W kobalcowym m roku dochodzila do glosu pesz-eze raz potem: wytrys-kiwala wokót žóltyL'h szkla-nych kwiaców laiarň. Byla wtedy plaskim kražkiem i fatálna, možliwoscia.... Picšcila duszna melancholia., necita dalekim prospektem rzeezy przegranych na zawsze i jakichs spraw odleglych, krórc- s.iww.- mc-ga_ sic jcszczc stač. Potem, w plow y m dniu, stwierdzano po raz kcóryš, žc szklanc kwiaty nocy - to staromódne latarnic z gazoliny, ale dale) czekacio na 1 neslýchané spot kania. Tak przemijaio tu žycic. W centrum zycia W centrum šwiata tymczascm szlo wszystko wed-le dumncgo rytmu monotonii. Roslo klasyczne mia-sto: wspaniafe drzewo pionów i poziomów. Po brzegi wypelnil sie šwiat szarym chlodem jak drogocenna. materia.. A žycic rozgrvwalo $i£ bez prze-kislych, rudých chwastów pasji i bez tepych mlccz-nyen chwastów tesknoty I nie bylo juž odpowied-niejszego wzoru na to žycie jak; tigura prostok^ta. I nawct przcžycia takie, jak tesknota, zmeezenic i twardc wyrzeczenie mialy s we wzory w szarych figúrach: w elipsie, kole i kwadracie. Tesknota jest napi^ta ku czemu-í i zamyká sie w swym lagodnym luku eliptveznym; zmcezenie jest pograione w swej materii i dlatcgo peine gestej, nieruchomej monotonii, jak kolo; a wyrzeczenie jest twardc i jakby raz na zawsze - jak kwadrac. Znikl 7.c swiata surowy i mekoncrolowany ruch: po co przesuwač rzeczy i nogi, skoro w každým miejscu jest wszystko, co byc môže? Ulica jest jak niebo szara i žólta. Potem znów kubaltowa jak nie-bo, Czlowiek ezeka. Rzecz szara ezeka. Ztlíte slůrice wisi po tej stronie i po drugiej. I iui potem, kiedy skoňczylo sic wszystko, docho-dzila do glosu dusza šwiata w takim na przyklad takcic; eodziennie, jak gdyby nic nie bylo zaszlo w miedzyczasie, ustawiala sie na ultcach pewna liezba nóg, kcóre wprawialo w ruch zadawnionc pytanic: jak žyč? Jalc gdyby nic nic bylo zaszto w miedzyczasie. Tak odkryto dusze swiata: niemehomošc. li i ,„Až pojawily sie w handlu sztuczne i tanie produkty. 1 jak zwykle neczy najmniej wažne - byty takže i te niepozorne wytwory pierwszym znakícm jakicbš ptzemian. Zalály one rynki, jak czcrwone platki okwitlych kasztanów, zasypu jacc trocuary i takh jak natarveywa mdla tesknota zalcwa žycic nudných ludzi. Z produkcami tymi dziala sic dziwna rzeez; dwo-ily sic i w nieskorkzonusc množyly, jak gdyby za-píadniajac sie nawzajem. Bylo ieh jui za wiele na swiecie, a przedei množyly si^ dalej, cora2 podob-nicjsze dci siebie, z fantastycznoscia^ na zamówienic, z prostota na zamówienie, wedle szablonu, J nie moina bylo jui zahamowac wyuzdancj, dzi-kiej produkcj i candety. Wszysckic ptodukry na rynku mialy jedni? ccnc: po dzicsicc groszy szfuka kai-dego rowaru,, sztuka - gtoszy 10. A dostač možná bylo: sznurowadk, czarne i br%-zowc, po 10 groszy para; dzicsicc chustcczek do no- sa - prawdziwa weba - za jednego zlotego. Moina bylo dostač: scoliki na kaktusy; z drutu plecione podstawki na želazka; przyrzajdy do szybkicgo i pewnego zawiazywania krawaców; przytzady do predkiego nawlekania igicl; do ondulacji - cala on-dul acja w minutách picciu; a ponad wszystkim: tanga: „Rebeka", „twoja milošc", „jesiennc rúžc", „mcj-wisz, žc kochasz mnie'\.- tylko za jedync 10 groszy. A towar ten kolportowano z takt), pnwaga gorzkq. i z takim patosem plomieiuiym, že tímdeta zdawata sie odgrywac jedyna. role w žyciu, niezast^piona. Swiat stal po prostu na dobrze zesznurowanych ttzewikach, czarnych i brazowych. Pod loikami wlasnie co zmarlych ludzi staly pra-wie chodzace jeszcze bucikL buciki ezarnc, buciki brazowe. Perkale wzbierajan* A po magazynach z konfckcjq pictrzyly sic štosy taních perkaii, cicnkkh, o wzorach w wielkie kwia-ty lub pasy. Wzory te utrzymane byly w wulgar-nych i równoczesnie bajkowych kolorach, jak; kali-nowa czerwLěň, tioi.cc i trawiasta ziclcň; luh: blekit, czerwieri gcorginii i pomarariczy. Pcrkalc rc byly sztywne i suché, bez miažszu. Cza-sem niezgrabnie próbowaly czcgoš inncgo; próbowaly upodobnic sic do mickkith jcdwabi albo mie-sistych aksamitow, ale nawet polysk kh byl plaski i sztywny, bez žycia. A jeszcze sztywnicjszc byly szcwioty: lámaly sie ostrými kantami, rozsypywaly sie po prostu na kan-ciastc plaszczyzny- I zadna farba nie trzymala sie sztywnych nic i materiálu, aby uczynič go elastyez-nym slodka rozwiazloscia_( lub chlodnym zamyále-niem koloru. Kazda rarba ndskakiwala od tych sze-wiotów, jak suché wapno, i sta.d bral sic ich smutný i niewyrainy wygiad. Zupcinic wyszly teraz z obícgu: aksamit soczyscy, iedwab falujacy i picszczotliwc sukno. Zni kly dalcj kolory takie, jak elastyczny bra* jesienny, thlodna i fanta5tyczna czerwieri koralowa; slodka stalowa szaroíc. Do sklepów z materialami wchodzily calymi gro-madami porcelanowe lalki kobiece z ulic. Popycha-jac sic, halašliwc i szcleszcza.ce. wykupywaly z nie-slychanym pospicchem wszystkic pcrkalc w kwiacy i wszystkie szewioty pasiastc. Swiat zalála tandeta, stwory wtórne, uboczne produkty rzcczy chlodnych i skomprymowanych; mas-ki skrzywione,. które odcrwaly sic 0ÍI swcgo wzoru i postanowily prowadzič samodzielne; lekkie i niezo-bowiazujace do niczego žycie. Tak zalála calc žycic tandeta: karykatura šwiaca pionow i poziomów, który umial byC slodki jak sza-roisc paždziernikowa, lub patetyezny i wyniosly jak odejscie i jak jedno zdarzenie na cale žycie. Intermezzo: kawa A w dalekicj Brazylií, na Jawic i Sumatrzc spy-chano w kobaltowt morze milióny kilogramów ka-wy, trzy milióny dziewieŕset tysiecy kilogramów w roku 1932. W kilomerrowych polach brunamych z micdzia-nym kražkicrn w powictrzu - twardnieja. szare owal-ne. fialka kawy. W nich lezy dťCZ ak.samitnä, gnrz-ka jak szary dzieó paždziermkowy i otoczona zawszc zapachem obcyeh. miast, w ktorých widac> jak po raz picrwszy, chodzenic. Kawe pije sie. w wieeznry szare o žófcych íwiatlach i wieezory, ktedy znowu coš przepadlo. Ale kawy nie ,1 ani Murzyni Brazylii i Kalifornii. Ani biali z líib-ryk Európy. Kawc pija. iiezone rysiacc na calym swie-cie miedzy stalowymi morzami pótnocy a kobaltowy-mi wodami poludnia. Wiec po co kilnmetry cale krzaku, który môže by c jak czlowiek niepotrzebny? Ale kawa nie jcsr chwasrcm, natarczywym i prze-roslym. Kawa — to milióny twardych, regulárnych owali aromátu - to figurv stodkiej elipsy. Tych kro-pcl owalu nie možná trakcowač jak cnwast zwykly i dlatcgo piesci sie je rndleja_cyrni dfoňmi Murzynów, by potem w podanmku dač" morzu kobaltowemu. Kawe trzeba utrzyoiač na šwieeie. Naraz zaczeto sicr to znowu: zaczcro szukac przy-na □ lícach miasia. Szukano s potka ň niemad-tych, i znowu jedy nie wažnych; chciano znowu byt cylku d la kogoi; czekano na losy niezwyklc: z po-wrotem miala wrocii: cala banálna, miesista „koJoro-wošc iyci*'\ Wtedy zrehabilitowano pewien gatunek ludzif nieaktualnyth jakby w epoce heroicznej szarosci: lu-dzi zajetých u&tawicznym poszukiwaniem szezescia; takich o „zlámaným žydu'ř i takich, którzy nie „urnicja. žyc bez ludzi", náwet na dlugosr wieczoru. (W ich. žyciu nic nie znaczyly došwiadc2enia; nie spclniahr swcj roli rozezatowania, które 54 na to, by zdemaskowac ,,szczešac,r). W ich žyciu kisla jedna jakás spra-wa jak dasto wy-uzdane i niedobre; až stawal sic taki czlowiek podobny do jadowirego chwastu, przeroslego i natret-nego, l wobec wszvstkich wyrzucal z siebie bezcere- moniainie przekisle todygi i pnaeze swej historii i lepkie liscie „przežyč"'. Tacy ludzie weszh /. píiwrotĽrn w obu-^. I naraz siedza znowu przy stdai-h i kianath sztywni panowie w ezerni i melonikacb i dámy ela-Btyccne o smutných taliích wydluzonych. I znowu wyczekuje sie dnia, w ktorým „wszystko jcszczc stač sie; mozer'. Tu i tam plqtaly si? jcszczc po swiccic: szary kolor, twarde posta nowienic, los wyrzcezenia; ale rzeezy ce i sprawy budzily teraz juž tylko czulošc swq niepo-tadnoscig wsród chceň lepkich i przelewajacych si? jak ciasto. W ich miejsce wszedl z powrotem w žycie caly nie-potrzebny balast gestów bezcelowycb i zaokraglo-nych, którc nasladowaly szaret heroiczne gesty žycia. Ale ruchy ce i syrjacje byly lekkie jak balony ko-lorowe i nieodpowiedzialne: z tak[mi zdatzeniami nie možná sie nawet littyŕ, chociaž podobne sq. do dziwnej przygody iycia. AKACJE KWITľfj^. Kolo zamyká sie I wszystko, co teraz przyszlo, stád sie wzieto, že ta-Ide doskonale i nieruehome, cakic raz na zawszc. stalo si? iycie. Okázalo sie, ie ludzie nie moga. dtugo znicsč hcro-jcznej monotonii. Zbyt tratjiczny by] szary ornament dniŕ pozbawionych czckania i wspomnicňr Za skoňtzonc bylo wsiystko i za planawe, i nie bylo wiecep co robiŕ na swicck. Surowc sprawy staly sic znow potrzebne. Gdzics czekaly surowce- Ciežkic, soczyste, žrate. W tropikalnych brazowych krainach. W piasku goracym Kalifornii, W górach laarego Uralu i Skandynawii o mglach gestych, jak paki zakwita-jacvch i przeslaniaja_t:yc;h wszystko piatkami szarego welonu. Gdzics czekaly Iohv. Kolorowe, nicm^dre, a prze-ciez jedynie wažne. A tam, gdzie uboga i plaská ziemia nie mogla wy-dobyc1 z siebie dužo fantastycznosci - tam czekaly: lepka glina, piasek posny i bezkokirowy szuter. A chociaž ftiewyraine i bez wszelkich mozliwosci - byly i te materiály jak zdanenie-. W ukrytiu czekaly sprawy nieznane i znowu ptzy-rzekaty wszystko, jak po raz picrwszy. I wrócono do „žycia . lub ..(iwíiumi ze Nŕkln", .l szara skóra wicczoru jeM jak niebieska atmosféra obcycb miast. W tych okolie ach jest nicznane szc2escie. Tam záplatuje sie cztowiek w ludzi i nie možc juz žyŕ wie-cej beí nich i nie može iyc j už z nimi. Mcaeje kwitna. Naraz rozkwitly w rynku akacjc. Wypclnily potem WSZystkie ulice smutný m zápachem rzeczy možliwych, którc sic nic staly. Byl wlaánie czerwiec, jeden z trzech miesiccy 0 lepkich zápachách, które eubia rece nasze i nasze serta. Liscie byly miesistc iTbardzo ziclonc. Zielonc dalo hšci wypetnialo cale okna i dni c ale. Dola_czyly si? potem lipy, pachnace wszystkim: bezimienna jest história takich kwitnieií. Tak zaczaj sic; znowu czas wielkich i waznycb wyda-rzeŕi: zajic smutných i fatálnych o skadinad niezrozu-mialej wažnošci. To S4 owe „spotkania fatálne", ,.mi-losci nieszczesliwe"; smutne szczešcie - nieosiagalne — a jednak „szczeície". I znowu kwitnq. akacje, Takie zdarzenia wciajaja w okohce, skad nie možná juž wrociŕ tak latwo; gdzic wszystkic možliwošci leža wielkimi stosami, jak liide na jednej galezi 1 kwiaty; gdzte latarnic sa. - „kwiatamL szklanymi" 96 •r Jesiemif rozumný Potem przyszly miesiacc plowych sloňc i miedzta-nych lisci, W bladyeh ulicach zalatywaío gorzkošcia smazo-nych konfírur i lišcianego zápachu. A 2apach ten przypominai w dziwny spôsob ure-gulowane lusy i žycia uporzadkowanc, Potem zaczeia sie séria rozmów bez konca, níezro-zumialych, jak „samo žycie". Od nosily sie te rozmowy do liici jesiennych, które potrzebujsj szarych deszczów i slodkich cichych mgiel na to, by mogly zžólknac; mialy za temat owe slodkie dcszcze szarc i mgly aksamit ne przeciaglc, owijajace soba. zielonawe jeszcze i juž slabé lišcie, až one kurcza. sie pnd smutkicm szarych mgiež. Wtedy tcž zwrócono uwage na niezwykle, a do-tychezas pomijane sprawy; že na pr2yklad tc same Liicie sa w szarej mgíe jeszcze zieloneh ale c2erwono-rdzawe w chromowym s'wietlc poludnia; že S2are múry bielejq. od ciszy na olowianym morzu nieba i že sa lekkie, jak kattony puszystego papieru z pros-tokatami celuloidu w dni o niebieskim niebie; i jak našladujaee jedy nie mu ry z betónu. A rozmowy te zastcpowaty niedwuznacznie delikátne i bardzo wažne sprawy, które mialy byč teraz wlainie i nieodwolalnic zalatwione: wyznania milo-5nc i wyjasnienia; níezrnzumiale szczešcia; i te nigdy niezalatwiona. sprawc: jak zyc? I wlašciwie nie nie robiono. A wydawalo sie, že robi sic dužo: wszystko, cn osiagnač možná w žyciu. I naraz czuja. si? ludzie odpowied2ialni za žycie: to dzieje sie. z nimi rzecz podobna, jak sprawa z lišcmi> które wydajq teraz twardy i jakby odpowicdzialny zápach, I tak zaczynasie tn znowu: z žycia przychodza. rze-czy i losy. Rozprzcstrzcniaja. sie szczegoiami rôznych symacjí, oczekiwaniern i rozczarrjwan icm;. narastájq ciitoczelcíwariym scnscm i okraslokia.. Tak zrehabilitowano žycie: slodka. tandccc, króra zaczyna sic - od zawszc - od „serca zlamanego", a koňczy twardym postanawieniem: ,.iyč"\ nazywa-nym weďle staromódnej, bardzo zuiycej ta*minoíogii: rezygnacja, í'olit kítrloftiiíiť Malými sztywnymi kwiarkami pachn^ kartofle. Lila i btale pola ícartuŕli páchna slodko i nicco suro-WO, jak g lina. i sa. jak z perkalu sztywnego w drobné, roztargnionc troche, kwiatki. I tak jest dobrae, že lila i biale lany kartofli páchna, pcrkalowa. nudq. I že zdarzenia i surowcc sa, nu-dij. napeczniale. Na calym šwiecie czeka lepki materiál nudy š c 7.0 ka na swój los. Jak rnicdž t'anta\tycznu i jak želazo 5oczy5tc i jak zwyezajny, doslowny materiaä gliny, z ktorej možná ulepic czlowieka. Lcpki suroTviec žycia czeka na swój los: jcszczc jest co robte na swiecic. TyJko podjac trzeba žycie,, które ležy wszedzic wielkimi stosami i narastá. Narastá; jak ksiežyc przvbicrajacy. Przybiera od sokow chwastowych i przcKÍsajacych, bioracych sie nic wiedziec" skad: z powietrza blckitncgo? Zc spot-kan banálnych? Z dni i rzeczy przepadlych? -Mil Llll Budova stacji kolejoivty 1931 Jest ogromnic dužo pnzcscrreni w šwiecic. Pr?.c-strzeui niepotraebnei, nieporadnej. O, przcsrrzeniť plaskie^ powolne. Nudne jak \u- fíiem siorowana, wielka podloga 2 desek; jak krqg-y krajobraz kalcndarzowej nicdzieli z ludimi, kró-rzy 2apúd2iali gdzieš, na kdka godzm. swuj lui. T s pateru ja.- I przestrzeoie nudne jak 1 udrie ze strateným iy-tJem. Przcscrzenic ciežkie: jak žycie bez losu, Pr2estf2enLe, kcóre wyciskaja wielkie, puste 12y. I sa dl a nikojfO- Za duio przestrzem jest na šwiecie. Trzeba cok po-czaŕ 7. pahibiast^ przestrzenia, swiata. l«5 2. Budujmy ulice i domy. Ludziom potrzebne sa ulice. Ludziom porrzebnc šciany. I okna i hal kóny. Budujmy staqĽ. Stacje ú izynach równok-glydi. o szynach swiar. obejmujacych. Stacjc dzicla. caly swiat na sztreki. W polu z zókym nudným jaskrem i wodniscymi bodiakami lila nie m a jesztze szyn, Nie ma sdan. Nie ma balknnów i okien. Kawalck pola, w ktorým stanic nowa stacja kole-jowa, jest oblepiony na tide bodiakami Hla i ióltym jaskxem. Jaskier i budiaki pachna^ slodkawa nuda^ perkalu, bali bialego perkalu i perkalu kwiedsteso. Przc-strzenia pathnaCij perkalem w wielkie CierwO-ne kwiaty ida, nogi. Nogi w trzewikach czarnych i žóltych; nogi spieszne i zicmie odpychajatĽ; nogi opi k sladycza. ziemi i cieikie jak szczescie. Co one robia, w przcstrzcni? Oeh, crzeba skrocir o ľz^hí: trzeci^, skrôciŕ na polowe. nieporrzebna, dlu-goše šwiata. Ale kroki wloka. rylko dalej - wloka o pól metra dalej kul istý eiežar šwiata, lysá matérie Swiata 1 przegrana sprawa žycia i niewiadoma. dru-ga. sprawa. smierci. Stan my w miejscu. Jak drzewi. Drzewa nie nie wiedza. o l^ku i nie o smierci. Drzcwa iyja. jak wsrôd {.zterech šcian; jak w porn niejsionej przestrzeni ulicy czy pokoju. 106 107 3, Na triy kilometry odlcgiosci cd budowy lezy ziemia. Niepocrzebna, pasožyrujaca,, dzika ziemia. Rnsniě iozwiazle jak chwast; wielkiini £miO4 wle-GBOno przez diugie trzy kilometry az tutaj, A tasma i metr wyprobowuja. ' szaeuja. dusze tra-pezowych dal ziemi, wstawionycb przcz ludzi w nieodpowiedzialny kawal pola ze stodkü perkiilu-wymi kwiackami, Zas iudzic wygiadzaja. kazdy nie-pdtrzebny centymecr kubLCzny nasypow; poleruja. jak saklo i jakdelikatny koral tamjjwy, poleruja bru-natna i lepka., cepa i nie nie möwiacq ziemi?. Ten kawal przestrzeni niep<.>radncj, do niedawna jeszcze oblepiony zöltym j ask rem i bodiakami - sra-jc sie. potem paristwern twardych szkarp i szyii fan-tastycznych. Wredy moze dac elascycznosc zmeczo-nym rekom i nogom, ktöre nie maja dokqd isc. Tak konczy sie rozdzial o surowcu ziemi i jej los przy budowie staeji kolejowej. ]]t> Kierownik robot ziemnych: On jest kicrownikiem robot ziemnych. Oti nie na-zywa sif wiccej szczcgólowym imienicm. Imic jesr tu niewazne. On kontroluje. On zlicza szychty. On popedz*. Ďalej Lud2Íska... dalej... dalej Každé dziesiec minút — kilnmetr drog i. C~o pól go-dziny - szychta, Czasem - to nawct na 20 minút idzie jedna szychta. I co godziny prawic narastá nowy kawal fosy i no-wy szmat nasypú. Szyhko.- szybko,.. szybciej pedž... Jak piana morská lekko i taneeznie tocza. si? wóz-ki želazne, naladowane ziemia_ gliniastíj i lepka^ jak Izy dcika. ziemia. Jak przezroczysra piana morská - tak lekko. To szkarpy, teraz jcszcze dziki kawal pola, ezekaja. na miare. i taíme. J fantastyczíie ornamenty szyn z želaza elastycznego ezekaja na bicg po pr?esrrzeni Lll powolncj, na kulisty bicg ehlodnych dwu równolcg-lych linii. I múry tesknia do pionu. T(i one kaža popedzač, przynaglac, szpik z kosci wyciskac, až ludzic czcrnícjq, podobni do wyschicj koř)1 drzewnej i jak w trosce, która može sie ci^gnac juž až do šmicrd. O, z pól perkalem pachnacych wydobyc fosy aksamit ne, pionem i pozinmtm scian b]yszczí|Ľc! J ulice: otnamenty z motywem szaxosci, ornamenty z mocy-wem slodkiej melancholii. Nic každý co z rozumie; szkarpy i szosy moga^ by c jak los, który zdarza sie raz jeden w calym žyciu. Kazda sdanu nzkarpy i kant každej tnsy zapala sie jak kolorowa przygoda w nudným pólu i bodiaka-nti lila. Gladkic jak aksamit mája by c szkarpy, i jak szary dzieň w m tešiacu paždzierniku aksamicne, Elascycz- ne jak tesknota - szyny; twarde jak rragiezne posca-nówienie — szare múry. I przychodzi cak, žc skóra rak czckajacych, skóra calego ciala i aksamitna skorá fosy wzbieraja dresz-czcmř kiedy zetknq sic taz przypadkiem. Pierwsza szychta... druga... dwudziesra trzecia... 40 stopni goraea, 8 godzin pracy i dwadziescia rrzy szychry.r. Co 20 minut szychta: rekord! Rzadki rekord. W polu z lila rmdiakami wyrastaja szkarpy; wy-kwicaja, násypy; wypdnia sic swiac íós polyskuja-cydí i hzvi: cwardych nie do zgiecia, jak rzeka twar-da i jak rragiezne posranowienie. Wáród swiata fos i szyn faluje olbrzyrni brzuch; przerasta sam siebie, jak ngtomny. kulisty, sz :rstki chwasc SwLat pLonúw i poziomów i szycht wózków z xie-mia wzbiera nusnumentalnie dookula ciala ludzkie-go, cicžkiego, jak iótea, woda. przcmicszana, glina. L L 3 5. Jest osobný swiat surowców. Šwiat materialów tlustých, lepících, gryzacych. Czas jest takim surowoem: klajstrowaty, brudny,, rozwiazly surowicc, Czas jest oriežalym aalem nudy i datem monotonii. [nžynier zajety przy buduwie staeji, každý mžy-nier, przerabia surowcx, I wstrctnq materie ezasu. Wtedy powscaja mory, ulice i pasáže. Dni innych Ludzi rozkruszone sa na mieniace sip krople spotkan, na piasek kolorowy slów. I jak z ni-ezego sa. kolorowe wazy spot kaň i íosów. Inaczej swiat eritodnych pionňw i půZiůmÓW. One sa. stale. One czynia. pr7.estržen pewn^. 1 sa. jak z wszystkiego: jak blok rezygnacji, króry jest z wszystkiego. Calkiem powoli rošriií- pion i poziom. Calkiem powoli rosn4 mury L rozrastá sie jak lepki lise lopuchu, wzbieta, kulis ta szarost powol nosci: každá cegla dlugo jest do drugicj przymierzana i každá szychta cegiei do drugiej; aksamitem cierpliwego wapna wylepiana i dlugo pieszczona. Ccgty sa. wszysckic jednakowe, Ccgly - to kuby, kolorowaoe na czerwono. Ccgly maja_ wszystkie 27 r.a l.> na (-> centymettów miiiry Z cegiei rosn4 múry. Mury narastájace z naj 4 tylko dwie tesknoty: w £tóreř w kierunku žóltej kuli slori-ca; jak drzcwa i rrawy; i w dol, dokad ida. ciežary, wszystkie rzeezy zmeezone i rece nasze, kiedy wszystko j už w žyciu przepadlo. Tc dwic tesknoty pionu sa. stale: jak sloricc, cicm-nošč i jak žycie. POwolnošc niegotowych murów nazywasie: nuda. Ten gatunck nudy maja_ w sobie drzewa, trawy i zy-ae, Rosvniež hutne, majacy do czynienia ze swiatem powolnych materii. (Z wszystkich figur geomet-rycznycn reprezentuje ten gatunck zyeia proscokat: w mm powtarza sie slodycz kwadratu i každego cy-godnia i st4d bierze sie jego wydluženie.) Te dusze powolnych murów ma w sobic i nžynier. Dus ze wiceznego pionu. Na peryrěriach takiego roiniecia dni S4 jak bez losu; marginesowe i nieodpowicdzialne; bez wagiř do pustých ccgid je przyrównač. A ^-s í vilko, cu sil w nich dzieje. možc byL tyj o lub czyms calkiem innym. I želazo twarde, jak tragiczne losy. Na wszysrltieh budowacb možná ndkryc ukryty formule ich duszy. Jest osobný swiat surowców. Swiar materii dustych, rozwiazlych, palubiastych. Surowce ezekaja. na swój los. Leža po Ľalym swiecie w gromadacb Ogromny-ch. Jak chwasry. Lepkief gryza.ee, wyuzdane i z dagfego ezekama ciežkie na ternary. Surowce chca byc liezba i figura. SurOwce ezekaja. na mia-rc i kontury: to ich przcznaczcnie i los. Cialo surowców grube jest i nieporadne: kawal szarego ciežaru ogromnego, który clo Jez clopruwa-dza, jak wielka, žóleym lugiem szorowana, pod loga i jak žycie bez losu. Ale dusia surowców jest delikátna bardzo i tantas-cyczna. Trzeba rylko wydobyč ukryta, dusze materii. Jest glina lepká i w žyciu zatracona. Cement szary, gryzacy i jak z niczego. Aksamirne wapno, peine cicrpliwoŠci. Bla^ha doéwiackzona i smutná, jak C2lowiek, który juž mówi: niech to bedzie w žyciu, co jest wtasnie. 7, S. Glina. Glina jest ciezka i nieporadna. Jak szczcscic I lib jak niuszczusCLe. Gliniaitoiotty to kolur pruiL'.Lr-.i nych spraw, jak cytryriowy jc&c chlodnej rezygnacji kolorem. My jestesmy z gliny: raz jeden w ruch wprawione dwie nasze nngi i rece spadaja pcitem po sco razy i po cysiac razy w jcdno micjscc i to samo; jedna rzecz w naszym zyciu przegrana - i juz caic zycic jest przegrane. Z lepkiego surowca gliny pala. ccjglc.; kuby kancia-ste, wedle miary i liczby: 27 na 1$ na 6 centymcr-row wielkosci, ktorych czerwieri jest twardi). i nieco sztywna. czcrwicnia;. Cegty sa kiarowne i peine szklanego dzwicku; twarde i zdecydowane; jak zajeci ludzit: rzeCzOwi ludzie, kedrych chcialoby sic; porownac do sztywnc-go kwiatu, kraglej, czerwonei georginii. Ccgly sa. zupeJnie niepodohne do gliny: cegty sa klarowna. i przezroczysta. dusza. ciasrowatego, roz-wiazlegLj, beznadziejnego ciala gliny. Beton- Beton micsza si? z cementu sliskiego i sza-rego, zablakanego odbmika monotonii. Dalej przychodzi szuter, ciato niepnradne i smutne, jak kuthenna kasza, Takže woda, która spaja paste ziarna szuťru, pias-ku i cementu, takže woda jest bezkuloniwa i niepo-dobna do niczego, Wiec beton musL byc nudný, jak szcz^scie zuiyte. Kiedy sie widzi beton — tzy przychodza. TakJe jest cialo. Ale dusza betonu jest, jak zwykle, delikátna bardzo i farttastyczna: Ponad kulista. ziemi^ wisz^ betonowe st tupý: jeden, dwa, setki i tysiace stropów; idq ulice z pasážami i rrotuarami z betonu. W ulicach múry biale i szare sa dumnym drzewem z betonu. 1 peíne jest miasto szarej materii, która bolí, jak nieskcinczyne plaskic pola z lila bodiakami, J jak zycic calc. Jest aksamitny dzien w miesiacu paidzierniku. NLebi) jest bezimiennie niebieskie, jak tylko wtedy, LLĚ 119 kiedy wszystko j už jest stracone. A iikie sa_ mie-dzianc i jak micaž melancholy elastyczne. Prospekt zaí, múry i irotuaty sa sžarc, juk wieczory o bladych Lararniach. S2 arose betonu. Micdž hsci. Nicnazwana niebies-fcosé nieba. I sprawa szarosci, miedzianosei i nieba, w owal-nytn salonie jesieni rozegtana. Zaczyna sic ona tak: kolor plotna niebieskiego, kolor wszystkich možliwych jcszczc spraw, wyklada ulice i wtedy može sie jeszcze wszystko stac. A kiedy nikt nic przychodzi - wtedy spadá na lu-dzi melancholia, dužymi, kolorowymi, lisem i prze-granych spraw. Z drzew spadaja. wtedy miedziane, fjfzeciafiíe pachna.cc.. Jiscic Jak pdyby duszc zasypa-a miedz. Oparta o beton murów i trotuarów czeka szaroác. Przeglqda si? w prospekeie, jak w morzu wiclkim i smutným. Beton jest nudný i jak chwasr gryzacy. Ale szanosí potrzcbuje betonu. Szaroác pazdziernika nic može žyc bez betonu murów, sklepicň i trotuarów. arose pachnie, jak chodzenic. Rdzawc liscie pach04 žycicm. Wtedy widaŕ naraz, i jak po raz pierwszy, czerwony prosrokat rrarnwaju, jak plynie i swieci cynóbrem goracym. 1 wtedy nie ma niczego w dlugieh u) i each; jest tylko ten pKWtoJogl cynobru. Si!ílĽSítz4ca miedz w szarošci jest gesta od spraw iyeia. Jaka zuchwala i banálna jest zielen soczysta letních dtzew: teklama cynkzna starých mebli, wywie-SZOna w patetycznym krajobrazie szarej Stali. í na-tarczywa jest ta zieleri, jak czlowiek bez losu. I wychodzi na toh iž jedynic melancholii na micdž nadaje sie na liscie w pe|zažu szarych rošlin - murów. .Szarosč jest potrzehoa do žycia. Szatosc" žyc nie može bez betonu. I tak scajc ste, zc w paždzierniko-wych ulicach nie jest juž beton ciežarem i nieporad-na istota;, ktorej widok boli, jak pole z pcrkalowymi kwiatkami. Oto w miescie znaleziono fantastyczna^ duSz? betonu, formule jego ukrytego iyeia: ulice, múry i pasáže. Przy budowie staej] koleiowej znaleziono rúwniež formule jego žycia. Na wszystkich budowach možná ja. odnaíezc. 120 U L sic kuLis-ry; dopicro swiat rzcczy gotowych, skonccn-cnwanych i rniara wypieszczonych jest kuli&cy, I jak kula monumentálny i daskonaty. Tcraz možná juž objac go rward^ pícszczoca. szyn poiyskujacycli: saczysf.4 szarošcia chodu,, jednego na wiele dni žycia. Pierwszy dzieň. Drugi. Siódmy. 9. Smutná blacha dach li. Wiclkic cichc tafle szkk w oknách. Karle piecowe zadziwionc: ziclonc, žóltc, czerwo-nc twadraty kafi i. I kanciasrc dcski podtóg i ŕutryn. To wszystko wypetnia równowaga nicpcwna, jcsz-czc duszc pcrkalowych pól: jak pierwsze sprzecy wy-peiniaJ4 pokoje, zanoszacc jcszczc pusta. mokrnScia swiežyth farb; jak pierwsza przygoda i ciczar losu daje sralosč kuJistym pokojom tzasu. Potem, kiedy juž 54 pokoje - czckaja pokoje swe-go losu: meh! i. Czckaja; na poziom stotów i kreden-sów, na pion krzcscl i szaf. I coraz gesciej bedzie rosla dziwaczna ros lina z linii poziornu i pionu; geometryezne drzcwo z pbisz-czyzn i konturów, šcian i mebli, proportjonalnt i klasyczne. Až bez reszty wypclni co miejscc przeznaizone na perkalnwe kwiatki lik. J Jupiero wtedy šwiar sranic .11 123 10. A kiedy wszystko juž jest gotowe i wykohczone w perkalikowym polu z nicpewnymi kwiarkami lila i koloru mašlanego - przychodzi rozdziat szklanej melodii žycia, Rzeczy gotowe i sprawy zakoňczone dzwonia. szklem i melancholiy. Wszystko, CD maštale kontury i postač prosioka_ca lub kubu, jest szarc od smutku; gdyž jest jož raz na zawsze. Dlatego zanosza. szkJana. melanchólia suk nic poszy-íl po szufach, meble z mahumnwega drzewa cesknia.-cego, przy sdanach pousrawiane; losy osiagniere i žy-cie došwiadczonych ludzk W gotowej stacji džwitcza melanchólia: mury juž nicruchomCu które osiygnely miare; przepisana.; szkarpy, metrem wygladzone; szyny doskonale równolcglc, w zaokrajdcniaeh i lukách równiež; i dusze ludzi, ktorým chudé miejsce, przeznaczone na lila bodiaki i jaskicr, bylo losem na przcdqg trzech miesiecy. Od teraz nie przyjdzic juž nic wiecej w przestrzeni z tania wcgctacjy: tu przerobiono perka!ikowa. nude zycia: nieporadnc i monotónne dalo materialow; tu znalcziono ukryty dusze czasuť Icpkicgo ciala monotonii: twardc rzeczy, zdarzenia i szezeseie. A za tydzieú, albo za miesiac zaczna. now^ staeja. przeježdžač polyskuja.ce wagony. Zatrzymaja sie na krotko, przenoszac ludzi z jcdncgo rniejsca w dru-gieK jak zicmic nikomu niepotrzebná tiini, gd/ie sic stáje potrzebna. (Ludzic stale i od zawszc tzekaja. nu swój los: jak materie ociežate i tlusce.) Te wagony sa na milimetr jcdnaknwe. Tak rantas-rycznie jednakowe, jak bytí moga. tylko liezby. I sza-rosc. A w koňcu wychodzi na to, že monotonia jest losem i przcznaczeniem, na które ludzie l^ľk.tjií z\l k cale. Od ciajrtego ezekania na cctnary cicžcy i pelni nieporadnošci; podobni i w tym suroweom i marenom grubym. Oto krotki rozdzial w historii tesknoty ludzkicj do hezbv i monotonii. 124 123 11. Z utwaraw póžniejszych Pochwala surowcom szorstkim, lepkim, tlustým. Im wszystkim, rozrzuconym po calym swiccic, jak mdle chwasty i czckajacym swcj historii i losu. POchwala polom nieobliczalnym, meodpowicdzial-nym polom o perkalowcj wc-gcracji lila, ů wielkkh lopuchowych lišťiach nudy. PcLhwala zyciu, krórc jest jak wíelki. chwastowy, liše nudy i jak tofowt bryla tlustej ghny i gryzacego cementu. Z nich pochodza. rzeezy, potyskujaee gladkošcia. i miara; rzeezy paehna.ee swieža. twardoici^., ela-seyeznošcia metali i thodzenia. Skoňezona stacja kolejowa mówi pochwal^ wszystkim wyuzdanym, ciastowatyrm i jak nuda rozwiaz-lym surowcom; wszystkim materiom, zužytym na budowe. Jest miesiae listopad i budowa staeji kolcjowej do-biegta koňea. Przelozyla z jidysz Karolina Szymaniak 126 Púwieúč ty montážach (fragmenty) 1. rsastepuje to zawsze na poczatku liitopada. Slodko wycia_gniete do swcj polowy žycie w delikátny listopadový uíieczór okrc-iluja: niebieska, jak mury gtadka, szarosc;. j už zapal orte cicplc swjatla i wspomrúenie rozezarowati, które pomagaJ4 w nie-zmzumialy sposób uscalic, že w žytiu w zasadzie nic sic nic eraei. Jest to ťzas zdarzeň niepozurnych, które naraz staly sic wažne: ezas kolorów mkjkkich i szarych, skle-pów, wypelnionych až pu brzcgi lagudnym z^iel-kiem žycia i wlosów pachnacych, zlotých i Kasztano-wych, ezas kra^lych spacerúw niezliczonych. Szczeicie przychodzi wtedy jak do wieczora przy-nalcžnc. I do wicezora nálezy lagodne piekno cho-dzenia. 1 niebo bursztynowe. J blok nadziei. Žycie jest wtedy peine znaezenia. Warto byč doskonalyro dla wieezora: jak dla czlo-witkar W takie tksamitne listopadowe wieczory moina zaczac žycie od nowa. I wlasnie w taki wicczčVr zaczy- L*9 na sic teraz nowa scria žycia: žycie odpwwiedziaJľu. i zawsze szare; i žycie zawsze marginesowc, wsrydli-wc nicwažne i skrytie slodkie. Jest listopad, 1934 roku. 2. Soir de Pans Etykictka pcrrurař wody kwiatowej i pudru marki „Soir de Paris" (firma „.Bourjois", Paris-Varsovie) ma ksztalt prostoksita, dokladnie w polowie podzielonc-go na dwa przyícgtc do sicbic trójka.ry. Jeden trójkat jest wedlug koloru granatowy jak nocne niebo, dru-gi jest koloru srebrnego, koloru dalekich gwiazd. o/Mi wanego blekitu. Kobicca o stalowo-czarnych oezach i stalowych brwiach, ktorá idzie teraz bulwatem, jest jak dyso-nans w mdlým pejzazu ulicznym. Pasowataby raczej do zdecydowanego i samotnego gľudniowego dnia. Miasto takže rnusialoby hyc in-ne: gdzie kazdy zna sie zc wszystkim i innymL i lu-dzie nie maja. sobie wiecej nie do powiedzenia. Do- bJekitnego bulwaru Champs-ľllysccs pasuje inny ton, inne Drwi i oezy. Gdyby ich nie bylo - trzeba by je bylo sztucznie spreparowac. Jednak 53;. Zawdziecza sie; je wielkim magazynom i salónom mody, ktoré przynosza blekitnym ulieom listopado-wym ce cudowne kobiece egzemplarze, ktorých nie mužná nazwač inaczej niž „pôvabne",, z tonem larnliwym, podobným poreelanůwej eerze róž her-bacianych, Pnty tym nic przestajc to byč rzceza. przykr4 í cu-downa zárazem, gdy te kobiety, które przckazujq „žycie" - grornadzone w magazynach jako matéria-]yL ubránia, aromáty — gdy one same mája wlůSy žle uložone, gdy ich makijaž jest niedbaty, i gdv nosza sie w materiatach bez wyrazu, materialacn bez ak-centów, i pnagna kochaí stodko i sentymentalnic i tego jednego jedynego na calym. swiecie. Kobieta o sralowo ezamych oezach mówi: „.l.W každej milošci zdarza sic; kiedys, žc drzewa *a jakby juž pozbawione zieleni, a wieczory zrzucily naraz swa^ aksamitníj. szarosc i žycie jest jakby juž wiecej nic wúne... Szkoda straconego ezasu..." Wtedy txJpowiada jej cowarzysz. Ubraný - jak zwyklc - w zielor.e paltu i sztywny rnelonik.. odpo-wiada W manicrzc rnmansu starorTU>dnegO: .....Kto wynagrodzt nam ezas miloici przegranej..." Bulwar znów wypelniaja. kobiety z tonem delikátnych róž hcrbaiianvĽb; nitží-zy^oi w Sity wnych pal-tach i kapcluszach. Jest druga popoludniu i magazyny uraz salony pieknosci niebieskiego miasta Paryža zaczynaja zno-wu sprzcdawac žycie: kawalek žycia za zloto; kawa-Ick Žycia sraje sic pocrzebny, gdy tylků půjawia 5ÍC czerwone zloto. Na Champs-Elysécs i wszystktch bulwarac-h swia-ra poruszaji ste szybko ludzie, którzy služ*, koloro-wfmu žyciur Pod koniec marca przychodzi niczauwažona i zu-pdnie jakby czekala juž od dawna - wiosna. Przychodzi z calyrn bagažem zieleni, która jest lekkajak westchnienie i zaslania, calkiem nicoezeki-wanic, bkjkir poludnia, zupetnic juž niepotrzebny; przychodzi z meodiacznym cezekiwaniem žycia. Przez wszystkie ulice s'wiata tnaizeruj^ w ty m samým ezasie szarť uniformy. Dwojakiego gatunku; Tc z picrwszego planu - maj 3 icprczcniowac naj-wyžsza. pcwnosc i waznošc žycia: naleža. do ludzi, którzy otrzymali w przydziafe jedna^ role: démon-strowač trwaly porzadek swiata, w krórym pcwnosc kupuje sic; za požádaný czcrwony metal i blady metal srebrah w krórym zloto roídziela losy rzecty. Vť tle. w jeszcze niěpewnym tle, kcóry zasfaniaja teraz drobné kropic liíci i pcwnosc pierwszopiano-wych tinifbrmów, rysuja. si?, jakby ezekajac na swo-ja kolejh calkiem inne figury: Ubrané w mundúry szare jak žycie i jak blacha - krzywia sic fmmJ skrywana resknora. „Pragnienie surúwcůw, laure chca. micc swój udzial w historii". Cicjkic od czekania i jasnej SZiirosei. Jest koniec marca i upal n a wiosna. Swiat szykuje sie do wojny. A lili dworcach o:./: ku;g na siebie ministrowie spraw zagranicznycb obu st f on. Tylko nic w przepisi>-wych, oficjalnych cylindrach;, ale w calkiem zwyczaj-nych, czarnych, elipcycznyeh sztywnych kapcluszach, iwanych — z powodu ich podobieňstwa do brzucha-ccgo i eliptycznego owocu melona - „melonikami". I ten pozornie dnigorzedny fakt podkreslaja. i akce ntujít wszystkie ageneje telegraficznc, wttyscy re-porterzy i korespondenci. „Taki rnelnmk - pisza. gazeiy - wnosi serdeezny i nieofiejalny ton do pywitania". 1 tak wlasnie jest dubrze, bowiem panowie w kapcluszach nic ustaja w zapewnicniach, že po tych wizytacb nie nálezy sic niczego spodziewač, že powinny micc charakter nie-oficjaTn>'u CZV5C0 intOTmaĽyjny... Byla to zatem wažna i w žádny m razie nie przy-pndkowa íiknlicznošt - te ZwyCzame kapci uszc za-miast oficjalnych cylindrów. W strnne Afryki odchodzily w tym wlasnie ezasie z Neapolu statki pancerne, zaladttVNUK žolnierzami, ezolgami i amunicja: Mussolini nic chcial przegapic tych szesciu miesic-cy pory suchej, które mialy sie wlasnie teraz, zaraz zaonač w Afrycc, zaraz, w miesiacu paidziernikii. Bylo malo ezasu i szio o to, by wykorzystac te prze-rwe až do šwicžych dni deszczůwych, ješli sie chcialo odnotowac juž wkrůtce polityezne osiaji. niečia dla Wtoch. Amunicja zostaje przeliezona na žycic. A Europa zatrzymujc síf jak niezadowolony, skrzywiony wcwna.trz ezlůwiek w tych sxraconydí rnomentach, kiedy wszyscko okazuje sie nieudane i mogloby byc Lnaczej. W takich chwilach opadá nas nasja przelkzania žycia na možliwosci innego gatunku. I jakby to nic nie szkodzilo, že przy rachu nku takim wypada smutek, który towarzyszy rzeezom przepadlym. I ta pasja nieiiurmaJna i m^tzaca ogarnia ceiaz cafy Eumpe: Trzeciego kwietnia 1935 roku przynosza. dzienoi-ki zestawicnic liezbowe. przcpruwadzone przez ..ln-srytut Koniunktury Ciťwpndarezej". „Zcstawienie, warte opisania" - glosi naglówek pewnej krótkiej notatki. Z niej wyriika, že wywóz towarów wojennych w ostatnim roku sie zwiekszy], wz-róst z sumv 224 milinnów ztotyeh w roku 1933 do 251 milionów w roku iyj^. W ten sposób wywóz ten powiekszyl sie o dwadziešcia procent, podczas gdy ogólny swia-towy Handel spacfl rj cztery procent. Dalej idzie nas tepna kolumna cyrr i ona takže ma swój wlasny jezy k. Z niej znuwu wynika, ze w roku 1935 Europa be\izie potrzcbowac dwukrotnic wiek-szych nakladów na amunieje w porriwnaniu z wiel-kim rokiem wojny 1913. Wtcdy doehodzi do glosu wyžej wspomniana, ehorobliwa pasja przeliczania. Oznacza to, že suma 30 milionów zlotých, o ktorá powinien wzrosna.c przemysl wojenny w roku 1935 - jest znacznie wicksza níž suma rocznego przywozu do Európy, przywozu surowców, póifabrykatów i wyrobow go-rowych, które moga. podarowäd samo žycie. Tyle jeíĽ chôdzi o wiadomosci z gazer. Komentarz žytiadů tegů: na widok wielkich obo-zów broni i magazynów amunieji opadá nas ten sam posny i pozbawiony wyrazu nastroj, co na widok wielkich, kuchennych podlóg szorowanych lugiem o ostrým aromactCi Brokátové fíorsťly i wltwy omlulowane Každému žyciu porrzeba fanrazji, porrzeba ma-r^eň, w tej samej mierze banálnych, co žyciowo po-wažnych. Taka žyciowa fancazja može przybrač cat-kiem nieoczekiwana- postač. Može sie nazywac na przyklad: gorser, Gorsct z brokátu koloru aprykozy. \V las nie przychodzi wiosua, taka calkiem banálna, jak každego roku: kasztany zakwitaja. tlustými, ró-žowymi pákami, asfalty pachna mdlo akacjami, a luazie ehea. znowu ,.žyc"\ W salonie pi^knosci, ulica Karmelicka, numer sie-demnasty, žólta clektryeznosc przynosi, punkt dwu-nasta, lepki czas poludnia, a ton fryzjerek staje sie wodninty jak czekanie- W malých siateczkach zebrane, zwÍ4zane róžowy-mi wstažeczkami - salon piek nosci prezentuje modele f ry zur; wystawione w znaným míejscu w každej kahinie. Ucrzymane sa ce modele fry2ur w jedným z trzech podstawowych kolorów; blond, brazowym i czar-nymH ktorý ma w sobie blask niebieskiJi, glebokiuh ] 11 jcy. 138 139 Blond jest kwiecisty i delikátny. Trudno uwierzyc, jiik z- ciastowatego dala možc wyskúCzyŕ taka ezystego materiálu. Blond jest kolorem delikatnego przyrzei.zenia: takte wloi) wzbudwja zauťánic do žyeiař wiaŽ4 sie z oezekiwaniem. Kolor brunetek ro kolor kontempkeji. Wlosy brunetek sa. ciežkie jak z rozczarowaň i došwiadczeri, twardych i slodkich. CantT ma polysk noenego blckitu: ezarny jest twardy i zamkriiety j už na ws2ystkou jak samo žyde i jak los, I tylko bfysk niebieskiego pizydaje mu krople miekkošd i delikátnej czulosti- J4 póznonocny nastroj i nataz zd&rza SÍC ta sprawa gorscrcm brolcatowym: stáje sie wie]k4 žytiowq fantazÍ4 panny Fryzjerskiej tej zwyczajnej wiosny z kwirnacymi kasztanami i akaejami.. ...Pani o wlosach miedziano-blond na pewno nie ma „na co wstawač" každego ranka. J lepkim tia-stem nudy obcjrnuie nadchodz^cy dzien.. A mata fryzjercezka z ulity Karmelickiej wie zupel-nie dokladnie i z niešmierielna. pewnoscia, ezego jej potrzeba, žeby „posiašc žycie". A miedzy jedna, on-dulacja a drufiíj powstajc rozdziat banálnej filozofii. a z takich pojedynezych rozdzialów sklada slě wielki i wažki traktát O zydu. Czyondulacje možná w ogóle uznac za pozycje w žydur" Ondulacje we wszysrkieh niuansach trzech podstawowych kolorów? Zwykle prowadzq takie pýtania zbyt daleko; jest tylko jedna odpowicdž: nie chcieě žyc. Dlategn unika sir; takich pytaň. ...Ondulacja: ťzy nie ma swojegO udzialu w wy-pracowaniu tego szcecrcgo znaczenia žyda, które pojawia sitj, gdy spotykaja. sie. ludzie, zawsze sztyw-nir zawsze zagubieni w zyciu? W salonic pieknosci pachnie oczekiwaniem. Czym jest zycic... ...Swiac produkuje: naite i metale, szklo i sukno ...I wszystko ma historie. Sukno, na przyklad, daje ciepto, kawalek szcze-šcia. Ale služy takže za rzecz bczscnsownq: žeby „sie podobať", ...Gdy podobajú sie sobie szczuple damy i sztywni panowie - dotykaj 4 szczcrego zniatŕcma zydu. ...Rozrzutonc po ošwietlonych witrynach — przy-pomina kolorowe sukno žycie, ktoré zawsze jesces-my gotowi odrzucic takimi slowami: „nie opláca sie"- ^...Pani doktor, proszc. do ondulacji... miedziany blond? Jak zawsze..." r,.Brokatowy corset, koloru aprykozy... w ružových sklepach Kobiety mierz4 gorsety z brokátu i delikatnego atlasu. I šwiat wypelnia sie rzeczami gotowymi i za-mknie.tyuii, które otrzyrnuja. komiczne i zwyczajnc nazwy „butów", ..sukien'", „ksiajf handlowych" i „maszyn". Oiiľ uirzvmuja šwiar w siodkim i bczscnsownym napicciu. Šwiat íudzi miedzy trzydziestym a czTer-dziestym rokiem žycia. Paráda wojskowa Jeden z ostacnich dni lutcgo 193" roku, dzieje ste to na pozbawionej wyrazu ulicy Lyczakowskiej, wtasnie w cym momenciř, kiedy przechodzi ona w okragly plať Bernardynski i koňczy swój bieg. Jeden z pierwszych dni wiosny. Kobiety pokazuja. Sie jui w ubraniach jasných i lekkich jak porcelana: pierwsze i jcszczc clascycznc smutki ciagna si? po ciele, choc drzewa sa. jeszcze suché i czarne; wspom-nienia mieszaja si? ze strachem przed žyciem prze-granym; i wszystko staje sic. samo przez si? zrozu-míalc. Z jasnego i delikatnego bte.kitu, z samego serca pietwszej wiosennej blekitnošci - cia_gna_ žolnierze i ezolgi. Samo przez si? zrozumiale, jak wszystko, co si? wydarza tego dnia. NadcHodzq. czoigi-domy plaskic jak laki. Skóra het-mňw i pJaszczy jest niby želazo, tak gladka i blysz-czaca, tak wolna ťid wszystkich kapryšnych fald. Ta-cy sa. na pewno tcž ludzic ubrani w skórzane plaszcze i helmy: bez najmniejszej faldy kaprysu. 141 ■ Vi A przez szare asfalty i zakurzone kwadraty-plastry czuje sie, jak delikátne powolne trawy i bfyszezace róžowe robacz-ki zostajíi rozgnieeione l 2mieszanc 7 hrudným kurzem. Ale naraz nad asfaltem robi sic dziurawa i smutná i jakby niepotrzebna mebieska atmosféra. Tak dziurawa i smutná zárazem jak denki, bezradný ušmiech pana w jasným palcie, obmyšlony dla damy w elastyeznym blekicie, która mówi o pierwszych, rozwiazlych smutkách. „...Armia jest nasza duma, Armia jest eseneja. žyeia narodu- Dlatcgo wszyscy obywatele miluje armic Armie otac2a szacunck wszystkich obywateli." (Tak brzmi fragment rzadowego manifestu, wy-krzytzany trzykrocnie w ciagu cych dni przez wszystkie megaiony. I jeszcze raz wykrzyczany dru-gicgo dnia i trzykrotnie przedrukowany we wszystkich gazetách i na pícciu mil ion ach plakatów roz-wicszony po kraju, ktňty može sie nazywac Polska lub tež inaezej). Tego samego dnia wieczorem pada deszcz. Wszyst-ko splywa wraz z szarošcia. dcszczu, Wtcdy zjawia sie jaskrawy i zuchwale bialo-czerwony plakat z roze-smian% cwarza^ žolnierza i czerwonym nápisem: „Przeglad Wojskowy" w kinic „Pan". Na ckranic tanezy mechaniezny balet, balet szaro-sci, wbitej w postacie i plaszczyzny, Jest tu szaroŠL bez jednej nawcr kropí i zmierzehu: bez kropli dclikatno-šci albo melancholii. Nieskoňczona i martwa jak zimne Mtjrze Pól noc ne w jesienntj m^le. Z ckranu nadchudzi wysoki, tragiezny patos gra-natnwych gór, odcinajacych sic na pomalowanym na lila papierze nieba. 1 patos nocy z glebokimi nie-hami. .....Mežczyžni sa na to, hy umrzeé pod czolgicm... ...Kobtcry sa, na to, by dawač žycie..." Miekka jak aksamit i chtodna jak zápach kwiatów jest delikátna skóra dzieciecych policzkňw. Pti rwar-dych i smurno sztywnych líniách pnic sie žycie mež-czyzn. Gotowe byc zmiaždžone przez želazne zeby czolgów. A obok czolgów przechodza žlepe kobiety, które niosa w sohie sztywnych i smutných mcžczyzn. Wszystko jest jak od zawsze. W pokoju, póz na. nocs_, lezy otwarta gazeta z czerwonym nápisem w naglówku: „Európa w ogniu". Banálne zdanie: .....Cyna drožeje, olów drožeje.,, cynk možná za- stapic tworzywem sztueznym..." Witwcnny dzícň, jeden z pierwszych, odchodzi. Delikátny i elastyezny, pelen przeczuC i oczckiwaň. Czcka sic; na rzeezy banálne: šwieza zieleň, ktúra 2alewa trotuary naraz i niespodzianie. Czcka sie na szarc, ocieplone swiatlem asfalty porcelanowe, ktorými zapalaJ4 sic latarnie, plonace póžniej miod-nym, zatopionyrn w sobic swiatlem (swiatlem z ob-razów Claudca Lorrain'a). Drzewa i dala szykuja si? „do žycia". Jakby nic wiccej nic bylo wražne, jak ta dziwna rzecz, krrira na-zywa sic: žycie. íimno Schab Akacje kwitnq O powicšci jtjówi sic czcsio, ze autor zamknal w jiícj ..cale iyae', ..pint syčia", tály .los ludzki od urodzenia az do takíercT, W iitodt zamiera ona kilka lub kilkanakic epiatddúw egiemplftryťznych, pewn^ ilok skrótów reali-styiiznych polaumnycb íľ soba, linijinu tř*. šensu, idti, pu-inry, aJhn tylko tak dobían/ch i ug'upowjiiyi h, mj zamykaj a. sic one w jakás Éífjufe myílnw*. BdniflBM sií, i* do ta-kitj „figury" dojší moina jedynic- dzicki pewncmu ograni-ezeniu materiálu zyciowcgo, ic znajdujc sic i a presump-rywnic na podsrawie dowolnic wybranych elemcntow žy-cia i juz dlatego nic mozna mówič o ..calym zydu\ U jedných pisarzy desryluje sic ten wyžszy sens nitjsko sum pizcz sic z reřlistycznego miaiszu, w innych powKsciath wdaje sic sam wtor w t*n proces, dopomsga prey pomo-iy rnžnegii mdiaju akulztrii - rezoner^t-wa. W ubu wy-padk&ch ti> wydiielanie sie .figury myslowLJ" t treíci nar-ratii jest jednym 2 najwyiszyub urnknw pnwieAci. W tra-dycyjncj powiesci zachowana jtit zawizc odrgbnoád dwo istej Jogiki, auronomieznej IngLki materiálu rcalistyczfltgo oraz lofiiki glebszcgo sensu, nadbudowy autorskiej i na nieznacznych przejšciach od jednej do drugtej, na ich vspóibrzmieniu 1 przeplataniu sic- l rozenodzentu polega wlaiciwa gra myšlowa stanuwiaca úrok tegi> gatunku urwoíůtv. Swoisi^ oryginalnošcia ksiažki Debory ^fogel i fym, to dezorientuje-c lyttlntka, usuwa mu niqako grunt ipod nóg - jest calkowite wrwanie z ta umowna forma., z ta. zásada 1 r.l.li.■ .v|Hl-| :i;iv, ílv. 1. A11-.:-k:.1 r.i-j m.i jtmysm ai sz.Hcuakj dla jednosikowych zdanen, dla indywidualnych losów czJňwieczych i charakterní*, nic potrzebujc materiálu reali-srycznego dla egzempliukacji sensu, kcóry w žyciu odkryla. Nic pfteiywa ona owydí stanów w formic bc2poírednio osobLsiycJi prxežyt- w calcj ich intlyuidualnej konkřrtrtoici, lecz dopusMta jc do glosu dopiero wiedy, gdy pňťrjíl^ praez rysiac serc, gdy sran^ lit ixl barwiunc, Jiieúsobisti; i ígícraplarvczííe, gdy dochodz^ do pewnego rodzaju lícz-ťrtjtnu obicgowcgo, do formuly anonLmowej, wyšwiechta-nej i banálnej. Autorka uznaje jc i pfzyjmuje dopiera na tym pciaiomie, na któty m stajij sic onc wrasnoki^ kazdego: prz6(hodnia z uJicy. panny z magazynu i chlnpťa z baru. To jest jjfc gdyby sprawd^iaiiem ich rcalnošci, gdy daj^ sie podloiyt jako tekst pod mutyke pioscJiki ulicznej. Nic mi w tej ksi^žec hohiWM indywiduaJncgĽi, jíjsr ano-nimowy tlum laJck manckincSw / wyscaw ]ryij bieca w gatunku Lldiniiŕi i w mateni psychieznej i kohieca w swym wegetaty wiiym rytmie, v clesrrajckcji kiai:i:(/iu i pulsów, pcriodiWř flukmacjt istoty zwiazanc-j z rytmem wszechrzecz.y. \':cktfifzy Ľ^ytelnky, n na^ec rcccnzcnci, dopatrywali si^ w tej ksiiie* pewnych analogii do Skicpów <řyn*mono-wych. SpOítrzeženie to nie swiadczy o glcbokim wnikme-ciu. W iscocie ksiažka ra wyntka z calkiem innych i CSfgi-nalnyťh podstav swiatopogladowych. Wlasny šwiaíupoglad, nit- wyrozumowany, ale onxizo-ny, |ŇemiU(krMV]^ w kaidym doznaniu )ui xawarry, iesr zdaniem 5r. I. Wirkiewicza posapíŕm, który przynosi ze soba. na íwiat prawdziwy pocta. Tak ncganitiny swiaropo-gJaLl przenika i buduje te ksiazke. Možná pnwiedzicŕ. zc il-íi nr.ii síki'lnym przykladem poetytkiegLiiwiaropogladu ZMsJiiowanego przy pomocy minirňutti materiálu ze-wťtetrtnego. Autorka nie ma talentu realistycznego, zdo-bycie materiálu dla cgzcmptiiikacji swych tez stawia |a príed nk-pizezwycicžone niemal trudnosci, ale wlaínie ta trudnosč, cen opár, ca iziathcífrin &bstynencja i niezdúlnoíŕ a-iymilacji rreáci z zcwn4tra gwřrantujc czyscúší jej w«ji, Wydaje sic, jakby autorka niewiele posiadala ryt b Ľeth drugorze^lnychj iprytu, chytroki. zdolnosci araniówania, króre cechoja latwe i ptyrkie talenty, mozc byŕ, ie ídoby-wa ona czytelnika niť na linii generálneho ataku, ale na drodze uboCIDej. mimochodem, jakú rezultát miimwolny i niezamJerjimy. Može niecalkiem nas pťřekonujeh gdy pod pfúCÉS kiismuzny, pod mechanike owego íwiata pod- 190 19i klada jako tekst senrymentalne swe formuly ttfCI kobie-ccgoh može w tej abstrakcyjnej i anoni mowej formie ctyna. rnika jej ucrucia niezdolnř p«t nas do giebi wzruszyr, alt? dookola tej m ok nieosijignietej mety igromadííhi tyle novej i mespodzianéj trdd, tyle mimowolnyťh rewelaíji íwí j do niťřígu iiiípí ith ibne j w ií.j i iu dn iga < ikr^ina, jednak wygrala sivá tprawe. AJhaČpe fcwňnd $a nieuniernie ciekawym, oryginalnym i ňowyrň diikúňanierti wlaáňie dlatcgo, ix d la autOfki nic byly on* ekspeíymentem. Jeta konieLznoicia narzutona^ jej pne2 cala orgaruiac t wňfcza. Nownád tej ksiaik i Lezy nic w pcwnym szczcflolc, w nowcj ndmiariic starých sposobow. ale w samci substaneji tej prózy, w samým gatunku narra-cjj. Mnina by powiedziec, ie iradycyjna pfnza powieäciowa opiera sif na zasadmezym pofiladzic-, že iwtat sie dzJeje. srajc, plynie, dažy do jakicgoš rezultátu. Próza Dcbory Vojtci jest addcwaiem swiata na zawsze gorowego, njerucho-mego, zmechanizowanega. lUal ksiažki dopelniaja. kongenialne i bardzo piekne ilu-straejc SLLnealtstyczne Henryka Srrenga. którego buguta i orygmalna rworczosč malarska malo jest jeszcze znan», „Nmm Opiím", nr 72 (199), 1936 Nota edytorsku Znakomira i ncwoczcsna, próza Debory Vujíľ I nic d...: ,\ kala sít- do teraz - powiornej edycji ksiaikůwej. Fragmenty Aknji, a konkretme srodkowy cyld pt. HAkaujc kwit na», podal do druku Antoni Czyz („Ogiód", nr 2/4, 1990), zaí pi^ŕ otalidyih lisrów do Bruno Schulza - Jerzy Fucuwski (Brunn Sthul*, Ksifg* Ihtówt Gdaňsk 2002, 5. 241-250). W „Ogrmlíu;" opublikováno takže kilka esejów Vogel: Genealógia iotartumtaxu i jčgo mviliwoéri oraz Legenda wspóiiizesnoíči (nr 1/9, 1992), Poxy)- To jednak niu wszystko. Jako ze Debora Vogcl pisa-la przcdt wsayitkim w jezy ku iydowskun, jej póžniejszc utwory, ktiwych nie prwtlumjťiylB, na jezyk pobki, pozo-stdWóiv znaiu- jedy nie spek jal istom. Z ccgú tcž powodu niniejszy tom ma w pewnym schslc charakrer pionierski, fidycj^ AkKJi opracovánu w oparciu o tamto pizcdwojenne vrydanie. Z nicyo zaczerpnitTo róvr-niež 15 Llustracji Henryka Stnmga i nwmieszczono tak, pak V orj'gttialc. SíCStiasta iJaittax, ja StTengat reprodukovaná 192