Tosi, Malgosi, Patrycji, Aryanowi, Andrzejowi, Mai, Zosi, Maksowi, Zuzi, Adamowi, Oliwce, Yuli, Gai, Annie ijoannie, Lenie, Zoe, Nadii, Nico i wszystkim innym dzieciom Oto čaty ktopot z literaturq faktu. Trzeba odtožyč na bok to, co wszyscy juž wiemy - co wiemy teraz - i starač sie towarzyszyč moim dwojgu niewiniqtkom w šwiecie takim, jakim go widzieli. Erik Larson, „W ogrodzie beštii" SPIS TRESCI WSTfP 11 WOLNE MIASTO GDANSK LEGENDA OARTHURZE 14 GULAG ZYCIE ROŠLIN 42 GENERÁLNE GUBERNATORSTWO KINDERSZENEN 90 SYBERIA ELEMENTARZ ZESLAŇCA 134 STANY ZJEDNOCZONE SHIKATAGA NAI 162 HISZPANIA/ZWIA.ZEK RADZIECKI ZWIZYTA. U RADZIECKIEGO WA.SATEGO KRÓLA 198 GENERÁLNE GUBERNATORSTWO WARSZAWSKIE DZIECI 240 GENERÁLNE GUBERNATORSTWO CZEGO OLEK NIE WIE 292 FRONT WSCHODNI WSZYSTKO CACY 326 KARLAG KSIEGA ŽYWOTÚW DINY 364 PRUSY WSCHODNIE MISCHLING 394 GENERÁLNEGUBERNATORSTWO MAJTKIZKOCA 426 PODZPOWANIA 457 PRZYPISY KOŇCOWE 461 WSTÍP Chlopcy i dziewcz^ta gorliwie myja^ uszy i czyszcza^ paznokcie. W drewnianych, podlužnych piórnikach ukladaj^ gumki do scie-rania, zatemperowane olówki, obsadki ze stalówkami. Kolejný raz przymierzaja^ przed lustrem teczki, w których be_da^ nosič podr^czniki. Jest ostatní dzieň sierpnia 1939 roku, nazajutrz rozpoczyna sie^ nowy rok szkolny. Jeden z bohaterów tej ksi^žki wspominal: - Zamykám oczy i znów stoje_ w kuchni. Mam na sobie granatowe spodenki, mary-narke^ i kolnierzyk á la Slowacki wyložony na wierzch. Nagle mama mówi: „Sluchaj, cos sie^ dzieje w kraju, jest specjalny komunikat prezydenta o wojnie". Zaraz po nim ktoá przemawia, že z uwagi na napaáč Niemców poczatek roku szkolnego zostaje przeložony na czas po zwyci^skim zakoňczeniu wojny To niepokojaxa, filmowa scéna. Szkoda, že nie mogla sie^ wydarzyč. 1 wrzeánia 1939 roku przypadal w pi^tek. Wojciech Šwi^to-slawski, minister wyznaň religijnych i oáwiecenia publiczne-go, z wyprzedzeniem zarzaxizil, že rok szkolny rozpocznie sie^ w poniedzialek, 4 wrzeánia. Kazdy uczeň II Rzeczypospolitej mial zaczač ten dzieň uroczystym nabožeňstwem szkolnym, a dzieň požniej o godzinie ósmej przyjáč na lekcje. Jednak jeszcze pod koniec sierpnia „Kuriér Warszawski" na siód-mej stronie informowal czytelników: „Ministerium W. R. i O. P. zawiadamia, že data rozpoczexia roku szkolnego [...] ulega odro-czeniu na kilka dni i b^dzie ustalona osobným zarzadzeniem". Rok szkolny 1939/1940 miaí sie_ nie zaczač juž nigdy Wybucbia wojna. Mimo to w zbiorowej pamiexi Polaków obraz dzieci, którym Hitler wlaánie tego dnia pokrzyžowal piany, jest niezwykle wy-ražny Istnieja^ dziesiatki spísaných wspomnieň i setki artykulów, w których áwiadkowie potwierdzaja^ niemožliwe. Dlaczego? Kla-mia? Zatajaja^ prawdej Czy zmyálaj^, nie majac áwiadomoáci, že to robia? Czy mam prawo im to powiedzieč? Ponad osiemdziesiat lat póžniej wytknač, že sie^ myla? To prawda uniwersalna, dotyczy každego z moich bohaterów i nas samých: nasza história zmienia sie^ za každým rázem, gdy J4 opowiadamy. Fakty s^ jedynie szkieletem, na który nawlekamy wlasne wersje zdarzeň. Równiež o tym jest ta ksiažka. LEGENDA OARTHURZE Dzialo si^ to we wsi Glabitsch, calkiem niedaleko wsi Stutthof, na skraju Freie Stadt Danzig. Žyl tam pewien pobožný ewan-gelik, który nazywal sie^ Erich Pawlowski. Wybudowal on dom z czerwonej cegly i pojal za žone^ Margaréte Gertz, drobný, ale zdrowa^ kobiet^. A Bóg ich obdarzyl szesnaáciorgiem dzieci. Pierwszy na áwiecie pojawil sie^ Erich, imiennik ojca. Jego prze-znaczeniem b^dzie ámierč na pancerniku „Scharnhorst". Drugi urodzil sie^ Hans, który umrze w zimným szwedzkim morzu. Trzecim synem byl Kurt. Bóg pošle go z pancerfaustem na ra-mieniu przeciwko radzieckim czolgom. W1930 roku urodzil sie_ Arthur, czwarty z braci. Jemu los wy-znaczyl dlugie žycie wáród obcych. Pozostalé dzieci rodzily sie^ jeszcze przez pi^tnaácie lat po Arthu-rze. To Otto, Marga, Willy, Bruno, Erika, Gerda, Erwin, Albert. Bylo tež czworo innych, ktorých imion dzisiaj juž nikt nie pamiete. Erich Pawlowski nie mial swojej ziemi, wie_c nie mógl byč rol-nikiem, ani swojej lodzi - nie byl tež rybakiem. Pracowal za to u miejscowego bauera i byl przez niego szanowany, bo jak nikt potraŕil przemienič mleko w ámietan^, maslo i sery. Nátury Erich mial nerwow^, charakter - choleryczny. Choč mocných trunków nie pijal, walil pie^ácia^ w stôl, jeáli nie bylo na nim w pore_ obiadu, krzyczal, gdy dzieci wchodzily mu pod nogi. Arthur tež wtedy krzyczal - ze strachu. Raz do Pawlowskich przyjechali urz^dnicy i zabrali pierwszych pi^ciu synów z sob^. Zamknuli ich w wielkich domach, gdzie byly juž inne dzieci, i podali im zatruty napoj, od którego mlodsi brada zapomnieli rodziców i siebie nawzajem. A starszym zrobilo sie^ wszystko jedno. Syn Irycha Sprzed wojny pozostalo mu twarde „r". Ma tež klopoty z gloskami szeleszczacymi: „szeáčset szeáčdzie-siat szeáč" - piekielnie trudno mu to wymówiá Litery „e", na poczatku wyrazu „Erich", wymawia jak „i". Pew-nie dlatego w polskim dowodzie osobistym wpisano mu po woj-nie, že jest synem „Irycha". Wtedy tež zabráno mu „h" z imienia, a w nazwisku dorobiono kreske_ biegnaca^ ku górze przy literze „1". Od siedmiu dekád Arthur Pawlowski jest wi^c Arturem Paw-lowskim. Mówi: - Zanim sie_ odezw^, ludzie biora^ mnie za Poláka. Powiem slowo, od razu mówia; „Pan jesteá Niemiec". „Gdaňszczanin" - ja im na to odpowiadam. Istniej^ trzy wersje. Erich i Margarete sami oddají swoich synów na chwale^ Rzeszy. Chc^, žeby ich chlopcy wyroáli na dumnych nazistów. Pawlowscy, choč nazwisko maj^ polsko brzmiace, czuja^ sie^ Gdaňszczanami o niemieckich korzeniach. Akurat jest rok 1933, Adolf Hitler zdoby! wladze_ w Niemczech, popiera go takže wiejcszoáč niemiecka w Wolnym Mieácie Gdaňsku, która chcialaby powrotu ziem be_d^-cych pod protektorátem Ligi Narodów do Rzeszy. W wersji drugiej urz^dnicy odbieraj^ Pawlowskim dzieci sil^, by przeksztalcič je w wierne narz^dzia ideologii nazistowskiej. W trzeciej - Erich, Hans, Kurt, Arthur i Otto - trafiaja^ z Glabit-sch do gdaňskich domów dziecka, bo s^ przez swoich rodziców zaniedbywani. Która z wersji jest prawdziwa? Tego nie wiadomo. Legendy czesc druga Zamieszkal trzyletni Arthur w sierociňcu w mieácie Danzig. Kiedy pytal opiekunów o mame_ i tat^, gniewali sie^ na niego. - Oni nie žyja^ - mówili, marszczac brwi. - Jesteá sierotaj - do-dawali. Malo wiele minulo, gdy chlopiec uwierzyl, že taka jest prawda. Z pami^ci Arthura uciekli trzej starsi bracia, których urz^dnicy zawiežli do innego sierociňca. Nie poznawal tež Ottona, mlod-szego o rok braciszka, choč mieszkal z nim w jednym domu. Byli sobie jak obcy W Wielkanoc w ogrodzie sierociňca zajac pochowal kolorowe jajka. Arthur wraz z innymi dziečmi szukal ich ukrytých w trawie. B^dzie to najslodszym wspomnieniem z dzieciňstwa Pawlow-skiego. Rok póžniej, gdy chlopiec ukoňczyl cztery lata, przeszedl pieszo przez Danzig i Langfuhr až do dzielnicy Oliva. Szly z nim inne dzieci, starsi trzymali je za r^ce. Kto nie mial juž sil, bo droga byla daleka, wsiadal na drewniany wózek, który silniejsi ci^gneji za dy-szel. W koňcu dotarli do Kinder- und Waisenhaus, który odtad mial byč ich domem. Tak to Arthur zapamätal, a pami^tač mial niewiele. Nie bylo wáród dzieci Ottona, mlodszego brata Arthura - sie-rote^ przygarne^o do siebie bezdzietne malžeňstwo ze wsi Steegen. Kinder- und Waisenhaus Dwa klasycystyczne budynki zostaja^ posadowione na lagodnym wzgórzu wáród lasów, przy Pelonkerweg 122 w Oliwie, w pierwszej polowie XVII wieku. Sto pie_čdziesiat lat póžniej mieszka tu z rodzicami maly Arthur Schopenhauer. Z okien roztacza sie^ wówczas „jeden z najbogat-szych i najbardziej zachwycajacych widoków" na zátoky - notuje we wspomnieniach matka filozofa1. Po pól wieku w posiadloáci powstaje zaklad leczacy woda^ i szwedzl<4 gimnastyk^ (koszt pobytu w przytulnych pokojach - siedem talarów tygodniowo). W latách szeáčdziesiatych XIX wieku posesje^ kupuje miasto Gdaňsk i w budynkach dworu urzadza ewangelicki Dom Dziecka i Sierot ze szkol^ i warsztatami rzemieálniczymi do nauki zawodu. Mieszka tu zwykle okolo stu wychowanków, zarówno dziewcz^ta (nosza^ jednakowe czerwone sukienki), jak i chlopcy (niebieskie mundurki). Do sierociňca nálezy stawy, kilkadziesiat akrów ziemi uprawnej, gospodarstwo i žwirownia. W 1919 roku polonijna „Gazeta Gdaňská" opisuje niespodzie-wana^ inspekcje_ urze^dnicza^ przy Pelonkerweg 122: „Cóž tam re-wizorzy znaležli? Dzieci blade i cierpiace skaržyly sie^ že dostaja^ liché jedzenie. [...] A co dozorca dawal dzieciom jesč? Po dwa razy w tygodniu brukiew bez kartofli, suszone warzywo lub kapusty z kartoflami lub bez nich, a raz g^ste krupy. [...] Ubranka sierót byly czarne, cienkie i po cze_áci zdarte. Dzieci zabrudzone, bo mydla do mycia nie mialy, za chustki služyl r^kaw lub fartuszek [...]. Sypialnia chlopców byla niezmiernie brudna, a izba dozórczyni to istny chlew dla áwiň"2. Czteroletni sierota, wpisany do ksi^g pod nazwiskiem Arthur Pawlowski, zostaje wychowankiem Kinder- und Waisenhaus w Oliwie pi^tnaácie lat póžniej. Poniewaž wojny nie przetrwaj^ žadne dokumenty zwiazane z chlopcem, možná jedynie zgadywač, že jest rok 1934 lub 1935. Dziewczat juž tu nie ma, narodowy socja-lizm nakazuje rozdzial plci w instytucjach edukacyjnych. Od roku przebywaja^ tutaj starsi bracia Arthura, ale on o tym nie wie. Najmlodsze dzieci z sierociňca mieszkaj^ na poddaszu - ápia^ na želaznych lóžkach zestawionych z soba^ blisko. Z wiekiem schodza^ na nižsze pi^tra. Rok 1939 zastaje dziewie_cioletniego Arthura gdzieá pomi^dzy parterem a drugim pi^trem. Jak wychowač nowego Niemca Adolf Hitler chce nowej pedagogiki. Uwaža, že mlodziež niemiecka wychowywana byla do tej pory zbyt liberalnie: w duchu mi^dzyna-rodowego socjalizmu, pacyfizmu i demokracji, za to w braku idei narodowej3. To naležy zmienič. W swojej ksiažce Mein Kampf, która jest biblia^ nazizmu, Führer podkreála: „W slaboáci fizycznej lezy niejednokrotnie žródlo osobistego tchórzostwa"4. Johanna Haarer, autorka wydanej w 1934 roku ksiažki Niemiecka matka i jej pierwsze dziecko, poucza kobiety, že zachodz^ w cia^ dla rodziny, národu i rasy. Niemowle_ ma sie^ dostosowač do obo-wiazujacych zásad, a nie odwrotnie. Karmienie i przewijanie - pi^č razy dziennie, kapiel - raz dziennie. Jeáli dziecko ssie piastki, naležy mu przywiazač r^ce. Placze? Ignorowač. Ono w ten sposób próbuje zdobyč wladze^ nad matk^. (Pořadník Haarer, z nieco zmie-niona^ treáci^, b^dzie wydawany w Niemczech jeszcze wiele lat po wojnie). Dwa lata póžniej w Rzeszy powstaje Lebensborn - organizacja, która ma sprawowač opieke^ nad czystym rasowo potomstwem, wspieraniem niemieckich matek, pomoca^ w donoszeniu ciažy. Ernst Krieck, glówny pedagog hitlerowskich Niemiec, uwaža, že najwažniejszym celem wychowania jest stworzenie „sobie wlaáciwymi metodami dydaktycznymi narodowosocjalistycz-nego czlowieka"5. Niemiec przyszloáci ma byč podporz^dko-wany i posluszny wobec przywódców. Na pierwszym miejscu Krieck stawia sport i wychowanie fizyczne, które przygotuja^ chĺopców do služby wojskowej, a dziewcz^ta do macierzyň-stwa. Nauke^ naležy ograniczyč do najistotniejszych zásad, unikač przeladowania szczególami, wzmóc nauki humanistyczne, bo te o wiele bardziej potrzebne s^ duszy niemieckiej. W ci^-gu pierwszych czterech lat szkoly powszechnej dzieci naležy rozmilowač w ápiewaniu piosenek narodowosocjalistycznego ruchu, zwi^zanych z marszem, we_drówl<4, žolnierzem i ojczy-zn^. Piesni maja^ gl^boko zapadač w áwiadomoáč i wywolywač „samorzutn^ ch^č cze_stego ápiewania"6. Nauczyciele be_d^ obo-wi^zkowo doksztalcani z zásad narodowego socjalizmu, nauki o rasie i dziedzicznoáci, prehistorii i folkloru niemieckiego. W 1936 roku przestaja_ istnieč w Niemczech wszelkie orga-nizacje mlodziežowe. Pozostaje jedynie Hitlerjugend, založo-na juž w 1922 roku mlodziežówka NSDAP. Dzieli sie^ na cztery grupy - dwie dla chĺopców: Deutsches Jungvolk (do czterna-stego roku žycia) i Hitlerjugend (do pelnoletnoáci) oraz dwie dla dziewcz^t, odpowiednio: Jungmädelbund i Bund Deutscher Mädel7. Wyróžniaj^cych sie_ czlonków organizacji naležy wy-lowič i poslač do szkól zakonów, gdzie zostaň^ uformowani na przyszlych dowódców. Proces wychowawczy nowego Niemca ma sie^ zakoňczyč wraz z odbyciem przez niego obowi^zkowej služby wojskowej. Ufor-mowany czlowiek otrzyma dyplom obywatelski i zaswiadczenie lekarskie, które - pod warunkiem, že b^dzie zdrowy - upowaž-ni go do zawarcia zwi^zku malžeňskiego. Artur Pawlowski ma w^tpliwoáci: - Nie jestem pewien, czy w sie-rociňcu z pelnym oddaniem stosowano sie^ do zaleceň Hitlera. Nie wydaje mi si^, žeby w naszym domu dzialal Jungvolk. Móglbym zapomnieč mundúry, leistungsbuchy (ksi^žeczki czlonków organizacji), marsze, ápiewy, próby, którym poddawano chĺopców? Na pewno nie bylo u nas Hitlerjugend, bo wychowankowie opuszczali nasz sierociniec po ukoňczeniu czternastu lat. Legendy czesc trzecia Dnia 18 wrzeánia roku 1939 rozniosla sie^ wieáč po sierociňcu, že nazajutrz do Danzig przyjedzie sam Adolf Hitler. Dzieň jego wi-zyty ogloszono swie_tem w calym miescie. Nakázáno bič w dzwony, a wszystkim obywatelom - czekač z kwiatami w rukách wzdluž trasy jego przejazdu juž od godziny pätnástej. Arthurowi i jego kolegom wychowawcy kázali wieczorem szczególnie dokladnie umyč uszy, szyje i stopy, na wypadek gdyby Führer mial žyczenie zatrzymač auto i osobiácie je obejrzeč. Nast^pnego dnia dwieácie sierot - w wypastowanych butach, bialych skarpetkach i jednakowych ubraniach - ustawilo sie^ wzdluž Adolf-Hitler-Strasse. Na miejsce dotarli, maszeruj^c ze ápiewem na ústach. Arthura bolaly nogi, byl glodny i chcialo mu sie^ pič, bo dzieň byl goraly, a od próbnych okrzyków zasychalo w gardle. Nudzil sie^ trochy. Wiele razy juž przeczytal nápis na transparencie zawie-szonym nad ulic^, mi^dzy latarniami: „Oliva dankt dem Führer!" (Oliwa dziejaije Führerowi), i policzyl czerwone sztandary z czar-n^ swastyk^ wywieszone z okolicznych okien. Podziwial kobie-ty wysypuj^ce z wielkich koszy na szose^ glówki kwiatów, które cdjskf jksf jksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii ukládaly sie^ w wielobarwne dywany, a Hitler wci^ž nie nadježdžal. W korku, o godzinie szesnastej z dwoma kwadransami, od strony Zoppot podniósl sie_ szmer. M^žczyžni zaczeji krzyczeč, kobiety szlochač, každý wyciajal prawa^ re_ke^ przed siebie, jakby chcial dotknúc plaszcza Fúhrera. Arthur byl drobným chlopcem, stal wi^c w pierwszym rz^dzie i móglby przysiax, že oko Hitlera spocze^o przez ulamek sekundy na jego wyszorowanej szyi, gdy wladca áwiata mijal go w odkrytým samochodzie. Scenki zžycia wychowanka Pawlowskiego i Córka Gustava Froese, dyrektora sierociňca, hoduje w ogrodzie króliki. Zanosi im co dzieň obierki ziemniaków, marchewk^, liácie saláty Kiedy nikt nie patrzy, wychowanek Pawlowski wyjada z kró-liczej klatki resztki warzyw. Zupa mleczna jest rozwodniona. Chleb rozdzielany sk^po. Máslo bywa rzadko. Mi^so - tylko w áwiata. Po szkole sieroty pracuj^ w gospodarstwie sierociňca. Mlodsi piela^ i kopcuj^ warzywa, starsi obrzadzaja^ bydlo. Podczas pracy w polu wychowanek Pawlowski podjada surowe buraki i wyskubuje žólte ziarna z kolb kukurydzy. Przy Pelonkerweg 122 wszyscy s^ glodni. - Jeáli nazbieracie dužo jagód i grzybów, be_da^ dla was jutro na obiad - oglasza chlopcom jeden z wychowawców. Sierociniec graniczy z lasem. Wczesnym popoludniem kosze s^ pelne. Wožnica Kuczera ze wsi Quaschin, któryježdzi dla sierociňca, wie-czorem dla towarzystwa zabiera w droge^ wychowanka Pawlowskiego. Jada^ do Zoppot. Wožnica zatrzymuje sie^ przed bogatymi domami w górnej cz^áci miasta. - Tu mieszkaj^ panowie z NSDAP - wyjaánia chlopcu. Arthur pomaga Kuczerze zdjač towary z wozu i zanosi je do willi. Roz-poznaje kosze jagód i grzybów žebraných w lesie tego dnia rano. Džwiga dzbany ze ámietan^, sery zawiniete w plotno, máslo w papierze. - My chcemy jagód! My chcemy grzybów! Wychowankowie sierociňca wychodza_ na Pelonkerweg. Arthur Pawlowski powiedzial im, gdzie znika ich jedzenie. - My chcemy jagód! My chcemy grzybów! Z gospody przy Pelonkerweg wychodzy ludzie i pytaje chíopców, dlaczego tak krzyczy. - Smakuje ci? - obcy czíowiek zaglada do talerza wychowan-ka Pawlowskiego. Arthur kiwa glowy. Jest odáwi^tnie ubraný i obuty, choč to zwykly dzieň. Wszyscy sy dziá eleganccy, a obiad skladá sie^ z trzech daň. Jakby bylo Bože Narodzenie. W stolów-ce panuje cisza, przerywana pýtaniami panów z komisji. Trwa kontrola w sierociňcu - ktoá doniósl kuratorowi, že dzieci tutaj glodujy. - To dlaczego narzekacie, skoro takie smaczne? - pyta kontrolér. Nikt mu nie odpowiada. Na skaržypyt^ w gabinecie dyrektora czeka gi^tka trzcina. II Woliwskim Kinder- und Waisenhaus panuje dryl. Wedle žyczenia Fúhrera. Wychowanek Pawlowski wstaje o szóstej rano. Šniadanie dzieci przygotowujy sobie same. Pewnego dnia dziesi^cioletni Arthur wdrapuje sie_ na blat, žeby si^gnač do wiszacej szafki po olowiane kubki do kawy zbožowej. Szafka spadá na chlopca, Arthur z rozbity glowy jedzie do szpitala. Po ániadaniu lekej e. Szkola jest w sasiednim dworze. Wystarczy przebiec mi^dzy budynkami. Dyrektorem szkoly jest herr Otto Gingeleit, mlodszymi dziečmi zajmuje sie^ frau Rosalie Jaskulski. Gustav Froese, dyrektor siero-ciňca, jest takže nauezycielem. Artur Pawlowski nie zachowal w pami^ci swojej szkoly. - Tak mi sie^ zdaje, že uezono nas, ezego trzeba. Jak sie^ czíowiek nie wychy-lal i byl grzeczny, to mial spokoj. W1941 roku w USA ukazuje sie_ ksiažka Education for death. The making of the Nazi. Autorem jest Gregor Ziemer, amerykaňski pedagog, pisarz i dziennikarz, który w latách 1928-1939 prowadzil amerykaňsky szkoly w Berlinie. Udajac fascynacj^ pedagogiky nazistowsky, uzyskal zgode^ na zwiedzenie zakladów wychowaw-czych, szkól i instytueji ksztaltujacych nowych Niemców. „Rozma-wialem z wieloma nauezycielami. [...] Byli nasiykni^ci jedny i tylko jedny idey: sprawié, žeby chlopiec myálal, czul i dzialal jak praw-dziwy nazista" - pisze Ziemer po powrocie do Stanów8. Opisuje wizyte^ w klasie chíopców naležycych do Jungvolku: „Podniosly sie^ wszystkie r^ce. Chrapliwe »Heil Hitler!« zatrz^slo oknami. Nauczyciel stal na bacznoáé, stuknyl obeasami i warknyl majestatyeznie »Heil Hitler, Sieg Heil«"9. W Hamburgu uezestniezy w lekeji Rassenkunde (nauka o ra-sie), prowadzonej wáród starszych uczniów. Notuje skierowane do chíopców ostrzeženie nauezyciela przed relacjami seksualnymi z dziewcze_tami, które nie majy czystego pochodzenia aryjskie-go. Stosunek plciowy z Aryjky jest sankejonowany przez Partie^ Wszystko inne jest uznawane za marnowanie germaňskiej poten-cji. „Francja oslabia swojy rase^ przez mieszanie sie^ z ezarnymi žol-nierzami w swoich kolóniách; Rosja zanieczyszcza sie_ žólty rasy; Czechoslowacja popelnia cudzolóstwo z Cyganami; Anglia z Žy-dami"10. Ksi^žka Ziemera stáje sie_ bestsellerem. W1943 roku na ekrany amerykaňskich kin wchodza^ dwa filmy - fabularny dramat Hitler's Children w režyserii Edwarda Dmytryka i animowany Education for Death wytwórni Walta Disneya - oba nakr^cone na podstawie ksi^žki. Tygodnik „Life" zamieszcza recenzje^ Hitler's Children: „Niektoré ze seen spowoduj^, že widzom be_dzie sie^ chcialo wymiotowaé na ekran. Jest to wspólezesny horror o tym, jak niemieckie dzieci s^ naukowo formowane w nienawidz^cych wolnosci, pod^žaj^cych slepo za przywódca^ nazistów"11. Po lekejach musztra. Wychowanek Pawlowski staje na bacznoáč, maszeruje równym krokiem, pada na ziemi^, blyskawicznie formuje z kolegami dwuszereg. Wolny czas w sierociňcu nie istnieje. Mlodsze dzieci wyrywaj^ zielsko na polu i zbieraj^ ziemniaki, starsze karmia^ áwinie, doja^ krowy, czyszcza^ konie. W wyznaczone dni dyžurni pomagaj^ dwóm kobietom w maglu. W s^siedztwie sierociňca jest dom stareów. Wychowanko-wie odwiedzaj^ pensjonariuszy Arthur lubi tam bywač, pomaga sprzatač pokoj dwóch kobiet. Póžniej zwykle skrada sie^ na strych i myszkuje wáród starých kufrów. Gimnastyki, ulubionej formy ruchu nazistów, Artur Pawlowski nie b^dzie umial sobie przypomnieč. Wspomina: - W spodenkach gimnastycznych i podkoszulkach zap^dzano nas na ogrodzony plac i pozostawiano samým sobie, o každej porze roku. Pilnowal nas jeden wychowawca. Marzliámy. Od wiosny do póžnej jesieni chodziliámy boso. Buty wkladaliámy tylko do miasta. Wulf Meimerstorf, inspektor sierociňca, na obrzežach Olivy sta-wia domek jednorodzinny. Wychowankowie kopia^ dól pod fundamenty, nosza_ cegly i deski, mieszaj^ zapraw^. III Codziennie z gloáników zawieszonych w sierociňcu plyna_ marsze, patriotyczne piesni, jak Horst Wessel Lied, i przemówienia Adolfa Hitlera. Arthur Pawlowski o wojnie wie tyle, ile dowie sie^ w szkole. A przekaz jest jasny: Rzesza wkrótce b^dzie panowala nad calym áwiatem. To kwestia czasu. Innych žródel informacji nie ma. Wychowankom nie wolno roz-mawiač z nikim obcym na ulicy. Wojna množy sieroty. W Kinder- und Waisenhaus mie_dzy lôžkami wychowanków trzeba porobič mniejsze odstupy, mieszka tu teraz dwieácie pie_čdziesÍ£CÍoro dzieci (tak^ liczbe^ zapamätá Artur Pawlowski). Každý chlopiec trzyma pod lóžkiem maske^ przeciwgazow^. Kie-dy noca^ rozlega sie^ próbny alarm oglaszany przez wychowawców, Arthur z kolegami zbiega do piwnicy sierociňca. Po drodze naci^ga na twarz sztywna_ zielonkaw^ gum^ maski. Siedza^ potem przez pewien czas wáród stert buraków i kartofli przeznaczonych dla stolówki. Nauczyciele i wychowawcy w wieku poborowym ida^ na front. Za-st^puja^ ich m^žezyžni wyreklamowani od wojska oraz kobiety. Znika takže strážnik, który otwieral brame^ Na jego miejsce trafia m^žczyzna, który stracil w czasie walk nog^. List „Jestem sierot^, mam czternaácie lat. Wkrótce wychodze^ z siero-ciňca i nikt nie chce mi nic powiedzieč. Žebym to ja nie znal swoich rodziców? Nie wiem, jal<4 mieli ámierá Wypadek byl czy choroba? Jeáli pan kurátor cos wie, prosze^ o informacje/' - w 1944 roku Ar-thur Pawlowski pisze list do urz^du (treáč sie^ nie zachowala, ale Artur Pawlowski spróbowal go sobie dla mnie przypomnieč). Korespondencja podopiecznych sierociňca przechodzi przez cenzury wychowawców. Arthur wie, že nikt nie pozwolilby mu na kontakt z kurátorem. Jeáli wychowanek ma jakieá pýtania, powi-nien zadač je opiekunom. A na pýtania Pawlowskiego o rodziców odpowiadali juž wielokrotnie: - Nie žyj^. List pomagaja_ wi^c chlopcu wyslač zaprzyjažnione pensjona-riuszki domu starców. Zreszta^ to one namówily Arthura, žeby zwrócil sie^ do urz^du po informacje. To wazny rok w zyciu wychowanka Pawlowskiego. W kwietniu przy-stajtil do konfirmacji w oliwskim kosciele. Za kilka miesi^cy kiedy tyl-ko skohczy szkol^, b^dzie musial odejsc z Kinder- und Waisenhaus. Podopieczni sierocihca po ukohczeniu czternastego roku zy-cia trafiaj^ do nauki zawodu. Arthur moze wybrac mi^dzy praca^ u rzeznika lub piekarza. Wybiera piekarni^. Jest chudy i niewysoki, cz^sto marznie, woli wi^c sp^dzic zycie wsröd rozgrzanych piecöw niz w chlodni z miesem. Starsi bracia Arthura opuácili juž sierociniec. Erich, najstarszy, w grudniu 1943 roku zginaj na pancerniku „Scharnhorst", podczas operacji Ostfront w rejonie polnočnej Norwegii. Pancernik, zbombardowany przez okryty wroga, po-szedl na dno wieczorem drugiego dnia áwi^t Božego Narodze-nia. Wraz z Erichem zaton^lo tysi^c dziewi^ciuset trzydziestu jeden czlonków zalogi. Ocalalo trzydziestu szeáciu. Drugi brat, Hans, zostal wcielony do jednostki podwodnej. Zgi-naj gdzieá w okolicach Szwecji. Tylko tyle Artur dowie sie^ o nim po wielu latách. Kurt, starszy o rok, jest uczniem u rzežnika w Danzigu. Czas dzieli mi^dzy prace_ i obowi^zkowe zajačia w Hitlerjugend. W czasie wojny mlodziež Fúhrera jest szkolona do walki na froncie. Dyrektor Gustav Froese wzywa do gabinetu wychowanka Pawlowskiego. Do sierociňca zadzwonil dziá kurátor, oburzony niesubor-dynacja^ podopiecznego z Kinder- und Waisenhaus. Od kiedy dzieci kontaktuj^ sie_ osobiácie z urz^dami? To wbrew wszelkim zasadom! Froese si^ga po trzcine^ i nakazuje Arthurowi opuácič spodnie. Za wyslanie listu wychowanek zostaje ukarany chlost^. Legendy czesc czwarta Zarzucil mlodzian na plecy we_zelek, wzul buty i ruszyl w áwiat, a jesieň 1944 roku juž kr^žyla po ziemi. Arthur doszedl až do piekarni przy Stiftswinkel 4, przy bra-mie stoczniowej w Danzigu, wyj^l z kieszeni skierowanie i pokaza! je piekarzowi Augustowi Nitschowi. Spojrzal piekarz na chudzine^ i sie^ zasmial: „Jak ty chcesz worki stukilowe z maka^ na plecach nosič? Jak ty ciasto be_dziesz miesil, kiedy do tego po-trzeba sily olbrzyma?". Pawlowski, choč mu pi^tnasty rok szedl i do Hitlerjugend juž móglby wst^pič, wygladem przypominal siedmioletniego pimpfa12. Dobry byl jednak z Augusta Nitscha czlowiek (choč katolík) i przyj^l Arthura na swojego ucznia. Kázal mu rozwozič chleb na rowerze po calym mieácie, nawet do dzielnicy Oliva. Mial piekarz žone_ i dwie dorodne córki, mial kuchařky i niewol-ników - dwóch z Francji i jednego z Polski. Wszystkich traktowal sprawiedliwie i zasiadal z nimi do obiadu. Glodu Pawlowski tam nie znal, chleba mu nigdy nie brakowalo. Raz do piekarni przyszli po Pawlowskiego urz^dnicy. Byl juž w odpowiednim wieku, by iáč na wojne_. Pod koniec 1944 roku Ad-olfowi Hitlerowi koňczyli sie^ žolnierze, a áwiata wciaž nie podbil, postanowil wi^c poslač do walki mlodzieňców i starców. Nitsch udal jednak, že chlopaka nie zna, dziejd czemu nie musial Arthur iáč na wojne^ i umrzeč jak inni. Wiosna^ 1945 roku nadlecialy nad Danzig samoloty i zrzucily bomby na miasto. Pod koniec marca na ulice wjechaly czolgi wro-ga - znakiem tego, že Fúhrer przegrywal wojn^, która^ sam wy-wolal. Mi^dzy domy rozbiegli sie_ žolnierze ze wschodu, których mowy nikt nie rozumial. Bezwzgl^dni i niebezpieczni. Pálili domy, grabili mienie, gwalcili kobiety. Žeby sie^ ukryč przed nimi, ludzie zeszli do piwnic i schronów. Córki piekarza do piwnic nie schodzily, ale kiedy ich dom stana! w ogniu, przecie^y sobie žyly na rokách i wybiegly na ulic^, ci^-gnac za soba^ wst^gi krwi. Arthur widzial, jak jedna z nich plonie, a drug^, zemdlon^, Sowieci ponieáli ze sob^. W tym samým czasie jego brat Kurt položyl sobie na ramieniu poduszk^, a na niej ci^žki pancerfaust. Na rozkaz dowódcy wyru-szyl naprzeciw czolgom. I tak zakoňczyl žycie. Ewakuacja Arthur Pawlowski opuszcza schron przy Stiftswinkel pod koniec marca 1945 roku. Jest glodny. Sowieci odkryli schowane pod pod-log4 piekarni zápasy maki i cal^ zabrali z sob^. Piekarz Nitsch nie žyje, zmar! ámiercia^ naturálny pod koniec wojny, jego žona gdzieá znikne^a. Chlopak nie wie, co z soba^ robič. Postanawia przedostač sie^ do sierociňca w Olivie. Ma nadziej^, že znajdzie sie^ tam miejsce dla dawnego wychowanka. Pami^ta dobrze miejsce, gdzie kopco-wano warzywa. Može uda mu sie^ wykopač trochy rabarbaru? Idzie szybko. Trzyma sie^ granicy lasu z miastem. Po drodze wiesza czapke_ na gal^zi jakiegoá drzewa, póžniej to samo robi z zimowa^ kurtl<3, dzieň jest goracy, wiosenny. Po kilku godzinach dociera do Pelonkerweg 122. Zastaje pusty dom. W czerwcu 1949 roku wydawane w Lubece pismo „Mitteilungs--blatt", skierowane do gdaňszczan wysiedlonych po wojnie do Niemiec, na przedostatniej stronie poinformuje: „Niektorých z naszych czytelników powinien zainteresowač fakt, že duža cze_áč gdaňskich sierot z sierociňca Pelonken znalazla nowy dom w Waisenhaus Rodensand, w piejmym Kellersee, niedaleko Eutin w Szlezwiku-Holsztynie. Do tej pory mieszkaja_ tam 92 sieroty wwieku od 8 do 15 lat, które ewakuowano w lutym 1945 roku z Pe-lonken do Malente, a póžniej do Rodensand"13. Ddruch Warszawa, koniec lat czterdziestych. Junák Pawlowski maszeruje przez ulice miasta w kierunku Ochoty Od trzech miesi^cy, wkufajce i gumofilcach, odbudowuje polska_ stolice^ Služba Polsce, do ktorej go wcielono, to nowa, mlodziežowa organizacja. Ma pomagač w odbudowie kraju, ujarzmianiu Ziem Odzyskanych i wychowywaniu mlodziežy, przy jednoczesnym przeszkoleniu wojskowym. Istnieje od 1948 roku i struktury przy-pomina radziecki Komsomol. Rok póžniej služy w niej juž ponad milion chlopców i dziewcz^t (kilkumiesi^czna služba jest obo-wia_zkowa, jednak uchylajacych sie^ od stawiennictwa nie spotykaj^ sankcje). Arthur Pawlowski služy w brygadzie nadkontyngentowej - spe-cjalnej jednostce SP dla wrogów klasowych. Wcielane s^ tu dzieci zámožných rolników, bogatych kupców, przedwojennych urz^d-ników, a takže czlonkowie mniejszoáci narodowych - glównie niemieckiej i ukraiňskiej. Dowództwo kieruje ich przewažnie do pracy w kopalniach w^gla, kamieniolomach i zakladach wydoby-wania rud uranu, co w przyszloáci wplynie decydujaco na dlugoáč (a raczej krótkošč) ich žycia. Jednak Arthur mial szcze_ácie, wyslano go do odbudowy War-szawy. Wi^kszoáč junaków w jego grupie to Niemcy, którzy tak jak on zostali po wojnie w Polsce. Žáden z nich nie zna dobrze jazyka polskiego. Jest zima, w gumofilcach trudno im sie^ maszeruje. Z ba-raków przy Polu Mokotowskim, gdzie stacjonuj^, na Ochoty, gdzie stawiaja^ bloki wojskowe, droga wydaje sie^ im daleka. Junacy co chwile^ gubia^ rytm i psuja^ szyk. Dowódca wydaje rozkaz swojej brygadzie: - Czolooo! Špieeew! Nagle pod warszawskie niebo plynie wspólne: Horst Wessel Lied - ulubiona pieáň nazistów. Artur Pawlowski tlumaczy: - To byl odruch, wyrobiony w nas przez lata propagandy hitlerowskiej. Zreszta^ innych piesni nie znalismy. A polskich to juž wcale. Dowódca sie^ wsciekl. Kázal nam natychmiast przerwač i wydal komendy: „Padnij! Czolgaj siej". Braki [Rekonstrukcja zdarzeň] Poborowy Artur Pawlowski po pólrocznej službie w SP stáje przed obliczem Wojskowej Komisji Rekrutacyjnej w Gdaňsku. Jest rok 1949. Komisja: - Poborowy jest Niemcem? Poborowy: - Nein, Polakiem. Od niedawna calkiem mam polnische obywatelstwo. Komisja: - Katolík? Poborowy: - Nein, ewangelik. Komisja: - Dlaczego poborowy tak slabo mówi po polsku? Nie chodzil do polskiej szkoly? Poborowy: - Po wojnie mnie poslano na kurs dla analfabetów. Kázali mi „abc" pisač i „1+1" dodawaá „Ja umiem pisač i czytač" - powiedzialem im. „Chce_ sie^ tutaj nauczyč polskiego". Nakrzycze-li: „My tu nie uczymy polskiego, wynocha, juž!". Komisja: - Poborowy pracuje? Poborowy: - Ja. W1945 roku zatrudnilem sie^ u piekarza w Jelit-kowie. Potem u kioskarza w Oliwie. Teraz robie_ w ogrodnictwie cdjskf jksf jksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii osrodka wypoczynkowego Prezydium Rady Ministrów w Jelitkowie. A jak trzeba, to áwinie tež nakarmie^ Mam tam wlasny pokoj. Komisja: - Poborowy ma braki w dokumentach. Imiona rodziców? Poborowy: - leh weiss nicht. Jestem sierot^. Komisja: - W papierach stoi tylko, že poborowy urodzil sie^ w Gla-bitsch. To teraz polska wieá Globica na Žulawach. Poborowy tam po-jedzie, uzupelni braki i stawi sie^ ponownie z metryk^ urodzenia. Frau Polomski Wysoki mlody m^žezyzna z ge_sta^ ezarna^ czupryna^ zaczesana^ do tylu, w kapelusiku i prochoweu, z teezka^ pod pacha^ kr^žy po Globicy. W urz^dzie w Stegnie, wsi, której Globica podlega, powiedziano mu, že wszystkie niemieckie papiery, w tym j ego metryka, splon^ly. Artur Pawlowski: - Pomyálalem wtedy, že skoro juž tam jestem, pójde^ do Globicy i be_de^ chodzil od domu do domu. Može spotkam kogoá, kto by pami^tal Pawlowskich? Može nie wszystkich ludzi sprzed wojny stamt^d wywieziono do Niemiec? Mlody czlowiek w kapelusiku i prochoweu puka do drzwi po-niemieckich domów. - Nie podobalo sie^ to mieszkaňcom. Po niemiecku do nich mó-wilem, trochy po polsku. Može mysleli, že chce^ ich wyrzucač z domów? Trzaskali mi drzwiami przed nosem. Ktoá nawet rzucil za mna^ kamieniem. Ale jakiá inny czlowiek wskazal: „Tam mieszka pewna kobieta. Ona tu jest od przedwojny, Polomska sie^ teraz na-zywa. Ale kiedyá Polomski. Tam pan idž". Artur Pawlowski: - To byla starsza pani. Zapytala mnie po niemiecku: „A jak ty si^, chlopczyku, nazywasz?". Ja do niej: „Ten chlopczyk cdjskf jksf jksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii to Pawlowski Arthur". Rzucila mi sie^ na szyj^. „Jestem twojy matky chrzestny! A twoi rodzice do niedawna mieszkali tam" - i wskazala na dom z czerwonej cegly. Zawolalem: „Jak to mieszkali?! Przeciež nie žyjy tyle lat". „Ojciec twój, Erich, nie žyje, to prawda. Pracowal w wojne_ u bauera, który byl w NSDAP. Rosjanie przyszli, nie mo-gli znaležč gospodarza, wi^c zastrzelili w zamian twojego ojca. Ale twoja matka, Margarete, w 1946 wyjechala do Niemiec". Spojrzala na mnie, bo zbladlem. „Was bylo wi^cej" - nagle dodala. „Twoja matka szesnaácioro dzieci urodzila". W szoku powiedzialem do niej: „To nie može byč, frau Polomski, cale žycie myálalem, že jestem sieroty". Wtedy ona: „Dam ci adres do nich. Przeciež ja pisze^ z twojy matky". Idžj m synu „Jeáli, synu, chcesz do mnie przyjechač, nie moge_ ci tego zabronič. Ale wiedz, že nie znajdziesz u mnie miejsca do spania, bo ciasno. Lepiej jakiá hotel przygotuj zawczasu" - Artur Pawlowski przyta-cza z pamie_ci slowa Margarete, swojej matki. Pierwszy list posyla do niej zaraz po spotkaniu frau Polomski. Mutti odpisuje, že jest rada. Artur pisze tež do braci: Otta, Brunona i Erwina, oraz sióstr: Eriki, Gerdy i Margi. Odpisujy, že to wspaniale mieč go znów. Wy-sylajy mu swoje fotografie, z których widzi, že sy jednej krwi. On im posyla swoje. Niektórzy skladajy mu wizyte^ w Polsce. Artur Pawlowski od poczytku marzy, žeby odwiedzič wies Büste, gdzie osiadla Margarete, ale nie jest to latwe. Obywatel Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej nie ma, zdaniem wladz, czego szukač w Niemieckiej Republice Demokratycznej i odmawiajy mu pozwolenia na wyjazd. Pawlowski pracuje w kotlowni w Gdaňsku-Wrzeszczu, gdzie w paszcze szeáciu kotlów sypie co dzieň tony w^gla. Wszystkie cdjskf jksf jksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii niedziele stará sie^ sp^dzač w paraíii ewangelicko-augsburskiej, gdzie znalazl przyjaciól, rozmawia po niemiecku, pomaga remon-towač koációl w Sopocie i szykuje paczki dla ubogich paraíian (za co w 2014 roku zostanie wyróžniony Nagroda^ Diakonii Koácio-la Ewangelicko-Augsburskiego w RP „Milosierny Samarytanin"). Zeni sie^ z Poll<4, na áwiat przychodzi troje ich dzieci. Te dziwia^ sie^ mowie ojca, który utknal na granicy mi^dzy j^zykiem niemieckim i polskim. I nie rezygnuje z marzeň o poznaniu mamy Wreszcie przychodzi rok 1969. Artur Pawkowski dostaje zgode^ na wyjazd. W garniturze, elegancko zaczesany wsiada do wartbur-ga zaprzyjažnionych Niemców z NRD, którzy przyjechali z wizy-t^ do Polski, i jedzie na spotkanie ze swoja^ matk^. Przepelnia go wzruszenie. Po raz ostatní widzial j^, gdy mial trzy lata. Chce jej zadač wiele pytaň. Czy plakala, kiedy rozstawala sie^ ze swoimi synami? Czy przygotowala dzieciom cos na droge_, szarpala urz^dników za poly plaszczy, krzyczala za odježdžajacym konnym wozem? Czy próbowala ich kiedykolwiek odnaležč? Legendy czesc ostatnia Margarete Pawlowski jest nisk^, raczej t^g^ kobieta^ w okularach. Wita syna w progu, prosi do kuchni, ale zastrzega: - Nie mam cie^ czym pocz^stowač. Nawet kawy nie mam, tylko zbožow^. On jej odpowiada: - Može byč, poprosz^. SiadaJ4 po dwóch stronach stolu. On wyjmuje kartke^ i olówek, ona dyktuje mu imiona wszystkich swoich córek i synów. Trzydzie-áci minut póžniej Margarete mówi: - Idž juž, na noc cie^ przyjač nie mog^. B0I4 go te slowa, ale žegna sie^ i wychodzi. Wi^cej sie^ nie zobacz^. Wkrótce potem matka umiera, a syn musi iyč z pe_kni^tym sercem. CDJSKFJ KSFJKSFJ AS ATQUUNT MOLUPTATUR AUDAEPE RUMQUID IAMUSDAM EOS EARUMQU UNDENIH ITAECTEM EXPERSP ICIENDAE OMMODIT QUAM QUAM QUISCII JfERfcKÖW DM i\.y.i9% KL VII. DDMOWIC1A Kazdy m^žczyzna, który zdradzil ojczyzne^ jestwrogiemnárodu i winien byč ukarany ámiercia^ lub zsylka_ do lágru. Jeáli ten m^žczyzna žyl z kobieta^ takže ona jest wrogiem národu i powinna byč wyslana do lágru. Taka kobieta od tej pory nazywa sie^ Czlonkiem Rodziny Zdrajcy Ojczyzny. Gdyby oboje mieli dzieci, každé z nich stáje sie_ wrogiem národu i musi wraz z matka_ zostač ukarane zeslaniem, a nast^pnie poddane resocjalizacji w domu dla dzieci wrogów národu. Može si£ zdarzyč, že wróg národu urodzi wroga národu juž w lagrze. Wówczas takie dziecko powinno zostač matce odebrané i przekazane do wyžej wymienionego domu dziecka. Každý dzieň nieletniego wroga národu musi zaczynač sie^ wspól-nym, wesolym okrzykiem: - Dzi^kujemy, towarzyszu Stalinie, za nasze szcz^áliwe dzie-ciňstwo! ZYCIE ROŠLIN Czesc pierwsza. Rodzice Jenta wspina sie^ na dach chlewika, który przylega áciana^ do muru aresztu w Homlu. Wygl^da ostrožnie za krawe_dž ogrodze-nia i widzi swojego me_ža, jak spaceruje wokól malego podwórka. Zamyálony, mówi cos do siebie, towarzyszy mu strážnik z broni^. Jenta macha, m^ž ja^ zauwaža. - Mamy córke_, urodzilam dziewczynke_, Lilie^ - szepcze w jego strone_. Stará sie^ wyražnie wymawiač slowa. Widzi, že Salomon zaczyna plakač, wi^c chyba j 4 zrozumial. Jest czerwiec 1937 roku. W swoim pierwszym žyciu Jenta (rocznik 1903) byla córka^ bied-nego i pobožnego Arona Zusmana i mieszkala z rodzina^ w Su-chowoli pod Radzyniem Podlaskim. Zamiast wyjáč za m^ž za swatanego jej chlopca, zwi^zala sie^ z komunisty Judkiem Bor-chowskim (rocznik 1900), synem pobožnego Dawida z okolie Radzynia. Urodzila im sie^ pierwsza córka - Sara. Judek, zwi^zany z Komunistyczn^ Partia^ Robotnicz^ Polski od 1919 roku, sekretarz radzyňskiego komitétu partii1, czlowiek szezerze oddaný sprawie, rzadko bywal w domu. Obježdžal okoliezne folwarki z wykladami, namawial ludzi do udzialu w Radách Delegatów Robotniczych, organizowal zebrania mlo-dziežy, podezas ktorých goácie z Warszawy odczytywali bro-szury po polsku i tlumaezyli zgromadzonym na jidysz. Glównie jednak siedzial w wi^zieniach za swoja^ dzialalnoáá Jenta, która wst^pila do partii w 1921 roku, rozumiala i popierala m^ža. W odwiedziny do niego szla zawsze pieszo, z córk^ na rokách. Borchowskich nie bylo stač na jakikolwiek transport. W1926 roku Judka skazano na pi^č lat wi^zienia w Siedlcach. Trzy lata póžniej wyszedl na kilkumiesi^czny urlop dla podratowania zdrowia. Zamiast jednak wrócič do Siedlec, wyje-chal z Jenta_ i Sara^ do Zwi^zku Radzieckiego jako politemigrant (emigrant polityezny). Oboje nie znali jazyka rosyjskiego, tak w mowie, jak i w piámie. W swoim drugim žyciu Jenta zostala žona^ Salomona (Sendera) Dawidowicza Lichtensztajna. To Judek, žeby zerwač z przeszlosci^, wraz ze zmiana^ obywatelstwa postanowil zmienič takže imie^ i na-zwisko. Byl rok 1930. W Leningradzie, dok^d Borchowscy-Lichtensztajnowie przyje-chali prosto z Polski, Jenta zostala szwaczk^ w fabryce Leningra-dodiežda. Wkrótce partia skierowala jej m^ža do pracy na odcinku sprawiedliwoáci w Homlu, mieácie položonym w Bialoruskiej So-cjalistycznej Republice Radzieckiej. Lichtensztajn, absolwent po-dradzyňskiego chederu (žydowskiej szkoly podstawowej), zostal mianowany se_dzia_ Okr^gowego S^du Ludowego. W Homlu Jenta i Salomon wprowadzili sie^ do dobrze wyposažo-nego, samodzielnego mieszkania. Ona wychodzila každego ranka do pracy w fabryce odziežy Komintern, gdzie byla szwaczk^, ich córka Sara biegla do szkoly, on szedl wydawač wyroki. W1933 roku Lichtensztajnom urodzil sie^ syn, którego na ezeáč Engelsa nazwali Fridrichem. W tym samým ezasie partia prze-niosla Salomona na odcinek finansowy. Lichtensztajn zostal dyrektorem Dobruskiego Oddzialu Banku Paňstwowego BSRR, a Jenta objala stanowisko wagowej na homelskim Rynku Centrálnym. Obslugiwanie wagi bylo wielkim zaszczytem i žródlem prestižu. Warto zapami^tač ten moment w ich žyciu, bo juž nigdy nie b^dzie im tak dobrze. W roku 1936 Józef Stalin rozpoezyna dwuletni^ rzež kadr partyj-nych, paňstwowych i wojskowych, zwana^ Wielk^ Czystk^. Sekretarz generálny partii nie liezy sie^ z nikim, na ámierč posyla nawet najbližszych wspólpracowników. Retuszerzy nie nadažaja^ z usu-waniem ich ze wspólnych fotografii z wodzem. Stalin szuka ofiar takže wsród ludzi w cah/m kraju. Aresztowani, poddawani torturom, przyznaj^ sie^ do wszystkich wyimaginowa-nych zarzutów. Wi^zienia radzieckie przepelnione sa^ wi^c szpiega-mi obcych paňstw, kulakami, szkodnikami, antyrewolucjonistami, trockistami. Každý može sie^ stač wrogiem ludu, wystarczy krzywe spojrzenie, szept, ghipi dowcip opowiedziany w nieodpowiednim towarzystwie, nawet pi^ciominutowe spóžnienie do pracy. W tym samým roku na suchoty umiera trzyletni Fridrich Lichtensztajn. Salomon i Jenta cierpi^. Pocieszeniem dla obojga može byč kolejná ciaža, w która^ Jenta zachodzi w paždzierniku. Jest w piatym miesiacu, gdy 13 lutego 1937 roku funkcjonariusze Ludowego Komisariátu Spraw Wewn^trznych (NKWD) przycho-dza^ po jej m^ža. W banku, którym zarzadzal, wykryto nieprawi-dlowoáci. Salomon zostaje oskaržony o szpiegostwo i celowe dzia-lanie na szkode^ paňstwa. Lichtensztajn, dawny Borchowski, zostaje wrogiem národu. Jenta nie ma j už znajomych. Odwracaj^ glowe^ na jej widok, przy-spieszaja^ kroku, nie otwieraj^ drzwi. Przyjaciele wrogów národu tež mog4 sie^ nimi stač. Nikt nie chce ryzykowač. Pomaga jej tyl-ko jedna rodzina, w najgl^bszym sekrecie. Ci^žarna Jenta rázem z córl<4 Sara^ musi wyprowadzič sie^ ze swojego mieszkania do piw-nicy. Nadal jednak pracuje jako wagowa. Idzie do homelskiego aresztu, gdzie jej maž czeka na proces, i otrzymuje pozwolenie na przynoszenie mu jedzenia oraz odbiór jego brudnej bielizny do prania. Odkrywa, že jeáli wespnie sie^ na daszek chlewika, može nawiazač z nim kontakt wzrokowy pod-czas spaceru. Te chwile nazywa randkami. Raz, przez moment, Lichtensztajnowie moga^ porozmawiač z soba^ w areszcie. Salomon mówi: - Jento, ze wszystkich wi^zieň wychodzilem, ale z sowieckiego wyjáč sie^ nie da. W czerwcu Jenta rodzi Lili^. We wrzeániu odbiera zakrwawion^ bielizny m^ža. Strážnik informuje j^, že wi^cej nie može tutaj przychodzič. To znak, že Salomon nie žyje. Nikt jednak oficjalnie nie chce tego po-twierdzič. Trzecie žycie Jenty Lichtensztajn zaczyna sie^ pod koniec listopa-da 1937 roku, gdy do piwnicy przychodz^ po nia^ funkcjonariusze NKWD. Trzynastoletni^ Sare^ odrywaj^ sila^ od matki i zostawiaj^ sama^ Jencie pozwalaj^ spakowač najpotrzebniejsze rzeczy do ko-sza i zatrzymač przy sobie pi^ciomiesi^czn^ Lili^. W oficynie kamienky, w maleňkim, dwupokojowym mieszkaniu z wlasnym ogródkiem, tuž kolo Arbatu w Moskwie, mieszka pia-nistka Olga Siemionowna Galpirina (rocznik 1905). Mieszkanie przyznaly jej wladze stolicy, gdy organizowala szkole^ muzyczn^, która^ póžniej zacze^a zarzadzač. W pokoju obok spi Lena, córka Olgi, dziewczynka w wieku szkolnym. Kobieta nie jest z nikim na stale zwiazana. Do niedawna bywal u niej naczelnik kolei. Laczyla ich milosč do muzyki, jednak sie^ rozstali. Zaraz potem NKWD aresztowalo naczelnika. Byl przyja-cielem marszalka Michaila Tuchaczewskiego, którego aresztowano w majů 1936 roku pod zarzutem szpiegostwa na rzecz niemieckiego sztabu generalnego. Skazany na smierč za zdrade^ ojczyzny, zostal rozstrzelany. Teraz Galpirina jest zakochana w Nikolajů Gieorgijewiczu Ka-retnikowie, ápiewaku, absolwencie moskiewskiego konserwato-rium, urz^dniku w jednej z paňstwowych instytucji. Nikolaj sza-leje za Olg^, ale ma juž žone^ oraz syna i nie mysli o rozstaniu z nimi. Byl z wizyta^ u Olgi nie dawniej jak wczoraj, zapewnial j^ o swojej miloáci. Jest luty 1938 roku. Funkcjonariusze NKWD zwykle przychodza^ po ludzi wnocy. Olga Siemionowna Galpirina nie jest wyjatkiem. Wchodza^ do jej miesz-kania, gdy sasiedzi juž ápi^. Kaža^ sie^ zbierač, córka Lena ma zo-stač. Zawoža^ Olge^ do moskiewskiego aresztu na Lubiance, gdzie miesci sie^ glówna siedziba NKWD. Po kilku dniach przewož^ j^ do wi^zienia áledczego Butyrki, skad wywož^, wraz z innymi ludžmi, poci^giem towarowym na wschód. Olga, od tej pory wróg národu, zostala skazana w szybkim procesie przez Kolegium Specjalne NKWD na osiem lat lágru, z arty-kulu 58 radzieckiego kodeksu karnego z 1927 roku. To artykul do skazywania wrogów národu. Nazywaj^ go „bezdennym", bo ma osiemnaácie podpunktów, które pasuje do každej sytuacji. Do konca žycia Galpirina nie be_dzie wiedziala, czy oskaržono J4, bo byla zwiazana z naczelnikiem kolei, czy komuá tak bardzo spodobalo sie^ jej mieszkanie, že musiala je zwolnič (na jej miejsce natychmiast wprowadzil sie^ oŕicer NKWD). Olga Siemionowna b^dzie miala teraz inne zmartwienia. Nie potrafi ich przewidzieč, bo to, jak wyglada žycie w la-grach, trudno sobie wyobrazič. Gdyby wnioskowač na podstawie godzinnego, niemego dokumentu, nakrexonego w 1928 roku przez Andrieja Czerkasowa w Solowkach2 - pierwszym obozie Gulagu3 - možná pomyáleč, že nie jest tam najgorzej. Na ŕilmie, wyáwie-tlanym w kinách, widač zadowolonych ludzi. Ucza^ sie^ i pracuj^, po godzinach bawia^ w teatr, a nad ich zdrowiem czuwa lekarz. Wszystko po to, žeby po odbyciu kary mogli služyč radzieckiej ojczyžnie z calych sil. Wbrew pozorom Galpirina nie jedzie do lágru calkiem sama. Jest w ciažy, o ktorej jeszcze nie wie. Jej syn, Gieorgij Nikolajewicz Karetnikow, za dziewie_č miesi^cy przyjdzie na áwiat w ziemiance wydlubanej w kazachskim stepie. B^dzie pierwszym dzieckiem urodzonym w nowo otwartym po-prawczym obozie pracy dla kobiet, zwanym oficjalnie Punktem 26 lub P-17, a nieoficjalnie ALŽIR-em. Iwan Wmaju 1937 roku dwudziestojednoletni Iwan Fiodorowicz Roma-nowski, uczeň ostatniej klasy stalingradzkiego technikum me-chanicznego, wstaje podczas zebrania Komsomolu, žeby zadač pýtanie: - Mówicie wciaž, towarzysze, jak nam wszystkim w Zwiazku Radzieckim jest dobrze. A ja mam list, przyszedl z chutoru Kudi-nowka, sto kilometrów od Stalingradu, skad pochodz^. I w tym liácie stoi, že jeden z moich krewnych zmar! z glodu. To jak jest naprawdej Nikt Iwanowi Fiodorowiczowi nie udziela odpowiedzi. Zebranie szybko sie^ koňczy. A po trzech godzinach przychodz^ po niego do internátu dwaj enkawudziáci. - Oddaj kolegom podrexzniki, nie be_d^ juž ci potrzebne - mówia^ Skazany na trzy lata za zdrade^ ojczyzny wróg národu Roma-nowski trafia do odkrywkowej kopalni zlota na Kolymie4. Práca jest bardzo cievka. Calymi dniami stoi sie^ w zimnej wodzie i plu-cze ziemie^ w poszukiwaniu drobinek zlota. Po siedmiu miesi^cach Iwan ma juž reumatyzm i gangrene^ - gnije mu noga od niezagojo-nej rany. Žycie ratuje mu obozowy felczer, wysylajax go na leczenie do Magadanu. Jest rok 1938. Stamt^d Iwan trafia do lágru Talón w obwodzie magadaňskim. W porównaniu z kopalni^ zlota jest tu jak w raju. To obóz przy sowchozie (paňstwowym gospodarstwie rolnym), wi^žniowie pod straža^ hoduje bydlo i konie, uprawiaj^ owies, ziemniaki i rzep^. Klimat jest lagodny a gleba žyzna. Przy zachowaniu szczególnej ostrožnoáci možná ukraáč sobie coá do zjedzenia. Wi^žnia przyla-panego na kradziežy czeka dlužszy wyrok. Walentina Latem 1930 roku jedenastoletnia Walentina Nikolajewna Dobro-wa widzi, jak ojciec uderza w twarz jej macochy. Tata dziew-czynki jest chirurgiem wojskowym, macocha zajmuje sie^ domem, jest prostý, czula^ kobiet^. Walentina podnosi si^, áci^ga z lôžka dziecinny kocyk, w korytarzu zabiera z kieszeni ojcow-skiego plaszcza dwadziescia rubli i ucieka z domu. Idzie na dwo-rzec, kupuje bilet do nadmorskí ej miejscowoáci Tuapse, wsiada do wagonu. Doroslym, którzy pytaj^, dok^d jedzie tak sama, mówi, že do cioci. Rano wysiada z pociaju i biegnie zanurzyč nogi w Morzu Czar-nym. Kiedy wraca na dworzec, ktoá j^ zaczepia i odprowadza do domu dziecka. Zostanie tam do pelnoletnoáci, nigdy nikomu nie zdradzi, sk^d pochodzi. Ojciec dziewczynki z macochy doáč szybko rezygnuj^ z poszu-kiwaň Walentiny. Mieszkaj^ na Ukrainie, przez kraj przetacza sie^ fala glodu, który za dwa lata spowoduje ámierč milionów ludzi, be_da_ sie^ zdarzač przypadki kanibalizmu. - Myáleliámy, že cie^ po prostu zjedzono - powiedz^ jej, kiedy spotkaja_ sie^ znowu trzydzieáci trzy lata póžniej. Walentina Nikolajewna ápiewa sopránem koloraturowym, ma ency-klopedyczn^ pami^č i uczy sie_ znakomicie, wielbi Lenina, nie lubi Stalina (ale o tym nikomu nie mówi). Moglaby wybrač studia muzyczne, decyduje sie^ jednak na nauke^ w szkole pedagogicznej w Noworosyjsku. Po skoňczeniu szkoh/ chcialaby wyjechač na studia do Leningradzkie-go Instytutu Pedagogicznego, ale dyrektor noworosyjskiej szkoly radzi jej najpierw zdobyč doáwiadczenie. Akurát ma list^ wakatów przyslan^ przez wladze. Dostal rozkaz, žeby jak najszybciej je zapelnič. W sierpniu 1937 roku Walentina zostaje wi^c nauczycielk^ w szkole podstawowej na Sachalinie, wyspie položonej na Dalekim Wschodzie, która_ Zwi^zek Radziecki dzieli z Japoni^. Czlowiek, który na nia_ doniesie, jest kulakiem zeslanym na Sachalin wraz z cala_ rodzin^. Odbyl juž kar^, jest wolny, ale nie može wrócič do domu. Stalin nakazuje bylym wie_žniom osiedlač sie^ w pobližu lagrów. W szkole Walentiny pracuje jako pedagog, choč nie ma potrzebnego wyksztalcenia. Dziewczyna mu sie^ podoba, zabiega o jej wzgl^dy, ale jest to miloáč bez wzajemnoáci. Kiedyá, po alkoholu, Walentina žartuje, že jest na Sachalinie z tajna^ misja^ o ktorej nie može nikomu powiedzieč. - Oj, bo doniose^ - ámieje sie^ zalotnik. - Prosze^ bardzo - dziewczyna pej naácie lat lágru i odeslal do obwodu archangielskiego. Jest rok 1942, trwa wojna áwiatowa. Jedzenia brakuje w calym kraju, produkcja idzie na front. Przede wszystkim trzeba nakarmič armie^ cywile chôdza^ glodni, ale to wrogowie národu s^ na samým koňcu kolejki. Ludzie umieraj y wlagrach dziesiytkami. Zimy nie možná wyko-paé dla nich grobów w zamarzni^tej ziemi, trupy ukladá sie_ wi^c warstwami i podpala. Smród palonych wlosów, kosci i ludzkiego tluszczu niesie sie^ wáród obozowych baraków, wsiaka w ubránia, wchodzi do nosa. Kto raz go poczul, b^dzie czuč zawsze. Lidia Filipowna boi si^, že wkrótce umrze z glodu i wycieňcze-nia. Pracuje z innymi kobietami przy lesorubce - odcina gal^zie i koruje pnie drzew na czterdziestostopniowym mrožie. Gorzej mialaby tylko wtedy, gdyby trafila do pracy w kopalni. Ratunkiem dla kobiety w lagrze bywa dziecko. Czasami na ostat-nie miesiyce przed porodem wi^žniarka jest przenoszona do Ižej-szej pracy. Lidia zachodzi w ciaže_ w lutym 1943 roku i dostaje prace^ w obozowym szpitalu. Synka, Garriego, rodzi w paždzierniku. Karmi go piersiy przez kilka tygodni, spi z nim na lôžku w szpitalnym baraku. Wkrótce jednak dziecko zostaje jej odebrané i przekazane do obozowego žlobka. Jeáli chlopiec przežyje, sp^dzi tam trzy lata. Niedlugo póžniej Piotr Nikolajewicz, ojciec Garriego, umiera na gružlic^. Lidia Filipowna wie, že jesli chce przetrwač, musi znaležč jaknajszybciej nowego opiekuna. Czesc druga. Spotkania Lubie^ trzymač w rejai przedmioty zwiyzane z opisywanym tématem. Latwiej mi wtedy przychodzi zrozumienie opowieáci, jakby rzeczy nieožywione potwierdzaly slowa ludzi, z ktorými rozma-wiam, nadawaly im wiarygodnoáci. Od každego wi^c coá bior^, chočby na moment. cdjskfjksfjksfjAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu u nden i h itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii HÖH uinertfftixai /saAt/tg} e ff rte St7J>x. Od Lilii Wercholewskiej z Izraela - absolwentki politechniki, która žycie poáwi^cila pracom nad pierwszymi maszynami do liczenia Minsk-i i Minsk-2, córki komunistów Salomona i Jenty - spisane re_cznie, po rosyjsku, na trzydziestu dwóch stronach, wspomnienia z lágru. Pismo ma ladne, równe, jeden wyraz na stronie siódmej sie^ wyróžnia. Lilia Salomonowna pogrubila czar-nym dlugopisem slowo „czíowiek". Od Gieorgija Karetnikowa z Moskwy - wybitnego pianisty, syna pianistki Olgi - listy milosne ojca slané matce do lágru. „Jeáli trze-ba, to cze_áč krwi i serca swego oddám Tobie i synowi, nie dla ja-kiejá korzyáci, tylko dla naszego wspólnego szcz^ácia na ziemi" - pisal do niej w 1942 roku. y'to- m. uf~ fuen/i/ii tí J/O* frftaAut Ak X^A^u.^ ŕ Ktfn <íUt4. fetic ŕ/s 'Ji*-i f r, Hnu- Lttf-J/fH-»— cdjskf jksfjksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii Od Wladimira Romanowskiego z Miňska - absolwenta politech-niki w Susumanie i Minsku, syna nauczycielki Walentiny i Iwana, który zadal niewlaáciwe pýtanie na zebraniu Komsomolu - mala^ czarna^ skarpetke^ z biala^ merežk^, która przetrwala siedemdziesiat osiem lat (druga gdzieá zagine^a). Skad wi^žniarki lágru w Talonie wzie^y czarna^ i biala^ nič? Wyci^gne^y osnowe^ z koča? Spruly ka-walek r^cznika? A szydelko? Z tym pewnie poszlo latwiej, wystar-czylo zagiač kawalek drutu. Potem, niczym sowieckie Mojry, wy-dziergaly pare^ skarpetek dla Wolodii, wplatajac w nič dlugie žycie chlopca. I podarowaly je Walentinie. A ona zaápiewala im za to jakaá pieáň sopránem koloraturowym. Wreszcie, od Garriego Pogoniajlo z Miňska - bialoruskiego adwo-kata, dzialacza Fundacji Helsiňskiej, syna Lidii, zatrzymanej na miňskim dworcu, i wolnonajemnego Piotra - autobiografie^ Adwo-kackie kroniki. I choč kartkuj^ strony, nie znajduje_ w ksiažce zdj^-cia Garrika z czasów niemowl^cych. W lagrach takich fotografii nikt przeciež nie robil. cdjskf jksfjksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii cdjskf jksfjksf j As atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit Czesc trzecia. Lagier Lilia Trzy razy dziennie kobiety wchodza^ do baraku žlobka w lagrze ALŽÍR, w calkowitym milczeniu. Odpinaja^ koszule, do piersi przy-stawiaja^ dzieci podané im przez opiekunki. Jest wáród nich Jenta Aronowna Lichtensztajn, wdowa po Salo-monie. Karmi Lili^, swoja^ córk^, i milczy Dzieci wrogów národu maja^ wyrosn^č na ludzi przyszkoáci, bez rodzinnych sentymentów. Kobiety, które je urodzily, powinny po-zostač im obce, dlatego nie wolno sie^ do córek i synów odzywač, usmiechač ani im spiewač. Kto by rozmawial z wlasnym dzieckiem podczas karmienia, poniesie kar^. Po kwadransie strážnik daje znak. Matki oddají dzieci opiekun-kom, zapinaj^ koszule, w milczeniu wychodz^ z baraku i wracaja^ do pracy. - Nie znalam takiego poj^cia jak „mama" - mówi Lilia. - Pewnie nikt w naszym žlobku nie znal. Žádna opiekunka nigdy nie užyla przy nas podobnego slowa. Kiedy kobietom koňczyl sie^ pokarm w piersiach, juž nie mogly do nas przychodzič. I wsio! Dopóki nie chodziliámy, leželiámy po prostu w lóžeczkach. Opiekunkami byly przypadkowe wie_žniarki, nie mialy žádných kwalifikacji. Nie bylo mowy o czuloáci z ich strony, piosenkach, zabawkach. Chyba im tego zabroniono. Mialy nas tylko utrzymač przy žyciu, jak w hodowli zwierzat Gdy zaczynaliámy juž chodzič, opiekunki wyprowadzaly nas na zewnattz, przed barák. Wiem, že gdy matki szly do pracy, mogly nas widzieč z daleka. Každá szukala wzrokiem swojego dziecka cdjskfjksfjksfjAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii w grupce jednakowo ubraných postaciek. Nam to bylo calkiem oboje_tne, choč niektorým mamom jakoá udawalo sie^ skrycie na-wi^zač kontakt z dzieckiem. Mojej nie. Jenta dotarla z córk^ do obozu Punkt 26. w Kazachstanie w stycz-niu 1938 roku, jedným z pierwszych transportów. Wi^žniarki na-zywaja^ to miejsce ALŽIR-em - Akmoliňskim Lágrem Žon Zdraj-ców Ojczyzny (Akmojihhckhh Jiarepb >KěH h3M6hhhkob PoflHHbi). ALŽÍR jest jedynie cz^stka^ karagandyjskiego lágru zwanego Karla-giem - paňstwa w paňstwie tak wielkiego, že rozci^ga sie^ dwieácie kilometrów wszerz i trzysta kilometrów wzdluž, dzielac sie^ na dzie-siatki podobozów. A to zaledwie jedna z wysp archipelagu Gulag. cdjskf jksf jksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii W1939 roku w ALŽIR-ze przebywa ponad cztery tysiaxe kobiet, nie ma tu žádných wie_žniów m^žczyzn. Istnieje tylko kilka takich obozów w Gulagu. Kobiety i odebrané im dzieci žyja^ tu w malých ziemiankach, zabudowanych z góry suszona_ cegl^, i dužych barákách z tego sa-mego budulca - dla okolo dwustu pie_čdziesi^ciu osob. Sypiaja^ na pi^trowych lóžkach, ale te, dla ktorých nie starczylo miejsca, kla-da^ sie^ na ziemi. Zima^ temperatura na zewnattz spadá do minus trzydziestu stopni Celsjusza. Odmroženia s^ powszechne. Baraki ogrzewa sie^ kamyszem - trzcina^ ácinana^ na pobliskim jeziorze. Mimo to temperatur^ wewnattz baraków údaje sie^ podnieáč naj-wyžej do pi^ciu stopni powyžej žera. W latách 1938-1953 w ALŽIR-ze przyjdzie na áwiat tysi^c pie_čset siedmioro dzieci, przežyje tylko sto z nich6. Z chlodu, niedožywienia i chorob umieraj^ tež dzieci, które przyjechaly do lágru z matkami. Zim^, kiedy nie možná ich pochowač, bo ziemia jest zamarznie_ta, ich zwloki trafiaja_ do beczek, gdzie maja^ czekač do wiosny. Raz sie^ zdarza cud. Funkcjonariuszka NKWD o imieniu Walentina, pracujúca w obozowym szpitalu, zauwaža, že w beczce, obok której przechodzi, cos sie^ poruszylo. Wyjmuje z niej žywa^ dziewczynk^. Zabiera j^ do domu, a po osmiu latách zwraca dziecko matce, gdy koňczy odsiadywanie wyroku. Jenta Salomonowna pracuje po kilkanašcie godzin dziennie w obozowym sowchozie albo na budowie. Zime^ sp^dza z inny-mi kobietami glównie na zbieraniu kamysza. Chodzi do pracy ze zlámaný rej^, z bol^cym žol^dkiem i zwichnie^ nog^. Obo-wi^zuje zásada kto nie rabotajet, tot nie kuszajet (kto nie pracuje, ten nie je). Wáród kobiet w ALŽIR-ze jest mi^dzy innymi siostra marszalka Tuchaczewskiego; jest tež Aszchen Nalban-djan - matka przyszlego barda Bulata Okudžawy, jest i Ráchel Messerer, gwiazda kina niemego, matka Mai Plisieckiej, która w przyszloáci zostanie najwieJcsza^ artystk^ baletow^ áwiata. Jednak Jenta trzyma sie^ raczej z kobietami, które znaja^ polski lub jidysz. Wci^ž slabo mówi po rosyjsku, choč uczy sie^ cyryli-cy, na skrawkach papieru ogryzkiem olówka stawiaj^c koálawe litery. W 1941 roku Niemcy atakuj^ Zwi^zek Radziecki i wybucha wojna ojczyžniana. W ALŽIR-ze powstaje zaklad odziežy wojsko-wej, wi^žniarki zostaja^ szwaczkami. Ich los stáje sie^ nieco lžejszy. Jest rok 1941. Podopieczni baraku žlobka, którzy ukoňczyli trzeci i czwarty rok žycia, opuszczaj^ ALŽÍR. Czteroletnia Lilia Salomonowna wraz z innymi dziečmi zostaje posadzona na cie_žarówce, kierowca zapala silnik i auto powoli opuszcza teren lágru. Obok Lilii na pace siedzi Mája, córka zamordowanego bialoru-skiego poety Todora Klasztornego. Po latách Klasztorna b^dzie wspominala: „Ci^žarówka ruszyla, a matki biegn^. My krzyczy-my Samochód sie^ zatrzymuje, podobno na polecenie komendan-ta, a matki wskakuja_ na cie_žarówl<^. Kazda mówi cos do swojego dziecka, cos mu daje. Moja mama dala mi uszytego króliczka i ma-rynarza, mówiax: »On cie^ ochroni«"7. Nawet jeáli mama Lilii tež zdolala požegnač swoje dziecko, ona tego nie zapamätala. Dzieci nie wiedz^, dok^d jad^. Lilii jest wszystko jedno, za ni-kim nie b^dzie tesknila. Ze wszystkich uczuč do tej pory najlepiej poznala glód. Komendant Wi^žniarki nazywaj^ go Walerianem Walerianowiczem, bo jest jak lecznicze krople, potrafi uspokoič každ^. Naprawde^ nazywa sie^ Siergiej Wasiliewicz Barinow i jest funkcjonariuszem NKWD. Mógl zajsč w žyciu daleko, zrobič kariéry, gdyby nie powažna wada - ma serce. Troszczy sie_ o wie_žniarki w miare^ možliwosci i surowe-go regulaminu. Odwiedza je w barákách, zna z imienia, pociesza, že kiedyá opuszcza_ lagier. Dla každej ma dobre slowo, niektoré widzialy, jak plakal nad ich losem. Na poczatku szlo mu dobrze. W1936 roku Barinow - mlodszy po-rucznik bezpieki - awansowal na stanowisko szefa departamentu NKWD okr^gu toropieckiego w obwodzie kaliniňskim8. Wróžono mu przyszloáč w Moskwie. Kiedy jednak rozpocz^ly sie^ masowe represje wZSRR, idealista Siergiej Wasiliewicz zacz^l informowač centrály o nieprawidlowoáciach, które jego zdaniem zachodzily podczas zatrzymaň, przesluchaň i wydawania wyroków. Mial nie-bywale szcz^ácie. Nie oskaržono go za to o zdrade^ ojczyzny i nie rozstrzelano. Jednak zdegradowano, zdj^to ze stanowiska i odesláno karnie do Kazachstanu. W styczniu 1939 roku Barinow objaj stanowisko komendanta ALŽIR-u. Po zamkniexiu lágru w 1953 roku komendant osi^dzie w Kazach-stanie, w miejscowoáci Dolinka - jedným z dawnych oárodków Karlagu. Zachowa sie^ czarno-bialy film z wywiadem, jakiego po latách udzielil Siergiej Wasiliewicz Barinow. Ktoá zza kamery go pyta: - A wy wierzyliácie, že one byly zónami wrogów národu? Odpowiada: - Nigdy nie wierzylem, nigdy9. Z bylými wie_žniarkami b^dzie utrzymywal kontakt. Jednak za-proszony wiele lat póžniej na otwarcie muzeum ALŽIR-u, odmówi przyjazdu. Powie: - Ludzie mogliby to žle odebrač. Jednak bylém komen-dantem lágru, a to jest áwi^to ówczesnych osadzonych10. W czasie pierestrojki byli enkawudziáci be_da^ stawiani przed honorowymi sadami. Barinowa uchroni^ przed procesem dawne wie_žniarki, podpisujíc list w jego obronie. Dowodem na istnienie Gieorgija Nikolajewicza Karetnikowa, pierwszego dziecka urodzonego w ALŽIR-ze, jest tylko on sam. Nie istnieje najmniejszy papierek, który móglby potwierdzič date^ i miejsce jego urodzenia. Wszelkie dokumenty z nim zwi^zane za-gin^ly albo nigdy nie powstaly. < 13 64 cdjskf jksfjksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii - Moje pierwsze wspomnienie w žyciu? - zastanawia sie^ Gieorgij Karetnikow. - Zima. Spadlo bardzo dužo ániegu, zawalilo nas. Nasza ziemianke^ odkopuj^ kobiety. Moje drugie wspomnienie? Wychodze^ na dwór i korytarzem w ániegu ide^ pod plot. Tam jest rów, w którym latem sobie cze_sto biegam. I w tym rowie zasypaným ániegiem widze_ malutkiego zajaczka, jak próbuje sie^ wy-dostač. Skacze^ do rowu na ratunek i zabíjam zajaczka, przypad-kiem na niego spadajúc. Moglem mieč wtedy szeáč lat. Bardzo to przežylem, bardzo. Moje trzecie wspomnienie? Wiosna i lato. Za ogrodzeniem z drutów rozci^gaja^ sie^ na stepie dywany kwiatów, ogromnej pie_knošci. Bardzo chce; dostač sie^ za druty, do tamtego šwiata. Ale slysz^, že nielzia, nie wolno. 65 Zamiast w baraku žlobku, jak Lilia Salomonowna, Gieorgij žyje w sekretnej ziemiance na terenie ALŽIR-u. Wraz z nim mieszka tam kilkanašcie dziewczynek i chlopców. Dziwna to sprawa. Wszystko sie^ dzieje za zgoda^ komendanta Barinowa i dotyczy zaledwie garstki dzieci. Ziemianka jest sekret-na tylko z nazwy, musza^ j^ przeciež znač tež stražnicy, enkawu-dziáci i inni wi^žniowie lágru, ale nie wie o niej nikt spoza ALŽIR--u (lub nie chce wiedzieč). Wlasciwie los Gieorgija i jego kolegów nie róžni sie_ niczym od pozostalých, gfoduJ4 i marzna^ tak samo jak inne dzieci, tež nie znaj^ swoich matek, a one nie maja^ z synami i córkami žadnego kontaktu. Ich baraki S4 w innej strené ALŽIR-u, oddzielonej drutami. - Sima Masiejewna, opiekunka naszej ziemianki, wskazaía mi kie-dyš grupe^ kobiet w oddali. „O, tam idzie twoja mama" - powiedziala. Ale ja nie wiedzialem, co to slowo znaczy - mówi Gieorgij Karetnikow. n-■< n 73 O l/l. Olga Siemionowna Galpirina, matka Gieorgija, interesuje sie^ losem syna, choc on o tym nie wie. Czuwa nad nim na odleglosč. Dwa razy w roku - czyli najcze^ciej jak možná - pisze do jego ojca listy. Nikolaj Gieorgijewicz Karetnikow odpisuje jej w swoich lištách: „Jak synek? Czy juž biega? Czy jest zdrowy? Jak przeszedl ospe^ wietrzn^, czy nie ma powiklaň? Jak on jest ubraný, czego potrze-bujecie w pierwszej kolejnoáci? Napisz!"; „Jeáli on jest taki, jak ty go opisujesz, to cudownie i trzeba zrobič wszystko, žeby jego žycie bylo wspaniale. Czuloáč matki i ojca on musi dostač od nas, niczym sloňce"; „Lepiej napisz mi, jak sie_ ma Garrik, przeciež on tež musi byč uzdolniony muzycznie i duchowo. Bardzo Cie^ prosz^, wyálij mi jego zdj^cie"11. Jedno tylko róžni dzieci z sekretnej ziemianki od tych z baraku žlobka - po ukoňczeniu trzeciego roku žycia nie musza^ opuszczač lágru, bo nie istniej^ w žádných rejestrach. Matki wiedz^, že maja^ niewielkie szanse odnaležč swoje dzieci, gdyby traŕily do któregoá z lagrowych domów dziecka. Jeáli ich córki i synowie tam w ogóle przežyj^, z dužym prawdopodobieň-stwem dostány nowe imiona i nazwiska, a wychowawcy postarají si^, žeby álad po ich rodzicach zostal na zawsze wymazany. Gieorgij Nikolajewicz Karetnikow sp^dzi w sekretnej ziemiance siedem pierwszych lat žycia. - Nasz dzieň zwyczajny wygl^dal tak, že o szóstej rano z gloáni-ków zawieszonych na slupach lecial hymn ZSRR - mówi Gieorgij Karetnikow. - Stawaliámy na bacznoáč, póžniej znów kladliámy sie^ spáč. Nie pamie_tam, na czym spaliámy, chyba na lóžkach. Potem bylo ániadanie. Karmili nas kasza^ manna^ malo jej bylo i ona byla niedobra, ale mnie smakowala, bo ciajle jeáč sie^ chcialo. Po ánia-daniu kto chcial, zostawal w árodku, kto chcial, szedl przed barak. Co bywalo na obiad, nie pamie_tam, coá mi sie^ kolacze po glowie, že kotlety. Czy to možliwe? Wiedliámy žycie roálin. Možná powiedzieč, že przez siedem lat spalem, jadlem, siedzialem na lôžku albo spacerowalem. Nikt nas niczego nie uczyl, nikt z nami o niczym nie rozmawial, nie bawil sie^ z nami, nie ápiewal piosenek. Nie umialem czytač ani pisač, mój zasób slów byl bardzo ubogi. Kontakty mi^dzy dziečmi chyba nie byly zbyt wielkie, skoro nie pami^tam juž nikogo z tamtego czasu. Tylko jedna dziewczynka zapadla mi w pamiex, Wieroczka Komisarowa. Zawsze szukalem jej cieplej raxzki, gdy wychodzili-ámy z ziemianki. Próbowalem j^ potem odnaležč, ale nie udalo si^. Calym naszym áwiatem byla nasza opiekunka Sima. Zwykla wie_žniarka, nie wiem - polityczna czy kryminalna - prosta, ma-lomówna kobieta. Kázali jej nas karmič, to karmila. Nie kázali ro-bič nie wi^cej, to nie robila. Ale nie bila nas. Jaki ja bylem szcz^áli-wy, gdy chciala sie^ pocz^stowač z mojej miski. Každý walczyl o ten zaszczyt. Nie potraŕilem sobie wyobrazič innego žycia. Wtadimir Nikt nie pyta Walentiny Nikolajewny Dobrowej (tej, która w wie-ku jedenastu lat uciekla z domu), co zrobila ze swoim synem. Byl i przepadl. Ten, kto wie, gdzie jest jej Wolodia, milezy i dzierga dla chlopca czarne skarpetki z biala_ merežk^, przerabia zužyte ubránia na ubranka niemowle_ce, zastanawia si^, czy kawalek plaszcza nada sie^ na kocyk. Kto nie wie, nie chce wiedzieč. Stražnicy w lagrze Talón przymykaj^ oezy Walentina Nikolajewna zna odpowiedž na wszystkie pýtania, jest jak encyklopédia. Každý, nawet enkawudzista, przychodzi do niej, gdy chce wiedzieč, ile dni ma rok, jak daleko jest st^d do cdjskf jksf jksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii Ksi^žyca, w jakiej temperaturze wrze woda. W dodatku Walentina Nikoíajewna ápiewa jak nikt w obozie i ch^tnie to robi. Jest wi^c bezcenný wie_žniarl<4, ma wáród osadzonych wysok^ pozycj^. Ale od pracy w obozowym sowchozie sie^ nie uchyla. Kiedy tylko može, zaglada do obory - Czy mama karmila mnie piersia^ po urodzeniu, tego nie wiem - mówi Wladimir Romanowski. - To jest nieznana cz^áč mojej historii. Po jakim czasie ukryla mnie w oborze, tež nie wiem. Za wszell<4 cene^ chciala mnie uchronič przed lagiernym domem dziecka. Uwažala, že to rozsadnik wszystkiego, co nieludzkie. Moim wychowaniem zajala sie_ wi^c ciocia Liza, ciepla ko-bieta z sercem. Pochodzila z Syberii, juž odbyla kare^ w Talonie i pracowala w sowchozie jako wolnonajemna. Odpowiadala za t^ obor^. Lôžko urzadzila mi na drewnianej pokrywie kotla, który slu-žyl do odgrzewania karmy dla zwierzat. Kiedy szla paáč krowy, niosla mnie na barana. Gdy je doila, wolala: „Chodž, napij sie/', i lala mléko z wymiona prosto do mojej buzi. Pamie_tam tež, jak biegalem mi^dzy krowami i moim zadaniem bylo w odpowiednim momencie zawolač: „Ciociu Lizo, nóžki widač!". A ona sie^ podno-sila i odbierala cielaka. O mamie i tacie nigdy mi nie opowiadala. Nie wiedzialem na-wet, že ktoá taki w ogóle istnieje. Walentina Nikoíajewna nie zbliža sie_ do syna (nigdy mu nie powie, dlaczego tak robila), ale przynosi dla niego ubránia, czasem cos do zjedzenia i zabawy, obserwuje go - zawsze z daleka. Podobnie jak ojciec chlopca, Iwan Fiodorowicz, który wciaž pracuje w sowchozie i widuje sie_ z Wal^. Oboje plánuj^ wspólna^ przyszloáá Iwan jest juž wolnym czlo-wiekiem, nie ma jednak prawa opuácič Talonu. Takim jak on wla-dze postawily domy poza terénem lágru. Drewniane budynki stoja^ na palach ze wzgl^du na wieczna^ zmarzlin^. Maja^ okolo czterdzie-stu metrów powierzchni, s^ podzielone równo mi^dzy dwie ro-dziny. Wewnatrz przyszlego mieszkania Romanowskich stoi piec, na którym b^dzie spal Wolodia, jest miejsce na kurník i pólki na ksiažki Walentiny, bez których ona nie wyobraža sobie žycia na wolnoáci. Mieáci sie^ tam jeszcze lôžko i stol z krzeslami. Pies b^-dzie spal na ganku. Rodzice Wladimira licza^ dni do koňca wyroku Walentiny. Wte-dy zamierzaj^ pójšč do obory i przedstawič sie^ swojemu dziecku po raz pierwszy. Czesc czwarta. Dom dziecka Garri Zanim dzieci wrogów národu osiajna^ dojrzaloáč, maja^ przed soba^ kilka etapów žycia. Trzy lata w przylagiernym žlobku. Cztery lata w domu dziecka dla podopiecznych w wieku przed-szkolnym. Siedem nástupných lat w domu dziecka dla uczniów. W wieku lat czternastu maja^ iáč do pracy w fabrykach, kolcho-zach lub sowchozach. Najzdolniejsze jednostki moga^ sie^ uczyč dalej. Oczywiscie od každej z powyžszych zásad zdarzaj^ sie^ odst^pstwa. - Czasu w lagrowym žlobku nie pamietem - przyznaje Garri Pogoniaj-lo. - Jeáli sie^ skupil przypominam sobie tylko mnóstwo pelzajacych dzieci. Mama opowiadala mi potem, že odwiedzala mnie nawet, jak juž przestala karmič, a nawet raz udalo jej sie^ przemycič mnie do swojego baraku na godzine_. Nic takiego jednak nie zapadlo mi w parnice. Mialem trzy lata, byla zima, pracownicy administraeji ubrali nas cieplo, w walonki, ezapeezki, kurteezki, opatulili kožuchami, posadzili po dziesi^cioro w saniach zaprz^žonych w konie i znów nakryli kožuchami. Dosiedli sie^ do nas i ruszyliámy w kierunku staeji. Jechaliámy dwie godziny. Po drodze narobilem w majtki, musieli mnie umyč na peronie i przebrač. Zapami^talem t^ scen^, bo bardzo sie_ tego wstydzilem, bylém juž dužym chlopcem. A potem wsadzili nas w wagon towarowy i zawiežli do domu dziecka, w którym mialem byč do czasu, až pójde^ do szkoly. Na-zwy miejscowoáci, w której stanaj pociaj, juž nie pami^tam. Z tamtego domu najmocniej pamie_tam zimno i glód, który sprawial, že chcialo sie^ ci^gle žreč, a žol^dek przyrastal do kr^-goslupa. Cztery lata póžniej wychowawcy przyprowadzaja_ do Garriego trzyletniego chlopczyka, który przyjechal z ostatním transportem z lágru. - To twój brat, Gieorgij, musisz sie^ nim opiekowač - mówi^. Chlopiec jest synem Lidii Filipowny Pogoniajlo, matki Garriego, i jej nowego obozowego m^ža. - No dobrze, jak brat, to brat, pomyálalem - wspomina Garri. - Bylo to dobré uezucie wiedzieč, že ma sie_ bratnia_ dusz^. Poprawia-lem mu ubranie, podci^galem spodnie, prowadzilem za re_k^. Nie pytalem nikogo, skad ten brat sie^ wziai, gdzie nasza mama. Gdybym jednak zapytal, uslyszalbym, že nie žyje. Takie odpowiedzi dosta-wali ci, co pytali. Wtedy juž wiedzialem, že ktoá taki jak mama istnieje. Fanta-zjowalem, že moja zgine^a na froncie. W naszym domu byly róžne dzieci - z wyrokami za przest^pstwa i sieroty wojenne. Myálalem, že jestem jedna^ z nich. Wkrótce zreszta^ wyjechalem do szkolnego domu dziecka i zapomnialem Gieorgija. Nie t^sknilem za nim, bo nie zd^žylem sie^ do niego przyzwyczaič. Jest brat, to jest, nie ma, to nie ma. Lilia Dom dziecka, do którego czteroletnia Lilia Salomonowna Lichtensztajn zostaje przywieziona ci^žarówk^ w 1941 roku, znajduje sie^ pi^čdziesi^t kilometrów za ALŽIR-em. Placówka jest przeznaczona dla trzydzieáciorga dzieci. Kobieta napisze we wspomnieniach: „W zupelnie wyludnio-nym miejscu zbudowano malutka^ wieá - nie wi^cej niž dziesi^č domków z suszonej cegly, postawionych w jednym rze_dzie, dla dzieci i obslugi. W centrum byla studnia, skad czerpano wode^ W každým domku mieszkala jedna grupa. Z trzech stron ota-czal nas step, a z czwartej byl las, co jest rzadkie dla Kazachstanu. W jednej polowie domku staly želazne lôžka i dlugi drewnia-ny wieszak, druga cze^áč byla przeznaczona do zajede z wycho-wawcami - czytania i pracy. Šcian dzialowych nie bylo. Spaliámy po dwie osoby, na waleta, chlopcy z dziewczynkami. Zupelnie nago. Dopiero kiedy ktoá zaczynal chodzič do szkoly, dostawal osobne lôžko i pižame/'12. Na ezele kádry w domu dziecka stoi dyrektor. Podlegaj^ mu wy-chowawczynie grup. - Dobrze sie_ do nas odnosili, z czuloácia^ - wspomina Lilia Sa-lomonowna. - Dyrektor eze^sto przychodzil i pytal, czy nikt nam nie dokueza, czy nikt nas nie bije. Pamie_tam tež Ginde_ Olfown^, najserdeczniejsz^ wychowawczyni^. Prawdziwymi beštiami byly za to opiekunki przydzielone wychowawczyniom do pomocy, na-stoletnie dziewczyny. Szydza^ z dzieci, ponižaj^, bija^ przy každej okazji. Zamiast paska užywaja^ zwinie_tego áciále wilgotnego r^eznika. Do bicia dziecko musi sie_ rozebrač calkowicie, stoi potem nagie przy wieszaku i ma zákaz plakania. Za Izy s^ kolejné razy. Dzieci boja^ sie^ opiekunek, dlatego na pýtania dyrektora odpowiadaj^ zawsze, že nikt ich nie krzywdzi. - Te opiekunki byly wiernymi komunistkami - mówi Lilia Wer-cholewska. - Szczerze wierzyly, že jesteámy wrogami národu. Myál^, že tak okrutne zachowanie bylo, ich zdaniem, przejawem patriotyzmu. Zima^ ánieg zasypuje domki po sam dach. Žeby wyjšč, trzeba je odkopač. Gdy sie^ rozejrzeč, wokól widač tylko biel, jakby dom dziecka stal poárodku ogromnego stolu nakrytego bieluákim ob-rusem. Tylko las z jednej strony wyznacza horyzont. Pod wioske^ podchodz^ wilki. Dzieci widza^ je z okien. Któregoá wieczoru, juž po kolaeji, wychowawczyni grupy Lilii wychodzi z domku. Tluma-czy, že zaraz wróci, zabierze tylko z sasiedniej chalupy, oddalonej o trzydzieáci metrów, potrzebne jej zeszyty. - Rano znaležliámy jej nogi w wysokich butach - wspomina Lilia Wercholewska. - Wokól ležary tež kosci i mnóstwo wypalonych zápalek. Ona biedna wiedziala, že zwierz^ta boja^ sie_ ognia, wie^c wypalila wszystkie zapalki, a potem wilki j^ zjadry. Trwa wojna, každý musi pracowač dla kraju. Wszystkie dzieci, które ukoňczyly juž szeáč lat, po ániadaniu siadaja^ w kre^gu na podlodze wokól wielkiego štosu welny. „Czyáciliámy t^ welne^ przez kilka dni z rz^du. Potem przez kolejné dni prz^dliámy j^ - každý mial swo-je male wrzeciono. A kiedy byla juž z tego zrobiona wlóczka, to znów, siedzac w kre^gu na podlodze, robiliámy na drutach welniane skarpetki i r^kawiezki z dwoma palcami dla žolnierzy na froncie. Dzialo si^ to metody laňcuszkow^, w pie^č osob: pierwsza robila na drutach kólko áci^gacza i przekazywala je nástupnej osobie, która musiala zrobič swoja^ cze_áč, kolejná pie_te^ i tak dalej, až do paleów. W taki sam sposób robione byly tež r^kawiezki" - napisze Lilia we wsp omnieniach13. Najwiekszym szcz^áciem jest piecka chleba na ániadanie - najpierw wygryza sie^ w niej árodek, potem ssie dlugo. Zwykla kromka znika szybciej. Bywaja^ domy dziecka w Karlagu, gdzie podopieczni umarli z glodu. Trawa zostala tam wyjedzona w promieniu wielu metrów od budynku. Lilia i jej koledzy takže gloduj^, zawsze jednak wystarcza im jedzenia na tyle, žeby sie^ utrzymač przy žyciu. Ratunkiem jest las. Každego lata, po ániadaniu i przed kolacj^, dzieci wychodz^ szukač jadalnych roálin. Ulubionym przysmakiem Lilii jest czosnek niedžwiedzi i szczawik zaj^czy. Czasem do któregoá z wychowanków przychodzi paczka z jedzeniem. Jej zawartoáč jest dzielona sprawiedliwie mi^dzy wszystkich mieszkaňców domku. - Raz dostalam garstke^ cukru w paczce - pamiete Lilia Wercholew-ska. - Každému przypadla odrobina krysztalków. Choroby dzieci^ce s^ dwojakiego rodzaju. Pierwszy: jakkolwiek sie^ czujesz, ale možesz jeszcze stač, pracujesz z innymi. Drugi: možesz ležeč w lóžku, jeáli tracisz przytomnoáč. Lekarstw nie ma žádných, lekarza tym bardziej. Jeáli organizm so-bie poradzi z choroby, dziecko przežyje. Jeáli nie - umrze. Umieraj^ wiex, przewažnie na gružlic^. Lilia Salomonowna choruje raz na czyracznoáč. Opiekunki smaruja^ jej cialo jakimá plynem, ból jest potworny, krzyczeč nie wolno. Po ty-godniu dziewczynka zdrowieje. Zaráža sie^ tež prstkami gružlicy choroba be_dzie sie^ w niej rozwijala. Najcz^áciej jednak w domu dziecka na stepie choruje sie^ na dyzentérie^ czyli czerwonk^, zwlaszcza latem. Choroba powoduje wymioty i cz^ste wypróžnienia, takže z krwi^. Lilia napisze we wspomnieniach: „Wszyscy byliámy na zewnattz. Nagle ktoá krzyknah »Chodžcie tu, Witia dostal konfitury w paczce!«. Przybiegliámy na to wolanie i zobaczyliámy, že ten, co krzyczal, ma w re_ku talerzyk z konfiturami. Mnóstwo rak siejpiejo w tym Iderunku, nabraly konŕitur i wložyly je do ust. Ale nagle ci, którzy juž ich spró-bowali zaczeji pluč i krzyczeč: »Fuj! To gówno!«. Kto nie spróbowal, ámial si^. A reszta plula, wyrywala trawe^ i wycierala buzi^. Ta sytuacja pokazuje, jacy byliámy glodni"14. Garri Každego roku Garri Pogoniajlo wraz z kolegami ucieka z domu dziecka. To swego rodzaju zabawa. Po pierwsze - ucieka sie^ tylko w czasie wakacji, po drugie - niezbyt daleko. Nikt rozs^dny nie zamierza uciekač na zawsze. Los dzieci bez-domnych, zwanych w ZSRR bezpizornymi, jest bardzo cie_žki. Žeby przežyč, prostytuuja_ sie^ i zostaja^ przest^pcami. Zlapané trafiaj^ do obozów naprawczych, które niczym nie róžnia_ sie^ od lagrów dla doroslych. Zreszta^ dok^d uciec z dalekiej pólnocy? W tajgej Pie-szo? Nikt nie wežmie na cie_žarówke^ lub wóz dziecka machajaxego przy drodze, bo to zakázané. - Uciekaliámy na dzieň, dwa, žeby sie^ najeáč - wspomina Garri. - Z ogrodów we wsi, w której stal nasz dom, kradliámy marchew, jablka, saláty. Miejscowi bardzo nas nie lubili, jak zlapali, to bili, toczyliámy wojny z ich dziečmi. Potem biegliámy na stacj^, kraáč towar z pociajów. Sklady byly przed nami chronione. Raz udalo sie^ nam otworzyč wagon žmy-cha - pozostaloáci po wyciskaniu oleju slonecznikowego - prze-znaczonego dla zwierzat W wagonach byly skrzynie, które zima^ wypelniano piaskiem sypaným pod kola, žeby pociaj nie álizgal sie^ po torach. Latem staly puste, chowaliámy sie^ w nich i jechali-ámy w nieznane. Kiedy pociaj* sie^ zatrzymywal, wyskakiwaliámy i biegliámy do miejsc, gdzie možná bylo ukraáč coá do zjedzenia. Milicja wylapuje wychowanków domu dziecka na bazarach i sta-cjach kolejowych. Latwo ich rozpoznač po jednakowych ubraniach przypominajycych stroje wi^žniów. Odstawieni do domu trafiajy za kare_ na kilka godzin do ciemnej komórki. Wychowawcy sie^ na nich za bardzo nie gniewajy - znajy zásady tej gry Lilia Jej dom dziecka nálezy do wyjytków. Dzieci nie wyježdžajy stád, gdy osiygny wiek szkolny, tylko zostajy i idy do pierwszej klasy we wsi oddalonej o siedem kilometrów. Žádna, nawet najgorsza pogoda nie zwalnia ich od zaj^č. Codziennie któreá z dzieci niesie zeszyty calej grupy I tylko ono wklada re_kawice. Reszta woli mieč gole r^ce. W r^kawiczkach chowajy sie^ w ciygu dnia pluskwy, które chodzy po dzieciach nocami. Lepsze sy odmroženia niž pogryzienia. - Wtedy juž wiedzialam, že mam mam^, bo raz w roku dosta-walam od niej list - mówi Lilia Wercholewska. - Kiedyá wyslala mi re_kawice, które szyla w zakladzie (w nich tež zamieszkaly pluskwy). Mialam áwiadomoáč, že jest w lagrze. Ale nie bylam ciekawa, dlaczego nie može stamtyd wyjáč i mnie zabrač. Nie te_sknilam za niy, bo nie wiedzialam za czym mam tesknic. Wy-dawalo mi si^, že wszystkie dzieci áwiata mieszkajy w domach dziecka, a ich mamy w lagrach. Dopiero szkola pomieszala mi w glowie. Klasa Lilii jest mieszana. Oprócz dzieci z jej grupy sy tež ucznio-wie mieszkajycy na wsi, z rodzinami. Dzieci z domu dziecka nie kontaktujy sie_ z dziecmi ze wsi, lecz obserwujy sie^ wzajemnie. - Nagle zorientowalam sie_, že niektórzy žyjy ze swoimi mamami w domach - wspomina Lilia Salomonowna. - My wszyscy byliámy jednakowo ubráni, oni mieli swoje spodnie, sukienki, bluzki. Pa-mie_tam bialy chusteczk^ w czerwone groszki jednej dziewczynki, wydawala mi sie^ najpiejmiejszy rzeczy na swiecie. Najbardziej bylo cdjskfjksfjksfjAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii mi dziwno, ze oni majy cos na wlasnosc. Jak to jest, zastanawialam si^, miec cos tylko swojego. I po co? Nie rozumialam. W szkole dzieci uczy sie^ czytac, pisac i liczyc. Jakiejkolwiek wie-dzy o swiecie i czlowieku nauczyciele nie przekazujy. - Nie widzialam na oczy jablka ani sliwki - möwi Lilia. - A tu, w drugiej klasie, byla czytanka o chlopcu i jego rodzicach. Kupili synkowi sliwki i kazali mu uwazac na kostoczki (KOCTOHKa - za-röwno pestka, jak i kostka). To bylo dla mnie bardzo dziwne: kosci w owocach? Co za swiat. Czesc piata. Mama Wladimir Jest rok 1945. Wladimir Romanowski ma cztery lata i siedzi w obo-rze, okrakiem, na drewnianej belce. Drze sie_ wnieboglosy, bo szar-zuje na niego krowa, ktöra chyba chce go ubösc. Nagle przez wrota cdjskf jksf jksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii wbiega jakaá kobieta i odgania zwierz^. To Walentina Nikolajewna Dobrowa, jego mama. Juž odbyla kare_ w lagrze. Wlaánie szla przedstawič sie^ swojemu synkowi, którego ukryla na kilka lat w oborze. Teraz juž može go zabraé do domu. - Jednak komunizm to jest dobra rzecz - b^dzie powtarzala do konca žycia Walentina Nikolajewna. - Tylko trzeba nauczyč ludzi žyč w komunizmie. Wladimir b^dzie wtedy przewracal oczami i wchodzil z nia^ w dyskusje_. Nigdy nie zrozumie, dlaczego matka, ktorej Zwi^zek Radziecki pozwolil opuácič Kolyme^ dopiero w 1971 roku, pozostalá idealisti^. Lilia Poczatek 1946 roku. Dziewi^cioletnia Lilia opuszcza dom dziecka na zawsze. Do ALŽIR-u wiezie j^ znajomy matki, który przyjechal po SW0J4 siostr^. Jenta Lichtensztajn skoňczyla odbywanie kary w listopadzie 1945 roku. Nie može sie^ doczekač spotkania z córk^. - Nie nie myálalam w drodze do mamy - wspomina Lilia. - By-lam jakby pusta. Jenta - w ezasach przed lagrem szczupla, ladná kobieta - teraz wygl^-da jak wlasna babka, choé ma dopiero czterdzieáci dwa lata. Jest wol-nonajemn^, ale nadal mieszka w baraku i pracuje w obozowej kuchni, bo nie ma dok^d wrócič. Gdyby chciala, može wyjáč z lágru i nawet wyjechač w glab Rosji, jednak istnieje lista dužych miast, które ona mm mgr. m. ň m8« zoi0r' Q n g cdjskf jksfjksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii i jej podobni musza^ omijač w promieniu stu kilometrów. Najbližej wolno im sie^ zatrzymač na sto pierwszym kilometrze. Jenta wci^ž jest przeciež wrogiem národu, fala rehabilitacji nadejdzie dopiero po ámierci Stalina. Jest jeszcze jeden przepis: žeby otrzymala papiery po-dróžne, ktoá musialby zaprosič j^ do siebie, zapewnič jej mieszkanie. Lichtensztajnowa jest wdow^, nie ma nikogo w Zwi^zku Radzieckim poza starsza^ córka^ Sar^, która po aresztowaniu matki trafila do domu dziecka. Teraz Sara studiuje medycyne^ i do konca nauki zostal jej rok. Po štúdiách zamierza osi^áč w Borysewie pod Miňskiem i zabrač do siebie matke_ z siostr^. Do tego czasu Jenta pozostanie w obozie. - W koncu przyjechaliámy do ALŽIR-u - wspomina Lilia Salomo-nowna. - Mama od razu wzieia mnie na re_ce, przytulila i zabrala nad rzeczk^. A ja zacze^am wolač: „Idž sobie! Jesteá brzydka! Moja mama na pewno byla pie_kna, a ty masz gruby brzuch! Ty nie jesteá moja_ mamaj". Dlugo nie bylam w stanie powiedzieč do niej „mamo", mialam do niej žal, že mnie zabrala z domu dziecka, wy-pominalam jej to. Nie podobalo mi sie^ u niej w baraku. Zachowywalam sie^ tak do czternastego roku žycia. Nie chcialam uznač, že jestem Žydówk^. Krzyczalam: „Nie! Ja Ruska, ty Žydówka! W tym kraju wszyscy jesteámy Sowietami!". Taka durna bylam, patriot-ka. Tak bardzo kochalam Stalina, že gdy umarl, to myálalam, že lepiej, žebym i ja umarla. Rozpaczalam tak, že nie sposób tego opisač. A moja mama powiedziala tylko: „Ten zwierz powinien dawno byl zdechnač". Ja wtedy wrzasnejam: „Widač, že ty sprawiedliwie w lagrze siedzialaá i jeáli jeszcze raz coá takiego ush/sz^, pójde^ z tym na milicj^". A ona wszystko mi wybaczala. Zdobyla moja^ miloáč cierpliwo-ácia^ i sercem. My, wychowankowie domów dziecka, byliámy jak wilcze_ta, szorstkie z zewnattz, w árodku jednak dobre, tylko nie mogliámy sobie pozwolič na okazywanie uczuč. Bardzo sie^ potem zwiyzalyámy z mojy mamy, ale nigdy w žyciu nie powiedzialam jej slowa „kochám", nigdy nie przytulilam, nie pocalowalam. Trudno to sobie nawet wyobrazič. Wiare^ w komunizm Lilia zacze^a tracič w 1956 roku, gdy ujawniono prawde^ o zbrodniach Stalina. W1991 roku spakowala do czterech walizek ubránia, elegancki serwis obiadowy i wyemigrowala z synem do Izraela. Serwis z cza-sem sie^ wytlukl, syn zostal lekarzem. Každego wieczoru, przed zaánie_ciem, Lilia Salomonowna Wer-cholewska patrzy na portrét mamy zawieszony nad lóžkiem i bez koňca powtarza, jak bardzo jy kochá. < Sima Masiejewna, opiekunka grupy dzieci z sekretnego baráku w ALŽIR-ze, pochyla sie^ nad siedmioletnim Gieorgijem Nikolajewi-czem i mówi mu: - Patrz, kto idzie po ciebie. Chlopiec widzi nieznajomy kobiet^, która patrzy na niego onie-ámielona. - To twoja mama, idž do niej. - Sima lekko popycha chlopca w strong Olgi Siemionowny Galpiriny, która wlaánie (w roku 1945) zakoňczyla odbywač wyrok. - Szoku nie bylo, bo nie rozumialem tego poj^cia: „mama" - wspomina Gieorgij Karetnikow. - Ale jakoá pojylem, že w koňcu wyjde_ z obozu, i to byla dla mnie wielka radoáč. Po kilku miesiycach žycia w kazachskim miescie Barawoje Gieorgij jedzie z mamy i jej przyjaciólkami z lágru do Moskwy. Na dworcu cdjskfjksfjksfjAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii odbiera go tata, który pisal listy peine miloáci do jego matki, gdy byla w obozie. - Mama musiala szybko opuácič Moskw^, wyjechala na sto pierwszy kilometr, do Aleksandrowa. Miala tam znaležč prac^, mieszkanie i zabraé mnie do siebie - mówi Gieorgij Karetnikow. Ojciec zamyká syna w domu i wychodzi do pracy. Syn wybija szybe^ nad drzwiami i wychodzi do miasta. Karetnikow: - Moskwa byla ciekawa, ogromna jak step. Wlóczy-lem sie_ trochy z poznaným bezprizorným. Nie balem sie^ niczego wtedy. Jedyny strach, jaki mnie trawil w žyciu, to obawa przed ponownym zdeptaniem zaj^czka. Ojciec kupuje synowi za dužy plaszcz, odwozi go do matki i zrze-ka sie^ go oŕicjalnie w urze_dzie. Wci^ž ma przeciež žone^ oraz syna i wci^ž nie mysli o rozstaniu z nimi. - Nie mam do niego o to žalu - wzrusza ramionami Gieorgij Nikolajewicz. - To nadal bylo bardzo niebezpieczne mieč z nami kontakt. Bylém wrogiem národu, synem wroga národu. Garri Rok 1953. Wezwany dziesiexiolatek wchodzi do gabinetu dyrektora szkoly, inwalidy wojennego z drewniana_ nog^, i widzi tam dwie kobiety - starsza_ i mlodsz^. Ta pierwsza to Lidia Filipowna Pogo-niajlo, mama chlopca. Druga jest córk^ Lidii z pierwszego malžeň-stwa i przyrodnia_ siostra^ Garrika. - Dla mnie to byla sytuacja niezrozumiala, nierealna - mówi Garri Pogoniajlo. - Jaka mama? Jaka siostra? Przeciež jestem sie-rota^ wojennym. Rozmowa sie^ nie klei. Kobiety wkrótce wychodz^ z gabinetu. Uczeň wraca na lekcj^. - Mama zabrala wtedy z soba^ mojego brata, Gieorgija, z przed-szkolnego domu dziecka, w którym tež bylem wczeániej - mówi Garri. - Tlumaczyla mi potem, že mieszkala skromnie, w malým mieszkaniu, nie dalaby rady nas obu utrzymač, wybrala wi^c jego, bo byl mlodszy. Rok póžniej Garri Pogoniajlo ci^žko choruje na zapálenie pluc. Lekarze nie daj^ mu wielkich szans na przežycie. Chlopca ratuje decyzja Nikity Chruszczowa, nast^pcy Stalina - chore dzieci z domów dziecka naležy przenosič na Krym. Tam jest dobre powietrze, które je uleczy. Garri Piotrowicz zostaje wytypowany do wyjazdu jako jedyny ze swojego domu. Wspomina: - Zamieszkalem w willi z tarasem, kr^conymi schoda-mi, rzežbami na sufitach. Nasz dom w pobližu Symferopola w cza-sach carskich byl siedzib^ gubernátora Krymu. Nigdy wczeániej nie widzialem takiego budynku, takiego sloňca, jedzenia, ogrodów. Róž-nica mi^dzy polnoc^, z ktorej przybylem, a poludniem byla taka, jak w tym czasie mi^dzy Zwi^zkiem Radzieckim a Ameryka^ Czulem sie^ tam dobrze, wkrótce wyzdrowialem. Nie kázali mi wracač. Jest pierwszym uczniem, który przeczytal w szkolnej bibliotéce wszystkie dwieácie ksia_žek. Dobrze sie^ uczy, lubi zadawač pýtania, czasem zastupuje nauczycieli w mlodszych klasách. W pobližu domu dziecka jest kolchoz z sadami i winnic^. Uczy sie^ tam za-wodu ogrodnika. Do tej pory wierzyl we wszystko, co mówiono mu w szkole i w pionierach. Jest wdzi^czny ojczyžnie za jedzenie, zeszyty pod-r^czniki i ubránia. Za pokoj na áwiecie, spokojný sen, szcz^áliwe dzieciňstwo. Cos mu jednak nie pasuje. Obraz w filmie dokumen-talnym o kolchozie, który ogladal jeszcze na pólnocy, nie pokrywa sie^ z tym, co widzi w prawdziwym kolchozie na Krymie. - W filmie ludzie mieli pinkne stroje, taňczyli, byli weseli - mówi Garri. - A potem zobaczylem ludzi, którym placono kopiejkami, arbuzami albo karma^ dla zwierzat. Z których áci^gano podatki od kozy, krowy, drewna, a jeáli nie mogli zaplacič, trafiali do wi^zie-nia. Tego nie moglem pojaá Jak to? W kosmos leca^ sputniki, a ludzie žyj^ nadal biednie? W siódmej klasie zwatpilem w komunizm. Lidia Filipowna šle do syna listy na Krym, ale nie przyježdža. Mieszka w Minsku. W1959 roku zaprasza Garriego do siebie na wakacje. Pogoniajlo wspomina: - W czasie tych dwóch miesi^cy byla dla mnie jak obcy czlowiek. I tak do koňca žycia juž bylo. Plaszcz ojca odkúpil za pi^čset dolarów od krewnej Waltera Steina, amerykaňskiego porucznika. - To bylo pi^č lat ternu - mówi i prowadzi mnie przez swój ogród w stron^ maíego stawu. Na niedbale zbitým krzyžaku, umo-cowanym nad sama^ wod^, wisi br^zowe skórzane palto o wojsko-wym kroju, z košcianymi guzikami i szerokim kolnierzem. Zebral je w talii paskiem z tej samej skóry i spiaj zardzewiala klamr^. - Od razu wpadlem na pomysl, žeby zrobié z niego stracha na wróble - ušmiecha si^. - Ale po co? - chce^ wiedzieč. - Bo teraz, gdy siadam w salonie, widze_ z okna, jak tam wisi - mówi Niklas, syn Hansa. KINDERSZENEN Scéna pierwsza. Osoby Hans Frank: ojciec, jego oficjalny tytul w latách 1939-1945 to generálny gubernátor. JednakJoseph Goebbels, minister ošwiecenia lu-dowego i propagandy, pisze o nim w swoim dzienniku: „Frank nie tyle czuje siq przedstawicielem Rzeszy, ile raczej królem Polski"1. cdjskf jksf jksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii Plotkarze mówia^ na Franka „król Stanislaw". Jego siedziba^ w tym czasie jest Wawel. Za nazistowskie zbrodnie zostanie skazany na ámierč przez powieszenie w wieku czterdziestu szeáciu lat. Brigitte Frank: matka, pie_cioro dzieci. Hans kl^ka przed nia^ w ich berliňskim mieszkaniu wczesna^ jesieni^ 1939 roku i mówi: - Brigitte, be_dziesz królowa^ Polski2. Ona ma na sobie w tamtej chwili dlugi jedwabny szlafrok. Star-sza od m^ža o pi^č lat. Przežyje go o póltorej dekády, umrze ze zm^czenia žyciem i od papierosów. Sigrid: siostra, najstarsza z rodzeňstwa. Urodzona w 1926 roku. W latách szeáčdziesi^tych przeprowadzi sie^ do Republiki Polu-dniowej Afryki, bo tylko tam, jej zdaniem, be_dzie možná wci^ž poczuč ducha III Rzeszy. Do koňca žycia b^dzie zaprzeczala Ho-lokaustowi. Uzaležniona od trankwilizatorów. Umrze ámiercia^ naturálny. Norman: brat, ulubieniec rodziny. W latách osiemdziesiatych XX wieku powie Niklasowi: - Wiem, že nasz ojciec byl nazistowskim zabójc^. Ale wci^ž go kochám. Podejmie decyzj^, že nie chce mieč dzieci, w obawie przed prze-kazaniem im zbrodniczych genów. Zapije sie^ na ámierč. Brigitte zwana Gitti: siostra, w wieku czterdziestu szeáciu lat zachoruje na raka. Popelní samobójstwo, bo nigdy nie chciala žyč dlužej niž jej tatuá. Michael: brat, po wojnie b^dzie bezskutecznie próbowal odzy-skač majetek rodziny Franków odebraný na podstawie ustawy de-nazyfikacyjnej. Do czasu swojej przedwczesnej ámierci z powodu niewydolnoáci narz^dów (w wieku pie_čdziesi^ciu trzech lat) b^-dzie wypijal trzynaácie litrów mléka dziennie. Niklas: najmlodsze dziecko królewskiej pary. Dziennikarz, korespondent wojenny, pisarz. Jedyny czlonek rodziny, który zaakcep-tuje prawde^ o ojcu i powiadomi o tym áwiat. cdjskf jksf jksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii Scena druga. Narodziny Jest marzec 1939 roku, gdy w monachijskim szpitalu czterdzie-stoczteroletnia Brigitte rodzi swoje najmlodsze dziecko. Ktos kr^ci amatorsky kamery matke^ z noworodkiem, jak ležy razem w lôžku. Film jest niemy. Brigitte spoglyda w obiektyw, a potem tuli i ca-luje syna. Operator kamery naježdža na ogromny bukiet jasných kwiatów, držy mu r^ce. W nástupným uj^ciu nad žony i synem pochyla sie^ Hans Frank3. Nie lubi tego dziecka od poczytku. Podejrzewa, že Niklas jest synem j ego przyjaciela, nazisty Karia Lascha, z którym Brigitte sy-pia. Nie przekonuje go nawet to, že Niki jest podobny do niego, jakby zostal skopiowany przez kalkmi. Najmlodszego syna b^dzie juž zawsze nazywal „Fremdi" - od slowa fremd, obey Wiosny 1939 roku doktor prawa Hans Frank jest na razie jesz-eze tylko ministrem bez teki, powolanym przez Hitlera do gabi-netu ministrów Rzeszy w 1934 roku. Jest tež poslem w Reichstagu z ramienia NSDAP i twórcy Akademii Prawa Niemieckiego, która opracowuje podstawy hitlerowskiego ústroju prawnego. Fúhrera zna od dawna, jako czlonek SA uezestniezyl w jego nieudanym puezu w Monachium w 1923 roku. Dwa lata póžniej zostal osobi-stym doradey prawnym Adolfa Hitlera, bronil przed sydami takže jego zwolenników. Mówi sie_ o nim, že nie jest zbyt zdolnym ad-wokatem, a procesy wygrywa agresjy, zastraszaniem i podst^pem. Powiada sie_ tež, že jest znakomitym mówcy, byč može drugim po Fúhrerze. Powszechnie wiadomy jest fakt, že Hans Frank jest wiel-kim megalomanem, lubi wladze^ i pieniydze. - A teraz ojciec Nikiego jest martwy - Hans Frank powie z sa-tysfakcjy w 1942 roku. Karl Lasch, gubernátor dystryktu Galicja z jego nadania, oskaržany o korupcje_ i kradzieže na masowy skalní, w areszcie w Breslau popelni samobójstwo lub zostanie zastrzelony z rozkazu zwierzchnika SS i polieji Heinricha Himmlera. Zarówno Brigitte, jak i Hans mogli wstawič sie^ za swoim przyjacielem, ale tego nie zrobili. Scena trzecia. Katastrofy To jedna z ulubionych zabaw Niklasa Franka. Ma duže blaszane auto na pedály. Chowa sie_ z nim za rogiem i czyha na goáci albo pracowni-ków ojca, którzy idy dlugimi korytarzami królewskiego zámku. Kiedy sie^ zbližajy, rusza z impetem przed siebie i wježdža im w nogi. - Ach, Niklas! - syczy z bólu i krzywiy sie^ w uámiechu jednocze-ánie. - To wspaniala zabawa. Musimy jy powtórzyč. Chlopiec wie, že sprawia ludziom ból, i czerpie z tego przyjem-noáá Jest bezkarny. Jego ojciec od paždziernika 1939 roku jest wladca^ Generalnego Gubernatorstwa, tworu skonstruowanego z centrálnych ziem okupowanej Polski - dystryktu warszawskie-go, lubelskiego, radomskiego, krakowskiego, a od sierpnia 1941 roku równiež dystryktu Galicja. Pan žycia i ámierci poczatkowo siedemnastu milionów poddaných juž w paždzierniku 1939 roku zakázal rytualnego uboju zwierzat, žeby chronič je przed smiertel-nym cierpieniem, a w grudniu nakázal wszystkim Žydom powyžej dziesiatego roku žycia noszenie opasek z gwiazda^ Dawida. Kilka tygodni póžniej zakázal polowaň na bobry i áwistaki, by w stycz-niu 1940 roku powiedzieč na posiedzeniu rzadu: - Mój stosunek do Polaków jest stosunkiem analogicznym do relacji mrówki do mszycy4. W Niemczech niektórzy nazywaj^ Generálne Gubernatorstwo Frank-Reich - Rzesza^ Franka. Najmlodsze dziecko Franków nie rozumie pozycji ojca, ma jednak áwiadomoáč, že to ktoá potažný. O szczególy nie pyta z trzech powodów. Po pierwsze, jest szcz^áliwym, sytým dzieckiem. Po drugie, jest za male na zrozumienie doroslych odpowiedzi. Po trzecie, przyswoilo sobie juž želazna^ zásady niemieckiego wychowania: dziecko, które zadaje za dužo pytaň, idzie spač bez kolacji. Niklas nie ma wie^c pojexia, že zámek na Wawelu, przemiano-wany przez tate^ na Krakauer Burg, nie jest ich domem rodzinnym od pokoleň. Že dama z gronostajem z obrazu Leonarda da Vinci wiszacego w gabinecie ojca nad kaloryferem to nie jest ich dawna krewna, a w grobowcu królowej Jadwigi, za którym lubi sie^ ukry-wač podczas zabawy w chowanego, nie lezy jego prababka. Frank wybral Kraków na swoja^ siedzib^, bo Hitler nie chcial, by Warszawa byla stolic^ czegokolwiek. A Wawel dodatkowo ku-sil swoim bogactwem. Hans pisal do žony po pierwszej wizycie w Krakowie: „Zámek jest bajeczny. Zloto na oknach, wszystkie i Ga @ 15 @ cdjskfjksfjksfjAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusd itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii pomieszczenia, skarby sztuki - niezwykle"5. Oczywiácie zámek trzeba b^dzie przebudowač i unowoczeánič, burzac pewne bu-dynki na jego terenie, dobudowujac reprezentacyjna^ kanceláři^ i wpuszczajac w podloge^ ogromna^ wanne^ w nowej lazience, dla wie_kszego komfortu. Kazdy goáč oznacza nowa^ zabawke^ dla každego z dzieci Hansa Franka. Niklas i Michael, z racji wieku najbardziej ze soba^ zwiaza-ni bracia, uwielbiaja^ dostawač prezenty. Od razu je niszcz^. Roz-kr^caj^ samochodziki, rozpruwaj^ brzuchy misiom, odrywaj^ glo-wy pajacom. Nikt sie_ na nich za to nie gniewa. Maja^ dwa poci^gi elektryczne, stoja^ gotowe do jazdy. Obaj chlopcy ustawiaj^ tory wylacznie w taki sposób, žeby za každým rázem dochodzilo do katastrofy. - Sadze_, že codzienne zbrodnie, które dzialy sie^ wokól, podswia-domie zatruwaly nasze dusze. Sprawialy, že byliámy agresywni wobec zabawek - tlumaczy Niklas Frank po powrocie znad stawu. Choč na wiele rzeczy im sie^ pozwala, s^ granice. Kiedy Niklas wynosi z zámku zabytkowy miecz wysadzany kamieniami szlachet-nymi i stacza nim walke^ z pokrzywami w ogrodzie, zabawka zostaje mu natychmiast odebraná. Dziecko czuje sie^ pokrzywdzone. Scéna czwarta. Patac Niklas najbardziej lubi ježdzič do Kressendorfu. To odebraný Po-tockim palác z koňca XVIII wieku, zbudowany w stylu renesansu wloskiego, trzydziesci kilometrów od Krakowa, w miasteczku, które do niedawna nazywalo sie^ Krzeszowice. Frankowie bywaja^ tam niemal w každý weekend, który sp^dzaj^ w gubernatorstwie, zostaje na dlužej w czasie wakacji. Hans, jeáli ma obowiazki w mie-ácie, doježdža do nich wtedy na noc. W miejscowoáci žyje okolo pi^ciu tysi^cy mieszkaňców, w tym pie_ciuset siedemdziesi^ciu cdjskfjksfjksfjAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii Žydów. W marcu 1941 roku starosta powiatowy Krakau-Land za-rzadza, že „ze wzgle_du na letnia^ siedzib^ pana generalnego gubernátora wkrótce wszyscy Žydzi zostaň^ wysiedleni z miasta Krzeszowice"6. Matka Nikiego polecila wydrukowač kilkaset pocztówek z wi-zerunkiem palácu i wysyla je teraz do swoich przyjaciólek z podpisem: „Jak widzisz, znowu sie^ przeprowadzilam"7. Odkad jej maž stal sie^ wažnym czlowiekiem, niektorým z nich kaže zwracač sie^ do siebie „szanowna pani ministrowo" lub „doktorowo Frank", choč kiedyá pracowaly rázem jako stenotypistki w kancelárii prawnej. W palacu dzieci robi^, co chc^. Rodziców widuja^ najwyžej raz dziennie, bo oni s^ zajíci organizowaniem przyje_č, koncer-tów i drenowaniem krzeszowickich dobr. Do rodzinnego domu Schoberhof w bawarskiej miejscowoáci Fischhausen, nieopodal Neuhaus, Frankowie ála^ prywatn^ salonky wykladan^ mahoniem tysiace sloików z przetworami z owoców i warzyw žebraných o on OĹ O m < 100 w palacowych ogrodach i ukradzionych ze spižarni. W jednym z transportów jada_ siedemdziesi^t dwa kilogramy wolowiny dwa-dzieácia dwa kilogramy wieprzowiny, dwadzieácia ge_si, pi^édzie-si^t kurczaków, jedenaácie kilogramów sálami i trzynaácie kilo-gramów kielbasy szynkowej, osiemdziesi^t kilogramów masla, pie_čdziesiat kilogramów oleju, dwadzieácia kilogramów kawy ziarnistej, pi^čdziesi^t szeác" kilogramów cukru, tysi^c czterysta czterdzieáci jaj i dwanaácie kilogramów sera8. Wszystko zostaje zapísané w odpowiednich rubrykach. Dzieci nie jedza^ w ich towarzystwie, ápia^ w innym skrzydle bu-dynku (podobnie jest zreszta^ na Wawelu - žeby dojác ze swojej sy-pialni do pokojów dzieci^cych, Brigitte musi iáč szybkim marszem kilka minut). Rázem z rodzicami wyst^puj^ najcz^áciej na pozowa-nych fotografiách, niczym rodzina królewska na portretach. Nosza^ wtedy ubránia z identycznej tkaniny (cz^sto w pepitkej, o kroju dostosowanym do wieku, gole nogi do polowy lydek zaslaniaj^ im podkolanówki. Brigitte lubi do zdje_cia wkladač suknie, które przy-pominaja^ nieco renesansowe stroje Barbary Radziwillówny Hans, który ma setki garniturów i dziesiatíd zaprojektowanych przez siebie mundurów, zwykle fotografuje sie^ w smokingu, ale lubi tež založyč stroj bawarski. Czasem jednak cala rodzina spotyka sie^ w komplecie. - Od samego poczariai do koňca byl wtedy ámiech i žarty - opo-wiada Niklas Frank. - Nasza rodzina miala zawsze ogromne po-czucie humoru. Wiem to z opowieáci Normana, mojego brata. Dia mnie przebywanie z ojcem bylo zawsze rozczarowujaxe, choč do pewnego momentu bardzo go kochalem. Caly czas staralem sie^ zaslužyč na jego przychylnoáč. Pami^tam tylko jedno mile zda-rzenie z nim zwi^zane. Byliámy sami w jego lazience, golil si^, ja patrzylem. Nagle, wesolo, zrobil mi p^dzlem kropke^ z piany na nosie. A tak, poza tym, ci^gle mówil do mnie „Fremdi" i že nie náleže^ do tej rodziny. cdjskfjksfjksfjAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii Rodzeňstwem w Kressendorf zajmuje sie^ služba i žolnierze oddelegowani do pilnowania terénu i budynku. Niklas przepada za nimi. Jedza^ wspólnie rosol z kluseczkami w palacowej kuch-ni (Frankom gotuje Netty - kuchařka sprowadzona z Wiednia), biegaja^ po parku, wojskowi nosza^ najmlodszych chlopców na barana. Niklas lubi ludzi w mundurach. Sa_ dla niego zawsze žyczliwi. Raz pojechal na wycieczk^ do miejsca, w którym byly baraki oto-czone drutem kolczastym. Tam jeden z jego umundurowanych wujków trzymal dzikiego osla. Wezwal do siebie kilku chudých m^žczyzn z baraków i kázal im wsiadač na grzbiet zwierz^cia dla uciechy Niklasa. Osiol wierzgal, m^žczyžni spadali za každým rázem, dziecko bilo brawo. Potem w baraku oŕicerskim chlopiec napil si£ goraxego kakao. W latách osiemdziesi^tych XX wieku Niklas Frank opublikuje w Niemczech ksi^žke^ o swoim ojcu. W nástupnej dekadzie ukáže sie^ ona w Polsce. Wtedy autor dostanie list. - Od czlowieka, który byl služacym w Kressendorrie - mówi Niklas Frank. - Jego obowi^zkiem bylo dbanie o piece w palacu. Któ-regoá razu zostawil na poácieli w sypialni matki drobinki popiolu. Ona to zobaczyla i zacze^a na niego krzyczeč, že trari za ten czyn do obozu koncentracyjnego. Ten czlowiek byl moim przyjacielem, towarzyszylem mu od komínka do pieca, zainteresowany jego prac^. Mialem kilka lat i pewnie wydawalo mi sie^ to wspanialym zaj^ciem. Wszedlem gwaltownie do pokoju, sk^d dobiegal krzyk, a moja matka umilkla. I nic sie_ wi^cej nie wydarzylo. Ja tej scény nie pamie_talem, opisal mi j^ ten czlowiek, autor listu. Uwažal, že zawdzi^cza mi žycie. Starsze dzieci zapraszaj^ do palacu swoich przyjaciól z krakow-skiej szkoiy Zachowa sie_ amatorski film z Kressendorfu. Migaw-ka zaledwie - na tarasie, w wiklinowych fotelach, lezy Norman w skórzanych bawarskich krótkich spodenkach i jego kolega Vo-igt. TJdaj^, že zasnili w sloňcu, maja^ zamknete oczy, nie wytrzy-muj^ jednak napi^cia i wybuchaja_ ámiechem, psujíc kamerzyácie scene^. Niklas Frank: - Mam bardzo dobre wspomnienia z tamtego czasu. Niania Hilde jest glówna^ opiekunk^ najmlodszej trójki. Prosta dziewczyna z wiejskiej bawarskiej rodziny, ma okolo dwu-dziestu trzech lat, nosi na co dzieň stroj, który przypomina ubranie przedwojennej piel^gniarki, i bezgranicznie kochá Git-ti, Michaela oraz Niklasa. Zwlaszcza tego ostatniego, którym zajmuje sie_ od niemowl^ctwa. Dziewczyna ma szczery, tubalny smiech, który idzie z gl^bi jej trzewi, nie czyta dzieciom ksi^-žek i chyba ich nie przytula, w každým razie Niklas tego nie b^dzie pamiejial. - Ale ježeli jest we mnie cokolwiek ludzkiego, pochodzi od niej - wyjaánia. Hilde ma romansowa_ nátury, lubi spotykač sie^ z žolnierzami. Kiedyá umawia sie^ z jedným z nich w wi^zieniu Gestapo przy ulicy Montelupich 7 w Krakowie. Zabiera chlopca ze sob^. Jeden z esesmanów podsadza go i pozwala zagl^dač do cel przez male okienka. Hilde po wojnie wyjdzie za m^ž i urodzi syna. B^dzie prowadzi-la sklep z nabialem. Najpierw jej m^ž strzeli do siebie z powodu niepowodzeň w biznesie. Potem samobójstwo popelní syn chory na depresje_. Ona sama umrze na raka, po siedemdziesiatae. cdjskf jksfjksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii Scéna piata. Kinderstube Wyobražam sobie, že pierwszym slowem dziecka generalnego gubernátora nie jest „mama" ani „tata", tylko „Hitler". Pierwszym swiadomym gestem - wyprostowanie prawej rejd w faszystowskim pozdrowieniu. Ulubionym ubraniem - mundurek chlopi^cej orga-nizacji Deutsches Jungvolk, do ktorej musi jeszcze dorosnač. Uko-chana^ lektura^ - Mein Kampf. Že tu, w rodzinnym gronie, tlumaczy sie^ synom i córkom, jak žli s^ Žydzi, jak prymitywni s^ Polacy i jak bardzo niemiecki jest Krakau. Nic z tego. W domu Franków jest zákaz mówienia antysemickich dowci-pów, bo matka ich nienawidzi. Przed wojna^ handlowala z Žydami futrami i twierdzi, že ich szanuje. Jej zdaniem to najlepší kuánie-rze, krawcy i jubilerzy na áwiecie. Dzieciom zabránia sie^ tež mó-wič žle o Polakach. Tylko ojciec czasem pozwala sobie na uwag^, že polscy m^žezyžni s^ bardzo leniwi, ale polskie kobiety za to - bardzo ladne. Nie wolno tež jednak pytač o to, co sie^ dzieje wokól. Pewnego razu podezas gry w pilke^ Norman slyszy, jak za murem Polacy ápiewaj^ swój hymn, a potem padajú strzaly. Opowiada o tym ojcu, ale Hans Frank urywa watek, nie chce o tym rozmawiaá Najstarszy syn generalnego gubernátora zwiedza tež warszaw-skie getto. To sam poezatek izolacji Žydów w stolicy, jest najwyžej styczeň 1941 roku. W wywiadzie rzece udzielonym kilkadziesiat lat póžniej Niklasowi powie: „Wówczas bylo to schludne i dobrze zorganizowane miejsce. Nie widzialem nie strasznego. [...] Podje-chalem do bramy z milým szoferem taty Schamperem. [...] Prze-szliámy przez getto, kilka ulic. Nie rozumialem, dlaczego ojciec uwaža, že powinienem zobaczyč to miejsce. [...] Nie uwažalem za niezwykle, že w getcie mieszkaj^ sami Žydzi. Myslalem, že zawsze tak bylo"10. Niklas jednak nie wierzy bratu, že byl tak nieáwiadomy spraw tocz^cych sie^ w Generálnym Gubernatorstwie: - Kiedy pisalem ksia_žl<^ o ojcu, spotykalem sie_ z kolegami i kole-žankami Normana z krakowskiej szkoly. Wszyscy pamätali wisz^-cych na szubienicach Polaków, egzekucje Žydów. Každý wiedzial dokladnie, co sie^ tam dzialo. Sigrid i Norman chôdza^ do zwyklej szkoly dla Niemców i volks-deutschów w Krakowie, choč rodzice mogli ich poslač do jednego z narodowo-politycznych zakladów wychowawczych zwanych Napola (Nationalpolitische Erziehungsanstalten), gdzie edukuje sie^ przyszle nazistowslde elity. W1942 roku Norman wst^puje w szeregi Hitlerjugend. Od tego nie možná sie^ bylo wykrexič. Odznaky organizacyjn^ podczas uroczystoáci wr^cza mu sam ojciec. Gadzinówka „Krakauer Zeitung" informuje o tym na pierwszej stronie, ze zdjeciem. - Mój brat nie cierpial tego gówna - tlumaczy Niklas Frank. - Gardzil ta_ cal^ otoczk^. Jego przeloženi chyba to wiedzieli, ale nie mogli mu nic zrobič, bo byl synem generalnego gubernátora. - Myálisz - pytám - že twoi rodzice budzili sie^ czasem w nocy przeraženi tym, co robiaj - Jestem tego pewny - odpowiada Niklas. - Ale chciwoáč tlumila ich sumienia. Mój ojciec byl karierowiczem, ale nie byl tak naprawd^ antysemit^. Trudno w to uwierzyč. Poza domem Hans Frank ma twarz szczerego i oddanego na-zisty. To on zamknul Žydów w gettach, to przez Krakow jada^ transporty ludzi do Auschwitz (który lezy na terytorium Rzeszy), w calym Generálnym Gubernatorstwie codziennie rozstrzeliwa-ni S4 ludzie. Frank ponosi administracyjn^ odpowiedzialnoáč za wszystkie zbrodnie na podleglym mu terenie. Nikt nie može zo-stač zabity bez jego wiedzy. Generaine Gubernatorstwo jest dla niego jedynie magazynem zapasów dla Rzeszy, który naležy bez-wzgl^dnie eksploatowač. Chce utrzymač Polaków przy žyciu, póki S4 potrzebni jako sila robocza, choč obniža im z czasem porcje jedzenia do szeáciuset kilokalorii dziennie (norma dla pracujaxego czlowieka wynosi dwa tysi^ce dwieácie kilokalorii). Mówi: „W Ge-neralym Gubernatorstwie mamy mniej wi^cej dwa i pól milióna Žydów, a rázem ze wszystkimi spokrewnionymi i zwi^zanymi z Žydami obecnie - trzy i pól milióna. Tych dwa i pól milióna nie možemy zastrzelič, nie možemy otruč, b^dziemy jednak musieli przedsie_wziax zabiegi, które w jakiá sposób doprowadz^ do znisz-czenia [...]. Generálne Gubernatorstwo musi byč uwolnione od Žydów, tak samo jak jest uwolniona Rzesza". A takže: „Žydzi sa_ ras^, która musi byč unicestwiona. Gdziekolwiek byámy zlapali chocia-žby jednego, zrobi sie^ z nim koniec"11. Scéna szosta. Zákupy Tego dnia jest niedziela. Niklas ma wie_c na sobie miniaturowy garnitur w pepitk^, a na glowie, zgodnie z moda^ zakr^cony lok. Stoi na tylnym siedzeniu mercedesa, który wraz z szoferem zostal oddaný do dyspozycji gubernatorowej Brigitte Frank. Obok chlopca siedzi niania Hilde. Niklas rozgl^da sie_ za matk^, ale ona wyszla w towarzystwie uzbrojonych esesmanów na zákupy Zamiast niej widzi na ulicy ludzi w ciemnych ubraniach, každý z nich nosi na ramieniu opasky z duža^ gwiazd^. Spostrzega tež malego chudego chlopca, który przystanai na chwile^ i wpatruje sie^ w auto Franków. Niklas pokazuje mu j^zyk i sie_ z niego ámieje. Hilde szarpie pod-opiecznego, žeby usiadl, nic przy tym nie mówi. Brigitte Frank uwielbia robič zákupy w getcie, zarówno war-szawskim, jak i krakowskim. Czasem zabiera z soba^ wierne przy-jaciólki. Wszystkie uwažaj^, že nigdzie indziej nie možná dostač pi^kniejszych gorsetów. Brigitte wchodzi do getta jak do domu to-warowego i pyta, kto ma do sprzedania jakieá futro albo bižuterie^ kaze szyč žydowskim krawcom swoje kreacje. Placi wprawdzie za towar oraz uslugi, ale ludzie przymuszani sa^ do obnižania stawek niemal do žera. Czasem zach^ca Žydów do robienia jej prezentów, na przyklad pierácionka z brylantem dla jej siostry. Niklas Frank: - Pewnie ci ludzie liczyli, že to im uratuje žycie, ale przeliczyli sie\ Matka i ojciec nie uratowali nigdy nikogo, choč przeciež mogli. Bywa, že Brigitte robi w getcie zákupy na odlegloáá Na papie-rze firmowym m^ža pisze wówczas list do Judenratu w Warszawie z prosby o wystaranie sie^ dla niej na przyklad o turecki ekspres do kawy i dwa skórzane kufry piknikowe dla gubernátora dystryktu warszawskiego Ludwiga Fischera. Innym rázem urz^dnik Hansa Franka zamawia dla niego z getta zloté wieczne pióro (za bardzo nisl<4 šumej i najlepsze konserwy. Frankowie s^ bogaci. Oficjalnie Hans dostaje siedem tysiexy marek miesi^cznej pensji (przed wojna^ jako minister, zarabial okolo dwóch tysie^cy), dodatek urlopowy i rozmaite prémie. Nieoficjalnie na j ego tajne konto w Rzeszy plyna^ pieniadze z lapówek i oszustw. Czasem po prostu wydaje polecenia bankom na terenie guberna-torstwa, žeby dokonywaly przelewów na j ego nazwisko. To sie^ na-zywa sprzeniewierzeniem. Rodzina gubernátora žyje za darmo, wszelkie wydatki pokrywane s^ z funduszu paňstwowego, choč nie maJ4 na to zgody Hitlera. Hans dba takže o bližsza^ i dalsza^ ro-dzin^, jego krewni i szwagrowie zatrudniani s^ w urz^dach Gene-ralnego Gubernatorstwa. I podobnie jak on bogaca^ sie^ nieustannie. Wszystko, co znajdzie sie^ w zasi^gu rejd Franków, uwažaja^ za swoje. Z polskich koáciolów i muzeów rekwiruj^ rzežby, barokowe putta i obrazy. Nie gardza^ niczym - przyda im sie^ každý zegar, najmniejszy srebrny widelec, poszewka na jasiek, puchowa koldra. Cz^áč rzeczy zostawiaj^ dla ozdobienia Wawelu. W jednej z komnat, zwanej pokojem muzycznym, stoi XV-wieczna rzežba Madon-ny z Kružlowej. Lipowa Maryja, wygi^ta w prawo, buja na lewym biodrze synka z odstajacymi uszami i wsluchuje sie^ w lekcje gry na fortepianie, które pobiera tam Sigrid. Reszte^ zrabowanych przed-miotów Frankowie wysylaj^ do Schoberhofu w Bawarii. Brigitte za každým rázem robi spis rzeczy, które do niej od tej pory nalež^. Jedna^ z list po wojnie znajdzie Niklas Frank. Jego matka zapísala na niej trzydzieáci jeden pozycji, a wáród nich: podgrzewacz do kawy, trzydzieáci jeden nowych serwetek, francuski srebrny brokát, jeden flakon srebrnych guzików, áwiecznik ceramiczny i ogony ze srebrnego i rudego lisa. NajwieJcsz^ obsesja^ žycia Brigitte Frank s^ futra. Ma ich setki. Pochodz^ z getta i z magazynów, gdzie selekcjonuje sie^ odziež lu-dzi wywiezionych do obozów koncentracyjnych, kaže sobie tež szyč nowe. Zbiory futer Franków zostaň^ wycenione w przyszloáci na siedemdziesiat pi^č tysi^cy marek. W Rzeszy kražy powiedzonko: „Francja lezy na zachodzie, Frank bogaci si£ na wschodzie". Tymczasem Hans nakazuje rozwiesič na terenie gubernatorstwa plakáty o treáci: „Tylko czlowiek nikczem-nego i malego serca myáli dziá o swej karierze. Dr Frank"12. Berlin jest informowany przez urze_dników generalnego gubernátora o jego bizantyjskim rozmachu. W1942 roku Frank zosta-je wezwany na rozmowe^ dyscyplinujaca^ przez Hansa Lammersa, szefa kancelárii Hitlera. Na spotkaniu zorganizowanym w poci^gu specjalnym jest tež Heinrich Himmler, zwierzchnik SS i Gestapo (nienawidz^ sie^ z Frankiem), i Martin Bormann, zástupca i sekre-tarz Hitlera. Generálny gubernátor próbuje sie^ bronič przed za-rzutami korupcji i zachlannoáci, tlumaczy, že zloté pióro dostal od pracowników w prezencie. Údaje zdziwionego i próbuje zrzucač wine_ na žon^, z która^ sie^ wlaánie zamierza rozwieáč. Obiecuje, že ukróci te poczynania, zwolni z pracy szwagrów i zadba, žeby od tej pory panowal porzadek. Hitler nie chce usuwač Franka ze stanowiska, zgadza sie^ jednak na zmniejszenie jego kompetencji na rzecz SS i Gestapo. Scéna siedma. Amerykanie na horyzoncie Druga^ polowe^ wojny Niklas z mama^ i rodzeňstwem sp^dza glów-nie w Schoberhof. Tylko Norman zostal z ojcem w Krakowie ze wzgle_du na szkol^. Bywaja^ dni, gdy pogražony w smutku generálny gubernátor improwizuje na fortepianie romantyczne melodie - jest znakomitym pianisty - a Norman ich slucha. Brigitte z dziečmi mieszka w starým, pi^trowym wiejskim domu, typowym dla Bawarii, który Hans Frank kupil i przebudo-wal. Do tej pory gubernatorowa kražyla regularnie mi^dzy Krakau a Bawari^, ale w 1942 roku jej stosunki z Hansem ulegly pogorsze-niu na tyle, že przeniosla sie^ do Schoberhof niemal na stale. Frank poprosil Hitlera o zgode^ na ich rozwód. Oboje sie^ zdra-dzaj^ i nie lubi^, pisza^ na siebie donosy do Berlina, wmawiaja^ sobie choroby psychiczne. Zdarza sie^ jednak, že Hans ježdzi do Schoberhof z wizyta^ (wówczas na maszt wci^gana jest nazistow-ska flaga), a Brigitte z rzadka odwiedza Krakau. Ona nie zamierza godzič sie_ na rozwód, bo to by znacznie obnižylo jej stope^ žycio-w^. On chce sie^ zwiazač z Lilly, kobiet^, która^ kochal w mlodo-áci, co nie przeszkadza mu romansowač jednoczeánie z innymi. Ostatecznie Adolf Hitler nie wyraža zgody na rozstanie Franków, dopóki wojna sie^ nie skoňczy. W1943 roku pozew rozwodowy zo-staje wi^c wycofany. Brigitte nadal prowadzi ožywione žycie towarzyskie, a kiedy wyježdža ze wsi, dzieci zostaja^ z niania^ i služby. Niklas Frank: - Moja mama byla zimná i nieczula. Wlaáciwie nie znaliámy jej. Raz, po tygodniach nieobecnoáci, przyjechala do Schoberhof i byla bardzo szcze_áliwa, že widzi swoje ukochane dzieci. Dala Hilde dzieň wolnego, bo chciala z nami pobyč sama. Niania sie^ ucieszyla, bo miala we wsi ukochanego, wi^c ubrala sie^ i szybko do niego pobiegla. Dwadzieácia minut póžniej w domu, gdzie byla Hilde, zadzwonil telefon. Mama wolala do sluchawki: „Nianiu, prosze^ wracač, one mnie bardzo denerwujaj" - Niklas sie^ ámieje. - A bylo nas wtedy w domu tylko troje najmlodszych. Taka byla moja matka. Nikt nie tlumaczy Gitcie, Michaelowi i Niklasowi tego, co sie^ dzieje na áwiecie. S4 wciaž za mali. Nie maj^ wie_c áwiadomoáci, že Polacy z Armii Krajowej przeprowadzili na ich ojca dwa nie-udane zamachy - w styczniu i lutym 1944 roku. Nikt im nie mówi, že pod koniec tego roku klečka Niemiec jest juž tylko kwestia^ cza-su. Wprawdzie powstanie, które wybuchlo w Warszawie w sierp-niu, zostalo stlumione przez Niemców, ale Armia Czerwona stoi juž na prawym brzegu Wisly, a w polowie roku w zachodniej Eu-ropie wyladowali žolnierze amerykaňscy i pra^ do Niemiec. Hans Frank údaje przed žon^, že sie^ tym nie przejmuje. Pisze do niej w paždzierniku 1944 roku: „Wsz^dzie poruszenie, a ja siedze^ jak palladyn na moim zámku i mój spokoj udziela sie^ innym"^. Brigitte chodzi jednak po bawarskim domu przeražona perspek-tywa^ útraty majetku. Niklas slyszy, jak mówi, že przyjdzie jej od-kurzyč maszyne^ do písania, žeby znów zarabiač na žycie. Na razie decyduje, že trzeba ochrzcič troje najmlodszych dzieci. Frankowie S4 katolikami. Hitler uwaža sie^ za chrzeácijanina, ale nienawidzi wszelkich religii. Koácioly pod jego panowaniem s^ przeáladowa-ne. Wprawdzie obrz^dy religijne nie zostaly zakázané, ale Fúhrer niech^tnie patrzy na udzial w nich swoich ludzi. - Sigrid i Normana rodzice zdažyli ochrzcič jeszcze w latách dwudziestych, ale naszej mlodszej trójki juž nie - mówi Niklas Frank. - Matka zdecydowala sie_ na to, gdy wojna miala sie^ ku koňcowi, ale nie w koáciele, tylko w naszej bawarskiej posiadloáci. Moim ojcem chrzestnym byl któryá z przyjaciól ojca. Po wakacjach w 1944 roku szkola árednia Normana przenosi sie^ do Tschaslau (w Protektoracie Czech i Moraw). W Krakau može byč zbyt niebezpiecznie. W grudniu jednak szkola zostaje cal-kowicie zamknuta i Norman žegna sie_ z kolegami. Powie bratu w wywiadzie: „Wiedzieliámy, že wojna jest dla nas przegrana. Mie-lismy tylko nadziej^, že Amerykanie nas ziapia_ i zabiora^ do Stanów Zjednoczonych. A potem spotkamy sie^ na Broadwayu"14. Najstarszy syn Franka najpierw zglasza sie^ w Pradze do komisji poborowej, chce walczyč za Niemcy, ale potem wraca na Wawel. Na pocz^tku stycznia 1945 roku do Krakau przyježdža Sigrid, jest teraz piel^gniarka_ Czerwonego Krzyža. Ojciec cieszy sie^ z jej obecnoáci, choč narzeka na makijaž córki. Jesienia^ dziewczyna usilowala popelnic samobójstwo z powodu nieszcze^liwej miloáci. W polowie stycznia jasne jest, že koniec Generalnego Guberna-torstwa nastúpi w ciaju kilku najbližszych dni. Rosjanie 16 stycznia zajmuja_ Cze_stochow^. Hans Frank wydaje tego dnia požegnal-ny obiad dla swoich pracowników (trzydziestu szeáciu osôb). Na dziedziňcu zamkowym plona_ akta, a „król Polski" po raz ostatní robi obchod swojego zámku i ze wzruszeniem áci^ga z masztu flage^ ze swastyk^. Dzieň póžniej, okolo godziny 14.00, kolumna ci^žarówek i aut osobowych opuszcza Wawel, wywožac dokumenty i zrabowane zabytki. Wáród nich jedzie mi^dzy innymi Dama z gronostajem Leonarda da Vinei, obrazy Rembrandta, Rubensa, Dúrera i Breughla z „prywatnych zbiorów" Hansa Franka. On sam porusza sie_ mercedesem z tablica^ rejestracyjn^ Ost-415. W služ-bowym dzienniku zapisze pod data^ 17 stycznia: „Pan generálny gubernátor opuszcza krakowski zamek w kolumnie samochodów przy pi^knej zimowej pogodzie, w promieniach sloňca"16. Podróž do Bawarii trwa tydzieň. Po drodze Frank ze swoja_ áwita^ zatrzymuje sie^ w zaprzyjažnionych miejscach, gdzie zleca dalsze pálenie dokumentów i urz^dza wystawne przyj^cia. Ostatecznie, 24 stycznia 1945 roku, dociera do Neuhaus. Od gauleitera Mona-chium otrzymal do swojej dyspozycji dom Café Bergfrieden w po-bliskim Josefsthal. W specjalnie przygotowanym pokoju kaže roz-wiesic skradzione obrazy. Sp^dza tam dužo czasu na kontemplacji sztuki. Jego nowy dom jest oddalony tylko o trzy kilometry od Schoberhofu, gdzie przebywa Brigitte ze wszystkimi dziečmi. Hans ich czasem odwiedza. Podczas jednej z wizyt Niklas lamie mu niechc^cy okulary. Ojciec daje mu w twarz. Rodzinie brakuje tylko Sigrid, która jest piel^gniark^ w lazarecie na Šla_sku. Pisze stamtad listy. Jest wstrza_snie_ta, bo dowiedziala sie^ wlaánie o istnieniu obozów koncentracyjnych. Uwaža, že tysi^ce lat nie be_d^ w stanie zmazač niemieckiej winy (póžniej jednak uzna, že ulegla propagandzie, i zmieni zdanie). W koncu i ona do-l^cza do bliskich w Bawarii. Wszyscy czekaja^ na przybycie Amerykanów. Kobiety ze wsi przychodz^ do Schoberhof i szyja_ biale flagi, które Brigitte posta-nowila wywiesič, kiedy tylko ich ezolgi pojawia^ sie^ na horyzoncie. Scéna ôsma. Marsz z Hilerem dobiegl konca 4 maja Sigrid i Norman wsiadaj^ na rowery i jada^ z Schoberhofu do Josefsthal, žeby wypič kawe^ i zjeác" ciasto w towarzystwie ojca. Hans Frank przeczuwa, že wkrótce zostanie aresztowany. Nie za-mierza uciekač ani sie^ ukrywač. Nie czuje sie^ bardzo winny, nigdy nikogo osobiácie nie zabil, roi sobie nawet, že alianci docenia^ jego zmysl organizacyjny, który wykorzystal przy zarz^dzaniu Generálnym Gubernatorstwem. Zaprosil starsze dzieci, žeby sie^ z nimi požegnač. Spotkanie trwa krótko, žegnaja_ sie^ chlodno. Kiedy syn i córka Franka wježdžaja_ rowerami na leána^ áciežke^ za jego domem, przed drzwi od frontu podježdža jeep. Pierwszy wysiada porueznik Walter Stein z Siódmej Armii Stanów Zjednoczonych w towarzystwie wachmistrza polieji ze Schliersee i dwóch žolnierzy USA. Niklas Frank: - Stein byl niemieckim Žydem, ktorému udalo sie^ uciec do Stanów Zjednoczonych przed nazizmem. Wrócil z Amerykanami do Európy a poniewaž znal j^zyk niemiecki, byl w grupie, która aresztowala mi^dzy innymi mojego ojca. Hans Frank oddaj e sie^ do dyspozycji Amerykanów, a Stein z žol-nierzami rozglada sie^ po domu. Zabezpieczaj^ obrazy i rzežby z ko-lekcji Franka, Stein zabiera sobie na pamiatky br^zowy skórzany plaszcz o wojskowym kroju, spinany w talii paskiem z tej samej skóry, zeszyt z notatkami Franka i kilka szpul amatorskich na-graň filmowych. Odbiera tež z ra_k bylego generalnego gubernátora czterdzieáci dwa torny jego dzienników. Juž w wi^zieniu w Norym-berdze Hans Frank napisze we wspomnieniach: „Z wlasnej woli przekazalem im dziennik wojenny. Nie chcialem ukrywač žadnej winy. Co wie Bóg, powinni wiedzieč takže ludzie. Mój marsz z Hitlerem, po prawie čwierčwieczu, dobiegl koňca"17. Führer juž wtedy nie žyje. Popelnil samobójstwo 30 kwietnia 1945 roku. Osiem dni póžniej w Europie koňczy sie^ II wojna áwiatowa. Scéna dziewiata. Butelka przy szyi Normana - Z naszego domu zostaliámy wyrzuceni na dwór - opowiada Niklas Frank. - Padal deszcz, siedzieliámy na stacji kolejowej w Neuhaus. Plakaliámy i mama z nami. Nie mieliámy dok^d iáč. Jakaá kobieta odprowadzala swoja_ matke_ na dworzec, potem stala na peronie i máchala odježdžaj^cemu pociajowi. Wracaj^c do domu, zauwažyla nas: przemoczon^ gromadk^ siedzaxa^ na kilku walizkach. „O, frau Frank - powiedziala - co pani tu robi?". Mama spojrzala na niaj „Freulein H., potrzebujemy sie^ gdzieá zatrzymač na noc". Zabrala nas do siebie, miala niedaleko prawie pusty dom. Pozwolila nam zaj^č jeden pokoj, nie mieliámy nawet koców do przykrycia. Bylo nam cie_žko, ale dla naszej najmlodszej trójki to byla prawdziwa przygoda. Musieli opuácič Schoberhof. Juž nie náležal do nich, tak jak konta bankowe, meble, koldry, obrazy. Nie wolno im bylo zabrač stamt^d nic poza rzeczami osobistymi. Rodzinom wysoko posta-wionych nazistów odebráno caly majetek. Brigitte Frank w walizce ukryla pi^čdziesi^t tysi^cy marek, które krotko przed aresztowa-niem wr^czyl jej Hans Frank, i woreczek z bižutéria^ która^ przy-wiozla z Generalnego Gubernatorstwa. W Schoberhofie nie byli zreszta^ bezpieczni. Dom, stojacy na ubo-czu, najpierw zostal spl^drowany przez grupe^ ludzi wypuszczonych z obozu pracy, zwanych dipisami (displaced persons). Jeden z nich przyložyl Normanowi stluczona_ butelke^ do szyi - najstarszy syn Franka przysi^ga, že me_žczyžni rozmawiali z soba^ po polsku. Potem Schoberhof zajeji Amerykanie, przewažnie pijani winem z piwnicy bylego gubernátora. Až wreszcie nakázáno im sie^ wynosič. Brigitte Frank nie ma zwyczaju sie^ zalamywač. Inaczej niž jej m^ž, który dwa razy próbowal popelnic samobójstwo podczas pobytu w areszcie. Obie próby nieudane. Podczas jednej z nich poszarpal sobie žyly w jednej r^ce kawalkiem szkla znalezionym w celi, wskutek czego stracil wladze_ w dloni. Siedzi teraz w wi^zie-niu w Norymberdze, jest przesluchiwany przez áledczych, badaný przez psychologów i odwiedzany przez katolickiego ksi^dza Sixtu-sa 0'Connora. Czeka na rozpocz^cie procesu i odkrywa w sobie žarliwa^ wiare^ w Boga. Jego žona nie zamierza odbierač sobie žycia. Ma na utrzymaniu pi^cioro dzieci. Scéna dziesiata. Chleb za pierscionek Jesieni^ 1945 roku szeácioletni Niklas idzie do szkoly. Chlopiec žyje teraz z mama^ i rodzeňstwem w dwupokojowym wilgotnym mieszkaniu przy ulicy Dúrnbachstrasse 7, które dostali od miasta Neuhaus. Jego tata jest w wi^zieniu. Ludzie przestali sie^ do nich 093923 uámiechač, nikt nie klania sie^ uniženie mamie na ulicy, nikt nie mówi do niej „pani gubernatorowo". Tylko znajomy gospodarz, kiedy jedzie droga^ z wozem wypelnionym gnojem, nigdy nie zapomíná zawolač do Brigitte „Uszanowanie pani ministrowej!". I nie wiadomo, czy to wci^ž uprzejmoáč, czy szyderstwo z jego strony Michael, który ma juž osiem lat, któregoá dnia przychodzi ze szkoly z placzem. Cos mu sie^ nie spodobalo na lekcji, wi^c nauczy-cielka nakrzyczala na niego: - Ach, može sie^ przyzwyczaileá do czegoá lepszego?! Wyobra-žam sobie, skoro twój ojciec wszystko ukradl w Polsce18. Norman nie uczy sie^ wcale. Žádna szkola árednia w okolky nie chce przyj^č syna Hansa Franka. Do matury musi przygotowač sie^ samodzielnie. Mamy wci^ž nie ma w domu. Nie wolno jej pracowač, bo jest žona^ nazisty, ale tež nie przysluguje jej žádna zapomoga, bo jest žona_ nazisty. Gloduja^ wiex. Brigitte ježdzi na wies i wymienia zloté pierácionki i kolczyki na chleb, kielbas^ i mléko. Wszystkie pieni^-dze juž wydala. Na miejscowym targowisku oddaje swoje ubránia w zamian za jedzenie. Wáród obrazów skradzionych przez Hansa Franka Amerykanie nie moga_ sie^ doliczyč Portrétu mhdzieňca Rafaela. - Može matka go wczeániej zabrala ojcu i wymienila potem z jakimá bawarskim chlopem za dzban smalcu? - žartuje Niklas Frank. - I wisi ten obraz do tej pory w jakiejá wiejskiej chalupk, upstrzony muchami. Brigitte próbuje wciajn^č do pomocy dzieci. Michael i Niklas hoduje w szopie króliki, które zabija dla nich na obiad znajomy emeryt (lubia^ patrzeč, jak m^žczyzna ukre_ca glowe_ zwierz^-cia i rozpruwa mu brzuch), i lowia^ niesmaczne ryby w jeziorze, ktorých nikt potem nie chce jeáč, wi^c matka pozbywa sie^ ich dys-kretnie. Najmlodszemu synowi Brigitte daje kartke^ z informacj^, že jest synem Hansa Franka i prosi o pomoc, bo gloduje z cal^ cdjskfjksfjksfjAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii rodziny. Niklas ma chodzk od domu do domu i žebrač o jedzenie. Bardzo sie^ wstydzi tego zadania. Údaje mu sie^ wyblagač jedynie čwierč bochenka chleba. Jedynym czlowiekiem, który nie odwrócil sie^ od Franków, jest kardynal Michael von Faulhaber. Zaprasza raz Brigitte z dziečmi do swojego monachijskiego palácu na obiad, a potem przez swoje-go szofera przesyla im czasem paczki z jedzeniem. Kiedy matka opadá juž calkowicie z sil, rozdarta mi^dzy procesem norymberskim m^ža a opiek^ nad dziečmi, co pewien czas oddaje je do domu dziecka w oddalonym o piexdziesiat kilometrów Schäftlarn. Niklas Frank: - Mama byla po wojnie bardzo nieszcz^áliwa. Nagle znalazla sie^ w malým mieszkaniu z piatky niezbyt znaných sobie dzieci. Ona tež byla dla nas obca_ osob^. Michael i ja byliámy bardzo niegrzeczni, agresywni. Nikt nas przeciež tak naprawd^ nie wychowal, a teraz bylo za póžno. Moja siostra Gitti bez prze-rwy sie_ z matka_ klócila. W domu wci^ž slychač bylo ich krzyki. Scéna jedenasta. Czy twoj tata bedzie wisiat? To ostatnie spotkanie Niklasa z ojcem. Siedzi na kolanach mamy, obok stoj^ Michael, Gitti, Norman i Sigrid. Za krzeslem Hansa Franka czeka amerykaňski strážnik w bialym helmie. Dzieli ich szyba, w której nawiercono otwory. Jak w wielokrotnym lustrza-nym odbiciu na prawo i lewo od Franka siedza^ inni oskarženi na-ziáci a naprzeciwko nich blade žony i dzieci. Jest polowa wrzeánia 1946 roku, wi^zienie w Norymberdze. Proces bylego generalnego gubernátora trwal czterysta trzy dni. W tym czasie oskaržony nie mógl zobaczyč nikogo z bliskich. Frank wymienial jedynie korespondencj^ z rodzina^ i swoimi ko-chankami (Lilly nie odpisywala). Oficjalne listy przechodzily przez wi^zienn^ cenzury, nieoficjalne przemycal adwokat Hansa, doktor Alfred Seidl. Frankowie, zgromadzeni teraz po obu stronach szyby, zdaja^ so-bie spraw^, že to juž byč može ich ostatnie spotkanie. Wprawdzie wyrok jeszcze nie zapadl, ale wszyscy mówi^, že Hans Frank, siód-my na liácie zbrodniarzy wedlug Mi^dzynarodowego Trybunalu Wojskowego w Norymberdze, nie može liczyč na nic innego poza kara^ ámierci. O procesie mówi caly áwiat, wie o nim každé nie-mieckie dziecko. - Niki, twój tata naprawde_ bedzie wisial? - pytali Niklasa ko-ledzy jeszcze przed rozpocz^ciem wakacji, w czerwcu 1946 roku, a on kiwal twierdzaco glowa^9. Teraz wi^c Frankowie musza^ przez dziurkowan^ szyb^, w ogra-niczonym czasie, powiedzieč sobie wszystko, czego nigdy jeszcze nie powiedzieli. Nástupnej okazji nie bedzie. Norman jest zdruzgotany. Ojciec jest dla niego wyroczni^, punktem odniesienia w žyciu, kochá go bezwarunkowo. Nie wierzy že ojciec jest odpowiedzialny za ludobójstwo, to klam-stwo i propaganda. Czuje i wie, že jest ukochanym dzieckiem Hansa Franka, i nie zmienia^ tego nawet listy Sigrid do taty, pel-ne zazdroáci o brata, w których opisuje jego lenistwo i niechejč do niesienia pomocy matce. Ojciec jest wychudzony, spokojný i opanowany. - Marnie ze mna^ - mówi do Normana. A potem napomína go, žeby zawsze byl silný i swoje zdanie wypowiadal po dlugim na-myále. „Niech slowa raczej uwie_zna^ mi w gardle, niž gdybym mial mówič zbyt szczerze. Jego doprowadzilo to do zguby, wi^c teraz mnie ostrzega" - Norman Frank opowie po latách dziennikarzowi 0 ostatniej rozmowie z ojcem20. - Nie pamie/tam, co ojciec powiedzial wtedy reszcie mojego ro-dzeňstwa i jak oni zareagowali - mówi Niklas Frank. - Gitti na pewno byla bardzo smutná. W koňcu zwrócil sie^ do mnie. Powiedzial lagodnie, že wkrótce bedzie Bože Narodzenie i wszyscy spotkamy sie_ w Schoberhofie. Siedzialem tam, wiedzialem, že kla-mie, i nie rozumialem, dlaczego to robi. Na koňcu podarowal mi swój modlitewnik z dedykacj^ „Dla Nickiego". Zrobil blad w moim imieniu! Nawet nie wiedzial dokladnie, jak sie^ nazywam. Tego sie^ swoim dzieciom nie robi. Ostatní kwadrans naležy do žon oskaržonych. Dzieci czeka-J4 w pomieszczeniu obok. Potem wszyscy wychodz^. Najmlod-sza trojka wraca do domu dziecka, pozostalí do mieszkania w Neuhaus. 1 paždziernika 1946 roku zapadá wyrok. Hans Frank zostaje uznaným za winnego stosowania terroru w Polsce; gospodar-czej eksploatacji tego kraju w sposób, który doprowadzil do ámierci glodowej duža^ liczb^ ludzi; deportacji ponad milióna Polaków jako niewolniczych robotników do Niemiec i realizacji programu, którego skutkiem byla ámierč przynajmniej trzech milionów Žydów21. Ma ponieáč ámierč przez powieszenie. Byly generálny gubernátor odrzuca glowe_ do tylu i mówi: - Zasluguj^ 1 czekam na to22. Ogloszenie wyroku jest transmitowane w radiu, Brigitte slu-cha go w kuchni. Wstaje, zdejmuje fartuch i rusza do Norymbergi spotkač sie_ z adwokatem m^ža. Namawia go o wniesienie w imie-niu rodziny prosby o ulaskawienie do Sojuszniczej Rady Kontro-li Niemiec. Zwraca sie^ tež do kardynala von Faulhabera z prosby o wstawiennictwo u papieža Piusa XII. Zarówno papiež, jak i Rada rozpatruj^ jej prosby odmownie. Scéna dwunasta. lezu, mifosierdzia! Dziesie_č szubienic rozstawiono w wi^ziennej sali gimnastycznej. Wáród widzów sa_ dziennikarze, wojskowi, prawnicy. Rodzin nie zaproszono. Kiedy skazani na powieszenie nazisci wejda^ po schodkách na drewniany podest, znikna_ za czarna_ kotáry. Ich ámierč b^dzie možná jedynie uslyszeč. Katem jest starszy sieržant John C. Woods z San Antonio. Lubi fotografowač sie^ w trakcie przygotowaň do pracy, szczególnie do-brze wychodzi na zdje_ciach z solidný pe^tla^ szubieniczn^ w rejai. Przepada za swoja^ prac^. Jeszcze w latách dwudziestych XX wieku psychiatra wojskowy zdiagnozowal u niego psychopatyczne po-czucie nižszoáci bez psychózy23 i odeslal do cywila. Woods wst^pil ponownie do armii jako ochotník w 1943 roku i rok póžniej trafil do Európy w sam árodek II wojny áwiatowej. Kiedy znalazl ogíoszenie o naborze dla wojskowych katów, zglosil sie^ od razu. Pojednaný z Bogiem Hans Frank ostatnie chwile w celi sp^dza na gorliwej modlitwie. Pod szubienic^ odprowadza go ojciec Sixtus 0'Connor. Kiedy pod Frankiem otwiera sie^ zapadnia, byly gubernátor wola: - Jezu, milosierdzia! Jest 16 paždziernika 1946 roku. Obok Hansa Franka wisi dzie-wi^ciu innych nazistów, mi^dzy innymi minister spraw zagranicz-nych Rzeszy Joachim von Ribbentrop. John C. Woods jest zadowolony z wykonanej pracy. Powieszenie wszystkich skazanych zajalo mu sto trzy minuty. Šwiadkowie twierdz^ jednak, že kat nie wykonal swojej roboty dobrze. P^tle za-wieszone byly zbyt nisko, wi^c niektórzy, zamiast umrzeč od razu, wisieli ze zlámaným karkiem, dopóki sie^ nie zadusili. Konanie jed-nego z powieszonych bylo slychač zza kotáry przez dwadzieácia osiem minut. Ale czy ktoá ich žaluje? Sieržant Woods umrze cztery lata póžniej, na jednej z Wysp Marshalla. Zostanie ámiertelnie poražony prídem podczas napra-wy wie_ziennego krzesla elektrycznego. Scéna trzynasta. Pewien chtód Brigitte kuca i spoglaxla w twarz Nikiego. - A ty czemu nie pla-czesz? - pyta. Minuly dwa dni od ámierci Hansa. Matka przyjechala do domu dziecka w Schäftlarn, žeby powiedzieč dwóm synom i córce, že ich tato nie žyje. Spaceruj^ po wzgórzach, Gitti zanosi sie_ szlochem, Michael placze bezgloánie, tylko Niklas ma suché oczy „Od tego czasu datowal sie^ pewien chlód w stosunkach mi^dzy moja_ matk^ a mna/' - Niklas Frank napisze po latách24. - Myál^, že mama lubila mnie najmniej - doda w rozmowie ze mn^. - Bylém čichy, malomówny, nigdy nie bylo wiadomo, o czym myál^. Chyba sie_ tego bala. W maju 1947 roku Brigitte Frank wraz z zonami innych naj-wazniejszych nazistöw zostaje internowana w obozie Augsburg-Göggingen. Po procesie, w ktörym ja_ uniewinniono, wraca do domu. Scéna czternasta. Duch ojca Jamnik ma na imi^ Waldi i nálezy do starszej pani žyjycej w Neuhaus. Niklas Frank sadzi, že mieszka w nim dusza jego ojca. Podkrada sie_ wi^c do psa i próbuje nawiyzač z nim kontakt: - Tatusiu, to ty? - wola pólglosem. Waldi jednak nie reaguje, co zloáci jedenastolatka. Frankowie wciyž zajmujy dwa pokoje w Neuhaus, ale matka i jej dzieci majy teraz wi^cej miejsca, bo Sigrid wyszla juž za maž, a Norman jest w Ameryce Poludniowej. Wczesniej Norman oblal mature_, choč byl znakomicie przygoto-wany Bez trudu przetlumaczyl tekst z greki na niemiecki, potem na laciný. Fizyka i matematyka byly jego najmocniejszymi stranami. Jednak oddal puste kartki i wyszedl ze szkoly. „Siedzialem nad zadaniami i nic nie moglem wymyálič" - powie bratu po latách. „Poczulem sie^ niesamowicie wolny! Wcale nie jak przegrany"25. Przez jakiá czas pracowal jako robotník w odlewni želiwa. „Nie mialem celu. Wcale. [...] Przychodzilem na czas, ci^žko pracowa-lem. Zarabialem osiemdziesiyt fenigów na godzine/'26. Brigitte chciala lepszej przyszlosci dla ukochanego syna. Poplynula do Argentyny, gdzie zamieszkalo po wojnie wielu jej przyjaciól z cza-sów III Rzeszy. Ustosunkowani, zamožni, namawiali jy, by zostala. Nie chciala, ale w 1950 roku wyslala do nich Normana. A oni przyjeji go serdecznie i zaoferowali zatrudnienie w swoich biurach. Ostrze-gli tylko, žeby nie zadawal sie^ z Žydami, podczas kolacji wspominali z rozrzewnieniem dawne czasy i kázali mu powtarzač bez koňca historie^ o tym, jak w wieku pi^ciu lat siedzial na kolanach Hitlera. „Nie chcialem, žeby mój tylek stal sie_ dobrem kulturowym w Buenos Aires. Zdecydowalem, že zrywam z nimi" - powie Norman27. Znalazl prace^ samodzielnie. Najpierw w porcie jako pomocník, potem w pralni i prze_dzalni, nast^pnie na fermie drobiu, až w koňcu jako zaopatrzeniowiec rzežni przy kopami olowiu wysoko w Andách. Pisze stamtad do matki, že jest w koňcu szcz^áliwy. Brigitte jest zajata. Dzieli dnie na zdobywanie jedzenia dla dzieci i opracowywanie wspomnieň napísaných przez Hansa w wi^zieniu. Chce je wydač i zarobič na sprzedažy. Nie wie nic o nowym hobby Niklasa i Michaela. Jej synowie zbierajy porzucony amunicj^, odzy-skujy proch strzelniczy i kolekcjonujy petardy. Majy spory arsenal broni porzuconej przez esesmanów. Poza tym žle sie_ uczy, sy leniwi, klamiy i zdarzajy sie^ im drobné kradzieže. Matka nie slucha skarg na nich. „Byla jak Iwica - powie po latách w wywiadzie Niklas Frank. - Nigdy nie pozwolila powiedzieč nic zlego o swoich dzieciach"28. Za to wieczory byla gubernatorowa sp^dza nad planszy do wy-wolywania duchów. Medium jest ciotka H., žona szwagra Brigitte. Michael i Niklas bardzo lubiy te chwile, gdy ciotka przymyka oczy i wzywa ducha taty. Hans Frank przekazuje z zaáwiatów, že jest tam szcz^áliwy, a rzad niemiecki wkrótce go zrehabilituje i da jego žonie rente^ z malým domkiem. Ciotka H. wierzy, že jej maž, ktorý popelnil samobójstwo, skaczac pod pociyg, ukázal sie^ w parku pod postaciy motýla. Najpierw jy okryžyl, a potem przysiadl na torebce. Niklas tež by chcial nawiyzač taki kontakt ze swoim taty. Przyglyda sie_ wi^c róžnym zwierz^tom w okolky, próbuje rozma-wiač z krowami, kótami, patrzy w oczy takže wylowionym rybom. Jednak, jego zdaniem, tate^ najbardziej przypomina jamnik Waldi. Niestety, mimo ponawianych prób pies nie chce nawiyzač kontaktu. Michael i Niklas owijajy wiex zwierze^ petardami i podpalajy je. Pies z rozerwanym brzuchem biegnie jeszcze przez chwile^ ulicami Neuhaus, a Brigitte Frank musi w koňcu przyznač, že nie radzi o on OĹ O m ZD < OĹ 124 sobie z synami. Postanawia odeslač ich do szkoiy z internátem na pólnocy Niemiec. To ponad tysi^c kilometrów od domu. Scéna pietnasta. Prinz von Polen Niklas Frank nigdy niczego nie wyrzucil. Zachowuje každý dokument i zdje_cie, jeáli mialy zwi^zek z jego žyciem. W swoim archi-wum przechowuje zeszyty szkolne, rachunki matki i notatki ojca. Siedze^ przy dlugim stole w sieni kilkusetletniego, krytego strzech^ domu, we wsi Ecklak niedaleko Hamburga. Ogl^dam zdj^cia i wy-cinki z gazet, które Niklas przytargal w kartonach z jednej z izb. Gospodarz znika znów na chwil^, žeby zaraz pojawič sie^ z dužymi rulonami brystolu. Rozwija je teraz przede mn^. - Kiedy mialem czternaácie, pi^tnaácie lat, nauczyciel rysunku zmuszal nas do malowania domów i drzew, a to mnie bardzo nu-dzilo. Pozwolil mi wi^c malowač, cokolwiek chcialem. Ja te prace schowalem i zapomnialem o nich. Znalazlem je dziesi^č lat ternu. Obrazki s^ dwa. Na mniejszym, przez cmentarz, wáród trumien, na-grobków i krzyžy ida^ trzy zakonnice. Na wi^kszym widač przeražo-n^ postač, ni to czlowieka, ni to szkieletu, z petla^ wisielcz^ na szyi. - Ten nauczyciel niechc^cy otworzyl moja^ dusze^ - mówi Niklas. - Wiedzialeá juž wtedy wszystko o ojcu? - pýtam. - Nie! Zdawalem sobie spraw^, že byl odpowiedzialny za ludo-bójstwo, ale innych rzeczy, szczególów nie znalem - odpowiada. - Research na jego temat mialem zacz^č okolo dwudziestki. I nigdy juž nie zaprzestalem poszukiwaň. Zast^pczym ojcem Niklasa w latách pi^čdziesi^tych zostaje pastor Hans Lohmann, dyrektor m^skiej szkoiy z internátem na cdjskfjksfjksfjAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii pólnocnofryzyjskiej wyspie Fôhr, do której trafili bracia Frankowie. Pastor przed wojna^ byl dyrektorem podobnej szkoly w nadmor-skiej miejscowoáci Misdroy przemianowanej potem na Mi^dzy-zdroje. Jest antysemit^ i cichym wielbicielem nazizmu. Niklasowi mówi, žeby pamie_tal, jak wspanialym czlowiekiem byl jego ojciec. Jednoczeánie jednak Lohmann nie zaprzecza zbrodniom III Rze-szy Wprawdzie na lekcjach w jego szkole nie rozmawia sie^ o II woj-nie áwiatowej, historie^ Niemiec nauczyciele koňcza^ na Republice Weimarskiej, ale Lohmann wyáwietla za to wszystkim uczniom jeden z pierwszych filmów o Auschwitz. Oprócz Niklasa w szkole s^ tež inne dzieci nazistów, mi^dzy innymi synowie Joachima von Ribbentropa. Szkola ma surowe zásady Uczniom przyznaje sie^ stopnie: no-wicjusza, uczonego i czlonka kapituly. Codziennie rano, przed ániadaniem, odbywaj^ sie^ obowiazkowe apele w stylu wojskowym. Chlopcy ucza^ si£ dobrých manier i dyscypliny dužy nacisk dyrek-tor kladzie na braterstwo, sport i kultury (chór, koncerty, teatr, film). Bardzo wažna jest wiara, uczniowie modla^ sie^ przed posil-kami, uczestnicz^ w nabožeňstwach, przyst^puj^ do konfirmacji. Katolicy moga^ brač udzial w swoich obrz^dach29. - Bylém tam bardzo szcz^áliwy - mówi Niklas Frank. - Zacz^-lem pisač, stworzylem z moja^ klasa^ szkolna^ gazetk^, ale poklóci-lem sie^ z wydawc^, wi^c otworzylem wlasn^. Dyrektor wspieral moje pisanie. W každý niedzielny poranek uczniowie obowiazkowo pisza^ listy do domu. Niklas lubi to zajačie. Wie, že matce podobaje sie^ jego spostrzeženia i refleksje. Brigitte žadnego z listów od niego nigdy nie wyrzucila. - Jedna^ z kopert podpisalem „Niklas Frank, Prinz von Polen". Dyrektor wezwal mnie do siebie. „Nie možesz tego robič" - powie-dzial. Wytlumaczylem mu, že to dla žartu, že chcialem rozbawič mam^, która pewnie by sie_ z tego smiala. Scéna szesnasta. Autostop Niklas lubi pisač do domu listy, ale ježdzič nienawidzi. Stará sie^ robič to jak najrzadziej. Wraca do Neuhaus w Bože Narodzenie i Wiel-kanoc. Na dlužej zostaje w czasie wakacji. Liczy wtedy dni do konca, wlóczac si£ po okolky, žeby jak najrzadziej byč w domu, gdzie Gitti klóci sie_ wciaž z matka^ Nadal nie maj^ pieni^dzy. Wprawdzie w 1951 roku Brigitte wydala wspomnienia Hansa pod tytulem W cieniu szubienicy, jednak okázaly sie^ klap^. Postanawia wi^c sama podjač sie^ sprzedažy. Sp^dza czas na pisaniu listów do znajo-mych, przyjaciól, rodziny, šle prosby do szkól i klasztorów, urz^dów i fabryk, kominiarzy i zakladów fryzjerskich o zakupienie chočby egzemplarza za dziewi^tnaácie marek i piexdziesiat fenigów, bo jest biedny wdowa^ z dziečmi na utrzymaniu i nie ma z czego žyč. Po-woli zaczynaja^ splywač pieniadze. Ale na razie jeszcze Brigitte nie stač na kupienie Niklasowi biletu na poci^g z Bawarii pod granice^ duňsk^, gdzie jest szkola. Radzi mu wiex, žeby zabieral sie^ okazj^. - Zatrzymywalem auto. Wtedy samochody byly drogie, moglem wi^c založyč, že ježdža^ nimi glównie byli naziáci, którzy dorobili sie^ podczas wojny, a potem tež krzywda im sie^ nie stala. Wsia-dalem i obserwowalem kierowc^, zgadujac, jak zareaguje na to, co mialem zamiar powiedzieč. „Wiesz, kogo wieziesz? - zaczyna-lem. - Jestem synem Hansa Franka, generalnego gubernátora". Za každým rázem wpadali w entuzjazm. Wychwalali ojca, wyražali te_sknot£ za minionymi czasami, przewažnie zapraszali mnie na obiad i wciskali w re_k^ na požegnanie pare^ marek. Robilem to cy-nicznie, gardzilem tymi ludžmi, zafascynowanymi moim ojcem zbrodniarzem. - I nigdy nie spotkaleá sie_ z niechexia? - pytám. - Tylko raz. Czlowiek, który mnie zabral, zjechal na pobocze i krzyknal: Raus!, žebym sie^ wynosil. To byl jedyny porzadny czlowiek, jakiego spotkalem w tym czasie. Seena siedemnasta. Matka odchodzi Seena osiemnasta. Gorszy od ojca I znów Brigitte jest bogata. Na sprzedažy wspomnieň m^ža zarobila dwieácie tysi^cy marek (parcela w Monachium, która^ w 1953 roku sprzedal Tomasz Mann, kosztowala dwadzieácia tysi^cy marek). Kobieta wynajmuje duže mieszkanie w monachijskiej dziel-nicy Schwabing i wiedzie doáč przyjemne žycie, spotykajac sie^ z przyjaciólkami w kawiarni na popoludniowych herbatkach. Kupuje sobie tež futro z czarnych karakulów. Mieszka z nia^ Norman, który po pie_ciu latách wrócil do Niemiec. Pieniadze bylej guberna-torowej szybko sie^ jednak rozchodz^, wiejcszoáč požyczyla swoim córkom. One nigdy nie splaca^ dlugu. Wi^c Brigitte znów jest biedna. Wydaje swoja^ korespondenej^ z Hansem pod tytulem Listy z Norymbergi, liezac na kolejný sukces wydawniczy. Ale nikt nie jest zainteresowany. To može lepiej pójdzie z nowela^ Hansa Chlopiec okrqtowy Kolumba, która^ napísal w czasie wojny? Jednak tež nie. W dodatku urzad skarbowy zablo-kowal jej konto, poniewaž nie zaplacila nigdy podatku od sprzedažy Wcieniu szubienicy. Kobieta jest juž zm^ezona. Jesieni^ 1958 roku ma szeáčdziesiat cztery lata. Wynaje_te mieszkanie, za pomoca^ przeácieradel, dzieli na jednoosobowe klitki, wstawia tam lôžka, przykrywa je poácie-I4. Na dworcu w Monachium zaczepia pasažerów wysiadajacych z poci^gów i proponuje im nocleg u siebie, po pie_č marek za dob^. Klientów jej nie brakuje. Wlutym 1959 roku przechodzi zawal ser-ca. Jeden z mieszkaňców jej „hotelu" znajduje j^ ležaca^ w kuchni pod stolem. Brigitte Frank umiera 9 marca, w dniu dwudziestych urodzin Niklasa. Syn od trzech dni siedzi przy jej lôžku. - Czekala na mnie, bo zdawalem mature^ - wspomina Niklas Frank. - Byla bardzo ze mnie dumna. Umarla ze zm^ezenia. Cal-kiem wypalona, wykoňczylo J4 zarabianie pieni^dzy. Žal mi jej bylo. Niklas nie ma pieni^dzy i musi zarabiač na studia. Najpierw jest robotnikiem budowlanym, potem zaczyna pisač recenzje ŕilmowe. Studiuje prawo przez jeden semestr. Potem semestr laciný i greki, pie_č semestrów historii, osiem semestrów socjologii, trzynaácie germanistyki. Juž nikomu nie mówi, že jest synem Hansa Franka. O ojcu potrafi mówič tylko žle, a ludzie go wtedy próbuja^ przeko-nač, že nie ma raeji. Na szez^ácie nazwisko Frank jest populárne w Niemczech, wi^c z ezasem zaczyna mówič, že jego zmarly ojciec byl po prostu adwokatem. Tak jest lepiej. - Zaczalem zbierač wszelkie informaeje o ojcu. Zabralem z domu matki, za zgoda^ rodzeňstwa, wszystkie listy i dokumenty. Ježdzilem do archiwów i biblioték. Czytalem przemówienia ojca. Spotykalem sie^ z jego znajomymi, wypytywalem krewnych. Každa^ ksiažke^ o III Rzeszy zaczynalem czytač od indeksu, sprawdzajac, czy jest tam nazwisko Hansa Franka. Pojechalem nawet do Ameryki do ojca Sixtusa. Rekonstruowalem swoje dzieciňstwo, konfrontowalem moje wspo-mnienia z pamiexia^ innych, odnalazlem moja^ niani^, zam^czalem pýtaniami o ezas wojenny moich braci - mówi Niklas Frank. Odchodzi z uczelni przed dyplomem, choč promotor proponuje mu asystentur^, i zatrudnia sie^ w ilustrowanym tygodniku „Stern". Jest dziennikarzem. I wciaž gromadzi materiály dotyezace ojca. Zeni sie^ z prawniczl<4, maja^ córke^ Franzisk^. Mówi: - Ona wyrosla wáród tych dokumentów. Kiedy tylko trafialem na jakiš ciekawy fragment, wolalem ja; „Córeczko, chodž, popatrz, co znowu narobil twój dziadek Hans". Zostaje korespondentem wojennym. Redakcja wysyla go po material w miejsca, gdzie toeza^ sie^ walki. Jest na Balkanach, w Iraku, Kambodžy, Afryce Poludniowej, Angoli, Kolumbii, Haiti. - To dziwne, ale dopiero wtedy uáwiadomilem sobie, že w czasie II wojny áwiatowej tak naprawd^ nie widzialem wojny - mówi. W latách osiemdziesiatych pierwszy raz jedzie do Polski. Wraca do niej potem wiele razy. Robi wywiad z Lechem Wale_s^ po wy-granych wyborach prezydenckich. Opowiada: - Spotkanie odbywalo sie^ w Belwederze. Siedzieliámy z prezy-dentem Wale_s^ przy okrajlym stole, a mnie caly czas kusilo, žeby mu powiedzieč, že to byla kiedys warszawska siedziba mojego ojca. Že byč može gonilem swojego tate_ wokól tego stolu, wolajax, žeby mnie wziai na r^ce i przytulil. Ale on tylko uciekal przede mn^, wolaj^c do mnie: „»Fremdi«, nie jesteá nasz!". Pod koniec lat osiemdziesi^tych Niklas Frank bierze urlop i w dzie-si^č tygodni pisze ksi^žke^ o ojcu. Placze, klnie, zloáci si^, wali z furia^ w klawisze maszyny do pisania, która^ odziedziczyl po matce. Fragmenty ksi^žki, jeszcze przed jej publikacj^, przedrukowuje „Stern". W Niemczech rozpoczyna sie^ debata na témat nazistowskiej prze-szloáci rodzicówi odpowiedzialnoáci, jaka^ ponosza^ ich dzieci. Niklas mówi publicznie, že synowie i córki powinni pytač ojców i matki 0 ich przeszloáč. Nie možná zamieáč wszystkiego pod dywan. - Tak jak robila moja babcia - mówi. - Opowiadala mi, jak wspa-nialym malžeňstwem byli moi rodzice, že tata byl dobrým czlo-wiekiem, niestety musial umrzeč. Niemcy nienawidz^ Niklasa. Co to za syn, który niszczy pami^č zmarlego ojca? ŠI4 listy do redakcji z žyczeniami ámierci. Pisza^ mu, že jest gorszy od Hansa, že klamie i powinien sie^ leczyč psy-chiatrycznie. Niemcy kochaje Niklasa. Gratuluj^ mu odwagi. Te listy przewaž-nie s^ anonimowe. Rodzeňstwo Franków sie^ dzieli. Norman przyznaje Niklasowi, že dopiero po przeczytaniu ksi^žki dotarla do niego prawda o ojcu 1 matce. Pisze w liácie do redakcji: „Jestem dumny ze swojego brata". Michael walczy z Niklasem publicznie. Nazywa go obcym, klamca_ i twierdzi, že nikt mu nie wierzy. Bracia jednak nie zrywaja^ kontaktu. Sigrid przestaje sie_ do niego odzywaá Gitti juž nie žyje. Niklas Frank napisze jeszcze ksi^žke^ o swojej matce i przepro-wadzi wywiad rzeke^ z Normanem. Wyst^pi w niezliczonych pro-gramach telewizyjnych, wežmie udzial w filmach dokumentalnych o swoim ojcu. Nigdy nie uchýli sie^ od udzielenia wywiadu. Scéna dziewietnasta. Ostatnia - Dlaczego nie zmienileá nazwiska? - pytám Niklasa Franka. - Nie byloby ci latwiej? - Nie, dlaczego? Wci^ž bylbym Niemcem, synem Hansa, gene-ralnego gubernátora. Jakiekolwiek be_de^ mial nazwisko, zawsze be_de^ musial mierzyč sie^ z jego ofiarami - odpowiada. Bibliografia: https://collections.ushmm.org/oh_findingaids/RG-50.030.0880. trs_en.pdf, dostup: 20.07.2020 CDJSKFJ KSFJKSFJ AS ATQUUNT MOLUPTATUR AUDAEPE RUMQUID IAMUSDAM EOS EARUMQU UNDENIH ITAECTEM EXPERSP ICIENDAE OMMODIT QUAM QUAM QUISCII ELŽBIETA S jak susel To step. A tam kogoš widač. - Kto tu stoi? - To ja, Ela. Mam dziesieč lat. - Co tu robisz, Elu? - Poluje na susly. Ela wlewa wode do nory susla. A potem, kiedy zwierze ucieka, ona lapie je za ogon. Trzask-prask! Dziewczynka rozbíja mu glowe o kamieň. - Ojej, Elu. Nie žal ci susla? To takie ladne zwierzqtko. - Žal, bardzo. Lzy mi kapiq kap-kapu. Ach, mój Bože, ale nie mamy co ješc. ELEMENTARZ ZEStAŇCA - Sama sobie nóž zrobiíam do sprawiania susíów - wspomina Elžbieta Jankowska, z domu Dziarska (rocznik 1931). - Ucie^am z ogrodzenia kawaíek drutu kolczastego i uklepaíam go míotkiem na píasko. Jeden koniec naostrzyíam, drugi owineiam szmatk^. Nieprzytomnego susla, o tutaj, od pyszczka, trzeba bylo przeciax, tak, tak, i odwrócič - kolega mnie nauczyl. Raz jeden susel mnie cdjskf jksf jksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii ugryzl, bo oprzytomniaL Ale jakie dobře to mi^so bylo! Mama wytapiala tluszcz z suslów na zim^, a skórke^ sie^ przylepialo na ácianie rozprostowany. Wyschnie_ty zdawalam wladzom kolchozu, oni to zaliezali do trudodni1. Najlepsze sobie jednak odklada-lam na powrót do kraju. Dwieácie skórek uzbieralam w pi^č lat. Spis z nátury Rzeczy, które nálezy pami^taé z Polski (zwlaszcza zimy, która w Kazachstanie trwa od wrzeánia do kwietnia): Karpie ze stawu ojca, Juliana Dziarskiego. Kompot z jablek z rodzinnego sadu ugotowany przez mame^ Žofie^ Dziarsky. Koszyczek z robotkami r^eznymi od babci. Spalony dom i sklep koloniálny taty w Nowogrodzie pod Lomžy. Naft^, cukier i sól zakopane w ogrodzie. Ucieczk^ ojca z sowieckiego aresztu na niemiecky strone^ oku-paeji. Sen przerwany przez enkawudzistów 19 czerwca 1941 roku. Szesčdziesiat minut, jakie dali Žofii z trzema córkami na przygoto-wanie sie^ do wyjazdu. Gryzyce welniane rajstopy, które weiska na Ele^ jedna z mieszkajycych z nimi ciotek. Widok mamy zwijajycej pierzyny w toboly. Widok Rosjanina pilnujycego Dziarskich, który mówi do Žofii: - Ženka, sobiraj wsio, szto twoje - i podchodzi do pieca w kuchni. Zdejmuje z wierzchu wystudzony przez noc stalo-wy plyte^ z fajerkami i pakuje jy do wielkiego worka po soli. - Wsio - powtarza z naciskiem i podaje jej wór. Nálezy pamie_tač takže miesiyc podróžy wagonem towarowym z innymi zeslaňcami. I korzystanie ze wspólnej toalety, który byla dziura wybita w podlodze wagonu. I moment, gdy Ela pierwszy raz zobaczyla step. - Jak tu szaro, mamusiu. Wywózka Za každým rázem jest niemal tak samo. Do wsi wježdža ci^žarów-ka lub podwody. Gdzieá zaczyna szczekač pies, zaraz dol^czaja^ do niego wszystkie okoliczne kundle. Šwita. Funkcjonariusze NKWD i sowieccy žolnierze zeskakuj^ z wozów i rozchodza_ sie^ do wyzna-czonych domów. Wala^ w drzwi. W oknach zapalaj^ sie^ áwiatla. Nie ma tu žadnego przypadkowego dzialania czy možliwoáci pomylki. Listy „elementów antyradzieckich" przeznaczonych do deportacji przygotowano jeszcze jesieni^ 1939 roku. Rodziny osadników wojskowych, bylých legionistów, pracowników služby lesnej, przedsi^biorców i policjantów2 otrzymuj^ od teraz kategorie specprzesiedleňców i maja^ opuscič terény dawniej polskie, obecnie pod okupacja^ sowieck^. Wywózka odbywa sie^ o tej samej porze na calym wyznaczonym terenie. Wybudzone dzieci placz^. Matki miotaja_ sie^ mi^dzy pa-kowaniem pierzyn, garnków i jedzenia a chaotycznym ubieraniem siebie, córek i synów. Soldaci poganiaj^, a žeby nie wzbudzač pani-ki, klamia^ že to wyjazd niedaleko, nie ma wi^c sensu zabierač tyle rzeczy. Tylko niektórzy daja^ dyskretnie znak, žeby przygotowač sie^ na bardzo dluga^ podróž. Ojcowie próbuja_ bezskutecznie nego-cjowač z soldatami. Nie wszyscy dojada^ z rodzinami na miejsce. Cze_áč z m^žczyzn, uznaných za najbardziej niebezpiecznych, zgi-nie na miejscu lub trafi do lagrów. Najtrudniej ma pierwsza grupa - okolo dwustu pi^čdziesi^-ciu tysi^cy ludzi. Nieprzygotowani, czasem w dwóch róžnych butach, w futrach narzuconych na koszule nocne (jest mrožna zima), z placz^cymi dziečmi na rokách, ruszaja^ w nieznane. Kolejní wysiedleňcy be_da^ juž zwykle lepiej przygotowani do ewen-tualnej wywózki. Každej nocy przed zaáni^ciem sprawdz^, czy pod lóžkiem lezy spakowany tobolek z cieplymi ubraniami, bižuterie zaszyta^ w bieližnie i želaznym zápasem jedzenia. Wszyscy jednak do ostatniej chwili be_da^ wierzyč, že deportacja ich akurát nie dotknie. Wywózki obywateli polskich w glab ZSRR odbe_da_ sie^ w czterech falach - w lutym, kwietniu i czerwcu 1940 roku. Oraz rok póžniej - w czerwcu 1941 roku. Dotkna^ prawie dwa miliony ludzi, w tym trzysta siedemdziesiat dziewi^č i pól tysi^ca dzieci3 (ponad sto ty-si^cy z nich umrze na wschodzie z glodu, zimná i wyczerpania). Warszawa w chwili wybuchu wojny liczyla milion trzysta tysi^cy mieszkaňców. Ci^žarówki wypelnione ludžmi z listy ruszaja_ w strone^ najbliž-szej stacji kolej owej. Psy znów podnosz^ raban. Mieszkaňcy wsi, którzy zostali, juž dziá nie zasn^. Na dworcach specprzesiedleňcy wsiadaj^ do poci^gów zložonych przecie_tnie z szeáčdziesi^ciu wagonów towarowych lub bydlených. Do každego z nich wsiada od trzydziestu do pie_čdziesi^ciu ludzi. Bywaja_ wagony z prowizorycznymi pryczami i piecykiem ustawio-nym poárodku, ale niektorým przyjdzie podróžowač w zimnie lub úpale, na podlodze, bez žádných wygód. Wielu umrze w drodze. Kolejarze, którzy plombuj^ drzwi wagonów z zewnatez, slysza^ plynúce ze árodka placz, modlitwy, a czasem Pierwszq Brygade. Zjakziemianka Ojej, jaki tu šcisk. W kqcie ziemianki widač Ele, jej siostre Tereske i Marysie. Jest i mama dziewczynek. - Co tutaj robicie? - UMadamy sie do snu. To teraz nasz dom. - Przeciež tu nie ma lóžek. -Ale mamy sienniki, kladziemy je na glinianej podlodze iprzy-krywamy sie pierzynami z Polski. Obok nas épiq inni. Chrapu-chrap calq noc. - Czy nie jest wam zimno, Elu? - Bardzo, brr-brr. Zimq woda splywa po šcianach ziemianki i mo-czy nasze sienniki. jednak trzeba sie^ bylo odkopač w ániegu. Z powodu zimná zacho-rowalam na ostře zapálenie stawów, które lecze^ do dziá. Elžbieta Jankowska: - Pociaj zatrzymywal sie^ po drodze wiele razy. Ludzie wysiadali, a my ruszaliámy dalej. Nasza meta byla w powiecie Džurun, w zachodnim Kazachstanie, na stacji Izem-bet. Staliámy w grupách, a gospodarze z kolchozów wybierali lu-dzi, których mieli zabrač ze sob^. Najcenniejsi byli silni mejžczyž-ni, bo mogli dužo pracowač. Samotná kobieta z malými córkami (moja starsza siostra miala czternaácie lat, a mlodsza - cztery) nie przedstawiala wielkiej wartosci. Bylysmy wi^c z mama^ zeslankami ostatniej kategorii, nikt nas nie chcial. Uratowala nas plyta z fa-jerkami zabraná z pieca w Polsce. Rzecz wówczas bezcenná w Kazachstanie. Ktoá si£ ulitowal i zabral plyte^ z nami do kolchozu Pachar, trzy kilometry od stacji. Najpierw byla tam wieá. Založyli j^ Ukraiňcy, którym car nadal ziemie w zamian za zasiedlanie tych terenów. Komuniáci po prze-je^cřu wladzy wcielili wszystkich gospodarzy do kolchozu, oporných wyslali do lagrów. Zeslaňcy z Polski zajmowali po nich domy, a gdy zabraklo miejsca - inne budynki. Rázem z naszym transportem w kolchozie bylo juž okolo stu pie/čdziesi^ciu Polaków. Przeznaczono nam do žycia ziemiank^ o powierzchni okolo pi^tnastu metrów kwadratowych i stloczono z nami jeszcze trzy-naácie osob. My zaje^yámy kat, a samotná pani Wilkowa - jehowit-ka z naszego Nowogrodu - miejsce przy filarze. Ležalysmy zaraz za czteroosobow^ rodzina^ Kozlowskich. Kiedy wychodzilam w nocy przed ziemiank^ na siusiu, deptalam po ludziach, bo po ciemku nie umialam trafič. Pan Kozlowski denerwowal sie^ wtedy: „Cholera, ta znowu lazi!". Od paždziernika do kwietnia prawie w ogóle nie opuszczaliámy ziemianki, byle sie^ zalatwič i wrócič. Najpierw Co možná zjesc Rzeczy, które s^ jadalne albo przynajmniej nadají sie^ do zjedzenia: • Kluski z maki pszennej Make^ mama zabrala z Polski. Koňczy sie^ najszybciej. • Kluski z maki razowej Starcza tylko na trochy dlužej. W kacie ziemianki m^žczyžni zbudowali dužy piec, w który wmontowali plyte^ Dziarskich. Opal stanowi^ zbierané latem krze-wy i wysuszony krowi nawóz. Kobiety gotuja^ po kolei. - Blat mój, ale nasz garnek zawsze na koňcu - narzeka cicho Zona, mama Elžbiety. Nie ma przy sobie m^žczyzny, jest wi^c mniej wažna od innych. Gdy koňczy sie^ zápasy, mak£ trzeba sobie zrobič. Zoria Dziarska wymienia pierácionek zar^czynowy i obraczke_ álubna^ na szesna-ácie kilogramów pszenicy. Elžbieta i Marysia znajduj^ w ámieciach na terenie kolchozu male žarna. Možná jeszcze zbierač na polu klosy, których nie wychwycil kombajn podczas zbiorów. Pierwsz^ ich partie^ zbieraj^ kolchozowe dzieci tuž po žniwach i oddají do magazynu. Za worek klosów zalieza im sie^ jedna^ dziesiata^ trudodnia. Dla siebie klosy trzeba zbierač noc^, najlepiej gdy pola zakrywa juž pierwsza warstwa ániegu. Nie naležy dač sie^ na tym przylapač, bo choč nikt juž tych klosów nie potrzebuje, s^ wlasnoáci^ kolchozu. Mówi si^, že za kieszeň skradzionej pszenicy groža^ cztery lata lágru. • Balanda Zupa na mléku z posiekanych mlodych liáci lobody i ostu. Przepada za nia^ najmlodsza z sióstr, Marysia. Krowie mléko, pozbawione tlusz-czu, przysluguje zeslaňcom za wypracowane w kolchozie trudodni. • Mi^so z susla Jest biale jak z kurcz^cia. Tylko Teresa go nie je - najstarsza z sióstr nie potrafi przelamač obrzydzenia. Z susla kobiety wyta-piajy takže tluszcz. Zimy stanowi jedyne lekarstwo na wszystkie choroby W kolchozie Pachar nie ma lekarza. • Bliny usmažone w baranim tluszczu Ela opiekuje sie_ Gienoczky, synem ukraiňskiej gospodyni. Ko-bieta cz^stuje jy blinami. - Jisz, dietka, jisz - zach^ca. A Ela nie može. Pierwszy k^s prze-lyka z trudem, przy drugim zaczyna plakač. Jest niejadkiem, bliny jej nie smakujy, ámierdzy owczym futrem. • Owoce Glównie arbuzy z upraw kolchozowych, przy których pracuje mama i Teresa. Cz^áč owoców to záplata za wyrobione trudodni, czasami nadzorujycy prace^ po prostu cz^stuje robotników, bywajy tež kradzieže arbuzów. W ogrodzie uprawia sie_ równiež ziemniaki, ogórki, pomidory i kapusty. • Kapusta kiszona Wymieniana z gospodarzami za robótki r^czne (o nich potem). • Roáliny stepowe • Odrobina zupy Latem mama pracuje na polu oddalonym od kolchozu o osiem kilometrów. Wieczorem kolacje_ uwarzony w kotle zawieszonym na trójnogu zjada z innymi robotnikami na miejscu. Kiedy wszyscy klady sie^ spač pod golym niebem, ona wyrusza w strone^ ziemianki z resztky zaoszcz^dzonej zupy i chleba dla swoich córek. Zaraz potem wraca na pole. Córki widzy, že mama jest na granicy ámierci glodowej. Blagajy, žeby caly zupe^ zostawiala dla siebie, one sobie jakoá poradzy. Ale Žofia Dziarska ich nie slucha. • Dwie kromki chleba, a mi^dzy nimi slonina Elžbieta dostala raz taky kanapke^ od wojskowego, który przejež-džal pociygiem przez stacje^ Izembet. Elžbieta Jankowska: - W kolchozie byliámy caly czas glodni. Zimy ležalyámy we cztery pod pierzyny i rozmawialyámy o jedzeniu. A we mnie z každý sekundy narastal nadmiar sliny, až do wymio-tów. Maryši tež szkodzilo rozmawianie o jedzeniu. Tak mam do dzisiaj. Zawsze pilnuj^, žeby mieč przy sobie choč trochy jedzenia. WERONIKA R jak rodzice To Werka. A to Polcio, jej brat. Werka ma osiem lat. Polcio wkrótce skoňczy dwa. Siedzq rázem pod pryczq. A co to za džwiek stamtqd dobiega? Chlipu-chlip, buu-buu - rozlega sie na caly barak. To Werka placze. - Dlaczego placzesz, dziewczynko? - Bo mój tatué zginqlpodczas lesorubki. - Ojej, jak mi przykro. Popros mame, žeby cie przy tulila. - Mamuši tež nie mamy. Kiedy tato umarl, nie miala nas czym nakarmič. Wyszla z baraku, žeby zdobyč cos do jedzenia. I nigdy juž nie wrócila. Tak placze, bo mi ciežko. - Nie mog£ podač adresu miejsca, do którego nas wywieziono - mówi Weronika Prokopowicz, z domu Bartoň (rocznik 1933). - Ono zwyczajnie adresu nie mialo. To byly baraki w szczerym polu, pod lasem. Najbližsza miejscowoáč to Solwyczegodzk w pobližu Kotlasu, szesčset pie_čdziesiyt kilometrów na poludnie od Archangielska, stolicy obwodu. Nasz adres to byla po prostu Syberia. Pochodziliámy z Wolynia, z kolonii Sulkowszczyzna w pobližu Lucka. Mój tato - Bernard Bartoň - jako siedemnastolatek za-ci^gn^l sie_ ochotniczo do Legionów. Ziemie_ dostal za szczególne zaslugi. Rázem z rodzicami i rodzeňstwem na Syberii bylo nas oámioro. Do roboty w lesie nadawali sie^ tylko ojciec (wyrabywal las), mama Apolonia (korowala pnie i odcinala galerie) i najstarszy, siedemna-stoletni brat Józef. W stolówce wydzielano im dziennie trzy porcje zupy. Nam, dzieciom, polewka sie_ nie náležala, bo nie „rabotali-ámy" (pracowaliámy). Oni wie_c, zjadlszy trochy, przynosili nam reszte^ do baraku. W efekcie wszyscy slanialiámy sie^ z glodu. Ratowal nas las. Od wiosny do jesieni zbieralam szczaw, korzon-ki skrzypu, ziarenka z szyszek, lebiod^, pokrzyw^, grzyby i jagody. Zimowe dnie przesypialiámy pod koldr^, na ziemi, zbici w kup^, byle bližej piecyka. Mieliámy za malo sil, žeby žyč, ale za dužo, by umrzeč. Tato zginal zima^ 1942 roku, mama kilka miesi^cy po nim. Nigdy sie_ nie dowiedzialam, co sie_ z nia^ stalo. A potem nas rozdzielono. Wyliczanka Žeby nie zapomnieč swojej rodziny: Najstarszy brat - Józef. Ma juž siedemnaácie lat. Zostaje w osa-dzie przy lesorubce. Drugi z kolei - szesnastoletni Marian. Zostaje z Józefem. Edward, lat czternaácie, trafia do rozdzielczego domu dziecka w Kotlasie. Malgosia, starsza o dwa lata od Weroniki. Dom dziecka, Kotlas. Dziewie_cioletnia Weronika - dom dziecka, Kotlas. Apoloniusz, zwany Polciem, lat dwa i trochy. Zabraný do domu dla dzieci w wieku przedszkolnym. K jak kocowa Malgosia kleczy i Werka kleczy. Zložyly rece, patrzq w sufit i szep-czq do siebie. - Co to? - dziwiq sie radzieckie koležanki. - Co wam sie stah? - Modlimy sie do Pana Boga - mówi Werka. - Tak jak nas mamu-sia nauczyla. - Cha, cha, przeciež Boga nie ma - šmieje sie Masza i Katia. Werka kreci glowq. - Przysiegam na Boga, ze Bóg istnieje. Ale koležanki z sypialnijej nie wierzq. Kažq zložyč innq przysiege. - Czestnoje slowo, leninowskie slowo i stalinowskie slowo - mówi Werka. Ojej, Rosjanki nie wiedzq, co o tym sqdzič. Jutro zapytajq paniq, kto ma racje. A teraz juž pora spač. Dobranoc! - I zapytaly - pami^ta Weronika Prokopowicz. - Wychowawczyni powiedziala, že Boga oczywiácie nie ma. Koležanki urzadzily nam za kare_ koców^. Dom radziecki, dom polski Domy dziecka w obwodzie archangielskim, do ktorých trafia Werka z siostra; • Radziecki dom dziecka - Kotlas. Tutaj umiera ich brat Edward. Urodzil sie^ chorowity, nie zniósl trudów žycia na Syberii. • Radziecki dom dziecka - Wierchnia Tajma. Tutaj siostry kíóca_ sie_ o Boga i ida^ do radziecldej szkoly. Rosyjska koležanka Wery z lawki nie wierzy že Bartonowie w Polsce mieli dwa sady - Nikt na áwiecie nie ma takich rzeczy tylko dla siebie - uwaža. - Jak wróce_ do Polski, przyále^ ci w liácie suszone jablko - obie-cuje jej Weronika. • Polski dom dziecka - Cisowa. Tutaj Bóg istnieje, a polskie nauczycielki koryguja^ j^zyk zruszczonych podopiecznych. W repertuarze dzieciexych piosenek jest My, Pierwsza Brygada i Goralu, czy ci nie žal. Po ataku Niemiec na Zwi^zek Radziecki w czerwcu 1941 roku na terenie ZSRR zacze^o powstawač polskie wojsko, majíce skla-dac sie^ z Polaków specprzesiedleňców i wi^žniów Gulagu. W lipcu porozumieme w tej sprawie podpísal w Londynie premiér rz^du Rzeczypospolitej Polskiej na Emigracji Wladyslaw Sikorski i amba-sador ZSRR Iwan Majski. Na czele armii stanai generál Wladyslaw Anders, który wraz wojskiem chcialby ewakuowač jak najwi^k-sza^ liczbe^ cywilów, glównie dzieci4. W grudniu 1941 roku wladze sowieckie wyrazily zgode^ na powstanie polskich domów dziecka w wi^kszych skupiskach Polaków. W sumie zostaň^ uruchomione dwadzieácia cztery sierociňce, w tym dziesi^č na Syberii dla prawie dwóch tysi^cy stu pie^dzie-siexiorga dzieci, a takže trzydzieáci pi^č ochronek dla prawie dzie-wi^ciuset dzieci oraz szeáčdziesi^t osiem punktów odžywczych dla ponad trzech tysi^cy stu dzieci5. Werka, podopieczna polskiego domu dziecka w Cisowej, niena-widzi „Rusków", przyczyny swoich nieszcz^áč. Po lekcjach zbiera z koležankami kamienie do fartucha, nast^pnie podaje je chlop-com ze starszych klas. To amunicja na wychowanków z pobliskiego sierociňca dla dzieci radzieckich. Polscy chlopcy staja^ w pierwszym rze_dzie, dziewczyny za nimi. Po drugiej stronie formuje sie^ taki sam szyk. - Polaczka sraczka! - slychač z sowieckiej strony. - Bij Ruska! - odkrzykuj^ Polacy. - Przestaňcie žreč nasz chleb, Polaczki. Kamienie ida^ w ruch. Weronika Prokopowicz wspomina: - Tamté dzieci tež potracily rodziców na wojnie albo w lagrach, z czasem odkryliámy, že s^ takie jak my. I zamiast kamieni w ruch poszly podarki. Zaprzy-jažniliámy si^. Haftowalam chusteczki dla Rosjanki Marusi, ona raz przyniosla mi prawdziwy pomidor. Podzielilam go na dziesi^č cz^stek, tyle ile dziewczyn bylo w mojej sali. Stosunki polsko-radzieckie odbíjajú sie^ na kondycji polskich domów dziecka. Im trudniej porozumieč sie^ polskiemu rz^dowi na uchodžstwie ze Stalinem, tym gorzej dla polskich dzieci. NKWD aresztuje nauczyciela muzyki w domu dziecka w Cisowej. Personel z polskiego wymieniany jest na rosyjski. Bóg ponow-nie znika. Dzieci postanawiaj^ mówič szyfrem. Od tej pory Werka to Werfarakafiri, a pani Nina to pafaranifiri Nifaranafiri. Rosyjskie nauczycielki myála^ že to j^zyk francuski. Kiedy w lipcu 1943 roku Wladyslaw Sikorski ginie w Gibraltarze w katastrofie lotniczej, Weronika sladem innych dzieci przypina do piersi czarna_, žalobna_ kokardke_. Kierownictwu sierociňca sie^ to nie podoba, zakazuj^ žaloby. Wychowankowie przyczepiaj^ wi^c kokardki pod ubraniami. Na haslo „Masz zielone?" naležy dyskret-nie odwinax rabek bluzki lub swetra i pokazač wst^žk^. • Polski dom dziecka - Solwyczegodzk. Polskie domy dziecka przejmuje teraz Zwi^zek Patriotów Pol-skich - založony w czerwcu 1943 roku przez polsky komunistky Wandy Wasilewsk^ i dzialacza Alfreda Lampego, calkowicie za-ležny od Kremla. Z inicjatywy Wasilewskiej powstaje tež 1 Dy-wizja Piechoty imienia Tadeusza Koáciuszki oraz 1 Armia Polska w ZSRR. A Weronika Bartoň wraz z siostra^ w tym samým roku trafia do Solwyczegodzka. Tutaj Boga zdecydowanie nie ma. Jest jednak Józef, ich najstar-szy brat. Tydy wiedzie j ego droga do Sielc nad Ok^, gdzie zamierza zaci^gnax siy do polskiej dywizji. Rodzeňstwo widzi siy przez dwa-dzieácia pi^č minut. Ich brat Marian nie jest jeszcze pelnoletni, wiyc nie može zostač žolnierzem. Wkrótce przyjmie go jednak Armia Czerwona. Obaj be_da^ walczyč pod Lenino, nie wiedz^c o sobie. Žadne z nich nie wie, co siy dzieje z Polciem. ELŽBIETA Wjak wetna Wrr-wrr obraca sie wrzeciono w palcach Eli. Jakie ladne, jakie szyb-kie. Skqd je masz, Elu? - Sama wystrugalam! Podpatrzylam w modlitewniku, jak Matka Boža na obrázku przedzie Jezuskowi welne, i zrobilam podobne wrzecionko z pomocq noža do sprawiania suslów. Ziuu-ziuu, szara nitka jest coraz dlužsza. Welne dla Eli kradnq w kolchozie Polacy, którzy pilnujq owiec. Fruwajq szare obloczki po calej ziemiance. Co bedzie z tej wlóczki, Elu? - Chusty. Mamusia robi je zimq na drutach, siostry robiq i pani Wilkowa tež. Podpatrujemy wzory z rosyjskich chust. Ažurowe écie-gi takie. - Ojej, jakie one sq piekne. - Wymieniamy je potem na jedzenie. Sobie tež robie ubránia z tej welny. Sukienke i sweter, i kaptur taki. Bardzo mnie gryzq. Tylko majtek nie mam zadných. - Moja starsza siostra, Teresa, dowiedziala siy, že w powiecie powstaje polski dom dziecka. Ublagala mamy, žeby j^ tam puáci-la. Dzieci stamt^d mialy pojechač do Taszkientu i ewakuowač siy z armia^ Andersa do Iránu - wspomina Elžbieta Jankowska. - Ale mama nie chciala jej puáciá Teresa nie mogla juž znieáč žycia w kolchozie, pracy ponad sily. Chciala siy uczyč, studiowač. „Sama nie pojedziesz" - powiedziala jej mamusia. Wiyc siostra mnie ublagala i ruszylyámy. Wszystko poszlo žle. Okradziono mnie w drodze z osobistych rzeczy. Dojechalyámy z nasza^ grupa^ do Taszkientu o jeden dzieň za póžno - wojsko i dzieci byly juž w drodze do Krasnowodzka. Pojechaliámy w pogoni za nimi do Jangijulu w Uzbekistanie, nasze kierownictwo staralo siy zdobyč dla nas pozwolenie na dol^czenie do ostatniej grupy generála Andersa, ale siy nie udalo. Tysi^ce Po-laków byly w takiej sytuacji jak my. Zostalyámy w Jangijulu przez miesi^c. W koncu przyszedl czas powrotu. Wiykszosč zdecydowala sie_ zostač, ale my chcialysmy do mamy. Oprócz nas wrócilo jeszcze czworo dzieci i wychowawcy. Byl paždziernik 1942 roku, w Uzbekistanie wci^ž cieplo, u nas, na Syberii, juž zima. Podróž trwala trzy dobry. Wyježdžaj^c la-tem, bylyámy skromnie ubrané, nasze sukienki w podróžy po-niszczyly siy. Nie mialam na sobie juž kawalka calego ubránia. Na golych nogach tylko trepki. Te trzy kilometry od stacji Izem-bet do kolchozu bardzo przemarzlyámy. Na miejscu okázalo siy, že mama sprzedala moje zimowe palto, bo myálala, že my juž w Iranie i nie wrócimy. Pani Wilkowa wycieia wi^c podszewke^ ze swojego plaszcza i uszyla mi sukieneczk^. Weszlam pod koldre^ i cala^ zirne^ tam siedzialam, prze_dac weín^, až mialam co na siebie wložyá WERONIKA B jak braciszek íle tu dzieci, jaki gwar i zamieszanie. Cha-cha, chi-chi - slychač smiech. To šwietlica domu dziecka w Stawropolu. Tu stoi Werka, a tam grupa przedszkolaków. Ojej, jak one wyglqdajq. Každé w kufajce przepasanej sznurkiem, na nogach walonki, a na glowie czapka uszanka. Co to za dzieci tutaj, Werko? - Przywieziono je dzié do naszego domu dziecka. Patrze, czy nie ma wšród nich mojego braciszka Polcia. Dziewczynka przyglqda sie každému. - Ty nie, bo oczy masz niebieskie. Ty tež nie. A može ty, chlop-czyku? Masz oczy brqzowe jak nasz tata i nosisz nazwisko Barton. Och, Werko, ale on ma na imie Wiktor, nie Apoloniusz. Inie mówi po polsku. Weronika kuca przed chlopcem. -Ale to on. Poznajego! To mój braciszek. Pocio!Polcio! - Czewo? - maly Wiktor burczy do Werki. - W1944 roku mnie i siostre^ wraz z innymi dziecmi przeniesio-no do polskiego domu dziecka w mieácie Stawropol nad Wolga6. Byla nas tam setka dzieci - wspomina Weronika Prokopowicz. - Wychowawcy pytali, czy szukamy zaginionych krewnych, wi^c powiedzialam im o Polciu. Raz przyjechala grupka z radzieckiego domu dziecka, wypatrzylam wšród nich brata. Imie^ mu wprawdzie zmieniono, ale to byl on. Dzikie dziecko. Mial juž cztery lata i nadal robil w spodnie. Mylam go i zmienialam mu ubranie. Pra-wie nie nie mówil, nie mial zadných manier. W poprzednim domu dziecka žyl jak zwierzatko, zjadl - nie zjadl, przežyl - nie przežyl, ukradl coá komu - jemu coá ukradli. Polcio nie pamätal rodziców ani rodzeňstwa. Bardzo go kochalam, stalam sie^ jego zast^pcz^ mama^ On byl w przedszkolnej grupie, ja w starszej, ale widywa-lam go codziennie. Sprawy szkolne • Lekcje Weronika Barton w maju 1945 roku koňczy w Stawropolu druga^ klase^ szkoly podstawowej. We wrzeániu ukoňczy dwanaácie lat. Gdyby nie bylo wojny, powinna byč juž w szóstej klasie. Uczy sie^ znakomicie. Z jazyka polskiego, rosyjskiego, arytmetyki, rysun-ków, ápiewu, cwiczeň cielesnych, kaligrafii i zachowania sie^ ma same piatki. Z braku druków nauezycielka wypisuje áwiadectwo na szarym papierze wyrwanym z zeszytu. • Zajačia dodatkowe W szkole dziala chór (naležy do niego czterdzieácioro dzieci) i zespól choreograŕiczny (pie_čdziesi^cioro oámioro dzieci). Werka taňczy polonéza (s^ suknie i kontusze), taniec labe_dziatek, cwiczy akrobacje i lamaňce. Na jedným z placów zebraň w Stawropolu wychowankowie domu dziecka wyst^puj^ przed zgromadzona^ publicznoáci^. Werka robi szpagaty, mostki i wraz z koležankami stawia ludzl<4 piramid^. Babuszki zgromadzone pod scena^ przy-mykaja^ oczy ze strachu i krzycza; - Ojojoj, diewoczki, slomajeties, slomajeties! .W" * ^-M5. JLuár JW ^mIlJ* 5- /Cwftw,. /tuWne, 5- ^XiAr^víAAtii/ . 5V N 1 / cdjskf jksfjksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii • Apele Nauczycielka Stanislawa Rudnikowa przygotowala szczególnie starannie apel z okazji rewolucji paždziernikowej. Na sali s^ go-ácie, partyjni oficjele, wojskowi. Ze áciany spoglacla Józef Stalin. Po wyst^pach dzieci (chór, recytacje, gimnastyka) pani Rudnikowa wznosi uroczysty okrzyk na czeáč generalissimusa: - Niech žyje marszalek Józef Pilsudski!!! Sala milczy skonsternowana, ale po chwili odkrzykuje: - Niech žyje! Po apelu dyrektorka domu dziecka tlumaczy goáciom, že nauczycielka cierpi na zaniki pami^ci. ELŽBIETA P jak Polska Co my robimy na tym placu? - Stoimy i patrzymy do góry. A na co patrzymy? - Na czerwonq flage wciqgnietq na kolchozowy maszt. Co taflaga oznacza, Elu? - To znak, že skoňczyla sie wojna. Jest maj 194.5 roku i mam juž czternaécie lat. Placze Ela. Mama tež placze. Siostrom Eli lecq Izy po policzkach. Wszyscy ludzie na placu placzq, ojej. - Može teraz wrócimy do Polski - cieszy sie Ela przez Izy. - Tatué na nas juž czeka. List od niego przyszedl z kraju. - List byl zložony w trójk^t, pisany po rosyjsku - mówi Elžbieta Jankowska. - Tato pisal, že byl w wojsku, walczyl na wojnie, a teraz mieszka w Lomžy. Odnalazl nas przez szwajcarski Czerwony Krzyž. Poniewaž wojna sie^ skoňczyla, pojawil sie^ cieň szansy na powrót. Pozwolono nam wyrobič dokumenty wyjazdowe. Do kraju zaczeji wyježdžac pierwsi zeslaňcy z naszego kolchozu. Pod koniec 1945 roku zostalo juž tylko pie_čdziesiexiu Polaków, wáród nich my. Przeprowadzilyámy sie^ do opuszczonego domu, a gdy rozniosla sie^ wieáč, že mama ma žyjacego m^ža wojskowego, ludzie zaczeji od-nosič sie^ do niej z wi^kszym szacunkiem. Pierwsza teraz wybierala owoce i warzywa z przydzialu, a jak przyszly dary, to dostala gruba^ kurtke^ z welny. Bylam kilka razy w szkole sowieckiej kolchozowej, ale radziec-kie dzieci znexaly sie^ nade mn4, siadaly mi na glowie i mama mnie stamtad zabrala. Potem byla juž polska szkola, Wanda Wasilewska przyslala nam podrexzniki, bylo w nich dužo o Stalinie, ale napísane byly w naszym jazyku. Nauczycielka miala dar poetycki i pisala dla nas wiersze i teksty okolicznoáciowe. Žegnaj nam, Kazachstanie Elžbieta Jankowska juž siódma^ dekády przechowuje w pami^ci twórczoáč nauczycielki: „Trzy lata ternu, szcz^áliwa i wzniosla, weszlam do polskiej szkoly w kolchozie, wáród stepów. Weszlam, a ze mna^ tež radosna i wzniosla piosenka ojczysta. Wspomnie-nie ojczyzny dalekie i mgliste zacz^lo ožywač w každým moim slowie i w každej nieudanej literce stawianej reJ<4 maleňkich pierwszaków. A godziny mijaly szybko, a zeszyty byly peine čoraz udolniejszych znaków. Mijaly miesiace, tygodnie, mijaly upalne dni lata i dni zimy w ániežnych burzách držace. A na áwiecie szalala wojna. Plynuly krwi potoki. I spadla z wyžyn, w proch wybita, swastyka przekl^ta. I zrodzony z tesknoty i bólu wstal dzieň oczekiwany. Otwieraj^ sie^ przed nami, Polsko, two-je bramy! Idziem do ciebie my, dzieci stepowej polskiej szkoly, zahartowane w pracy i trudzie, idziem. A ten dzieň, wzniosly i wesoly, na zawsze nam w sercu i duszy zostanie. Žegnaj nam stepowy, szary Kazachstanie". - Najpierw okázalo si^, že nie možemy wracač do kraju, bo nie ma wagonów dla nas - wspomina Elžbieta Jankowska. - Zgodzi-liámy si£ jechač z Izembetu do Džurunu w popsutych wagonach, bez drzwi. A mróz si^gal pie_čdziesi^ciu stopni. Byl 3 marca 1946 roku. Na miejscu nie chciano na nas czekač, ale Polacy z innych regionów powiedzieli, že nie pojada^ do kraju bez rodaków z kolchozu Pachar. W Džurunie dzieci przesiadly sie_ do ogrzewanych wagonów, doroáli nadal jechali w tých zepsutych. Dopiero w Ak-tiubiňsku dali naszemu kolchozowi dužy wagon z piecykiem. Tam tež poci^g ozdobiono flagami bialo-czerwonymi i ruszyliámy do domu. Podróž trwala dlugo, kilka tygodni. W Równem zabráno nas do lažni i zdezynfekowano nasze ubránia. Na granicy žolnierze sprawdzali, czy czegoá nie przemyca-my. Zabrali mi dwieácie skórek suslów, które ususzylam przez te wszystkie lata. U jednej pani w bagažu znaležli komplet srebrnych sztucców i dwa futra. Ona byla przed wojna^ služaca^ u jakichá lu-dzi i kierowana uczciwoáci^ wiozla te rzeczy wlaácicielowi, choč przeciež mogla je wymienič na jedzenie. Na granicy tež daliámy wyst^p dla Polaków pracujacych na ko-lei. Recytowalam tekst naszej pani. Caly czas bylam w gryzacych welnach z Kazachstanu, nie mialam tež butów, wi^c wyszlam na scene^ w walonkach pana Šwierszcza, s^siada z Pacharu. Dopiero w Polsce rozdáno mi^dzy nas ubránia z UNRRA. Mnie przypadla flanelowa koszula nocna. Jak j^ založylam, jak mi mi^ciutko bylo, zacze^am taňczyč ze szcz^ácia na torach. Ludzie bili brawo. Potem jeszcze dostalam granatow^ sukienky. cdjskf jksf jksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii < OĹ LU CD > on 156 cdjskfjksfjksfjAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii WER0NIKA W jak wiezi Tu stoi Weronika. A tam Wiktor. Obok Malgorzaty przystanql Józef i Marian. To rodzeňstwo Bartonów. Sq juž dorošli. Nie widzieli sie rázem ponad dwie dekády. A dlaczego oni nic nie mówiq? Tylko placzq iplaczq. - W marcu 1946 roku zaczejiámy podróž ze Stawropola do Pol-ski - wspomina Weronika Prokopowicz. - Juž od polowy stycznia mieliámy przygotowane plecaki, czekano tylko na telegram z wia-domoácia^ že droga wolna. Byla nas ponad setká dzieci i trzydzie-ácioro doroslych. Po drodze niektórzy wysiadali. Bardzo smutne byly rozstania z dziecmi, które w dokumentach zadeklarowaly narodowoáč bialorusk^, bo musialy zostač po sowieckiej stronie. Nauczycielki staraly si^ wszystkich przekonywač do wpisywania narodowoáci polskiej. Wielkanoc sp^dziliámy juž w Polsce, w domu rozdzielczym w Gostyninie. A potem mnie z Wiktorem wyslano do domu dziec-ka w Lapinie na Pomorzu, a moj^ siostre_ Malgosi^ do Lodži. Roz-dzielano wtedy rodzeňstwa bez žádných sentymentów. Z siostra^ mialam potem kontakt, ale okazjonalny. Tylko z Witu-siem bardzo si^ zwi^zalam. Wojna odcieia go od rozumienia pew-nych emocji i uczuč juž na zawsze, poj^cie rodziny bylo mu obce, musia! si^ go na nowo nauczyá Pomagalam mu w tym. 157 > 00 > n > Jest koniec lat piexdziesi^tych. Wiktor Barton (dawniej Polcio) dostaje powolanie do wojska. Služy w jednostce w Elblaju. Jego cdjskf jksf jksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii dowódca jedzie službowo do Warszawy na uroczystoáč z okazji Dnia Wojska Polskiego. Tam spotyka uczestnika szturmu na Berlin Józefa Bartona. - U mnie w jednostce služy chyba paňski krewny - informuje go dowódca z Elbl^ga. Józef, który nie ma kontaktu z rodzina^ od spotkania z siostrami w Solwyczegodzku w 1943 roku, jedzie na Warmi^. Wprawdzie jego brat mial na imie^ Apoloniusz, ale chce sie^ upewnič. Weronika Prokopowicz: - Myálalam, že nikt mnie nie szuka. Mia-lam kontakt z Polciem, wiedzialam, gdzie jest siostra, nie mialam žádných wieáci o starszych braciach. Przez kilkanašcie lat nie dali znaku žycia, wie^c wzruszylam ramionami - to ja tež ich nie be_de^ szukač. Skoňczylam studia piel^gniarskie, pracowalam w szpitalu Marynarki Wojennej w Gdaňsku. Bylam doáč samotná i samodziel-na. Na zewnatrz, do ludzi, staralam sie^ byč opanowana. Czasem tylko taki smutek mnie ogarnial i plakalam, kiedy nikt nie widzial. Gdy Józek odnalazl Polcia, spotkaliámy si^ cala^ piatky. My z Witkiem mieszkalismy blisko siebie. Marian przyjechal ze Szcze-cina, Józek z Mlawy, Malgosia z Aleksandrowa Lódzkiego. Starsi bracia wiedzieli, jak zmaria mama, ale nie chcieli nic po-wiedzieá Stali i ryczeli. Ja pytalam: „Co z mama? Co z mamusia?", a oni nic, tylko placz. Nie powiedzieli nigdy. Nie udalo nam sie^ wtedy nawiazač gl^bszej wi^zi. Byliámy sobie obcy. Poza Witkiem bližsze mi byly przyjaciólki z domu dziecka niž rodzeňstwo. Pi-saliámy do siebie listy, ale po tym spotkaniu obu starszych braci widzialam jeszcze tylko raz. Tak sie^ jakoá uložylo. ELŽBIETA K jak koniec Elžbieta Jankowska chcialaby powiedzieč na koniec, že Kazachstan nie zlámal jej rodziny. Ani Teresy, która wstapila do zákonu, ani Maryši, która zostala lekárky, ani jej samej, matki trzech synów. Wyjaánia: - Nigdy nie wpadam w histeri^ i rozpacz, gdy sie^ cos wydarza. Myále^ sobie wtedy: „Panie Bože, ja tyle przežylam, a tu nie dam rady?". Teraz Luty 2019 roku. Dom panaMinoru Tonai, pomocne Los Angeles, USA Minoru Tonai chyba dziwi sie^ mojemu pýtaniu. Przechyla lekko glowe^ w prawo, jakby zastanawial sie^ nad odpowiedzi^. Milczymy teraz oboje. Powtarzam wie_c: - Dlaczego poszedl pan na wojne^ w 1952 roku? Odpowiada: - Chcialem udowodnič Ameryce, že na nia_ zashiguj^. Teraz ja sie_ dziwiej - Po tym gdy pana upokorzyla w dzieciňstwie? Uámiecha siej - Takie jest moje dziedzictwo. SHIKATA GA NAI Luty 2019 roku. Dom pana Richarda Iseri, poludniowe Los Angeles, USA Richard Iseri poprawia czapk^, po która^ przed chwila^ zawrócil w glab domu. Zerka, czy zauwažylam nápis nad daszkiem: 24th Infantry Division. Korean war veteran 1950-53. (24 Dywizja Piechoty. Weteran wojny w Korei 1950-53). - Wst^pilem do armii na ochotníka - mówi. - Nie wiem czemu, czulem, že musze_. Ironia losu, prawda? Wczeániejszy wróg Ame-ryki chcial oddač za nia^ žycie. cdjskf jksf jksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii Niedziela, 7 grudnia íg^i roku, godzina dwunasta w poludnie. Dom zámožnej rodziny Tonai, dzielnica San Pedro, Los Angeles W holu slychač dzwonek telefonu. Dwunastoletni Minoru podnosí z aparátu cie_žka_, ebonitowa_ sluchawky i przyklada j^ do ucha. Dzwoni kuzynka. Chlopiec slucha, koňczy rozmowy i biegnie do ojca, który siedzi w salonie. Mama jest w tym czasie w kuchni. Minoru (przestraszony): - Tato! Japonia zaatakowala Pearl Harbor. Ojciec (spokojnie): - Niemožliwe. To na pewno Niemcy. Do salonu wchodzi mama i wl^cza radio. Duze pudlo polaczone z adapterem, ostatní nábytek rodziny Tonai, szybko sie_ rozgrzewa. Mama krexi gall<4 w poszukiwaniu amerykaňskiej rozgloáni. Síychač glos reportéra: „Raz, dwa, trzy, cztery, halo NBC, halo NBC, tu [radio] KGU Honolulu, Hawaje. Nadajy z dachu budynku Advertiser Publishing Company. Byliámy dziá áwiadkami, z pewnej odlegloáci, bitwy o Pearl Harbor i ciyžkiego bombardowania przez samoloty wroga, bez w^tpienia japoňskie"1. Mama szuka teraz rozgloáni japoňskiej (w Tokio jest juž piate rano nastypnego dnia). „Wiadomoáci specjalne! Ogloszenie Cesar-skiej Kwatery Glównej, Sekcja Armii i Marynarki Wojennej [...]. Od wczesnego rana, dnia ósmego tego miesiaxa, cesarska armia i flota s^ zaangažowane w walky z amerykaňskimi i brytyjskimi silami zbrojnými ulokowanymi na zachodnim Pacyfiku"2. Ojciec Minoru, pan Gengoro Tonai, wstaje bez slowa z kanapy i zamyká siy na caly dzieň w swoim gabinecie. Mama, pani Toyone Tonai, wraca do kuchni. Ich syn zostaje sam w salonie. Poniedzialek, 8 grudnia íg^i roku. Kongres Stanów Zjednoczonych, Waszyngton Prezydent Franklin D. Roosevelt od siedmiu minut czyta przy-gotowane wczoraj emocjonalne przemówienie o sytuacji w kraju. o N U O N on 166 Koňczy je slowami: „Prosze^ Kongres, aby z powodu niesprowoko-wanego i nikczemnego ataku Japonii w niedziel^, 7 grudnia 1941 roku, oglosil stan wojny mi^dzy Stanami Zjednoczonymi a Cesar-stwem Japoňskim"3. Trzydziesci trzy minuty póžniej Kongres przychyla sie^ do prosby prezydenta. Tego samego dnia. Dom rodziny Tonai Minoru obserwuje, jak do gabinetu taty wchodzi dwóch agen-tów Federalnego Biura Šledczego (FBI). Chlopiec zauwaža, že pa-nowie nosza^ jednakowe ciemne plaszcze. M^žczyžni prosza^ ojca, žeby z nimi poszedL Jest podejrzany o sprzyjanie Japonii. Pan Gengoro gwaltownie zaprzecza. Jest wprawdzie Issei - japoňskim imigrantem w pierwszym pokoleniu - ale žyje w Stanach Zjedno-czonych od dwudziestu jeden lat, prowadzi ze wspólnikiem, panem Kenichim Shintani, sieé dwudziestu pi^ciu sklepów spožyw-czych (dwanaácie dužych i trzynaácie malých) pod nazwa^ Garden Basket. Dom, w którym žyje z rodziny, nie naležy do nich tylko dlatego, že Stany Zjednoczone nie przyznaj^ Issei obywatelstwa amerykaňskiego, a Japoňczyk bez obywatelstwa nie može posiadač nieruchomoáci. Agenci FBI pozostaj^ oboj^tni na tlumaczenia ojca Minoru. MÓWÍ4, že pan Tonai calkiem niedawno, podczas zbiórki ulicznej, wplacil pewna^ kwote^ na japonskí okr^t wojenny. I dlatego teraz pójdzie z nimi. Minoru z mama^ i trojgiem rodzeňstwa patrz^, jak tato, skuty kajdankami, wychodzi z domu. Spotkaj^ sie^ dopiero za trzy lata, w obozie Amachi. cdjskfjksfjksfjAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam Równiež poniedzialek, 8 grudnia 194.1 roku. Zachodnie wybrzeže Stanów Zjednoczonych Agenci FBI aresztujy takže pana Kenichiego Shintani, wspól-wlaáciciela sieci Garden Basket. Jedynym powodem sy j ego kontakty ze wspólnikiem. Podobne scény dziejy sie^ teraz w wielu domach japoňskich imi-grantów, zwlaszcza liderów lokálnych spolecznoáci, biznesmenów i duchownych buddyjskich. Listy nazwisk czekaly przygotowane od dawna. Japonska diaspora, zwana Nikkei, w calych Stanach Zjednoczonych liczy okolo stu dwudziestu szeáciu tysi^cy osob4. W nocy z 7 na 8 grudnia do aresztów trafia tysiac pi^ciuset Japoňczyków. Z czasem liczba ta wzroánie do ponad dwóch tysi^cy. Od tej pory každý Nikkei (czlonek diaspory) jest podejrzany o sprzyjanie Japonii, dzialania sabotažowe i szpiegowanie na jej rzecz. Iseri Poniedzialek, 8 grudnia 1941 roku. Farma rodziny Iseri, przedmiešcia Wapato, Yakima Valley, stan Waszyngton Rodzina jedenastoletniego Richarda wychodzi przed dom. Ktoá podpálil stóg siana sasiadowi, który - tak jak ojciec chlopca - jest japoňskim imigrantem w pierwszym pokoleniu. Mama, pani Shi-geko Iseri, robi z dloni daszek dla oslony przed sloňcem i patrzy na dopalajace sie^ resztki. Tato, pan Naoki Iseri, zauwaža dym nad miasteczkiem Wapato, w którym wie_kszoáč mieszkaňców stanowiy imigranci. To plonie japonska szkola podstawowa, w której od szeáciu lat Richard uczy si£ po lekcjach w szkole amerykaňskiej. Z radia dowiadujy si^, že w miastach Zachodniego Wybrzeža ludzie wybijajy witryny w sklepach prowadzonych przez Nikkei, na ácianach ich domów mazy nápisy No Japs wanted (Nie chcemy Japoňców). Koniec lutego 194.2 roku. Farma rodziny Iseri Ojciec Richarda siedzi w kuchni przy stole. Mama nakrywa do kolacji. Rozmawiajy po angielsku. Pan Naoki w 1918 roku przyje-chal do Ameryki z Japonii - jest wi^c Issei. Jednak Pani Shigeko urodzila sie^ juž na Hawajach, jest Nisei - imigrantky drugiego pokolenia. Dziejd ternu ich pi^cioro dzieci to Sansei - trzecie pokolenie: wszystkie urodzily sie^ w Stanach Zjednoczonych i majy amerykaňskie obywatelstwo. J^zyk japonskí znajy biernie. Paňstwo Iseri sy zmartwieni. 19 lutego prezydent Roosevelt podpísal dekret wykonawczy 9066. Na jego podstawie sekretarz woj-ny može wyznaczyč niektoré obszary kraju jako strefy wojskowe, „z ktorých dowolna lub wszystkie osoby mogy byč wykluczone"5. Wykluczonych mieszkaňców prezydent zobowiyzal sie^ przetrans-portowač w inne miejsce, zapewnič im kwaterunek i wyžywienie. Ludzie w Wapato powiadajy, že wszystkich Japoňczyków amery-kaňski rzyd pozamyka wkrótce w obozach. Jednak Naokiemu Iseri nie chce sie^ w to wierzyč. Uwaža te plotki za absurdalne. Shigeko Iseri zgadza sie_ z m^žem. Kto by wtedy zaoral pola na wiosnej Kto je obsial? Kto zaopiekowalby sie^ koňmi, krowami i kúrami? Wprawdzie ziemia, na której gospodarujy, jest wydzierža-wiona, ale traktujy jy jak swojy. História Pierwsza polowa XX wieku. Stany Zjednoczone Ameryki Ameryka nie lubi Japoňczyków. Nawet bardzo. Zwlaszcza Zachodnie Wybrzeže ich nie toleruje. A juž szczególnie Kalifornia. žólci. Dziecinni. Upoáledzeni. Prymitywni. Maja^ wystaj^ce zyby Zabieraja^ pracy porz^dnym ludziom. Namawiaja^ do pálenia opium, wpydzaj^c w uzaležnienie. Ich cesarz prowadzi agresywna^ polityky zagraniczn^, to barbarzyňca. Mawia siy o nich: „Japoňcy" {Japs) oraz „žólte brzuchy" i „wácie-kle psy", ponadto „žólte robactwo"6. Rysownicy przedstawiaja^ ich w gazetách jako karaluchy Zbiera im siy, zdaniem bialych Amerykanów, od dawna. Naje-chali ich kraj na pocz^tku wieku. Osiedli glównie na wybrzežu zachodnim (stád najbližej do Japonii). W rybolówstwie, rolnictwie, przemyále spožywczym i na kolei zatrudnili siy za tak niskie staw-ki, že bialy czlowiek by siy nawet nie schýlil po nie. Wzbogaceni, zaczyli wykupywač amerykaňsk^ ziemiy. Juž w 1905 roku w San Francisco dla obrony przed „žóltym nie-bezpieczeňstwem" powstaje Liga Wykluczenia Azjatów (Chiňczy-ków Ameryka tež nie lubi)7. W1913 roku Kalifornia wprowadza pra-wo stanowe, które zakazuje Azjatom kupowania ziemi i zezwala im na maksymalnie trzyletnia_ dzieržawy gruntów. Japonia uznaje to za rasizm. W1922 roku S^d Najwyžszy orzeka, že Azjaci nie s^ biali i w zwi^zku z tym nie rnaja^ prawa do naturalizacji. Wzorem prawdziwego Amerykanina ma pozostač bialy Anglosas wyznania protestanckiego - WASP (White Anglo-Saxon Protestant). W1924 roku amerykaňski Kongres zakazuje imigracji azjatyckiej. Moment wejácia ustawy w žycie Japonia oglasza Narodowym Dniem Upo-korzenia. Na znak protestu kilka osob popelnia harakiri (rytualne samobójstwa)8. W latách trzydziestych napiycie miydzy Japonia^ a Stanami Zjednoczonymi wzrasta. W1937 roku japonskí imigrant drugiego pokolenia, student University of California, w artykule opublikowanym w „Campanile Review" pisze, že w razie konfliktu miydzy obu krajami jego generacja nie dostanie szansy walki za Stany Zjednoczone. Przewiduje raczej konfiškáty majetku calej spolecznoáci Nikkei i zamkniycie jej czlonków w obozach9. Ograniczenia dotycz^ce zákupu ziemi i nieruchomosci nie doty-cza^ Japoňczyków urodzonych w Ameryce - obywateli USA i Japonii jednoczeánie. Možná jednak na každým kroku pokazywač im, jak bardzo s^ niepož^dani. Japoňczyk w dzielnicy obniža wartoáč nieruchomosci. Mimo wiyc, že moga^ kupowač domy, czysto daje im siy do zrozumienia, w jakich dzielnicach nie powinni tego robič. Nie trzeba z nimi nawet rozmawiač. Zwlaszcza po ataku na Pearl Harbor. Wystarczy powiesič na swoim domu transparent z nápisem „Japoňcy, wynocha. To okolica bialych ludzi". W marcu 1942 roku, zgodnie z dekretem 9066, na zachodzie kraju powstaje strefy wojskowe. Obejmuj^ stan Waszyngton, Ore-gon, Kalifornie^ i Arizony. Jak najszybciej trzeba stamt^d ewaku-owač wszystkich Nikkei, bo s^ potencjaln^ japonsky pia_ta^ kolumna_, a wraz z nimi amerykaňskich Niemców i Wlochów, którzy z racji pochodzenia podejrzewani s^ o sprzyjanie Hitlerowi i Mussolinie-mu. Do czasu ewakuacji wszystkich amerykaňskich Japoňczyków obowi^zuje ich godzina policyjna. Glosy bialych Amerykanów, którzy sprzeciwiaja_ siej ewakuacji, S4 niemal nieslyszalne. Tonai Koniec marca 194.2 roku. Stajnia przy torze wyšcigów konnych Santa Anita Park, tymczasowe centrum ewakuacyjne, Arcadia, hrabstwo Los Angeles, Kalifornia Dwunastoletni Minoru zauwaža, že koňski boks, w którym teraz musi mieszkač, ma powierzchniy o wymiarach dywanu z ich salonu. Jeden boks przypada na szeác" osob. Z chlopcem miesz-ka mama, troje rodzeňstwa i kuzynka. Špia^ na rozložonych na ziemi materacach. Wszydzie jest brudno. Centrum ewakuacyjne Santa Anita, w którym rázem z nimi jest kilka tysiycy ludzi, cdjskf jksf jksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii przygotowano w poápiechu. Koňskie lajno wymieciono z boksów niezbyt dokladnie. Potem Tonai stracili dom. Wynajmujacy kázal im sie^ wyprowa-dzič. Žona wspólnika zaproponowala im mieszkanie u siebie. Miala pelnoletniego juž syna urodzonego w Stanach Zjednoczonych, wi^c jeszcze przed wojna^ kupila dom w Los Angeles na niego. Na poczatku marca Minoru zauwažyl, že slupy w okolky zostaly oklejone „Instrukcj^ dla wszystkich osob pochodzenia japoňskie-go". Mieszkaňcom wymienionego w obwieszczeniu kwartalu ulic nakázáno stawič sie^ za siedem dni w wyznaczonych miejscach celém ewakuacji. Wolno bylo zabrač z soba^ poáciel, artykuly toale-towe, sztučce i naczynia, dodatkow^ zmiane^ ubránia. Jedna osoba mogla wziač tylko jedna^ walizke^ lub pakunek. Radioodbiorniki i aparáty fotograŕiczne podlegaly konfiškácie. Pianína, lodówki, pralki i ci^žkie meble možná bylo przechowač w rzadowych ma-gazynach, jednak przechowujacy nie ponosza^ odpowiedzialnoáci. Japoňczycy mieli tež siedem dni na sprzedaž sklepów, restaura-cji i punktów uslugowych. Oddawali je wi^c za bezcen. Niektórzy wierzyli, že ewakuacja jest pomylk^, a oni zaraz wróca^ do domów - ci zamykali tylko swoje nieruchomoáci na klucz. Goraczka ewakuacyjna objala sto dziesi^č tysi^cy amerykaň-skich Japoňczyków na Zachodnim Wybrzežu. Dwie trzecie z nich bylo obywatelami USA. Niektórzy zawieszali na oknach domów i sklepów transparenty z nápisem „Jestem obywatelem amerykaň-skim" i szli z walizkami w rokách w kierunku punktów zbornych, skad - oznaczeni numerami - mieli zostač wywiezieni do jednego z czternastu tymczasowych centrów ewakuacyjnych. Kiedy ojca zaaresztowano, matka Minoru - pani Toyone Tonai - postanowila prowadzk sklepy Garden Basket z žona^ wspólnika. Zbankrutowaly niemal od razu. Amerykanie przestali kupowač u Japoňczyków. List od me_ža z wi^zienia matka Minoru czyta w rodzinnym koň-skim boksie. Koňczy i mówi: - Tato pyta, czy chcemy wyjechač do Japonii. Wtedy go wypuszcz^. Ale nie b^dziemy mogli juž nigdy tu wrócič. Minoru Tonai wspomina: - Bylém wtedy za mlody, žeby sie^ zasta-nawiač nad swoja^ tožsamosci^. Czulem sie^ zarówno Japoňczykiem, jak i Amerykaninem. Znalém Japoni^, byliámy tam cala^ rodzina^ w 1934 roku. Matka ojca napísala, že jest umierajúca, pojechaliámy sie_ z nia^ požegač. Ale to byla nieprawda. Byla zdrowa, chciala tylko, žebyámy wrócili z Ameryki. Zostaliámy przez jakiá czas u niej na wsi. Žyliámy zgodnie z japoňskim zwyczajem. M^žczyžni jedli osobno, dzieci i kobiety rázem. Trzy razy dziennie byl ryž i do tego po kawalku ziemniaka. Mie^so bylo dla m^žczyzn. Babcia mnie nie znosila, bo bylém krnabrnym dzieckiem, chcialem jesč po amery-kaňsku. Wrzeszczala na mnie. Kochala za to moja^ siostre^ i dla niej wydlubywala ziemniaki z misek innych. Wróciliámy do domu po osmiu miesiacach. WJaponii musial zostač mój starszy, dziewi^-cioletni wówczas brat Ichiro, bo japonska cze^áč rodziny nie mia-la m^skich potomków. On mial wi^c w przyszloáci zostač glowa^ rodu. Przymuszono tež do zostania moja^ jedenastoletni^ siostre^ Mary, žeby bratu nie bylo smutno. Bardzo plakala, chciala wracač do USA. Kiedy mama przeczytala nam list w obozie, wpadliámy w rozpacz i zdecydowaliámy, že zostajemy w Stanach, nawet kosz-tem uwi^zienia taty. To bylo bardzo trudné. Mama zawiadomila ojca w naszym imieniu. Nie mial do nas nigdy o to žalu. Iseri Czerwiec 194.2 roku. Stajnia na terenie rodeo, tymczasowe centrum ewakuacyjne, Portland, Oregon Richard Iseri nie lubi spač w koňskim boksie. Nie ma tu okien, w ciaju dnia powietrze w stajni sie_ rozgrzewa, oddajac noca^ duszacy zápach lajna i uryny. Wieczorami chlopiec wychodzi na zewnatrz. Niedaleko rodeo plynie rzeka. Tam, nad wod^, jest wesole miasteczko Jantzen Beach. Richard nie widzi go spod stajni, jednak rzeka niesie odglosy karuzeli, smiechy ludzi i mu-zyk^. Najbardziej ze wszystkiego jedenastolatka ciekawi roller coaster - zap^tlone tory, po ktorých z ogromna^ pre/dkoácia^ p^-dza^ wagoniki. Chlopiec marzy, že kiedyá wsiadzie do jednego z nich. Poza tym jednak podoba mu sie^ žycie w obozie przejáciowym. Na farmie mial dužo pracy. Každego dnia, po szkole, musial po-magač rodzicom w gospodarstwie. Tutaj calymi dniami može sie^ bawič. Žal mu tylko rodziców. Pami^ta dzieň wyjazdu z farmy. Oj-ciec pytal policjantów nadzorujacych ewakuacjej - Co z naszymi koňmi, co ze áwiniami? Co z rzeczami w domu? Jeden z funkcjonariuszy sie^ rozeámial. - Jestem pewny, že ktoá sie^ nimi chetoie zajmie, Japoňcu. Richard Iseri wspomina: - Nie potrane^ sobie przypomnieč, co wtedy czulem. Bylem chyba zbyt mlody, žeby przejmowač sie^ ewa-kuacjú i útraty majatku przez rodziców. W obozie tymczasowym matka i ojciec nie narzekali. Wydawali si^ oboj^tni na swój los, ale oni tylko godzili sie^ z sytuacj^. Istnieje japonska sentencjashíŕa/ca ga nai, czyli you can't help it (nic nie poradzisz) - powtarzali j^ cze_sto. Zreszta^ nie tylko oni. Wie_kszoáč Nikkei stosowala sie^ do tej zásady Drugim cze^sto powtarzanym przez Japoňczyków zdaniem bylo: kodomo no tame ni, co doslownie znaczy „dla dobra dzieci". Amerykaňscy Japoňczycy chcieli przez to pokazač, že uwi^zienie ich nie zlamie. Dzieci nie zobacza^ placzacych rodziców. Pokažmy tym, co nas tu zamknuli, že jesteámy od nich lepsi. Až w koncu nas doceni^. cdjskf jksf jksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii História Rok 1942. Puste przestrzenie USA, byle daleko od wybrzeža Pierwszy staly obóz internowania dla Nikkei zostaje otwarty juž na poczatku marca 1942 roku. Ostatní, dziesiaty - pod koniec paždziernika. Z lotu ptáka obozy przypominaja^ upiorne miastecz-ka z podzielonymi na kwartaly dzielnicami i ulicami pod katem prostým: nie roánie tu najmniejsze drzewo, nie ma chodników ani samochodów, sklepów i zakladów fryzjerskich. Znalezienie terenów pod ich budowe^ nie bylo proste. Musia-ly byč w miare^ blisko tymczasowych centrów ewakuacyjnych, žeby transport internowanych ludzi nie trwal za dlugo, do trzech dni jazdy poci^giem (podczas przejazdów przez miasta Nikkei byli proszeni o zaslanianie okien, žeby nie dražnič Amerykanów swoim wygladem). Wystarczajaco jednak daleko od Zachodniego 1_7_ Wybrzeža i terenów militarnych, žeby amerykaňscy Japoňczy- _ cy nie zagražali bezpieczeňstwu paňstwa. Wi^kszoáč oárodków internowania postawiono na terenach pustynnych, z majesta- ^ tycznymi górami na horyzoncie, niektoré jednak stanuly na te- ^ renach bagiennych. Czasem rzad wykupywal ziemie^ pod obozy ^ od farmerów, cz^áciej jednak odbieral im grunty, nie wyplacajac > w zamian odszkodowaň. W wielu przypadkach ziemia, na której stawaly obozy, náležala do rdzennych mieszkaňców Ameryki. Zarzadzaniem obozami miala sie^ zajač specjalna agencja rz^-dowa - War Relocation Authority (WRA). Pierwsi internowani przybywali cz^sto do jeszcze niewykoňczonych obozów. Jeáli chcieli mieč dach nad glow^, musieli pomagač przy stawianiu baraków. Ostatecznie obozy dla Nikkei zbudowano w Manzanarze i Tule Lake (Kalifornia), w Poston i Gila (Arizona), Minidoce (Idaho), cdjskf jksf jksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii Heart Mountain (Wyoming), Granadzie, obóz zwany Amache (Ko-lorado), w Topaz (Utah), Rohwer i Jerome (Arkansas)10. Tonai Lata 1942-1945. Obóz Amache, Granada, Kolorado Nauczyciel w obozowej szkole jest biah/m Amerykaninem. Roz-gl^da sie^ po klasie. - Czy ktoá ma jeszcze pýtania? Zglasza sie_ Minoru Tonai, trzynastoletni uczeň, od roku mieszkaniec Amache: - Mówil nam pan, že zostaliámy tu zamknúci dla ochrony przed Amerykanami, którzy s^ na nas žli za Pearl Harbor i mogliby nas skrzywdziá Obóz otoczono drutem kolczastym, na wiežyczkach stražniczych stoja^ ludzie, którzy pilnuja^ naszego bezpieczeňstwa. Nauczyciel potakuje: - Bo tak wlaánie jest, Minoru. Uczeň: - To dlaczego ich karabiny sa_ skierowane w nasza^ strong? W každým baraku jest szesč pokoi. Šciany mie_dzy nimi sa_ tak cienkie, že rodzina Tonai slyszy, co sie^ dzieje u najdalszych s^siadów. W in-nych obozach ácian nie doprowadzono nawet do sufitu - ludzie žyja^ w rytmie placzu dzieci, chrápania ojców, klótni malžeňskich. Obite pap4 šciany zewnettzne maja^ szpary, przez które nieustannie sypie sie^ do árodka piasek. Jeáli w nocy obóz zaatakuje burza piaskowa, co zdarza sie_ bardzo cze_sto, Minoru budzi sie^ rano pokryty szarym pylem. Piasek wpada tež przez podloge_ - to cegly bez zaprawy uložone na gruncie. Konstruktorzy zaplanowali wprawdzie drewnian^ podlo-ge_ w barákách, i tak jest w pozostalých miejscach internowania, ale Amache zostalo zbudowane na koncu, pospiesznie, nie bylo juž czasu na ukladanie desek. To sprawia, že czasem podczas silných wiatrów šciany baraków, ktorých nie scalono z podlog^, rozkladajú sie^ na bold. W každým pokoju mieszka jedna rodzina - od trzech do dziesi^ciu osôb. Bywa jednak, že umieszcza sie^ w nich obcych sobie ludzi. Na každego amerykaňskiego Japoňczyka przypada jedno lôžko, wypcha-ny sianem materac i koc wojskowy. Z sufitu w každým pomieszczeniu zwisa jedna žarówka. W kacie stoi piecyk, który zima^ ogrzewa pokoj. Nie ma szaf, wieszaków, stolów ani krzesel. Mama Minoru buduje wi^c tymczasowe konstrukcje z walizek, jakby byla mala^ dziewczyn-1<4 i tylko bawila sie^ w dom. Každý ámieč pozostalý po budowie obo-zu jest w Amache bezcenný Minoru nauczyl sie^ stolarki jeszcze od swojego ojca. Z resztek desek i pordzewiah/ch gwoždzi konstruuje wieszaki na ubránia i pólki na naczynia. Mama ze zdobytych kawal-ków materiálu szyje zaslonki na okna. W každým kwartale obozu stoi osiem identycznych baraków. W calym Amache jest kilkanašcie kwartalów. W obozie mieszka ponad siedem tysiycy ludzi. To najmniejsze z dziesiyciu miejsc in-ternowania Nikkei. Myžczyžni na poczadai narzekali na lazienki, ale juž przywykli. Minoru tež korzysta z toalety jednoczeánie z s^siadami z baraku. Každý kwartal ma swoja^ stolówky. W Amache ludzie wymieniaja^ siy informacjami, gdzie možná najlepiej zjesč. Wyprawa do stolów-ki w innym kwartale to namiastka rodzinnego wyjácia do restau-racji. Minoru uwaža jednak, že nie ma to wiykszego sensu. Jego zdaniem jedzenie wszydzie jest tak samo niesmaczne, codzien-nie to samo, žadnego wyboru. Ryž podawany jest na slodko, choé Japoňczycy tak nie jadaj^. Do každego posilku dostarczane jest mleko. Prawie nikt go nie pije, bo Japoňczycy žle je trawi^. Minoru i jego kuzyn stanowi^ tu wyjatek, mleko im nie szkodzi. Warzyw nie ma wcale. Nikkei pochodz^cy z farm dostali od wladz obo-zu zgody na uprawy ziemi, wiyc to siy powinno wkrótce zmienič. Miyso trafia siy rzadko, kilka razy na štólach pojawia siy konina. Sytuacja siy poprawi, gdy Nikkei zaczna^ hodowač kurczaki. Každý barak ma swoja^ lazienky podzielon^ cienk^ áciank^ na strefy damska_ i mysk^. W drodze do myskiej toalety Minoru mija dziewczyta w towarzystwie matek. Niosa_ z soba^ zložone kartony lub kawalki materiálu. Chlopca nie dziwi ten widok, po-dobnie czyni jego mama i siostra. Wie, že lazienki dla kobiet s^ urz^dzone identycznie jak myskie: to ciaj kilkunastu sedesów ustawionych jeden obok drugiego. Bez przegródek, zaslonek, ácianek. Dla kobiet to prawdziwy klopot. Japoňskie dziewczyta sa_ nieámiale, toaleta jest dla nich tabu. Któraá wymyálila wiyc kurtyny z tkaniny, która^ jej towarzyszka musi trzymač podczas korzystania z ustypu. To pozwala zachowač minimum intym-noáci. Inna dziewczyna znalazla dužy karton, który naložyla na siebie, zamykajúc siy w przenoánej budce. Za jej przykladem po-szly inne. Iseri Lata ig42-ig4$. Obóz Heart Mountain, Wyoming Richard Iseri, skaut z družyny chlopiycej 323, przyklada do ust trubky i gra hejnal To the color na czeáč Stanów Zjednoczonych. Jego koledzy w tym czasie wciajaja^ na obozowy maszt amerykaň-sl<4 flagy. W Heart Mountain rozpoczyna siy dzieň. Wieczorami, podczas áciajania sztandaru, Richard gra Retreat, wojskow^ me-lodiy na zakoňczenie dnia. Wspomina: - Gralem siedem dni w tygodniu, w deszczu, sloňcu, burzy piaskowej czy ániegu. Bywaly tak mrožne dni, že ustnik trab-ki przymarzal mi do warg. Do skautów naležalem jeszcze przed woj-n^, wiyc kiedy okázalo siy, že powstaje družyna w Heart Mountain, od razu wstajtilem wraz z bratem, George'em. Šwiatynia buddyjska Koyasan z Los Angeles przyslala nam trabki i bybny, stworzyliámy wiyc zespól. Zostalem trybaczem, bo w szkole gralem na tym in-strumencie od czwartej klasy. Mój brat z tego samego powodu dostal byben. Byliámy bardzo zajyci, bo nasz zespól gral na každej obozowej uroczystosci i paradzie. Ze wszystldch sil staralem siy grač najlepiej, jak umialem. Chcialem, žeby moja ojczyzna - Ameryka - byla ze mnie dumna. Nie zostawilem patriotyzmu za kolczastymi drutami obozu. Wciajanie flagi bylo dla mnie zaszczytem. O ile Richard nie przepadal za praca^ na rodzinnej farmie, teraz - ku zdumieniu swoich rodziców - sam zglosil siy do pomocy przy uprawie cdjskf jksf jksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii ziemi za drutami obozowymi, nad rzeky. Wiosny, zwolniony z lekcji, orze traktorem ziemi^, z której wyrosny ziemniaki i groch. Latem uczestniczy w zbiorach upraw. Pomaga tež w kurníku. Zapytany o zmiane^ upodobaň, wyjaánia mamie: - Teraz to jest dla mnie zabawa. Przedtem musialem to robié. Po latách przyznaje, že czul sie_ w obozie szcz^áliwy: - Mówie^ to z nieche_ciy, bo wiem, jak wielka niesprawiedliwoáč spotkala moich ludzi. Ale wtedy mialem trzynaácie, czternaácie lat i tamten czas byl dla mnie beztroski. Pani mówi, že zdje_cie z obozu, które pokazuj^, jest smutne. Zostalo zrobione zimy. Na sni egu wokól masztu stoi kilkuset Nikkei. Salutujy amerykaňskiej fladze. Z ust wylatujy im obloczki pary. Tež tam jestem, skoňczylem grač i stoje^ na bacznoáč. To czas mojego dzieciňstwa, nie widze^ tam smutku. W naszym obozie bylismy dobrze traktowani, nikt nas nie dyskryminowal, obsluga odnosila sie^ do nas uprzejmie, stražnicy pewnie nudzili sie^ na wiežyczkach, bo nikt nie próbowal uciekač. Japoňczyków wychowuje sie^ w szacunku do wladzy. Teraz wiem, že niektórzy protestowali przeciwko lámaniu praw czlowieka, ale wtedy polityka byla daleko ode mnie. cdjskfjksfjksfjAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii História Lata 1942-1945. Stany Zjednoczone Ameryki Fred Korematsu, Japoňczyk urodzony w Oakland, ukrywa sie^ przed wywiezieniem. Zlapaný, zostaje skazany na podstawie dekretu wykonawczego 9066 na pie_č lat wi^zienia w zawieszeniu. Wraz z rodziny trafia do obozu internowania Topaz w stanie Utah. Student Gordon Hirabayashi celowo wychodzi na ulice^ w czasie godziny policyjnej, twierdzyc, že ogranicza ona jego wolnoáč i pra-wa. Zostaje skazany na dziewie_čdziesiyt dni wi^zienia. cdjskf jksf jksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii W obozie przejáciowym Santa Anita Nikkei protestuj^, bo Ame-rykanie nie dali im odžywek dla niemowlat. Dzieci matek, które nie maJ4 pokarmu, gloduj^. Ludziom nie podobaj^ sie^ kwestionariusze, które musza^ wypel-nié po przybyciu do stálych obozów internowania. A zwlaszcza dwa punkty. Pýtanie numer 27: „Czy jesteá gotów služyč w silách zbrojných Stanów Zjednoczonych, gdziekolwiek otrzymasz rozkaz?" (w domysle - takže w Japonii). I pýtanie 28: „Czy przysi^gasz bezwarunkow^ wiernoáč Stanom Zjednoczonym Ameryki i b^dziesz wiernie bronil Stanów Zjednoczonych przed jakimkolwiek atakiem ze strony sil zagranicznych lub kra-jowych oraz przewidujesz jakakolwiek forme^ lojalnoáci lub posluszeň-stwa wobec cesarza Japonii lub innego obcego rzadu czy organizacji"11. Ci, ktorých oburza kwestionowanie przez rzad ich lojalnoáci wobec Ameryki, wpisuja^ na karcie dwa razy „nie". Nazwani no-no boys zostaj^ odseparowani od rodzin i przewiezieni do obozu Tule Lake w Kalifornii, gdzie maja^ przebywač w sektorze dla szczegól-nie niebezpiecznych Nikkei. Trzystu internowanych m^žczyzn, którzy odmówili w 1944 roku služby wojskowej, skazuje sie^ na trzy lata wi^zienia. Jest wáród nich student Gordon Hirabayashi. Najwie_ksza grupa opo-zycjonistów - osiemdziesi^ciu pi^ciu - pochodzi z obozu Heart Mountain. W obozach zdarzaj^ sie^ przypadki honorowych samobójstw internowanych Japoňczyków. Bywa, že ci, którzy czuli sie^ stuprocen-towymi Amerykanami, radykalizuj^ sie^ i odkrywaj^ swoja^ japoň-skoáč. Ktoá zaczyna deklarowač sympatic wobec cesarza, ktoá inny obchodzi uroczyácie dzieň ataku na Pearl Harbor. Roánie w sil^, zwlaszcza w Manazanar, grupa japoňskich nacjonalistów skupio-nych wokól skrajnie prawicowej organizacji Black Dragons. Ci spoáród mlodych m^žczyzn, którzy zdecydowali sie_ wstapič do wojska, po przeszkoleniu zostaja^ wcieleni glównie do 442 Pulku Piechoty, skladajacego sie^ z obywateli amerykaňskich azjatyckie-go pochodzenia (przede wszystkim Japoňczyków). Przejda^ szlak bojowy we Wloszech i we wschodniej Francji, gdzie wslawia^ sie^ niezwykl^ walecznoáci^. Žolnierze 442 Pulku otrzymaj^ najwi^cej odznaczeň bojowych w historii armii amerykaňskiej. Tonai Lata ig42-ig4$. Obóz Amache, Kolorado Rano, przed rozpocz^ciem lekcji, Minoru wraz ze wszystkimi kolegami ze szkoly kladzie prawa^ dloň na sercu i powtarza: - Šlubuje^ wiernoáč fladze Stanów Zjednoczonych Ameryki oraz republice, która^ symbolizuje. Jeden naród niepodzielny, oŕiarujacy wolnoáč i sprawiedliwoáč wszystkim. Nauczyciele przyznaj^, že nigdy jeszcze nie mieli takiego komfortu uczenia. Dzieci s^ zdycyplinowane, posluszne, nie cdjskf jksf jksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii rozmawiaj^ podczas zaje_á Osi^gaja^ wysokie wyniki w nauce, o wiele lepsze niž ich koledzy na wolnoáci. Minoru Tonai tlumaczy: - Cah/ czas myálalem o tym, že musze^ sie^ jeszcze bardziej staraá Chlopiec lubi swoich nauczycieli. Kilkoro z nich jest Japoňczy-kami, tak jak internowany doktor Torami, matematyk ze Stanford University Wi^kszoáč to jednak biali Amerykanie. Jest wáród nich pani Hopcraft, wiekowa nauczycielka z aparátem shichowym, autorka ksia_žek dla dzieci. Zglosila sie^ do obozu jako wolontariuszka, uwažajax, že Japoňczykom stala sie^ krzywda. Dzieci j^ kochaj^, ale lubia^ tež platač fígle. Jeden z kolegów Minoru údaje, že mówi cos do nauczycielki, ale porusza tylko ústami. Kobieta irytuje sie^ wtedy, že znów zepsul sie^ jej aparát. Nauczyciele mieszkaj^ poza obozem, w oddalonym o kilka-dziesi^t kilometrów miasteczku Lamar. Do pracy dowozi ich codziennie autobus i zaraz po lekcjach zabiera do domów. To im si£ jednak nie podoba. Chcieliby poznač swoich uczniów lepiej, žeby móc im pomagač. Skladajú wi^c prosby o postawienie na te-renie obozu baraków nauczycielskich, žeby mogli zamieszkač ze spolecznoáci^ Nikkei w Amache. Po przeprowadzce do obozu pani Hopcraft organizuje po lekcjach godzine^ w áwietlicy. Rozmawia wtedy z uczniami o ich ma-rzeniach, ambicjach i doradza w klopotách. Szybko orientuje sie^ jednak, že tylko chlopcy zostaja^ po zaj^ciach. Minoru Tonai: - Dowiedziala sie^ od nas, že dziewczyny po szkole od razu wracaja_ do domów, bo maja_ dužo obowi^zków. SprzaUj^, pior^, gotuj^, opiekuj^ sie^ mlodszym rodzeňstwem. Ublagala jednak rodziców, žeby uczennice tež mogly zostawač w áwietlicy. Ponad dwa lata po aresztowaniu, na pocz^tku lutego 1944 roku, do rodziny Tonai dol^cza ojciec, pan Gengoro. Wjego uwolnieniu pomógl sa_siad z San Pedro, Amerykanin o nazwisku Meechum. Na prosby pani Tonai trzykrotnie wysylal do wladz list z poáwiadcze-niem, že pan Gengoro jest dobrým i prawym czlowiekiem. Minoru Tonai: - Tato wrócil z zupelnie bialymi wlosami, ale nigdy nie opowiadal o tamtým czasie. Wiem tylko, že byl w oámiu wie_zieniach z rz^du. W obozie každý dorosly stará sie^ pracowač. Za zarobione pie-niadze možná robič zakupy w kantynie, internowani moga_ tež wy-chodzič do pobliskiej Granady. Miasteczko, poczatkowo niech^tne obecnosci obozu Nikkei, zaczyna rozkwitač. Japoňczycy s^ klienta-mi miejscowych sklepów, zatrudniaj^ sie^ tež ch^tnie u farmerów, którym z powodu wojny brakuje raj< do pracy. Možná tež zara-biač na terenie obozu. Jeáli komuá uda sie^ sprowadzič maszyne^ do szycia, zostaje krawcem, zdobyte szewskie narzydzia przekwalifi-kowuj^ czlowieka w szewca. Powstaja^ tež nowe zawody Na terenie obozu nie brakuje wyžy, požádáni sa^ wiyc lapacze žmij i grzechot-ników. Miyso gadów sprzedaja^ jako afrodyzjak, skóry - na paski dla elegantek, jad - na surowicy dla uk^szonych. Mama Minoru, pani Toyone, pracuje na terenie Amache jako pomywaczka w kan-tynie. Ojciec jest palaczem w kotlowni, która ogrzewa wody dla ich kwartalu. Tak sumiennie przyklada siy do pracy, že pewnego razu kociol wybucha, doprowadzony do zbyt wysokiej temperatu-ry Minoru w wolnym czasie pomaga na obozowej farmie. Panuje tu sprzyjaj^ce warunki do uprawy, wiyc nadwyžki, które produkuje Amache, s^ wysylane do innych obozów. Minoru Tonai: - Mój ojciec nigdy na nic nie narzekal. Na ban-kructwo firmy Na uwiyzienie. Na ciyžk^ pracy. Mial fatalistyczne podejácie do žycia i godzil siy z losem. Ja na jego miejscu wygra-žalbym niebu, a on powtarzal shikata ga nai. Im bylém starszy, tym mniej mi siy w obozie podobalo. Raz, przypadkiem, pod koniec pobytu, wpadl mi w ryce wewnytrzny raport War Relocation Authority. Mój przyjaciel Satoshi Hayashi wszedl do baraku kwatery glównej obozu, zobaczyl go na stole, schowal pod bluzy i wyniósl. To bylo cos w rodzaju raportu dotyczaxego ewakuacji Nikkei. Jego autor napísal, že informacje o zagroženiu plynatým ze strony spolecznoáci japoňskiej w Ameryce byly falszywe i ce-lowo rozpowszechniane, žeby siy nas pozbyč. Dužy udzial mieli w tym brač amerykaňscy farmerzy, którzy chcieli przej^č majetek Nikkei - zwierzyta, ciyžarówki, plony i domy. Že wspierali ich politycy, zwlaszcza z Kalifornii. Wykorzystali uprzedzenia, žeby siy wzbogacič. Byl tam tež cytat z jednego z generalów: „Japoniec zawsze zostanie Japoncem, niezaležnie od tego, gdzie siy urodzil". Podrzuciliámy ten raport z powrotem, nie mieliámy jak go sko-piowaá Popadlem w przygnybienie. Mialem szesnaácie lat. Posta-nowilem zrezygnowač ze szkoiy, nie išč na studia. Nie widzialem sensu w ksztalceniu, skoro w oczach Amerykanów pozostany na zawsze tylko Japoncem. Czulem, že tam, za drutami, czeka mnie juž zawsze tylko nienawiáč. Przestalem nawet chodzič na zbiórki skautów. Uratowala mnie matka. Powiedziala: „Och nie, synu, nie martw siy. Jeszcze bydzie lepiej, niech tylko skoňczy siy wojna. Žycie nie jest tak zle, jak teraz myálisz". Sierpieň 194.5 roku. Obóz Amache, Kolorado Pani Hopcraft, nauczycielka z aparátem sluchowym, wchodzi do klasy Minoru i mówi wzruszona: - Dzieci jestem tak szczysliwa. Tak bardzo szczysliwa. To najpiykniejszy dzieň w moim žyciu. Zglasza siy uczeň: - Dlaczego jest pani szczysliwa? Nauczycielka uámiecha siy: - Wlaánie siy dowiedzialam, že w koncu jesteácie wolni! Wojna siy skoňczyla. Možecie opuácič obóz. Minoru siy zglasza: - Pani Hopcraft, co siy z nami teraz sta-nie? Czy wyrzuca^ nas z obozu? Zostaniemy w Kolorado czy kaža^ nam wyjechač? Co bydziemy jeáč, za co žyč? Moi rodzice stracili wszystko, S4 juž starzy, nie maja_ dok^d išč. Nauczycielka smutnieje: - Och, przykro mi. Przepraszam, tak mi przykro. Minoru Tonai: - Cale žycie žalowalem, že tak siy wtedy do niej odezwalem. Nie powinienem. Ona myálala o wszystkim w kategóriách wolnoáci czlowieka, to bylo dla niej najwažniejsze. A ja balem siy o nasze przetrwanie. Potraktowalem j^ zbyt surowo. Kiedy dowiedzialem siy, že umarla, napisalem list do jej córki z przeprosinami. Nigdy mi nie odpowiedziala. Prawdopodobnie pomyálala, že jestem okropnym czkowiekiem. Iseri Lata 1945-1948. Wyoming, Oregon, Kalifornia Internowani opowiadaja^ sobie legendy o amerykaňskiej rodzi-nie z Livingston, która zaopiekowala sie^ gospodarstwem swoich japoňskich sasiadów, a potem je im oddala. Nie jest to jednak przy-padek rodziny Iseri. Faring, na której pracowali, dzieržawi juž ktoá inny. Ich ruchomoáci ludzie rozdzielili mi^dzy sob^. Rodzina nie ma žádných oszcz^dnoáci. Shigeko i Naoki dowiaduj^ si^, že we wschodnim Oregonie jest farma, która przyjmuje bylých internowanych do pracy. Decyduj^ sie_ tam zatrudnič. Na droge^ dostaja^ od amerykaňskiego rzadu bilet kolejowy i dwadzieácia pi^č dolarów. W paždzierniku 1945 roku rodzina Iseri opuszcza Heart Mountain w Wyoming na zawsze. Ludzie nazywaJ4 to „garbata^ robota". Iseri s^ na polu, zanim jeszcze wstanie sloňce. Pracuj^, dopóki cokolwiek widaá Schýleni przez caly dzieň, piela^ saláty albo podpieraj^ trzcin^ cukro-w^. Przerwe^ robia^ w samo poludnie, kiedy jest zbyt goraco. Ból pleców nie pozwala sie^ wyprostowač przez caly dzieň. Richard z rodzeňstwem pomaga na polu, ale chodzi tež do szkoly, trénuje bieganie, baseball i football amerykaňski. Dyrektor szkoly, komandor marynarki wojennej, który w czasie wojny walczyl na Pacyfiku, za každým rázem, gdy mija na korytarzu Nikkei, wola za nim: - Ty Japonců! Pani Shigeko nigdy nie odpoczywa. W wolne dni sprzata i pierze. Pan Naoki kochá žon^, ale jest japoňskim m^žczyzn^, wiex jej nie pomaga. Martwi sie^ jednak, že Shigeko ma wysokie ciánienie, wi^c po trzech latách decyduje o przeniesieniu rodziny do Los Angeles. Iseri stawiaj^ maly dom na obrzežach miasta, wáród swoich. Po-czatkowo planowali osia^č w Long Beach, dzielnicy s^siadujacej z San Pedro, w której przed wojna^ žylo wielu Nikkei. Jednak obecni mieszkaňcy szybko im uáwiadomili, že to nie jest juž okolica dla Japoňczyków. W1948 roku, by zajmowač sie; babci^, do Japonii wyježdža na stale jedna z sióstr Richarda, a on sam - na ochotníka - wst^puje do wojska. Tonai Lata powojenne. Los Angeles, Kalifornia Jeszcze w obozie Gengoro Tonai planowal odtworzenie biznesu sprzed wojny. Nie údaje mu sie^ to jednak. W Los Angeles nikt juž nie potrzebuje sklepów w starým stylu. Teraz liczy sie^ tylko samo-obsluga. A na to Tonai i jego wspólnik nie maj^ pieni^dzy. Ojciec Minoru postanawia wie_c, že zostanie farmerem w gleJM Kalifornii. Po roku zdaje sobie spraw^, že jednak nie jest urodzo-nym rolnikiem. Poza tym ma juž pie_čdziesiat dziewie_č lat, prawie nic nie slyszy i brakuje mu sil do ci^žkiej pracy. Po powrocie do Los Angeles pan Gengoro dostaje prace; u daw-nego znajomego, który wzbogaciwszy sie^ na akcjach studiów fil-mowych, otworzyl rynek z farmerskimi produktami. Przedwo-jenny wlaáciciel sieci Garden Basket teraz nocami przygotowuje warzywa i owoce do porannej sprzedažy. Odcina zžólniejie koň-cówki selerom, nacie marchwi i rzodkiewek, wybiera najladniejsze owoce, odrzuca przegnite. Minoru pracuje w weekendy na targowisku Grand Central Market, gdzie warzywa, owoce i mi^so sprzedaje sie^ taniej niž w skle-pach. Zarobione pieniaclze oddaje rodzicom. Jego mama jest kraw-cow^, nie zna na tyle dobrze jazyka angielskiego, žeby pracowač wbiurze. Minoru martwi si^, že ojciec pracuje bardzo ci^žko. Chce rzucič szkoly árednia^ i zast^pič tate^ w pracy - Wolalbym pracowač tak jeszcze dziesiex lat, niž zobaczyč, že nie idziesz na studia - mówi mu Gengoro Tonai. Syn uczy sie_ wie_c, a ojca zastupuje w czasie przerw swiatecznych i wakacji. W czerwcu 1950 roku wybucha wojna w Korei. Minoru dostaje powolanie do armii. Teraz Luty 2019 roku. Dom pana Richarda Iseri, poludniowe Los Angeles, USA Richard Iseri mówi: - Dziewie_č miesi^cy szkolilem sie^ na radio-oficera w Baltimore, a potem poprosilem o služby w Japonii, žeby byč bližej mojej siostry Zastanawiam siej - Ameryka okupowala wówczas Japoni^. Jak si£ pan tam czul? Jako okupant czy okupowany? Wzrusza ramionami: - Trudno odpowiedzieč. Z jednej strony byliámy okupantami, z drugiej - wszyscy byli tam wolni. Zreszta^ 1 lipca 1950 roku bylém juž w Korei. Wrócilem po szeáciu miesiacach bez paznokcia dužego palca prawej stopy. Stracilem go w polnočnej Korei, gdzie walczyliámy z dwoma wrogami - Chiňczykami i mrozem. Wra-calem do domu z radosna^ myálaj „Ocalilem wszystkie moje palce!". Luty 2019 roku. Dom pana Minoru Tonai, pomocne Los Angeles, USA Pytám jeszcze raz: - I naprawd^ nie chcial pan wykrexič sie^ od wojska? Šmieje si^. - To wojsko chcialo sie^ wykr^cič ode mnie. Zawsze mia-lem slabé kolana, uszkodzilem je w szkole na treningach koszykówki. A podczas szkolenia dla rekrutów paskudnie zerwalem sobie wi^za-dla. Chciano mnie odeslač do domu, uparlem sie^ jednak. Gdybym nie walczyl, bylbym tchórzem, okrylbym haňba^ siebie i mój naród. Uparlem sie_ wiex, že musze^ iáč do wojska. Moi przeloženi zobaczyli, že jestem uparty, powiedzieli: „Dobrze, wežmiemy cie^ do služby me-dycznej, wyálemy na przeszkolenie, zostaniesz sanitariuszem". Ale ja chcialem walczyč, a nie opatrywač rany gdzieá na tylách. Powiedzia-lem wi^c: „Nie". I tak kilka razy sie^ spieraliámy, až w koňcu uslysza-lem: „Wybieraj: služba medyczna czy wi^zienie za odmowe^ služby wojskowej". „Služba medyczna" - odpowiedzialem natychmiast. Przyj^to mnie do dywizji Gwarii Narodowej, do batalionu sani-tarnego. Zrozumialem, že trafilem bardzo dobrze. Bylém tam jedy-nym Japoňczykiem, ale wszyscy byliámy dzieciakami, które prze-gapily wojne^ áwiatowa_. Staralem sie^ na szkoleniu, wiedzax, že be_de^ mógl uratowač komuá žycie. Ukoňczylem kurs z pierwsza_ lokat^, nie dlatego, že bylém najm^drzejszy, ale najbardziej mi záležalo. Po przeszkoleniu medycznym 1 kwietnia 1951 roku wsiadlem na statek do Japonii. W mojej kompanii znów bylém jedynym Japoňczykiem. W Tokio spotkalem sie_ z siostra^ która^ zostawiliámy w 1935 roku, žeby nie bylo smutno naszemu bratu. Wyszla za m^ž, miala dzieci. W PX - sklepie tylko dla žolnierzy - kupilem jej ame-rykaňskie slodycze, za którymi bardzo tesknila. Dziesi^č miesi^cy póžniej wyruszyliámy do Korei. Pilnowaliámy tam wie_žniów, kopaliámy latryny, leczyliámy ludzi. Dowodzilem oddzialem, bo jako jedyny znalém japonskí, a starsi Koreaňczycy znali ten j^zyk. Wrócilem do domu po kolejných oámiu miesiacach. História Druga polowa XXwieku. Stany Zjednoczone Ameryki Prezydent USA Gerald Ford podpisuje proklamacje^ formalnie koňczaca^ dzialanie dekretu wykonawczego 9066. Przeprasza Nik-kei za internowanie. Jest rok 1976. Cztery lata póžniej komisja powolana przez prezydenta Jimmy'ego Cartera, dochodzi do wniosku, že ewakuacja spo-lecznoáci japoňskiej do obozów zostala podjata z powodów „uprzedzeň rasowych, histerii wojennej i úpadku przywództwa politycznego"12. Fred Korematsu, skazany na pi^č lat w zawieszeniu za odmowe^ ewakuacji, w 1983 roku zostaje zrehabilitowany W roku 1987 sad uchyla wyrok skazujacy Gordona Hirabayashi na dziewie_čdziesiat dni wi^zienia za wyjácie z domu podczas godziny policyjnej oraz na trzy lata wie_zienia za odmowe^ služby wojskowej. Rok póžniej prezydent Ronald Reagan podpisuje ustawe^ o wol-noáci obywatelskiej. Rzad amerykaňski wyplaca každému inter-nowanemu Nikkei dwadzieácia tysi^cy dolarów odszkodowania (w sumie jeden miliard dwieácie milionów dolarów). W czasie II wojny áwiatowej žaden Nikkei nie zostal przylapany na szpiegowaniu lub sabotowaniu Ameryki. FBI wiedzialo o tym juž w 1945 roku, ale raporty na ten temat „zagine^y". Odnalazly sie^ dopiero we wczesnych latách osiemdziesiatych XX wieku. Teraz Minoru Tonai po wojnie w Kórei studiowal zarzadzanie biznesem na uniwersytecie w Los Angeles. Jest wdowcem, ma córke^ i syna. Przez wiele lat prowadzil ŕirme^ specjalizujaca^ sie^ w nowoczesnych technológiách. Dziala na rzecz spolecznoáci Nikkei. Po powrocie z wojny Richard Iseri oženil si^. Do czasu przejácia na emeryture^ prowadzil ŕirme_ koszaca^ trawniki. W polowie lat szeáčdziesiatych pojechal z rodzina^ do wesolego miasteczka Jantzen Beach w Portland, które mieácilo sie^ w pobližu tymczasowego obozu internowania. Zdziwil si^, že roller coaster, ktorý slyszal nocami sprzed rodzinnego koňskiego boksu, jest tak maly. E WA K U AC JA m & a a i i a & a ta i Hli S Q B B f i a a is s a / -»>i_.—..... \LJJl ÍUT&hqmvz, (Karol. Ki. KÍ. I ZWIZYTfl U RADZIECKIEGO WASATEGO KRÓLA Santurce Taáma filmowa jest juž bardzo zužyta i wszystko rozmywa sie^ w odcieniach szaroáci. W drugiej minucie filmu jest 13 czerwca 1937 roku1, w Hiszpanii od jedenastu miesi^cy trwa wojna domo-wa. Cofam nagranie i puszczam jeszcze raz. W tlumie utrwalonym tamtego dnia przez radzieckich reporterów kroniki filmowej wy-patruje^ dwóch chlopców. Widze^ smutný kobiete^ która tuli nastoletniy dziewczyne^ w sza-rym swetrze. Obserwuj^, jak dym unoszycy sie^ z komina statku „Habána" szarymi kl^bami zasnuwa niebo. Podglydam skr^po-wany obecnoáciy kronikarzy mam^, która wyciera dloniy buzie^ zaplakanej siedmiolatce i zerka w strong obiektywu. Zatrzymuj^ uj^cie na žolnierzu w szarym mundurze - nachyla sie^ nad dwoj-giem dzieci i caluje je bez koňca. Chlopcy ktorých szukam, sy w zbližonym wieku - José Maria Baňuelos Hidalgo ma dziewie_č lat, Serafin Gonzalez Mart/nez jest o rok starszy. I choč ich žycie zaczyna wlaánie biec równoleglymi torami, be_dy sie^ znač najwyžej przelotnie. u UJ N Q < N N < Z < N on 200 Pierwszy czeka na zaokrytowanie w baskijskim porcie Santurce w towarzystwie mamy, siostry i dwóch braci - poplynie w rejs z ro-dzeňstwem. Nie placz^, to ich rodzinna dewiza. Drugi jest jedynakiem. Podczas rejsu zaopiekuja_ siy nim córki s^siadów. Przyjechal do portu z rodzicami. Placza^ wszyscy Nie umiem ich znaležč wáród ludzi utrwalonych na filmie, panuje tam balagan. Matki, ojcowie, babki, dziadkowie, ciotki, wujowie odprowadzili do portu cztery i pól tysi^ca dzieci. Nad chaosem próbuja^ zapanowač opiekunowie. Przypinaj^ dzieciom do ubraň kartoniki z imieniem, nazwiskiem i portem docelowym. Niektórzy wysi^d^ we Francji, inni w Anglii. Tysi^c piyciuset pa-sažerów przesi^dzie siy w Bordeaux na statek „Santoy" i poplynie až do Leningradu w Zwi^zku Radzieckim. Wáród nich José Maria i Serafin. Radzieccy kronikarze filmuj^ starszego myžczyzny w berecie, który klepie jedno z dzieci w plecy, jakby dawal do zrozumienia, že pora juž iáč. Ruszaja_ wiyc. Najmlodsi maja^ po piyč lat, najstarší - po piytnaácie. W szarych plaszczach uszytych na wyrost, áwiežo podstrzyžonych wlosach, niečo krótszych na zapas, džwigaj^ torby i walizy, na dno ktorých matki wložyly skarpetki na zmiany, a na wierzch položyly kromky czarnego, wojennego chleba. Ostatnie porady. „B^dž grzeczna". „Zjedz coá na statku". „Cieplo siy ubieraj". „Napisz list, jak doplyniecie!". „Nie placz, najdalej za pól roku wrócisz do domu". (Tak naprawdy pierwsi z tých, którzy poplyna_ do Leningradu, wróca^ po dziewiytnastu latách, ale teraz nikomu z obecných w porcie nie zmieáciloby siy to w glowie). Kamera áledzi chlopaczka w bluzie z bialym kolnierzykiem. Dziecko wyciera twarz chustka_ wielk^ jak poszewka jaáka i idzie z innymi w strony statku. cdjskfjksfjksfjAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii 201 c 73 > o M m n _; m CD O > CD O 7\ 73 o I— > Pada deszcz, drobná, ale me_czaca mžawka, która choé ledwo widoczna, potrafi przemoczyé na wylot w kilka minut. Baskowie maJ4 dla niej specjalna^ nazwe^ - sirimiri. Matki rozkladaj^ czarne parasole i dlugo spogladaja^ w morze, až starý francuski statek „Habána" z ich dziečmi na pokladzie rozplynie sie^ na szarym horyzoncie. Dziennikarze kronild filmowej dokr^caja^ na koniec jeszcze Baska, jak wymachuje karabinem na požegnanie odchodzacej jednostce. Leningrad Dziewi^č dni póžniej towarowy statek „Santoy" wchodzi do lenin-gradzkiego portu w eskorcie radzieckiej floty Jest ciemno, druga w nocy. To martwi oficera NKWD o nazwisku Trojanowskij2, któ-ry odpowiada za wyokr^towanie póltora tysiaca Hiszpanów. Rano statek i jego pasažerów maja^ witač na nabrzežu setki ludzi. Dzie-siatki chórzystów od wielu dni cwiczyly Miedzynarodówke w jazyku hiszpaňskim, orkiestry d^te wprawialy sie^ w Himno de Riego - hymnie Republiki. Mlodziež wyhaftowala powitalny sztandar z haslém „Pionierom bohaterskiej Hiszpanii od pionierów mia-sta Lenina", przygotowano tež setki flag radzieckich i republikaň-skich, którymi maja^ wymachiwač rozeámiane tlumy. Czekaja^ sta-nowiska dla dziennikarzy, komisarzy ludowych i oficerów NKWD. Trojanowskij postanawia wie_c, že dzieci opuszcz^ statek dopiero, gdy zrobi sie^ jasno. Plynuli przez sztormowe morze. Wymiotowali wszyscy. Wi^kszosč z nich - pod pokladem, gdzie zamiast beczek czy paczek podlo-g^ wgrodziach przykrywaly materace. Brakowalo bulajów, morza wi^c nie bylo stamtad widaá Možná je bylo jednak poczuč, bo bujalo statkiem z lewej strony na praw^, z przodu w tyl. Nikt nie biegal do toalety, nikt nie szukal wiadra czy chočby nocnika. Každý zwracal tam, gdzie akurát stal, siedzial lub ležal. Kwaány odór towarzyszyl wszystkim podczas jedzenia codziennie tej samej po-trawy z ryžu, w trakcie zabawy w wojn^, ssania kciuka przez sen i rozdzierajacego szlochu za mama^ po przebudzeniu. Teraz s^ u kresu podróžy i sil. Brudni (na statku nie myli sie^ ani razu), potargani, wygnieceni. Šciskaj^ w rukách walizki, tobolki i plecaki. Oszolomieni i wystraszeni. Wystarczy, že jedno zaczyna plakač, a Izy leca^ jak iskra po káblu i za chwile^ kilkaset najbliž-szych dzieci rozmywa lžami brud na policzkach. W koncu zaczynaja^ schodzič z trapu. W ich kierunku leca^ wiazanki kwiatów, gra orkiestra. Pierwsze hiszpaňskie dziecko stawia stope_ w Zwiazku Socjali-stycznych Republík Radzieckich. Biaty chleb i kasza gryczana - Plynejiácie do sowieckiego raju - mówie^ do Serafina Gonzále-za Mart/neza. - Tak nam mówiono na statku - potwierdza. - I to sie^ okázalo prawd^. -Jak to? - No chočby taka rzecz, že w Leningradzie pierwszy raz w žyciu umylem ze_by. Dali nam wszystkim proszek i szczoteczki, pokazali, jak ich užywač. Po raz pierwszy wziafem tež prysznic. Nie mieli-ámy w domu lazienki. Mi^dzy Hiszpani^ a Zwiazkiem Radziec-kim byla wtedy przepaáč cywilizacyjna. Myál^, že zadne spoáród ewakuowanych ze mna^ dzieci nie mylo zej^ów wczeániej - Serafin González Mart/nez uámiecha sie^ w moim kierunku. Nie widzi od kilku lat. Rozmawiamy po rosyjsku, bo nie zapomnial jazyka. Kie-dy jeszcze mógl, czytal Solženicyna w oryginale. cdjskf jksf jksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii cdjskfjksfjksfjAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii Wspomnienia z pobytu w Zwiazku Radzieckim spisal jednak po hiszpaňsku3. ZaczaJ na maszynie do písania jeszcze w latách siedemdziesiatych XX wieku, skoňczyl na komputerze tuž przed poczatkiem XXI wieku. Nie chce publikowač swojej ksiažki, zostala napisana wylacznie dla rodziny, ale pozwoli mi j^ przeczytaá Milkniemy na chwile\ Za oknem jego mieszkania w malým nadmorskim, baskijskim Getxo zacina sirimiri. Jest koniec lutego 2020 roku. Z José María^ Baňuelosem Hidalgo spotkam sie^ dzieň póžniej w tym samým miasteczku. Zamówi mocna^ kawe^ i kieliszek bialego wina w kawiarni w pobližu portu. Zdejmie z glowy baskijski beret i spróbuje powiedzieč cos do mnie po rosyjsku. - Mówie^ juž tylko trochy. Kilka slów, nic wi^cej - zaámieje sie^ gdy w miejsce rosyjskich zwrotów be_da^ pchač sie^ hiszpaňskie. Sko-rzystamy wi^c z pomocy tlumacza - syna ludzi ze statku „Santoy", który w latách pie/čdziesiatych XX wieku urodzil sie^ w Zwiazku Radzieckim i przyjechal z rodzicami do Hiszpanii w latách siedemdziesiatych. - W leningradzkim porcie podzielono nas na grupy, mniej wi^cej po dwieácie dzieci, i rozwieziono autokarami do róžnych budynków. Tam mieliámy sp^dzič trzy dni. - Cos pana wtedy zaskoczylo? - zapytam go. - Jedzenie. Dano nam biary chleb i kasze^ gryczan^, której wczesniej nie znalém. Dano ser, szynk^, maslo. Do picia bylo kakao i café con leche. To byla rozpusta po roku glodowania. Myálalem, že jesteámy goácmi radzieckiego wasatego króla. Jego portréty wisialy wsz^dzie. Niegrzeczne, choc jedza warzywa Radzieccy lekarze badaje hiszpaňskich uchodžców. Dzieci s^ w wiejkszoáci niedožywione, bywaja^ wáród nich skrajnie wyglo-dzone. Cz^áč ma wszy - doktorzy zalecaj^ obci^cie warkoczy niektorým dziewczynkom. Zagladaja^ do tysiaca pi^ciuset gardel, sluchaja^ sere i phic. Zlecaja^ przeswietlenia. Kilkadziesi^cioro dzieci ma gružlic^, wypisuja^ im skierowania do sanatoriów. Radzieckie kucharki nie moga^ sie_ nadziwič, že mali Hiszpanie jedza^ tyle warzyw i owoców. Miejscowe dzieci trzeba zmuszač. Radzieccy tymczasowi wychowawcy uwažaj^, že hiszpaňskie dzieci sa_ niegrzeczne. Dziewczynki i chlopcy nie chea^ sie^ k^pač wspólnie pod prysznicami. Mówi^, že nagoáč jest zla. Placz^, choč tlumaczy im sie^ že sowieckie dzieci nie robia_ z tego problému. Rozmawiaj^ podczas jedzenia. Nie potrafia^ stač na bacznoáč w czasie apelu. Bez przerwy dopytuja_ o bagáže, które im odebráno, a niektoré narzekaj^ na stroje pionierów, które dostaly w zamian. W leningradzkiej filharmonii buezaly i tupaly, gdy orkiestra grala specjalnie dla nich utwory muzyki klasycznej. Uspokajaly sie^ tylko przy La Cucarachy i Cielito Undo. II Przysmaki dla wielbtadow José Maria Baňuelos Hidalgo pochodzi z rodziny tak biednej, že na-wet Trzej Królowie nie przynosz^ mu podarków. Co roku, 5 stycz-nia, každé hiszpaňskie dziecko, nim pójdzie spač, kladzie w domu jakis przysmak dla królewskich wielbla_dów, bo wie, že rano znajdzie w tym miejscu prezenty. Jednak u José Marii zadne z jego rodzeň-stwa 6 stycznia nigdy nie nie dostawalo. Každé z nich nauezylo sie^ wi^c samo robič zabawki dla siebie. José najbardziej lubi statki. Chlopiec urodzil sie^ w baskijskiej miejscowoáci Ortuella, od-dalonej od miasta Bilbao o trzy godziny marszu. Do najbližszego portu w Santurce idzie sie^ tylko godziny. Jego ojciec, Benigno, jest Baskiem, górnikiem i naležy do anar-chosyndykalistycznej Krajowej Konfederacji Pracy (Confederacion Nacionál del Trabajo). Matka José - Maria, Baskijka, pracownica w sklepie rybným, takže jest anarchisti^. Najstarszy brat, tež Benigno, urodzony w 1925 roku, sprzyja komunistom. Reszta rodzeň-stwa - Cecília, Paco i on, najmlodszy (rocznik 1928), nie ma jeszcze okreálonych pogl^dów. Zbiorowy obted W1931 roku, kiedy José Maria mial trzy lata, wybory w kraju wy-grali socjaliáci i liberalowie. Oglosili powstanie Republiki, przy-znali kobietom prawa wyboreze i wprowadzili áwieckie szkoly. Ludziom zwi^zanym z lewic^, takim jak ojciec José Marii - a byly ich w Hiszpanii miliony - podobaly sie^ nowe porz^dki. Na zwy-ci^stwie lewicy tracil jednak Koációl, arystokracja i posiadacze ziemsey. Gdy w 1933 roku wladze^ przeje^a znów prawica, zacz^-la cofač wprowadzane reformy. Jednak trzy lata póžniej, w lutym 1936 roku, lewica zjednoczona we Froncie Ludowym (partie ko-munistyczne, socjalistyczne, anarchistyczne, syndykalistyczne i liberálne) ponownie wygrala. Hiszpania pogr^žyla sie^ w chaosie. Ludzie wyszli walczyč ze soba_ na ulice, mordowano ksi^žy plon^ly koácioly, w sile^ rosia faszystowska organizacja Falanga i jej bojów-ki. Ultraprawicowe ugrupowania wsparte przez prawicowych woj-skowych deklaruj^ gotowoáč do obrony starego porz^dku i prze-prowadzenia zamachu stanu. Miguel de Unamuno, hiszpaňski pisarz zamkni^ty w areszcie domowym, sklócony z lewicy i prawica_, w 1936 roku udzieli wywia-du polskiemu reporterowi Romanowi Fajansowi. B^dzie ubolewal: „Stawianie sobie koncepeji: »walka chrystianizmu lub nacjonali-zmu z bolszewizmem« jest, može mi pan wierzyč, zbytnim uprasz-czaniem zagadnienia. [...] To jest oble_d, zbiorowy oble_d, psychóza, przy czym nie brakuje jej z obu stron. Hiszpanie to chory naród. Jak katolicyzm hiszpaňski nigdy nie byl i nie jest podobny do u UJ N Q < N N < Z < N on 208 katolicyzmu w innych krajach, tak i ateizm jest róžny. Nasz ate-izm to negacja nie tylko Boga, ale wszystkiego, ch^é absolutnego burzenia, anarchizm duchowy"4. 19 lipca 1936 roku general Francisco Franco na czele zbunto-wanego wojska rozpoczyna w Hiszpanii „chrzeácijaňsky krucjat^ przeciw komunizmowi". Wybucha wojna domowa, a Baskowie, którzy wlaánie zyskali autonomic, opowiadajy sie^ po stronie repu-blikaňskiej. José Maria koňczy wtedy osiem lat. Gra w pelote Mama Seraŕina Gonzáleza Mart/neza namacza w misce z cieply wody czysty szmatke^ i myje swojego jedynaka od stop do glow. Chlopiec jest najladniej ubraným dzieckiem w okolicy. A w pele-rynce od ciotki Paquity wyglyda jak maly ksiyž^i. - Rozpieszczajy go - mówiy sysiadki. Ojciec Seraŕina, takže Seraŕin, pokorný i skromný sklepikarz, sam doszedl do wszystkiego, zaczynajyc od pracy chlopca na po-sylki. Jest Hiszpanem, do Bilbao trafil przypadkiem. Marcela Gonzalez - Baskijka od pokoleň, kiedyá pracowala w fabryce, ale teraz pomaga m^žowi w sklepie. Oboje sy bardzo pobožní - nigdy nie zdarzylo im sie^ opuácič niedzielnej mszy, wieczornej modlitwy, áwiytecznych procesji za figury Maryi przez jedny z ubogich dziel-nic Bilbao, w ktorej mieszkajy. Jedynak Gonzálezów uczy sie^ w szkole prowadzonej przez za-konników. Do klas nie dociera tu nigdy sloňce, a na dzieci spo-glyda ze ácian ukrzyžowany Chrystus. Podczas przerw na klasz-tornym dziedziňcu chlopcy grajy w pelote^ - baskijsky gr^, daleky kuzynke^ tenisa ziemnego. W Bože Narodzenie rodzice uczniów przeácigajy sie^ w obdarowywaniu nauczycieli prezentami. Rodzice Seraŕina zanoszy do szkoly kosz pelen przysmaków ze swojego sklepu. cdjskfjksfjksfjAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii Mimo to Francisco Franco uwaža ich za swoich wrogów, bo žyja^ na pólnocy Hiszpanii, w autonomicznej czyáci Kraju Basków, i po-pieraja^ Republiky. Kiedy general zaczyna swój marsz przez Hiszpaniy, Seraŕin Gonzalez Mart/nez ma dziewiyč lat. Morze krwiizbrodni Ksawery Pruszyňski, reporter, korespondent wojenny w Hiszpanii, pisze w 1937 roku: „Ktoá powiedzial, že ta wojna bydzie pocz^t-kiem przyszlej wojny europejskiej - walki miydzy dwoma áwiata-mi, komunizmem i faszyzmem"5. Choč pisarz Miguel de Unamuno nazwalby te slowa uproszczeniem, rozmówca Polaka ma wiele racji - Pólwysep Iberyjski stanie siy polem badawczym dla nowych ro-dzajów broni, które wejda^ do masowego užytku juž dwa lata póžniej. Hiszpaňskich nacjonalistów wspieraj^ faszystowskie Wlochy i III Rzesza. Z Niemiec plyna^ do nich pieniaxlze, czolgi, dziala, sa-moloty i tysi^ce žolnierzy. Po stronie republikanów, poza Francja^ i krajami Ameryki Po-ludniowej, stoi glównie Zwi^zek Radziecki. Sowieci ŠI4 hiszpaň-skim towarzyszom pomoc materiálny i okolo dwóch tysiycy woj-skowych. Wáród nich sa_ oficerowie NKWD, którym postawiono zadanie przejycia wplywów wáród lewicy, co czyniy nad wyraz skutecznie. Stalin marzy o radzieckiej republice Hiszpanii. Okolo piyciu tysiycy Polaków równiež walczy po stronie republikanów, w Brygadzie imienia Jaroslawa Da_browskiego. S4 czyscia^ Brygad Miydzynarodowych utworzonych przez Miydzynarodówky Komunistyczn^ i pozostaj^ pod sowieckim nadzorem. Rzacl pol-ski zabránia swoim obywatelom wstypowania bez zgody wladz do obcych wojsk, d^browszczacy traca_ wiyc automatycznie polskie obywatelstwo i prawo powrotu do kraju. W Hiszpanii ofiary wojny liczone s^ juž w setkach tysiycy. Cy-wile, do niedawna s^siedzi, morduja_ siy wzajemnie. Wojska obu stron zostawiaja_ za soba^ spalone wsie, zgwalcone kobiety i martwe dzieci, masowe groby. Z r^k republikanów gina_ ksiyža i zakonnice, frankisci zabíjaj^ sprzyjajacych lewicy intelektualistów, nauczycie-li i urzydników - rozstrzelali miydzy innymi poety Federico Garcíy Lorcy. Na miasta spadaj^ bomby. Miguel de Unamuno mówi Fajansowi: „Przyznam siy, že nie spodziewalem siy takiej mordowni jak obecná. Jestem przeražony, ogluszony tym, co siy teraz dzieje w Hiszpanii. Przeražony i za-skoczony. Nie mogy myálec" o niczym innym. Takie morze krwi i zbrodni! Taki bezmiar okrucieňstwa! Jakie tajemnicze moce drze-maly w duszy tego národu? Jaka trucizna plynyla w jego žylach?"6. Guernica Jesienia^ 1936 i zim^ 1937 roku bywaja_ dni, gdy Seraŕin z rodzina^ spydza godziny w schronie urzaclzonym w piwnicy s^siadów. Jej okienka zasloniyto workami z piaskiem dla ochrony przed odlam-kami. Owiniyci w koce, zaopatrzeni wjedzenie i áwiece, wsluchuj^ siy w wycie syren alarmowych i jyk spadaj^cych na miasto bomb. Wychodz^ potem z ciemnosci i licza_ ofiary - kilkunastu niežywych s^siadów pod ruinami domu w ich dzielnicy, sto trzynaácie zwlok za rzel<4. Dowiaduj^ siy o zabitých krewnych, znajomych, przyja-ciolach. Dociera do nich plotka o niemieckim pilocie zestrzelonym nad terénem opanowanym przez republikanów i mieszkaňcach, którzy doslownie rozdarli Niemca na kawalki. Domy w mieácie trawia^ požary. Panuje glód. Kawalek czarne-go, niesmacznego chleba musi czasem wystarczyč Seraŕinowi na tydzieň. Pod koniec kwietnia 1937 roku Wolfram von Richthofen, do-wódca Legionu Condor, niemieckiego korpusu ekspedycyjnego Luftwaffe, podejmuje decyzje_ o zbombardowaniu maiego baskij-skiego miasteczka Guernica. Miejscowoáč jest pozbawiona jakie-gokolwiek znaczenia militarnego, ale od kilkuset lat na jedným z placów rosnie dab - Gernikako Arbola - symbol wolnosci baskij-skich. W ci^gu kwadransa piloci zrzucaj^ na Guernic^ dwadzie-ácia osiem ton bomb. Jest dzieň targowy, na ulice wyszlo pelno ludzi. Wujek wpisuje na liste - Moi rodzice nigdy nie byli dalej niž w Bilbao - mówi José Maria Baňuelos Hidalgo. - Poczatkowo wi^c wpisali nas na list^ do Fran-cji, bo bylo najbližej. Zaraz okázalo sie^ jednak, že maja^ tam roz-dzielač rodzeňstwa. Poza tym pierwszeňstwo mieli katolicy. Do Belgii nie chcieli nas wyslač, bo dzieci mialy mieszkač przewažnie w klasztorach. Do Anglii nie bylo juž chyba miejsc, panowal wielki chaos. Možná bylo jeszcze plynné do Meksyku i Chile, ale tato zapísal nas na wyjazd do Zwi^zku Radzieckiego. Tylko moja siostra miala traŕič do rodziny belgijskiego dentysty. Trzydzieáci tysi^cy dzieci, ktorých rodzice sprzyjaj^ republikánom, ma wyjechač z kraju. Od paždziernika 1936 roku ewakuacj^ koordynuje republikánski Komitét do spraw Uchodžców. W pomoc zaangažowal sie_ Mi^-dzynarodowy Czerwony Krzyž przy wsparciu obu stron konfliktu. Z Hiszpanii uciekaja_ tež doroáli, ich liczba si^gnie czterystu tysi^cy. - Moi rodzice wci^ž sie^ wahali: poslač mnie w nieznane czy zo-stawič w domu, ryzykuj^c žycie. A gdy juž sie^ zdecydowali, to nie wiedzieli, który kraj wybrač - mówi Seraŕin Gonzalez Mart/nez. - Decyzje^ podjal wujek Ramón, m^ž ciotki Paquity. Angažowal sie^ politycznie po stronie lewicy wi^c zapísal mnie na rejs do Zwi^zku Radzieckiego. lak pilot Czkatow albo aktorka Ortowa Przyjazd hiszpaňskich dzieci do ZSRR zaplanowano szczególnie starannie. Pierwszy dom, w którym mogloby zamieszkač stu malých Hiszpanów, jest gotowy juž w grudniu 1936 roku. Zgode^ na jego powstanie i utrzymanie wyrazil sam Józef Stalin. Pierwsze sieroty po republikaňskich bohaterach wojny domowej maja^ traŕič do najlepszego moskiewskiego sierociňca. To miejsce wybral dla nich marszalek Klimient Woroszylow, czlonek Politbiura (który w tym czasie odpowiada tež za czystki w Armii Czerwonej, a w nástupným roku odmówi pomocy Lidii Filipownie Pogoniajlo, matce Garrika, i przyczyni sie^ do skazania jej na pie_tnaácie lat lágru). Hiszpaňskim dzieciom nie powinno nigdy brakowač jedzenia, ubraň i zabawek. Natychmiast po przyježdzie powinny byč wcie-lone do Wszechzwi^zkowej Organizacji Pionierskiej imienia Wlo-dzimierza Iljicza Lenina, gdzie be_d^ zapoznawač sie^ z ideology komunizmu. Jednoczeánie jednak nie wolno im utracič kontaktu z j^zykiem i kultury swojego kraju. Ze strony Stalina nie jest to gest bezinteresowny. Opieke^ nad uchodžcami ma przej^č NKWD i Ludowy Komitét Oáwiaty Rosyjskiej (Narkompros). Rozpoczynaja_ sie^ poszukiwania kolejných domów, w ktorých Hiszpanie be_d^ žyč. W republice rosyjskiej, ukraiňskiej i bialoru-skiej wyznaczono dwadzieácia dwa miejsca - paláce z czasów car-skich, sanatoria dla robotników, domy wczasowe, dawne klasztory i szkoly z internátem. Zleca sie^ tlumaczenie na j^zyk hiszpaňski radzieckich podr^czników. Rusza tež machina propagandowa, która ma przekonač Rosjan, že przyj^cie hiszpaňskich dzieci jest ich obowi^zkiem. Radzieccy korespondenci, którzy s^ w Hiszpanii od poczariai wojny, teraz poza informacjami o post^pach dzialaň wojennych ŠI4 tež wzru-szaj^ce teksty o losach dzieci žyj^cych w cieniu bomb. Kroniki filmowe pokazuja^ zniszczone miasta, trupy, rozpacz i glód. „My, hiszpaňskie dzieci - napisze w swoich wspomnieniach José Fer-nandez, jeden z ewakuowanych - byliámy w tym czasie tak slawni jak pilot Czkalow albo aktorka Orlowa"7. Pierwsza ekspedycja do ZSRR rusza w marcu 1937 roku, mie-siac przed atakiem na Guernic^. Na pokíadzie statku „Cabo de Pa-los" z Walencji do Jalty wyplywa siedemdziesi^cioro dwoje dzieci z centrálnej i poludniowej Hiszpanii. Po wakacjach sp^dzonych nad Morzem Czarnym maja^ zamieszkač w Moskwie, w wybranym przez Woroszylowa „domu hiszpaňskiego dziecka". Kolejná wyprawa do ZSRR plynie z portu Santurce w czerwcu - z Seraŕinem i José María^ na pokíadzie. We wrzeániu tysiac sto dzieci rusza na francuskim statku „Deriguerina" z portu w Gijon. Wkrótce potem ostatní Hiszpanie wyježdžaja^ z kraju autobusami, dalej pociajiem przez Francje^ i w koňcu wyplywaj^ z portu Le Havre8. W1937 roku Zwiazek Radziecki przyjmuje w sumie dwa tysiace osiemset dziewie/čdziesiejdoro pi^cioro hiszpaňskich dzieci. III Nowy, wspaniaty dom Seraŕin González Mart/nez jedzie z Leningradu na poludnie. Jego grupa liczy dwieácie czterdzieácioro dzieci. M^czy ich wielodnio-wa podróž poci^giem, Seraŕin kilka razy spadá we ánie z kuszetki na podlog^. Podobaj^ im sie^ za to postoje. Hiszpaňskich uchodž-ców na každým peronie witaja^ pionierzy - kwiatami i ápiewem. Czas do koňca wakacji maja^ sp^dzič nad jeziorem w kurorcie Cholodna Bálka, potem zamieszkaj^ w pobliskiej Odessie. Dom, który do tej pory služyl radzieckim robotníkom jako oárodek cdjskf jksf jksfjAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii wczasowy, od teraz be_dzie nosil nazwe^ hiszpaňskiego domu dziecka numer 3 imienia Siergieja Kirowa (slynnego rewolucjonisty). Dzieci be_da^ tu mialy do dyspozycji dwa budynki (Seraŕin za-mieszka w glównym, z pólkolistym tarasem widokowym nad por-tykiem, drugi zajma^ przedszkolaki), dwa duže ogrody, staw, boisko i plac, na którym každego ranka b^dzie odbywač si^ gimnastyka, a w dni áwiateczne - uroczyste apele. Szkola jest w pobližu. To dwa drewniane pie_trowe budynki. Dom hiszpaňskiego dziecka numer 3 stoi przy Bulwarze Proletariátu (obecnie Francuskim). Po drugiej stronie ulicy jest juž tylko morze. Kon Przewalskiego Wyst^puje w kolku ápiewaczym i tanecznym. Bawi sie^ we wszyst-kie zapamätané z domu gry, takže w pelot^. Strzela z procy do ptaków (nigdy žadnego nie trafi). W warsztacie álusarskim i sto-larskim uczy sie_ obslugi narze_dzi, ale nie lubi tych zajeká Uwiel-bia za to szkolna^ modelarni^ - buduje samoloty ze ámiglem napydzanym gumk^, puszcza nad morzem klejone przez siebie latawce. Gdyby tylko chcial, móglby hodowač golybie, bo w internácie jest golybnik i urz^dza siy zawody dla tych ptaków. Albo móglby uprawiač ogród pod okiem nauczyciela. Ma tež psa, wspólnego, bo každá z grup w jego domu opiekuje siy zwierzy-ciem trzymanym od szczeniaka. Im przypadl owczarek niemiec-ki, nazwali go Herr. Z okazji áwi^t proletariackich wspóltworzy z kolegami gazetki ácienne. Jego przyjaciel Carmelo jest uzdolniony plastycznie - Jozef Stalin i Wlodzimierz Lenin, którzy wyszli spod pydzla szkol-nego artysty, patrza^ ze áciany jak žywi. Grupa Serafina wygrywa konkurs na najlepsz^ gazetky internátu. Pewnego razu hiszpaňski dom dziecka imienia Kirowa odwie-dzaj^ slynni badacze Arktyki z grupy Iwana Papanina, zwani „pa-panincami". W s^siednim oárodku wczasowym wypoczywaj^ po powrocie z pierwszej, kilkumiesiycznej radzieckiej ekspedycji na dryfuj^cej krze. Przynosz^ dzieciom w prezencie tort w ksztalcie mapy áwiata. Serafin zwiedza tež miasto, idzie z grupa_ do teatru, kilka razy odwiedza miejscowe fabryki. Regularnie bywa w lokálnej jednost-ce wojskowej, która objyla hiszpaňskie dzieci opiek^. Jest prymusem. W nagrody poplynul na dwutygodniow^ wy-cieczky statkiem po Dnieprze. Zwiedzil Zaporože, Dniepropie-trowsk i Kijów. Wraz z innymi prymusami widzial zabytki, fabryki i lotnisko. Najbardziej jednak z tamtej podróžy zapamiytal wizyty wkijowskim ogrodzie zoologicznym. Zadne zwierzy nie zrobilo na nim wiykszego wraženia niž koň Przewalskiego. Oddalenie - Tysknil pan wtedy za rodzicami? - pytám Serafina Gonzáleza Mart/neza. - Nie sa_dzy - odpowiada po sekundzie zawahania. - Dobrze nas traktowano, ludzie byli dla nas mili. Nie plakalem za mama^ Dzieň za dniem oddalaliámy siy od siebie. Eksperyment „Opis wspanialoáci domu dziecka, choč prawdziwy, jest niepelny - Serafin Gonzalez Mart/nez napisze po latách. - Zarówno rezy-dencja, otoczenie, jak i sam personel, który traktowal nas z mi-loácia_ i ciyžko pracowal, aby nasze žycie bylo przyjemne - byly bardzo cenne. Negatywna_ czyácia^ pobytu okázalo siy žycie wáród niektorých czlonków spolecznoáci, którzy zachowywali siy jak nasi wlaáciciele i panowie sytuacji"9. W odeskim domu imienia Kirowa przeprowadzono eksperyment pedagogiczny. Zamiast l^czyč dzieci w grupy wedlug roczni-ków, stworzono klasy na podstawie wyników testów na inteligen-cjy i umiejytnoáci. Dzieci w róžnym wieku maja^ mieszkač i uczyč siy rázem, starsi powinni pomagač mlodszym i dawač im przyklad. Dziesiycioletni Serafin trafil do grupy, w której jest jedným z naj-mlodszych uczniów. Wraz z nim uczy siy kilku nastolatków, którzy wci^ž nie radza^ sobie dobrze z czytaniem i pisaniem. Pozwalaj^ mu zjadač tylko polowy miysa z obiadu, druga_ czyáč musi wrzucač do miski Herra. Psa konkurencyjnej grupy wrzucili do rowu i ukamienowali. Nauczyli Serafina nurkowač w morzu, siadaj^c mu w wodzie na ramionach i zmuszaj^c do zanurzenia glowy (wynurza siy fioletowy). Kradnie dla nich owoce z prywat-nych ogrodów i na ich rozkaz bierze udzial w walkach dzieci, na wzór walk gladiatorów. Jednému z kolegów - Alfonso Fernández-owi - kázali chwycič w dlonie nieuzbrojony kabel podl^czony do pr^du. „Upokarzali nas równiež - pisze Serafin we wspomnieniach - zmuszaj^c do masturbacji w czasie przerwy na odpoczynek. Mu-sieliámy ležeč na plecach bez przykrycia, a oni z nas szydzili"10. Nauczyciele sa^ wobec nich bezradní. Nie pomagaja^ kary, upo-mnienia, wywieszanie nazwisk na tablicy w korytarzu, nie chca^ skladač samokrytyki podczas codziennych zebraň. Nie pomaga nawet bicie. Kazdy sie^ ich boi. Ideálni Hiszpano-Sowieci W centrum Odessy stoi tablica z wyrysowanymi konturami Hisz-panii. Codziennie ktoá zmienia na niej položenie miniaturowych czolgów, samolocików i žolnierzy symbolizujacych wojska republi-kaňskie i faszystowskie. i kwietnia 1939 roku figurki przestaja^ sie^ przesuwaá Skoňczyla sie^ hiszpaňska wojna domowa - zwyci^žyl generál Francisco Franco. Powrót hiszpaňskich uchodžców z ko-munistycznego kraju do faszystowskiej ojczyzny jest teraz niemož-liwy. Byloby to zbyt niebezpieczne. To nic. Sowieci - w porozumieniu z Komunistyczn^ Partia^ Hiszpanii, zreoganizowan^ na uchodžstwie po klence Republi-ki - maJ4 juž piany wobec tych dzieci. Spisuj^ založenia w kilku punktach11. Každému dziecku naležy zapewnič: domowe warun-ki, opieke^ zdrowotn^ i psychicznaj obowiazkowa^ siedmioklasow^ szkole^ podstawow^ (do czternastego roku žycia); póžniej zdobycie zawodu i nauke_ wieczorow^ lub dalsza^ edukacj^ až do wyžszego wyksztalcenia. Najwažniejsze jest wychowanie ich na „energicznych komuni-stów, budowniczych spoleczeňstwa, bezinteresownie oddaných Zwiazkowi Radzieckiemu - socjalistycznej ojczyžnie robotników na calym áwiecie"12. Maj^ wyrosnac na bojowników z faszyzmem o wolna^ i niepodle-gla^ Hiszpani^. Uksztaltowani w ten sposób ideálni Hiszpano-Sowieci be_da^ zalažkiem przyszlych elit w komunistycznej Hiszpanii, kiedy juž uda sie^ pokonač generála Franco. IV Patron Pawlik José Maria Baňuelos Hidalgo wraz z bracmi i szeáčdziesiexiorgiem innych dzieci mieszka i uczy sie_ w Obniňsku, sto pi^tnaácie kilo-metrów od Moskwy. Patronem domu jest Pawlik Morozow - idol radzieckich pionierów, który wedlug propagandy doniósl na ojca kulaka i zostal za to zamordowany przez dziadka. W najbližszym sasiedztwie jest kolónia dla bezprizorných - bezdomnych dzieci i sierot, w dužej cz^áci mlodocianych przest^pców. To miejsce o surowej dyscyplinie. Podopieczni z obu placówek nie maj 4 z soba^ kontaktu. Uchodžcami z Hiszpanii zajmuja^ sie^ przede wszystkim Rosjanie, glównie przeszkoleni tlumacze i nauczyciele jazyka hiszpaňskiego. Reszte^ brakujacej kádry uzupelniono emigrantami powracajacymi z Ameryki Poludniowej, którzy wyjechali z Rosji po rewolucji 1917 roku. Wielu nie ma wlaáciwego wyksztalcenia i zostalo pedagoga-mi z przypadku. Jednak s^ wáród nich takže ludzie z powolaniem, dziejd którym dzieci z biednych hiszpaňskich rodzin, niemajace niemal žádných szans na wyksztalcenie w swojej ojczyžnie, ukoň-cza^ studia. Wraz z dziecmi do Zwiazku Radzieckiego przyplyn^lo tež kil-kuset hiszpaňskich doroslych - krawcy, kucharze, gospodynie domowe. Mieli tylko odwiežč podopiecznych do Leningradu i wró-cič do Hiszpanii, stalo sie^ to jednak niemožliwe, bo kilka dni po tym, gdy „Habána" odplyneia z Santurce, frankiáci zdobyli Bilbao. Zostali wi^c w ZSRR jako nauczyciele, wychowawcy i obsluga do-mów dziecka. Wszystkich przeszkolono z marksizmu-leninizmu, sowieckiej pedagogiki i poddáno obserwacji, czy s^ wystarczajaco oddáni sprawie. W1940 roku niemal polowa z nich straci prace^ bo przeloženi dojdy do wniosku, že nie wykazali wlaáciwego zaangažowania. Grafit w oku bohatera - Któregoá dnia do mojej klasy wszedl nauczyciel historii - opowiada José Maria Baňuelos Hidalgo. - Kázal nam wyjyč" podr^czniki i zama-zač olówkami twarze wszystkichwrogów národu. Dužo sie^ na lekcjach mówilo o tym, že naležy zachowač czujnoáč, bo wróg czyha wsz^dzie. Nauczyciel chôdzi po klasie i sprawdza, czy uczniowie przykla-dajy sie^ do zadania. José Maria na wszelki wypadek wkluwa grafit olówka w oczy wrogich generalów, marszalków i komisarzy ludo-wych, którzy do niedawna uwažani byli za bohaterów. - Jak juž zamazaliámy wszystkich, nauczyciel nakázal nam wyrwač" kartki, na ktorých byly ich fotografie - mówi José Maria. - Mówiono nam, že Jozef Stalin jest najlepszy, i ja w to wierzylem. Znalem slowa kyjiax (kulak), caóomaMc (sabotáž) i uinuoH (szpieg). Wiedzialem, že myrieadeu (pasožyt) to ten, kto uchyla sie^ od pracy na rzecz wspólnoty. Z rozkazu Stalina w Zwiazku Radzieckim trwa wlaánie czystka - oskaržani o szpiegostwo czy kulactwo sy zatrzymywani, tortu-rowani, skazywani na ámierč lub wysylani do lagrów. Miortwyj czas Za nauky José Maria nie przepada. Zwlaszcza za lekcjami ro-syjskiego. Dziwne litery i monotónne recytowanie wierszyków ku czci Stalina nie wydajy mu sie^ specjalnie atrakcyjne ani potrzebne, skoro wszystkie inne lekcje odbywajy sie^ po hiszpaňsku. Po szkole tež mówiy w ojczystym jazyku. Najbardziej ze wszystkich zaj^č chlopiec lubi miortwyj czas, czyli godziny odpoczynku. Plywa w rzece latem, zimy ježdzi na lyžwach. Przepada za kinem. W áwietlicy doroáli rozwie-szajy wtedy przeácieradlo i wyáwietlajy filmy z projektora. José Maria najbardziej lubi Czapajewa i Wolge, Wolge. Poniewaž dia-logi rosyjskie wciyž sy za trudné dla hiszpaňskich dzieci, z tylu za widowniy staje ktoá z wielky metalowy tuby i tlumaczy filmy symultanicznie. Nad ekranem wiszy wyci^te z papieru slowa Wlodzimierza Iljicza Lenina: „Ze wszystkich sztuk najwažniejszy jest dla nas film". VI Odlegte i došč nieistotne - Dokladnie cztery lata po naszym przybyciu do Zwiyzku Ra-dzieckiego wybuchla II wojna áwiatowa - mówi Serafin Gonzalez Mart/nez. - No skyd! - protestuj^. - Ta wojna zaczeia sie^ we wrzeániu 1939 roku, od ataku Niemiec na Polsky. - Ja to wszystko teraz wiem - uámiecha sie_ ugodowo. - Ale do nas wtedy nie docieraly wieáci o niej. Byliámy odci^ci od informa-cji. Znaliámy na pami^č žycie Lenina, nie wiedzieliámy za to, co sie^ dzieje na swiecie. Owszem, kilku naszych profesorów pojechalo na wojne_ z Finlandiy w 1939 roku, ale dla nas to bylo odlegle i doáč nieistotne. My w Odessie do czerwca 1941 roku czuliámy sie^ bez-piecznie. Czuwal nad nami Stalin. Wygnanie zraji Serafin wklada na dno plecaka nowe, skórzane buty z majowego przydzialu. Dorzuca zapas ubraň i notes z olówkiem, a na wierzch kladzie suchy prowiant. Plecak jest wykonany z delikátnej tkaniny, szwy napr^žaja^ sie^ pod wplywem ci^žaru. Kilka dni ternu dziew-cze_ta z kólka krawieckiego uszyly takie plecaki dla wszystkich wychowanków domu dziecka imienia Kirowa w Odessie. Hiszpaňskich uchodžców znów czeka ewakuacja. 22 czerwca 1941 roku Niemcy w ramach operacji Barbarossa zaatakowaly Zwi^zek Radziecki. Jest teraz tak, jak kiedyá w Bilbao. Syreny wyja^ niemal nieustannie, a Seraŕin z kolegami kilka razy dziennie zbiega do rowów przeciwlotniczych, które uczniowie wykopali w ogrodach. Z s^siedniej Rumunu, która zawarla sojusz z Trzecia^ Rzesz^, nadlatuj^ nad Odessy niemiec-kie samoloty. Bombarduj^ port, centrum i dzielnic^, w której stoi dom dziecka imienia Kirowa. Fala uderzeniowa wybija szyby w budynku. „Pewnego razu przeciwlotniczy karabin maszynowy, znajdujacy sie^ w niewielkiej odlegoáci od naszego schronienia, stracil bom-bowiec latajacy nad naszym domem - zapisze Seraŕin Gonzalez Mart/nez. - Samolot, dymiac, wpadl do morza, zaledwie kilkaset metrów od brzegu. Wyskoczyliámy z okopu jak szaleni, krzyczeli-ámy przepelnieni radoáci^ na widok úpadku znienawidzonej ma-szyny"13. Wladze Narkomprosu i NKWD decyduj^ o jak najszybszej ewa-kuacji dzieci hiszpaňskich na wschód kraju. Licz^, že tam Niemcy nie dotr^. Gromadz^ w jednym budynku podopiecznych obu hiszpaňskich domów w Odessie i kaža^ czterystuosobowej grupie czekač na rozkaz wyjazdu. Radzieckie sieroty z domów dziecka tež maJ4 byč ewakuowane, ale dopiero po Hiszpanach. „Podróž rozpoczejiámy od jazdy tramwajem w strone^ portu. Dostaliámy wagony tylko do naszej dyspozycji. Ludzie na przy-stankach byli zdumieni, obserwujac mijajace ich tramwaje pelne dzieci"14 - napisze Seraŕin Gonzalez Mart/nez. Statek przewozi ich przez Chersoň do Zaporoža. Dalsza^ podróž odbywaj^ poci^giem, w wagonach towarowych. Sklad zatrzymuje si£ czasem w polu, wtedy dzieci wybiegaj^ na zewnatrz rozpro-stowač nogi. Bywa, že lokomotywa rusza bez ostrzeženia. Wtedy trzeba gonič swój wagon i lapiac wyci^gni^te r^ce kolegów, wsko-czyč w biegu na platformy. Benito, jednému z chlopców, ta sztuka sie^ nie uda. B^dzie biegl za poci^giem, póki starczy mu sil. W koncu przestanie. W ten sam sposób, na innym przystanku, grupa Serarina Straci ukochanego psa Herra. Kury i sztachety Tymczasowym celém wyprawy dzieci z Odessy jest stanica La-winskaja15 - mala kozačka wieá pod Armawirem, miastem w Kraju Krasnodarskim. Zostaja^ tu przez kilka miesi^cy. Mieszkaňcy Lawinskiej uwažaja^ Hiszpanów za dzikich i nie-okrzesanych. Po pierwsze, kradný im kury. - Nie z glodu, tylko z nudów - zapami^ta Seraŕin. Po drugie, wylamuj^ z plotów sztachety, žeby robič z nich ogni-ska, na których piel<4 skradziony drob. Po trzecie, žadne drzewo owocowe sie^ przed nimi nie uchowa. Oskubia^ najmniejszy krzaczek, jeáli zobacza^ na nim cokolwiek ja-dalnego. Po czwarte, narzekaj^ na prace^ w kolchozie. A to ždžbla slomy z mlockarni wbijaja^ im sie^ w twarze, a to wožnice jada^ na pola zbyt wolno, a to sama robota jest dla nich zbyt me_czaca. W dodatku za-kwaterowani w domach gospodarzy nie podlegaj^ kontroli wycho-wawców, którzy z trudem radza^ sobie z wojenna^ rzeczywistoáci^. Wladze^ wáród dzieci przejmuj^ wi^c najbrutalniejsi hiszpaňscy wychowankowie. Choč ukoňczyli juž czternaácie lat, z powodu wojny wciaž pozostaj^ w domu dziecka. Kiedy pod koniec listopada 1941 roku Hiszpanie z Odessy opusz-czaJ4 stanic^, miejscowi žegnaja^ ich z prawdziw^ ulg^. Sotto voce Juž czwarty rok bawia_ sie^ z wojna^ w berka. Hiszpaňscy uchodž-cy uciekaja^ przed nia^ po calej Europie, a ta ich goni, za každým rázem niemal dopadá. Wtedy jednak znów zrywaja_ sie^ do ucieczki. Teraz przed dziečmi miesi^c podróžy poci^giem na polnoc, glodne. W menu podróžnym jest czarny chleb i twarda, zamarzni^ta marmolada kroj ona nožem. Pija_ wod^, która služy do chlodzenia lokomotywy, lub rozpuszczony ánieg zgarniany ze stacji po drodze. Choruj^. Zaburzenia jelitowe, biegunka i przypadki czerwonki s^ codziennoáci^. Kto nosil w sobie pr^tki Kocha, u tego zaczyna rozwijač sie^ gružlica. Nie myja_ si^, bo nie ma gdzie. Nie zmieniaja_ ubraň, bo nie wzieji zapasowych. Wszyscy maja_ wszy. Serafin González Martmez zapamätá: „Jedna^ z naszych ulubionych rozrywek bylo polowanie na te cholerne insekty. [...] Užywaliámy metody, która polegala na przesuwaniu nad plomieniem áwiecy brudnej bielizny w naj-bardziej strategicznych miejscach, czyli szwach"16. Rozgrzane wszy p^kaj^ od goraxa, wydaj^c džwiejd jak miniaturowe karabiny maszynowe. Serafin uwielbia ten odglos. Kiedy zostanie juž muzykiem, be_dzie umial okreálič, že wszy umieraly sotto voce (pólglosem). Sylwestra 1941 roku sp^dza z reszta^ dzieci w pociaju na stacji Saratów. To ich miejsce docelowe. Pada ánieg, temperatura na ze-wnattz spadla do minus czterdziestu stopni Celsjusza. Miasto lezy nad Wolg^, a po drugiej stronie szerokiej rzeki jest Engels - stolica Niemieckiej Nadwolžaňskiej Autonomicznej Socjalistycznej Repu-bliki Radzieckiej. Niemcy žyja_ na Powolžu od koňca XVIII wieku, przyjechali tu na zaproszenie carycy Katarzyny. W1941 roku bylo ich w republice ponad trzysta piexdziesi^t tysiexy. Po ataku Hitlera na ZSRR Stalin zaczai obawiač sie^ z ich strony aktów sabotažu, wi^c pod koniec sierpnia wszyscy Niemcy zostali przesiedleni na Syberie^ i do Kazachstanu. Wladza radziecka decyduje, že miejsca po Niemcach maja^ zajmowač wychowankowie ewakuowani z hisz-paňskich domów dziecka w calym ZSRR. VI Resztki ciepta Kiedy w grudniu 1941 roku pociaj dzieci z Odessy zatrzymuje sie^ na stacji w Saratowie, José Maria Baňuelos Hidalgo z domu dziecka w Obniňsku jest tu juž od pie_ciu miesi^cy. - Pierwszego dnia poszliámy do Engelsu. Wchodziliámy do po-niemieckich domów, a tam piece trzymaly jeszcze resztki ciepla - mówi José Maria. - Po ogrodach chodzily áwinie, krowy. Rosly arbuzy, bo ludzie nie zd^žyli zebrač plonów. Byl z nami od pocz^t-ku nauczyciel gimnastyki. Komunista, Niemiec, walczyl po stronie republikaňskiej, a kiedy zostal ranný, uciekl z nami statkiem do Zwi^zku Radzieckiego. Któregoá dnia do szkoly w Engelsie przy-jechalo NKWD i aresztowalo naszego nauczyciela. - Za co? - pytám. - Bo byl Niemcem. W ogóle ich nie obchodzilo, že to wierny komunista. I tež go deportowali na Syberi^. Tysiac czotgów miesiecznie! - Wie pani, co to znaczy tank? - pyta mnie José Maria. - No jasne, czolg - odpowiadam. - W czasie obloženia Stalingradu z fabryki na Uralu, w której pracowalem, wychodzilo tysiax tanków miesiecznie. Tysiac! - pod-kreála, podnosz^c palec wprost pod mój nos, dla wzmocnienia przekazu. Obloženie miasta nazwanego imieniem dyktatora trwa od sierpnia 1942 roku. Hitler chce je zdobyč, Stalin nakazuje bronič za wszelka_ cen^. Radzieccy m^žczyžni walcz^, kobiety i dzieci za-st^puj^ ich w fabrykach. José Maria jest uczniem szkoly zawodowej w Saratowie w klasie o profilu mechanik tokarz. Z powodu wojny nauka zostaje skrócona z czterech lat do roku. Nim jednak Bask ukoňczy chočby t^ jedna^ klas^, trafia z kolegami do fabryki wTan-kogrodzie - tak nazywa sie^ teraz Czelabiňsk na Uralu. W dzieň José Maria produkuje czolgi, wieczorami sie^ uczy Odkacl poszedl do szkoly zawodowej, z bracmi nie ma kontaktu. Kiedy w lutym 1943 roku Niemcy przegrywaj^ walki o Stalingrad, wraca do Saratowa z dyplomem tokarza i rozpoczyna nauke^ w szkole kolejowej. Marzy o pracy mechanika maszynisty. Flecista Seraíin González Mart/nez, lat pie_tnaácie, wychowanek hiszpaň-skiego domu dziecka imienia Kirowa w Saratowie, uczeň gimna-zjum, w przyszlosci zamierza byč architektem. Jednak kapelmistrz Jewgienij Matwiejewicz Guzik17 uwaža, že ten mlody Bask powi-nien byč flecista^ Jest lato 1942 roku. Guzik ma w swojej orkiestrze wojskowej za-ledwie kilkunastu muzyków, bo reszte^ wyslano na front. Potrze-buje ludzi do instrumentów dutých. Zbadal juž sluch kandydatów, oddech, poczucie rytmu i na tej podstawie wybral dwudziestu pi^ciu rokuj^cych hiszpaňskich wychowanków, wáród nich Sera-fina. Opuszczaj^ wi^c teraz dom dziecka i maszeruje na przedmie-ácia do Saratowskiej Wojskowej Szkoly Piechoty, która mieáci sie^ w dawnym klasztorze. Seraíin uczy sie_ tam stawač na bacznoáč, bač sie_ dowódców, ko-rzystač ze zbiorowej toalety, myč sie^ pod kranem w zimnej wodzie w piwnicy i jeáč rozwodniona_ niesmaczn^ zupe^ solanky, na dnie ktorej plywaja^ blade kawalki kiszonych ogórków. Ubrano go, wraz z cala_ orkiestra_, w niewygodny mundúr skladajaxy sie^ z przypadko-wych elementów - czapki budionnówki, obcislych, napoleoňskich spodni, za dlugiej i za dužej (armia nie ma rozmiarów dzieci^cych) pr^žkowanej koszuli, tak zwanej gimastiorki, która žebraná i spi^-ta w pasie przypomina sukienky z falbanami. Stopy owija ornicami, na które wsuwa za duže wojskowe buty z cholewkami. Cienki plaszcz bez podpinki nie chroni przed zimnem. Seraíin uwaža, že wygl^da bardziej jak pajac niž jak žolnierz. Choč zakázané jest noszenie zima^ jakiejkolwiek nieregulaminowej odziežy, owijanie ciala gazetami czy nakladanie re_kawic, to jednak saratowskie mro-zy kaža^ omijač przepisy. Oíicjalnie nie wolno tež wlewač alkoholu do instrumentów. Bez niego jednak przymarznie_te ustniki trabek lub fletów muzycy odrywaj^ ze skóra_ warg. I tego zákazu nie prze-strzega sie^ wi^c áciále. Dobry wybor Podstaw gry na instrumentach udzielaj^ Hiszpanom rosyjscy czlonkowie orkiestry kapelmistrza Guzika. We wrzeániu 1943 roku uchodžcy zostaje uczniami szkoly muzycznej przy konser-watorium w Saratowie. Za zle wyniki w nauce lub wagary grozi im wydalenie z orkiestry. Po lekcjach maja^ próby, odrabiaj^ lekcje, obowi^zkowo pomagaj^ przy wojskowych koniach, wieczorami čwicza^ na swoich instrumentach. Jewgienij Matwiejewicz Guzik dokonal dobrego wyboru. Juž w 1944 roku jego Zespól Wojskowy Garnizonu Saratowskiego zdoby wa pierwsze miejsce podczas konkursu orkiestr wojskowych w Kujbyszewie. Latem 1945 roku szkolna orkiestra wojskowa w Saratowie jest szalenie zajyta. Wiaánie skoňczyla siy wojna. Seraŕin Gonzalez Mart/nez wraz z innymi wita na dworcu z honorami i muzyk^ po-ci^gi peine žolnierzy powracajaxych do domów. Po raz ostatní tego lata graJ4 na pogrzebie dwóch kolegów z orkiestry, którzy zginyli przy rozbrajaniu granátu przeciwpancernego znalezionego na dnie rzeki. VIII Hiszpanski temperament José Maria Baňuelos Hidalgo chce powiedzieč teraz cos wažnego, wiyc prostuje siy na krzeále. Zaležy mu, žebym dobrze zrozumiala, wiyc patrzy mi w oczy - W czasie wojny byly kartki žywnoáciowe. W Saratowie pano-wal glód, možná bylo jednak cos na te kartki dostač. Ale wiosna^ 1945 roku kartki zlikwidowano, choč jedzenia od tego nie przyby-lo. Glód siy zwiykszyl, ludzie tracili przytomnoáč na ulicach. Wiyc my, Hiszpanie, zaczyliámy kraáč. - Co kradliácie? - Nic innego niž jedzenie. Pamiytam, wiosna jeszcze byla, sze-dlem z kolegami po ulicy i zobaczylem, že w czyims mieszkaniu na parterze lezy chleb na stole, przy samým oknie. Wsadzilem ryky, žeby go zabrač, ale ktoá ze árodka mnie zlapal. S^d nas skazal na miesiac aresztu. - A Rosjanie? - pytám. - Tež kradli? - Nie! Sowieci nie! Hiszpanie s^ specyficzni, mamy inny dzikszy temperament - mówi z naciskiem. A ja sobie myály, že José Maria Baňuelos Hidalgo wci^ž kochá swoja_ drug^, radzieck^ ojczyzny. Nowy kombinézou Pewnego dnia José Maria wchodzi do magazynu. Jest rok 1947, a on pracuje w ŕabryce optycznej w Krasnogorsku. Zaklad produkuje miydzy innymi aparáty fotograriczne Zorka (s^ kopia^ niemieckiej Leiki II), co napawa José Maríy dum^. W rykách trzyma kombine-zon roboczy. Prosi magazyniera o wydanie nowego, bo ten ma juž same dziury i plamy, trudno w nim wydajnie pracowač. Kierownik magazynu rozkladá ryce: - Dalbym, dalbym chytnie, ale nie mam, towarzyszu. Bask wychodzi niezadowolony. Kiedy idzie przez magazyn, wi-dzi na regalach nowe, poskladané w kostky kombinezony, jakby tylko czekaly na niego. Ogla_da siy za siebie, sprawdza, czy nikt nie patrzy, i áciaja jedno ubranie robocze z pólki. - Przylapali mnie na tamtej kradziežy - opowiada José Maria. - Naczelnik wezwal milicjy, trarilem do aresztu na Tagance w Mo-skwie. Tam siedzialem dwa miesi^ce. Sací skazal mnie na dwa-naácie lat lágru. Nie mam o to žalu do Rosjan. To przez ten mój hiszpanski temperament. Zlego slowa nie powiem na komunizm. Sam w sobie byl dobry, tylko niektórzy ludzie, zwlaszcza z bliskie-go otoczenia Stalina, go wypaczyli. Zreszta^ wtedy wszyscy musieli pracowač - i wolni, i w lagrze. Co za róžnica, po której stronie drutów bylém? IX Drewniany flet Jesieni^ 1946 roku Seraŕin Gonzalez Mart/nez, tak jak wszyscy Hiszpanie žyjacy w ZSRR, dostaje nakaz przeniesienia siy do ob-wodu moskiewskiego. W ten sposób uchodžcom latwiej možná pomoc i jednoczeánie ich nadzorowaá O ich losie zdecydowala hiszpaňska komunistka Dolores Ibárruri zwana La Pasionaria^ (autorka slynnego okrzyku z czasów wojny cywilnej ;No pasarán!), która po zwyci^stwie Franco uciekla do ZSRR i od niedawna rzadzi Komunistyczna^ Partia^ Hiszpanii z Moskwy. Serafin i kilku jego kolegów z orkiestry ropoczyna nauke^ w Paň-stwowym Muzycznym Instytucie Pedagogicznym imienia Gniesi-nych w stolky Mieszka w akademiku i nie posiada nic poza mundúrem, zegar-kiem i drewnianym fletem poprzecznym, który kupil w Saratowie na targu. Od paňstwa dostaje ubranie cywilne i pie^set rubli mie-sie_cznego stypendium (radzieckim študentom przysluguje polowa tej stawki). Z czasem b^dzie dorabial jako drugi flet w orkiestrze studia operowego konserwatorium moskiewskiego, z pensja^ w wy-sokoáci dziewi^ciuset rubli. Wykwalifikowany pracownik zarabia wówczas tysiac rubli miesie_cznie, ale uciekinierzy z wojny w Hiszpanii wciaž s^ traktowani lepiej niž Rosjanie w ich wlasnym kraju. Wbagažu argentyňskiego dyplomaty Jedyne, czego im nie wolno - to wrócič do ojczyzny. To ostatnia grupa dzieci^cych emigrantów z czasów wojny cywilnej, która nie wrócila jeszcze do Hiszpanii. Tuž po zwyci^stwie Franco ruszyly transporty z Anglii, Belgii i Francji. Cz^áč uchodžców zostala na emigracji, bo nie mieli do kogo wracač - ich rodzice zgineji podczas wojny lub siedzieli w wi^zieniach i obozach. A nawet jeáli przežyli i pozostalí na wolnoáci, bywali na granicy ámierci glodowej i nie stač ich bylo na utrzymanie dziecka. Wi^kszosč jednak - dwadzie-ácia tysi^cy z okolo trzydziestu czterech tysi^cy wywiezionych dzieci - wrócila. Niektórzy, zamiast do domów rodzinnych, trafili od razu do domów dziecka prowadzonych przez režimowa^ Pomoc Spoleczna/8. Zewn^trzne služby Falangi dopuszczaly sie^ porwaň hiszpaňskich dzieci z zagranicy do kraju. Tysiace z nich nigdy nie spotkaly swoich rodziców. Oddawane do adopcji rodzinom sprzy-jajacym režimowi lub na wychowanie do przykoscielnych sierociň-ców, z falszywymi danými, nowymi metrykami urodzin, zostaly poddane procesowi ksztaltowania w duchu frankistowskim19. Ze Zwiazku Radzieckiego tuž po wojnie udalo sie^ wyjechač tylko kilkunastu Hiszpanom, którzy mieli krewnych w krajach utrzy-mujacych ze Zwiazkiem Radzieckim stosunki dyplomatyczne. Niektórzy próbuja^ uciekač. Wáród emigrantów kražy opowieáč o Hiszpanie, którego dyplomaci argentyňscy chcieli przemycič samolotem do swojego kraju w bagažu niepodlegajacym kontro-li. Uciekinier zostal jednak przylapany w powietrzu i zeslany na Syberi^. Rodzice Serafina juž w 1947 roku staraje sie^ áciajnač syna do Paryža. Ojciec prosi o pomoc znajomego z Francji, który - wyposažony w odpowiednie papiery - próbuje udowodnk w ambasadzie ra-dzieckiej, že chlopiec jest jego krewnym. Niestety, znajomy jest tylko bratem szwagra, žadne to pokrewieňstwo, wi^c Serafin zo-staje w Zwiazku Radzieckim. Napisze we wspomnieniach: „Bylém pewny, že te zabiegi s^ ska-zane na porážky, ale odwiedzalem w Moskwie róžne urz^dy i kon-sulaty. Wyniki wizyt byly zgodne z przewidywaniami. W mojej sprawie nic nie možná bylo zrobič. W tamtým czasie nie czulem pilnej potrzeby powrotu do kraju, czynilem starania glównie po to, žeby nie zdenerwowač rodziców"20. Teraz Serafin González Martmez zamysla si^. - Wie pani, w tamtým czasie juž stracilem nadziej^ na powrót. Mi^dzy Zwiazkiem Radzieckim a Hiszpani^ nie bylo žádných stosunków. Ale nie t^sk-nilem za rodzicami. Chyba utracilem synowskie uczucia. Nad mi-íoácia trzeba pracowač, nie da sie^ kochač kogoá niewidzianego tyle lat. Postanowilem wie_c, že juž na cale žycie zostane^ w Moskwie. cdjskf jksf jksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii Wierzylem jeszcze wtedy w to, co nam mówiono: že žyjemy w naj-lepszym z krajów, že wst^pienie do partii to zaszczyt, že Stalin jest áwiatlem národu, a student konserwatorium musi mieč jak najlep-sze oceny z marksizmu-leninizmu, inaczej nie stanie siy dobrým muzykiem. I ja mialem z tego przedmiotu najwyžsze noty W dniu ámierci Józefa Stalina, 5 marca 1953 roku, Serafin placze z bolu. Wlaánie przeszedl operacjy wyrostka, a lekarze w szpitalu, do którego trafil, uwažaj^, že árodki znieczulaj^ce nie s^ mu po-trzebne. Szešč metrow kwadratowych Na egzaminie dyplomowym w 1955 roku flecista Serafin González Martznez gra Trockne blumen Franza Schuberta. Zdaje z wyróžnie-niem. Otrzymuje tež obywatelstwo radzieckie. Hiszpaňskie, jemu i innym emigrantom, Franco odebral juž dawno ternu i przez dlugi czas ewakuowani Hiszpanie mieli status bezpaňstwowców. Každý absolwent radzieckiej uczelni wyžszej ma obowi^zek wyjechač na kilka lat do pracy w miejsce wskazane mu przez paňstwo. Rosjanie z roku Serafina zostali wyslani jako nauczy-ciele muzyki lub czlonkowie orkiestr do najdalszych republik w kraju. Hiszpanie znów s^ uprzywilejowani - moga^ sami zade-cydowač o miejscu, w którym chcieliby pracowaá Serafin jako drugi flet zostaje zatrudniony w Orkiestrze Kinematografii ZSRR w stolicy. Wynajmuje k^t w pokoju u znajomych Hiszpanów, w którym swoje miejsce oddziela zaslona^ z przeácieradla. W1956 roku nie-spodziewanie dostaje przydzial na wlasny, szeáciometrowy pokoj w centrum Moskwy. Biate majtki W tym samým roku grupa uchodžców pisze do rzadu radzieckiego list z prosby o repatriacjy. Serafin González Martznez bydzie wspominal: „Nasi hiszpaňscy przywódcy w Moskwie okreálili ten list jako niewdziyczny i nie-lojalny wobec sprawy socjalizmu. [...] To byl policzek wymierzo-ny najwyžszej instancji ZSRR. Przeciež od lat nam tlumaczono, že owszem, wrócimy do Hiszpanii, ale dopiero gdy upadnie režim frankistowski"21. Wobec autorów listu muzyk ma ambiwalentne uczucia. Z jednej strony zazdroáci im odwagi, z drugiej - ich postawy takže uwaža za nielojaln^. Ma ich za ghipców, szaleňców - nie wierzy w mož-liwoáč powrotu. Tymczasem, wbrew w^tpliwoáciom Serafina, Sowieci zaczynaja^ powoli wypuszczač Hiszpanów. Najpierw na wycieczki do krajów, z ktorými ZSRR utrzymuje stosunki dyplomatyczne. Przyjaciel Serafina ma brata w Anglii, wiyc jedzie go odwiedziá Seraŕin González: „Wrócil odmieniony Nosil doskonaly plaszcz przeciwdeszczowy wykonany w Anglii [...]. Ale to, co mnie naj-bardziej zaskoczylo, to majtki: biale, obcisle, krótkie i ciasne! Tak zwane slipy Dla mnie autentyczna nowoáč, odkrycie w myskiej bieližnie. My nosiliámy czarne lužne gacie, na które mówiliámy trusy"22. Sceptyczny flecista podejmuje wiyc starania o turystyczny wy-jazd do Paryža. Chcialby siy spotkač z rodzicami. Seraŕin ma tež mlodszego o siedem lat brata, którego nigdy nie widzial. Chce go poznač. X Piec razy Pierwszy lagier jest na pólnocy Uralu. Dziewiytnastoletni José Maria Baňuelos Hidalgo mlotem pneumatycznym wydobywa wygiel spod ziemi. Rázem z nim pracuje dwóch skazanych Hiszpanów. Drugi lagier to Ural poludniowy i praca w kamieniolomach. Položenia trzeciego José Maria nie zapamiyta. Znów tam pracuje w kopalni. W czwartym traria do lesorubki - to praca przy wyrybie lasu. Po siedmiu latách przenosz^ go po raz kolejný Tym rázem do Karlagu w kazachskiej Karagandzie. Jest rok 1956. Do koňca od-siadki José Marii zostaly jeszcze cztery lata. Sa_ tu miydzy innymi niemieccy i wloscy jeňcy wojenni. José nie jest tež jedynym Hiszpanem w lagrze. Oprócz ludzi skazanych za przestypstwa jak on przebywa tu trzystu siedemdziesiyciu dwóch hiszpaňskich žolnierzy z czterdziestopiyciotysiycznej Blykitnej Dywizji, która zostala powolana przez Franco do pomocy Hitlero-wi po inwazji na Zwi^zek Radziecki23. Po smierci Stalina o swoich rodaków zaczynaj^ upomínač siy ich rz^dy. Przy wspólpracy Miydzynarodowego Czerwonego Krzyža uwolnieni jeňcy zaczynaj^ wracač do Niemiec i Wloch. Hiszpania nadal nie utrzymuje oficjalnych stosunków z ZSRR, jednak MCK podejmuje siy negocjacji miydzy obu krajami. Sowieci wyražaj^ zgody na wypuszczenie Hiszpanów z lagrów. - Wszystkich zaczyli koncentrowač w Karagandzie - mówi José Maria. - Pewnego dnia wezwali mnie do obozowego biura i za-pytali, czy chcy wracač do Hiszpanii, czy može woly odsiedzieč wyrok do koňca i zostač w ZSRR. Wiadomo, že chcialem wracač. Tym, którzy obawiali siy generála Franco i nie mogli pojechač do domów, zaproponowano wyjazd do Ameryki Laciňskiej. XI Futro z lisów, zegarek, aparát Zaskoczyli go. Czekal na wyjazd do Paryža, tymczasem we wrze-ániu 1956 roku Seraŕin González Mart/nez, obywatel ZSRR, miesz-kaniec Moskwy, muzyk moskiewskiej orkiestry, który od dawna lepiej posluguje siy jyzykiem rosyjskim niž hiszpaňskim, a po prze-mówieniu Chruszczowa o zbrodniach Stalina wprawdzie stracil pewne zludzenia, ale nadal uwaža ustroj socjalistyczny za najlep-szy z možliwych, dostaje inŕormacjy, že wkrótce statkiem „Krym" odplywa z Odessy do Hiszpanii. Na zawsze. Rosjanie ostatecznie zgodzili sie; na repatriacj^ wszystkich chutných „hiszpaňskich dzieci". „Nie mialem czasu na dlugie przemyálenia. Zdecydowa-lem, že poplyne^ Moi rodzice robili wszystko, žeby mnie odzyskač. Nie moglem ich zawieác'24 - Seraŕin napisze we wspomnieniach. Ma trzy dni na zamkni^cie wszystkich spraw. Posiada dwana-ácie tysi^cy rubli oszcze/dnoáci, móglby kupič za te pieniadze auto marki Moskwicz. Nie može wymienič ich na dolary, bo oŕicjalnie dolarów w ZSRR nie ma. Nie može tež zabrač rubli z sob^. Wolno mu je za to wydač na miejscu. Kupuje: dwie walizki; futro ze srebrnych lisów w prezencie dla matki (za cztery i pól tysiaca rubli); zloty zegarek marki Moskwa (za dwa tysiace dwieácie rubli); aparát fotograŕiczny Kiev; zlota^ bižuteriej kilka zestawów matrioszek; figurky kobiety z kosci slo-niowej i inne drobiazgi. Dorzuca do bagažu ŕlet (juž metalowy) i ksiažki. 19 wrzesnia o godzinie 7.30 rano Seraŕin wsiada na moskiewskim dworcu do poci^gu w kierunku Odessy. Odprowadzaj^ go przyja-ciele hiszpaňscy i rosyjscy. W kilku wagonach wiefezoáč pasaže-rów stanowi^ uchodžcy, którzy po dziewi^tnastu latách wracaja^ do kraju. „W porcie w Odessie bylem áwiadkiem dramatycznych scén mi^dzy malžonkami mieszanych malžeňstw. Rzad sowiecki po-zwolil Rosjankom, które wyszly za Hiszpanów, wyjechač z kraju. Ale radzieccy me_žczyžni žonaci z Hiszpankami mieli zákaz opusz-czania ZSRR. Niektoré Hiszpanki decydowary sie_ zostač z múzami, inne zrywaly malžeňstwa, žeby powrócič do ojczyzny"25 - be^dzie wspominal Seraŕin González Mart/nez. Trudnoáci z wyjazdem maja^ tež uchodžcy o wysokiej specjali-zacji zawodowej lub pracujacy przy tajných projektach. Im nakázáno zwolnič si^ z dotychczasowej pracy i zezwolono na wyjazd najpr^dzej za pi^č lat. Wielu z nich ostatecznie wyjedzie na Kube^ w latách szeáčdziesiatych. 22 wrzesnia 1956 roku od nabrzeža odbija statek „Krym" z pierw-sza^ grup4 hiszpaňskich repatriantów. Wáród pi^ciuset trzydziestu dwóch pasažerów s^ tež jeňcy i wie_žniowie Gulagu (José Maria Baňuelos Hidalgo wyruszy do domu kilka miesi^cy póžniej). Znikajacy brzeg obserwuj^ z pokladu „hiszpaňskie dzieci" - teraz w wieku od dwudziestu czterech do trzydziestu czterech lat - a takže ich dzieci, urodzone w ZSRR. 1. POCZATEK WARSZAWSKIE DZIECI Jest wtorek, 1 sierpnia 1944 roku. Stance wzeszta o godzinie piatej jedenaácie, zajdzie o dwudziestej czterdzieáci cztery. Na niebie w Warszawie dužo chmur, b^dzie padalo. Šrednia temperatura w ciygu dnia wyniesie osiemnaácie stopni Celsjusza. Przed poludniem lacznik zawiadamia czternastoletniy „Mysz-ke/', že nadchodzi godzina „W" (jak walka). Dziewczyna jak naj-szybciej ma sie^ zameldowač na placu Dabrowskiego 2/4, u komen-dantki „Rakiety". Janina Suchorzewska, z domu Tatarkiewicz, wspomina: - By-lam niečo rozczarowana, poniewaž kilka dni wczeániej byl juž alarm do powstania, który potem odwolano. Ale powiedzialam do mamy: „Wiesz, coá tam sie_ b^dzie znów dzialo, jest zbiórka, može b^dzie powstanie. To ja ide/'. Chcialam sie^ ubrač jakoá po žolnier-sku, žeby powažniej wygladač, byla tež taka moda. Zapytalam: „Czy ja mog£ skarpetki tatusia wziač te dlugie? I buty na gumie, zimowe?". A mama: „Janeczko, prosze^ nie ruszač rzeczy tatusia, wróci i nie b^dzie mial co wložyč". W koncu sie^ jednak zgodzila. Do chlebaka z osobistymi rzeczami schowalam obrázek z Maryjy - taky kalkomani^ na szarej tekturce - i wyszlam. Przy placu D^browskiego 2/4 stoi nowoczesny dom. Na pierw-szym pi^trze Janina spotyka mlodych ludzi w furažerkach z orzelkiem, na r^kawach maja^ bialo-czerwone opaski. Podcho-dzi do wysokiej kobiety w árednim wieku i mówi jej, že miala sie^ zglosič. - Bože, kogo tu przysylaj^. Nawet nie umiesz sie^ zameldowač - komendantka „Rakieta" odwraca si^ w jej strong. O godzinie dziesi^tej ráno szesnastoletni Jan Rybak, pseudonim „Tarzan", dostaje od dowódcy rozkaz przeniesienia meldunku ze Starego Miasta na Prag^. Przed poludniem przechodzi przezmost Kierbedzia i przekazuje meldunek. Okolo godziny dwunastej Niemcy zamykaj^ mosty w Warszawie. „Tarzan" zostaje na Pradze. Agnieszka Wróblewska, z domu Barliňska, rocznik 1933: - Tego dnia sklep byl jeszcze otwarty. Przed wyjáciem do pracy mama dala nam pieni^dze i powiedziala, žebyámy przynieáli, co sie^ da. Poszliámy z moim starszym o trzy lata bratem Krzyákiem do skle-piku kolo koáciola i tam byly juž tylko herbatniki. Kupiliámy wi^c worek. Okolo pätnástej przez okno w kuchni zobaczylam ucieka-jaxych me_žczyzn z pistoletami, gonil ich niemiecki patrol. Strzelali do siebie. Jestem pewna, že widzialam wtedy poczatek powstania na Žoliborzu. Trzej chlopcy leža^ na podlodze balkonu i zza zaslony zwisaj^cych ze skrzynek pelargonii wygl^daja_ na ulice^ Narbutta. Pierwszy z nich to jedenastoletni Jurek Šwitalski, pozostalá dwójka to synowie wojskowego, który jeszcze w 1939 roku ewa-kuowal sie^ z rz^dem na W^gry. Brači wychowuje matka, ktorej siostra dziala w konspiracji i ma kontakt z komendy AK. Wczoraj wieczorem zawiadomila ich o nadchodzaxym wybuchu powstania. Jerzy George Šwitalski: - Wypatrywaliámy powstaňców. Po sie-demnastej patrzymy - leci pierwszy, prosto do naszej bramy. Taki zwyczajnie ubraný? Bez mundúru? Mial tylko opasky na rej M > m O M W1942 roku Ryszard koňczy szkole^ powszechn^ i dziejd protekcji ojca natychmiast znajduje zatrudnienie w warsztacie Obsluga Samo-chodowa przy ulicy Tamka 28. Uczy sie^ zawodu elektryka samocho-dowego. Zaloga warsztatu dziala w konspiracji. Ryszard wraz z nimi uszkadza w niewidoczny sposób startéry i pradnice niemieckich samochodów wojskowych, które zostaja^ wyl^czone z obslugi na dlužszy czas. (W czasie powstania w tym warsztacie zostanie skonstruowany wóz pancerny Kubus.) ANDRZEJ. Dwa plastry soczystej szynki leža^ tylko na jednym talerzu. Trzynaácie pozostalých, ustawionych przed goáčmi na bialym obrusie, jest pustých. Na Žoliborzu, przy ulicy Gdaňskiej, trwa przyjycie komunijne oámioletniego Andrzeja, syna Tomasza, bylego legionisty, przed wojna^ dyrektora Zakladu Ubezpieczeň Spolecznych, oraz Wieslawy, laborantki. Jest 1943 rok. Andrzej Bober wspomina: - Zaczajem j^ jesč pospiesznie. Nagle zorientowalem siy, že wszyscy zamilkli i wpatruj^ siy we mnie. Po-myálalem, že može zagiai mi siej kolnierzyk albo mam plamy na ubraniu. Okázalo siy, že mojej mamie z tej uroczystej okazji udalo siy zdobyč siedem dekagramów szynki, która^ dostálem tylko ja. Wszyscy czekali na rnoja^ reakcjy. Rozczarowalem ich, bo nie bylém olániony. INNI. Na pocz^tku sierpnia 1944 roku w okupowanej Warszawie žyje od dziewiyciuset tysiycy do milióna stu tysiycy ludzi. Do konca paždziernika zginie okolo stu osiemdziesiyciu tysiycy z nich. Ile jest wáród nich dzieci? Proszy o pomoc pracowników Muzeum Powstania Warszawskie-go. Przychodzi odpowiedž: „Nie posiadamy szczególowych daných na témat cywilów. Trudno nawet pokusič siy o próby szacowania takiej liczby baclž podawanie wartoáci procentowych, gdyž žródla nie s^ kompletne i s^ rozproszone"2. Latwiej policzyč dzieci žolnierzy. W szeregach powstaňczych (wedlug daných z muzeum) bydzie walczylo piyč tysiycy osiem-set czterdzieácioro siedmioro dzieci z roczników 1927-1934. Osiemnastolatków w powstaniu bydzie dwa tysiaxe dziewiyč-set dwanaácioro3. Ogólna liczba powstaňców - Armii Krajowej i innych formacji - wyniesie czterdzieáci piyč tysiycy ludzi. Šmierč poniesie osiemnaácie tysiycy z nich, dwadzieácia piyč tysiycy zostanie ranných. 4. POWSTANIE 1 sierpnia INNI. Choč powstanie ma siy rozpoczax o godzinie siedemnastej w calej Warszawie, juž dwie godziny wczeániej niemiecki patrol przypadkowo zatrzymuje w pobližu ulicy Krasiňskiego na Žoliborzu myžczyzn, którzy mimo úpalu maja_ na sobie grube, zimo-we plaszcze. To powstaňcy przenosz^ w faldach ubraň broň na miejsce zbiórki. Padaje pierwsze strzaly powstania, nazywanego poczaricowo „sierpniowym". Uzbrojenie powstaňców jest nydzne. Kilkadziesiat tysiycy ludzi ma do dyspozycji: tysiax karabinów, tysi^c siedemset pistoletów, trzy-sta pistoletów maszynowych, szeáčdziesi^t karabinów pólautoma-tycznych, siedem ciyžkich karabinów maszynowych, trzydzieáci piyč dzialek przeciwczolgowych i dwadzieácia piyč tysiycy grana-tów rycznych4. „Montér" zdaje sobie z tego sprawy, mimo to przemawia do swo-ich žolnierzy: - Kto nie bydzie mial broni palnej, dostanie granáty, a dla kogo zabraknie granatów, niechaj bierze do ryki kamieň, lom czy siekiery i tym zdobywa broň dla siebie5. Nie obowi^zuje jeden pian powstania, nic nie zostalo ostatecz-nie przygotowane, laxznoáč miydzy walczacymi dzielnicami ze-rwie siy juž na poczatku. Najbližsze szeáčdziesi^t trzy dni byda^ P" B I U LETY f /V #-~ o h m /i r r # ,% v WTDANIĹ COOZIEKME | V\ .m.. ■■ " ■ - ■ ■:J.ni J -■ I I i_Sr 3i-^ŕ Dowócfca Armii Hrafowe; daf roiliDl do uattti 2 ivraQfent tOLHlERIE ÍTOLICT YVydafcm dilt upiagnlsny pnti Wos roihai do Iswne) walM 1 oďviocinwm wroglem Pelslil, nijeídícii nlamiechlm. Po pletiu bll-Iko lalacfl niepnennanel I twaidej walkl pFowadzoneJ v« podzlE-m ath kornpiracj ttajetl* díl* otwai-tle z lironla w r^ku.Dy Olciy-ín e przyuířůíií Woltioíť i wymlany^ ibrodnlarzom ralemlecklm píiykladna karí; » l*rrar I ibrodfriA dD^onim na zltml&th Polikl. Winiiwa, 1.VIII-1S44 r. Dowódta Armjl KralswBl (-1 BOR ■fiiľszawa PotMJsialts Hiimcit nMbuóJ tkueu a* klur) m u>tfh iiínl/inarh *r iwjm pudiírm-nym »«hlucm Kwn i dlonii — caly winnmkl loi . u-_a Niť pienfrlxy rttt WarMBiVB pOWIl»]f Nlfdy fcdnak viab walki rif byla tak p««>i«}.M, jak diii. Wtnowii l«l zjedDDCioiu bez reiítj 1* niraa« wiíri, w ifmiric, w jednolitým iiraunieniu muIroki Itobotniťy i inlťlifraci, koi.i.-l>. i:íi'/-iwmi l n.lu dfi« lodiiť wsiyilkicb urup politycniTíh. waij-st-kich uii'iw — ta jeden dxisiaj lud. lud WarMawy- PoUcy! Fowtew rii-.i-.iji idxip oliranii i plata mi Wamawy Sluje i.r TTHľ wielk», klorej «ha pôjda w pokoleDla ■ Kaódy. kl., dni walciy — tn>rx* udn-l w «IiivLp nirlrairrtrlnym. Ci ťo pádna — P*d&* » wolnotci i tlawir. Ci n XWycHu — beda mkli pornarte dokonania wl«lkÍ*ř,o cxynu >wŕg« iyoa. Zóna wolnoici jui wwhod« nad »lollra Poll!.« Alarm powsUuttrJ pobvdki wtyff-a may*tkirt da "ota Axii diicň Icrwi i duraly! IhJro tpraoiedli-WCJ TCKlItJf, lmnty btnliloM.ej U o bránil Oddswna oHsekiwana godzána wytnia_ Oddxiaíy Armii Krajowej wal«a t najeidttaj rüerntpcfcun « Wrywarn ludnoii Okrrjfu SlůlecEnrtfo d» zarcho-wuii ipottoju i zinuiP] krv/l we wspfrldiuliniu t WaJciäjCynÜ i TiV.vr. ■ >■■■■.■■■■■ n*1 ,'Lir ;in . 1) PolcÄlvch xuíňnna Fotakůw Juh 1 nirmcůw, po rappiíiariLu, grzebat prxw L^pycniK' — doku-tarnty ui prifchowywnC l na i^díank r^loui. 3) Wridkjr samoaady S4 n katan e. S) WrotilwirtC' národu MlUag" ni.-rr.cy i VOlka> W kmUiUo OKR I>ELECATA RKAPU NA MIASTO 3TOLECZNE WARSZAW1J KOMISAHZ CWILNY dmitscb*; b*td^ ukarani z eala Kurowcfcn prawa prwí wIíľÍcíwb sady, Tymciasem nalréy ich sjStodliwiŕ. atnyinuiai: w wraJavlflciu dö dy^pozycji UJa UO M > m O M Kijowskiej (doszlo do strzelaniny mi^dzy žandarmami a powstaň-cami). Ogluszyl go wystrzal z granatnika. Jest wieczór drugiego dnia powstania, gdy „Majtek" mówi do swoich podwladnych: - Zakopcie opaski, služba wasza sie^ skoňczyla, marsz do domu. Poczatek sierpnia. Žoliborz ANDRZEJ. Cz^áé domu przy ulicy Gdaňskiej 2 zajmujy powstaň-cy (jest wáród nich kuzyn Zbyszek, który dzieň wczeániej zabral ukryte w piwnicy karabiny). Sypiy piasek do worków i uszczelniajy nimi okna na parapecie. Oámioletni Andrzej im pomaga. - Chlopaki, dacie postrzelač? - pyta któregos z powstaňców. Sta-wiajy go przy oknie i opierajy karabin o worek z piaskiem. - Jak zobaczysz Niemca, to wal - radzy. Andrzej naciska spust. Karabin ma dužy odrzut, chlopiec lyduje pod áciany. 4 sierpnia. Srodmiescie MYSZKA. Wraz z bomby upuszczony przez niemieckiego pilota na „Myszke/' zaraz spadnie dorosloáč. Ostatnie dwadzieácia minut dzieciňstwa ta szczupla, niewysoka czternastolatka z warkoczem, w podkolanówkach tatusia i zimowych butach na gumie, sp^dza w bocznym korytarzu piwnic pod gmachem PKO przy ulicy Šwi^-tokrzyskiej. Przed chwily zameldowala doktor Marii Piekarskiej „Jo-annie", že wszyscy pacjenci zostali juž bezpiecznie przetranspor-towani ze szpitala przy placu Dabrowskiego do podziemi banku. Teraz odpoczywa wáród zm^czonych koležanek z I plutonu Woj-skowej Služby Kobiet. Nie slychač styd nadlatujycego samolotu. Od razu jest huk, zapadá ciemnoáč, „Myszka" traci przytomnoáč. - Ockneiam si^. Bylam zasypaná, nie moglam sie^ ruszyč. Sly-szalam krzyki. Nie wiem, jak dlugo to trwalo, ale po jakimá czasie skydá zacze^a sie^ lač woda, chyba pej M > m O M cdjskf jksf jksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii - Kiedy sie^ jeszcze jakos poruszalem, mialem tylko dwa marze-nia - mówi - Žeby žyč, choéby na wózku, ale žyč. I žeby najeáč sie^ przed ámierciy. Nie mialem wtedy jeszcze ukoňczonych siedem-nastu lat. W szpitalu niemiecki lekarz, w ramach eksperymentu, wstrzykuje mu w noge^ paciorkowiec flegmony Noga Ryszarda puchnie i ropieje, otwierajy sie^ rany Uratujy go dopiero Amerykanie - po wyzwoleniu przeprowadzy operacje^ i podadzy antybiotyk. „Sztychnicki" zostanie u nich przez kilka miesi^cy. B^dzie pisal listy do Polski w poszukiwa-niu rodziny Wróci do kraju dopiero w sierpniu 1945 roku. Wtedy dowie sie^ že j ego matka i dwie najmlodsze siostry - Wanda i Basia - nigdy nie wyjechaly do Pruszkowa. Zostaly rozstrzelane jeszcze w dniu ewakuacji ze Starego Miasta. JERZY. - Raus! Raus! - Jurek drepce w tlumie ludzi wyganianych z piwnicy na ulic^. Niemcy ewakuujy Mokotów. - Schneller! - slychač z rožných stron. Chlopiec trzyma za re_ke_ mlodszy siostry, ich matka džwiga torb^, w ktorej upchala rodzinne albumy ze zdjexiami. Idy powoli w tysi^cz-nym tlumie ludzi wyplywajacych z bram. Starým ludziom podsta-wiono ci^žarówki. Jerzy George Šwitalski wspomina: - Byla tam babcia, co ledwie szla. Powiedzialem: „To ja pani pomoge/', i podprowadzilem jy do wozu. A wtedy Niemiec chwycil mnie za ubranie i wrzucil na ci^-žarówk^. „Cholera, trzeba uciekač" - pomyálalem. Wymknylem sie^ jakoá i dolyczylem do mamy. Grup^, w ktorej jest Jozefa Šwitalska z dziecmi, žandármi pakujy do wagonów i wysylajy bezpoárednio do Ellwangen w poludniowych Niemczech. Od tej pory až do wyzwolenia be_dy robotnikami przymu-sowymi u bauera. Ojca spotkajy dopiero po wojnie. Wyemigrujy do Francji, Jerzy z czasem zamieszka w Kanadzie. Do Polski juž nie wrócy. ANDRZEJ. Wychodzy z hali pelnej trupów, po ktorých Niemcy kázali im przejáč. Dolyczajy do strumienia žoliborzan p^dzonych w strong Pruszkowa. Andrzej niesie w plecaku prawdziwy wojenny skarb - osiem kilogramów cukru. Wspomina: - Gdzieá na ulicy Powyzkowskiej zorientowalem si^, že mam w klapie kurtki odznaky strzelecky ojca z orzelkiem. Wpa-dlem w przeraženie, wojna mi juž wtedy weszla w glow^, wiedzialem, že za mniejsze przewinienie možná dostač kulke^ w leb. Zapytalem tat^, co robič. Kázal mi odejáč na bok i zakopač znaczek. Tak zrobi-lem. Poczulem wtedy, že wlaánie ocalilem caly rodziny od ámierci. W Pruszkowie Niemcy ladujy ich na wagony do przewoženia w^-gla, pozbawione dachu. Ruszajy w glyb Generalnego Gubernatorstwa, zaczyna padač deszcz. Wysiadajy brudni i przemokni^ci w podkra-kowskiej miejscowoáci Biežanów (zostany tu do konca wojny). Osiem kilogramów cukru nadaje siy juž tylko do wyrzucenia. Pod-czas deszczu plecak Andrzeja przesiajd i mial wyglowy zafarbowal go na szaro. MYSZKA. Niemiec przyzywa j^ palcem i pyta, dlaczego jest w uni-formie. Sk^d go wziyla? Ukradla? A može walczyla w powstaniu?! Wrzeszczy Janina ze strachu nie umie sobie przypomnieé ani jedne-go niemieckiego slowa. Z szeregu ludzi wystypuje Elžbieta, jej siostra. Tlumaczy žolnierzowi, že žádna z nich nie walczyla w powstaniu. Janka byla przysypana, stracila w gruzach ubranie i ktoá jej wtedy podarowal niemiecki uniform. Myžczyzna macha rykaj - Scher dich Weg! (Wynocha!). - Moga_ obie wracač do grupy ewakuowanych. Trafily do obozu przejáciowego w Ursusie - przeznaczono je do prac przymusowych w Niemczech. Przed Czystochow^ uciekaj^ z transportu. Najpierw ida^ na Jasna_ Góry podziykowaé Matce Boskiej za ocalenie, potem do restauracji. - Kelner pyta, co podaé - wspomina Elžbieta Skrzyňska „Žab-ska" - a ja mu odpowiadam, že wszystko jedno, byle byly ziemniald i chleb. Wydalyámy na jedzenie caly žold. Kilka dni póžniej wracaja^ w strony Warszawy i doježdžaj^ do Žab, majatku po dziadkach. Jest tu juž ich matka, która^ wysiedlono z Warszawy przez Pruszków jeszcze w sierpniu, i stryj WadyslawTatarkie-wicz z rodzin^. Sa_ krewni, znajomi i obey, którzy ucieldi z Warszawy i znaležli chwilow^ przystaň w Žabách. „Myszka": - Siadamy do stolu, a Ela placze i mówi, že chce do nie-woli. Odstawila mnie do mamy, a teraz musi wrócič do ludzi ze swo-jego oddzialu. „Žabska": - Mama na to: „Elu, proszy siy wzi^é do roboty. Mamy tu niedaleko szpitalik, ranných trzeba opatrywaé". TARZAN. 18 styeznia 1945 roku Janek Rybak wybiera siy z Pragi na drugi brzeg Wisly. Dzieň wczeániej lewobrzežna_ Warszawy zajyla Armia Czerwona. Za nimi rusza fala szabrowników. „Tarzan" nie idzie po žadne zdobyeze, chce tylko odnaležé matky. Po tym gdy codzien-nie ogladal plonaxe miasto, nie wierzy, že mogla przežyé powstanie. Idzie poszukač jej grobu. Wydruje po lodžie, wydeptan^ przez innych áciežk^, dociera do Tamld, na Krakowskim Przedmieáciu mija ležaxa^ na plecach figury Chrystusa z koáciola Šwiytego Krzyža. - Pusto, cicho, miasto wymarle - wspomina Jan Rybak. - Dosze-dlem do Záchyty i wszedlem do holu. Wisiala tam flaga hitlerowska, zawiesilem siy na niej i zerwalem. Zobaczylem male domino z koáci, które zostawili Niemcy i wsadzilem do kieszeni. I poszedlem dalej, mijajac po drodze gruzy i zwloki powstaňców. Patrol polskich žolnierzy z bronia^ zatrzymuje go na Nowym Mie-ácie. Janek tlumaczy im, že szuka grobu matld. Pozwalaja_ mu siy ro-zejrzeé po nowomiejskim rynku, z którego zerwano kostky bruko-w^ i w každým možliwym miejscu pochowano zmarlych. Chlopak z plonacym polanem w ryku obchodzi groby i odezytuje nazwiska wyryte na prowizorycznie zbitých krzyžach. Nagrobka Stanislawy Rybak jednak nie znajduje. - Žolnierz pozwolil mi siy ogrzaé przy ognisku - mówi „Tarzan". - Poczystowal tuszonk^ i sucharami. Dawno tak dobrze nie jadlem. Wartownicy zabieraj^ go do kwateryw Alej ach Ujazdowskich, po-zwalaj^ zostač na noc. Nastypnego dnia „Tarzan" wraca zamarzniyt^ Wisl^ na Pragy, do swojego mieszkania. Wspomina: - Siedzy sam w domu, bo wojsko juž wyszlo, i martwiy siy o rodziców. Co mnie ezeka? Jaki bydzie mój los? Gdzie jest mama i tato? Nagle slyszy wolanie: „Januszek!". Wychylam siy przez okno. To mój tata! „A gdzie mama?" - pytám od razu. Žyla. Ewakuowana z Nowego Miasta przez Pruszków, schronila siy u krewnych w Grodzisku. Tam jq odnalazl tato, gdy wyszedl z obozu. Od razu postanowili mnie odszul ■ KL. IV I Przebudzenie 293 CZEGO OLEK NIE WIE W árodku unosil siej smród nie do zniesienia - mdly, podszyty rozkladem. Martwe ciala pogrupowano tu wedlug czyáci. Glowy razem, nogi sterczaly na bold w osobnej sekcji, korpusy ležaly od-dzielnie. Uporz^dkowano tež wnytrznoáci: tu dzial serc, tam žo-l^dków, ówdzie wattoby. Stosy kosci. Cuchn^ce strumienie wody zmieszanej z krwia_ i odchodami l^czyly siy w niewielk^ rzeczky plynaxa^ gdzieá dalej. Alex Hershaft, wegetarianin od dziesiyciu lat, zaslonil nos chustk^. Przyslano go tutaj, bo rzežnia w stanie Indiana zatruwala áciekami okolicy, a on - pracownik firmy kon-sultingowej Booz Allen Hamilton - mial ternu zaradzič. Z notesem w ryku balansowal miydzy kalužami rozlanej cieczy, starajte siy nie wdepn^é w žadna^ z nich. Patrzyl na rozczlonkowane ciala zwierz^t i byl w szoku. „To jest Holokaust" - pomyálal nagle czlo-wiek, który ocalal z Holokaustu. Byl rok 1972. o on OĹ O Pýtania Pýtania, na które Alex Hershaft przez cale žycie szuka odpowiedzi: Dlaczego ocalalem, skoro tylu wspanialych ludzi zgine^o? Co mog^ zrobié, žeby splacié dlug? Jal<4 lekej ^ naležy wyci^gnaé z tej tragedii, žeby sie_ wi^cej nie powtórzyla? m < OĹ 294 Tašmy Jego pierwsze wspomnienia pochodza^ z getta. Wszystko, co zdarzylo sie^ wczeániej, przechowala w pami^ci matka. Kiedy w latách osiemdziesiatych XX wieku przyježdžala do niego w odwiedziny z Izraela, sadza! j^ w salonie swojego domu w podwaszyngtoňskiej miejscowoáci Bethesda, podawal herbate^ i wlaczal dyktafon. Rozmawiali zawsze po polsku. Kasety magnetofonowe ma do dziá. Wystarczyloby wložyč je do kieszeni odtwarzacza i posluchač glosu Sabiny Herszaft. Niestety, starý dyktafon nie chce dzialač. Wymieniamy z Alexem baterie, pukamy w obudow^, bezskuteeznie namawiamy urzadzenie do wspólpracy. Ostatnia nadzieja w wiekowej wiežy stereo - z adapterem na górze, radiem poárodku i magnetofonem na najnižszym poziomie. Od lat stoi nieužywana, trzeba j^ podlaczyč. Czolgam sie_ wi^c pod szafkami, przeci^gam kable za sof^, do-ezepiam je do gloáników pod sufitem. Gospodarz, niewysoki m^ž-czyzna z bródk^, o buddyjskim usposobieniu i lagodnym glosie, przypatruje sie^ cierpliwie moim dzialaniom. Kiedy wszystko jest gotowe, naciskam klawisz magnetofonu i oboje wydajemy jej< roz-ezarowania: wieža takže nie odtwarza kasety. 295 n M m CD O O cdjskfjksfjksfjAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii Alex przypomina sobie, že kilkanašcie lat wczeániej odsluchal taámy z glosem matki. Z telefonem przy uchu dyktowal je swojej córce, tlumaczac wspomnienia od rázu na angielski, a ona spisy-wala tekst do komputera. Siada teraz przed monitorem i przesyla na mój pendrive plik zatytulowany Grandmďs story. Szcz^ácie sprzyja mi podwójnie. Glos Sabiny Herszaft ush/sze^ dzi^-ki stronie United States Holocaust Memoriál Museum. W lipcu 1988 roku Normie Stern - pracownicy muzeum - udzielila po polsku trzy-godzinnego wywiadu. Na j^zyk angielski tlumaczyl jej syn1. Zakladám sluchawki na uszy Sabina Urodzilam ci^, Oluá, rok po álubie, 1 lipca 1934 roku. Przez pierw-sze szeáč miesi^cy warszawski rabinat nie chcial wpisač do ksi^g twojego imienia, bo nie zgadzaliámy sie^ z ojcem, žeby cie^ obrzeza-no - nie byliámy religijni. W koňcu ustúpili. Wynajmowaliámy w Warszawie jeden pokoj, bo Józiek, twój tato, byl bardzo biedny. Poczatkowo nie chcial sie_ w ogóle ženič i zakladač rodziny, mówiac, že zamierza poáwi^cič žycie chemii, ale zmienil zdanie. Bardzo sie^ kochaliámy. Moi rodzice, Maks Mendel i Rachela Kalinowie, byli zamožni. Ojciec zarzadzal budynkami zagranicznych wlaácicieli w Warszawie i byl przedstawicielem Polskiego Biura Podróžy Orbis. Miesz-kal z mama^ w dužym apartamencie przy ulicy Dzielnej 25. Chcieli nam dač pieniadze, Józef sie^ jednak nie zgadzal. Byl honorowy. Studiowalam matematyk^ na Uniwersytecie Warszawskim, a twój ojciec - wraz ze swoim kolegy, fizyldem Józefem Rotblatem - rozpoczal doswiadczenia z neutronami w ci^žldej wodzie w pracowni radiologicz-nej profesora Ludwika Wertensteina, ucznia Marii Sklodowskiej-Curie. Po porodzie przeprowadziliámy sie^ do dwóch pokojów z kuch-nia^ przy Czackiego 4, wziejiámy pomoc do sprzatania i gotowania. Codziennie przed obiadem szlam z toba^ na spacer. W^drowaliámy w sloňcu, deszczu czy ániegu, žebyá stal sie^ krzepki. Przestalam wtedy chodzič na zajačia, ale uczylam sie^ w domu z notatek kole-gów i zdawalam egzaminy w terminie. Kiedy mialeá trzy lata, oddaliámy cie^ do przedszkola. Bardzo cie^ tam chwalono, „cudowne dziecko" - mówili o tobie. Troszczyleá sie^ o innych. Panie mówily že jeáli komus brakowalo krzesla, to je przy-nosileá. Moglam na tobie polegač, zawsze dotrzymywaleá slowa. W1939 roku zdalam ostatnie egzaminy i na wakacje wyjecha-liámy na wieá. Po wybuchu wojny wróciliámy do Warszawy. Jožka nie bylo juž w mieácie - na rozkaz wladz stolicy uciekl z innymi warszawia-kami na wschód. Nie wiedzialam, co sie^ z nim dzieje, nie dawal znaku žycia. Nasze mieszkanie zostalo zbombardowane. Zabra-lam z niego, co ocalalo, staralam sie^ uratowač jak najwi^cej ksia-žek, które twój tato kolekcjonowal - niektorých bardzo cenných - i przenioslam sie_ do rodziców na Dzieln^. Po pewnym czasie Józef wrócil i zamieszkal z nami. Mógl wy-jechač z kraju tuž przed wojn^. Amerykanie przyslali mu wiz^, byli zainteresowani j ego praca^ naukow^. Ci^žka woda miala byč užyta jako chlodziwo w reaktorach jadrowych. Trwal wyscig, które z mocarstw pierwsze wyprodukuje bombe^ atomow^. Ale twój tato powiedzial, že bez nas nie wyjedzie. Rotblat skorzystal z zaprosze-nia Brytyjczyków, jego žona zostala w Polsce. Próbowal J4 sci^gnač do siebie, nigdy mu sie^ to jednak nie udalo2. Getto Z pami^ci Alexa wylaniaj^ sie^ pierwsze obrazy. Na zarzadzenie Niemców naležy szczelnie zaslonič okna, z ktorých jest widok na Pawiak. Aleksander pomaga naklejač na szyby czarny papier. Martwa prababka lezy w lóžku. Wspomnienie jest niejasne - ktoá jy zastrzelil lub jest ofiary bombardowania. To pierwszy trup w žyciu chlopca. Zeszyt, w którym kresli olówkiem swoje pierwsze litery Uczy si£ dodawač i odejmowač, zaczyna samodzielnie czytač ksiyžki. Nauczycielky chlopca jest Sabina, dužo rozmawia z synem. Towa-rzystwa innych dzieci mu nie brakuje - mysli, že takie žycie wiody wszyscy ludzie na áwiecie. Strach. Aleksander nie rozumie nic z tego, co sie^ dzieje wokól. Chlonie jednak lejd swoich bliskich. Mama juž z nim nie spaceruje, nie wypuszcza tež na dwór sa-mego. Ulica Dzielna, w srodku žydowskiej dzielnicy w Warszawie, przed wojny pelna fabryczek i sklepów zapelnionych towarami, w listopadzie 1940 roku stala sie_ cze_áciy getta. Niemcy ogrodzili trzysta siedem hektarów stolicy i sp^dzili tam prawie czterysta tysi^cy Žydów (do kwietnia 1941 roku w getcie znajdzie sie^ czterysta pie_čdziesiyt tysi^cy ludzi)3. Polacy mieszkajycy tutaj do-tychczas musieli sie^ przenieáč. Na ich miejsce przyszli Žydzi z innych dzielnic Warszawy. Kalinowie i Herszaftowie mogy uwažač sie_ za szcz^áciarzy, bo nie musieli sie^ przeprowadzač, pakowač, wyprzedawač, likwidowač, organizowač transportu i trafiac do przypadkowych, nieraz ogoloconych ze wszystkiego lokali. Zostali u siebie. Aleksander calymi dniami kryžy po mieszkaniu. Spotyka dziadka i babcie^ w ich pokoju. Zaglyda tež do cioci Lilki, mlod-szej siostry mamy. W kuchni obserwuje, jak Juliana parzy herbate^ w samowarze. Kobieta jest rosyjsky služycy Kalinów. Maks i Ra-chela przed rewolucjy žyli w Rosji, w Samarze prowadzili sklady papieru. Uciekli przed komunistami do Polski, wraz z nimi Juliana. Traktujy jy jak czlonka rodziny, dostala wlasny pokoj. Nie mówi po polsku. Ciastko Kiedy Herszaftowie wychodzy z mieszkania na ulic^, Aleksander sci-ska dloň mamy i rozglyda sie_ wokól. Tego, co widzi, nie zapamätá. Marysia Szpiro, rówieánica Olka, mieszkanka warszawskiego getta, tuž po wojnie spisze swoje wspomnienia w szkolnym ze-szycie w linie i nada im tytu! Žyczorys. Dziewczynka sp^dza cale dnie na ulicy. Przeprawia sie_ cz^sto na drugy strone_ muru, žeby przeszmuglowač choč odrobin^ jedzenia dla swojej rodziny. Na-pisze: „[...] jak stal jakiá lepszy policjant, to sie^ biegalo wt^iz po-wrotem, ale te dzieci, które nie mogly przejáč na drugy stron^, cierpialy straszny glód. Ležaly na ulicy szeregami martwe dzieci i žywe. Dzieci, które žyly wolaly žeby dač im chleba, ale nikt na to nie zwažal, bo každý chodzil glodny"4. Brat i siostra Maryši umry z glodu, odejdy tež jej rodzice, jedna z sióstr dobrowolnie poje-dzie do Treblinki. Z calej rodziny Szpiro ocaleje troje rodzeňstwa, którzy mieli tak zwany dobry wyglyd i zdecydowali sie^ žyč poza můrami getta. Opieke_ nad dziečmi, które nie majy juž nikogo w getcie, stara-jy si£ roztaczač pracownicy CENTOS-u - Centralnego Towarzy-stwa Opieki nad Sierotami i Dziečmi Opuszczonymi. Organizacja wspiera istniejyce internáty i sierociňce (w tym zaklad Janusza Korczaka i Štefánii Wilczyňskiej), tworzy tež nowe. Šrodki i možli-woáci ma jednak niewystarczajyce: dzieci wciyž przybywa, a jedzenia i pieni^dzy dla nich jest coraz mniej. Oprócz glodu podopiecz-nych sierociňców dziesiytkujy dur plamisty i czerwonka. Janusz Korczak proponuje otwarcie umieralni dla dzieci. CENTOS prowadzi takže kuchnie dla dzieci ulicy. Dostawy sy nieregularne, nie zawsze údaje sie^ zapewnič každému choč-by talerz zupy. Ten, kto ma jeszcze sifej, stará sie_ wi^c ukraáč coá do jedzenia. Michalowi Glowiňskiemu (równiež rocznik 1934) rówieánik wyrywa z rak ciastko, które niósl do domu z cukierni (bylo dlugo oczekiwan^, obiecan^ przez matke_ nagroda^ za dobře zachowanie w czasie choroby). Napisze we wspomnieniach: „[...] do dzisiaj widze_ te_ scene^ [...], jak ten obdarty dzieciak, szkielet žywy i wyglodnialy, požera ciastko, jakby chcial je polknač rázem z papierem"5. Glowiňskim uda sie^ wyjác" z getta na aryjsk^ strone^ w styczniu 1943 roku. Dožywianie dzieci w getcie odbywa sie^ przewažnie w zamknutých przez Niemców szkolach, gdzie wolontariusze staraje sie^ laczyč obiady z tajnými kompletami pod patronátem Centrálnej Žydowskiej Organizacji Szkolnej6. Dzieci ucza^ sie^ pisač i czytač, sluchaja^ opowieáci o przyrodzie. Aleksander Herszaft pobiera lekej e w domu, Michal Glowiňski chôdzi na tajne komplety, które prowadz^ w swoim mieszkaniu dwie nauezycielki. Spotyka tam kilkoro innych uczniów, z nikim sie^ jednak nie zaprzyjažnia, dzieci zbyt szybko sie^ zmieniaj^. W getcie prowadzone s^ tež „kaciki dla dzieci", gdzie za sym-boliczn^ oplaty možná na kilka godzin zostawič córke^ lub syna na skrawku zieleni z rówieánikami. Organizuje sie^ dla nich te-atrzyki kukielkowe, dziala bibliotéka, do której nálezy dzieci^cy czytelnicy. CENTOS wymyála akeje^ pod nazwa^ „Miesiace Dziecka" - ma uwražliwiač na los najmlodszych - i drukuje plakáty z odezwa^ „Dziecko to najwiejcsza nasza áwie_toác'7. Rachela Auerbach, kie-rowniczka kuchni przy ulicy Leszno 40, notuje w swoim dzienni-ku: „Oto raz widzialam na wlasne oezy opodál bramy domu [...] trupa dziecie_cego przykrytego plachty plakátu »Miesiaca Dziecka« z nápisem: »Ratujmy dzieci! Nasze dzieci musza^ žyč«"8. Demonstracja Sabina Herszaft przeszla dwie aboreje. Matka uwaža, že to nie jest ezas na rodzenie dzieci. Powie o tym synowi kilkadziesiat lat póžniej, gdy w Waszyng-tonie be_da^ wspólnie obserwowali demonstracja kobiet domagaja-cych sie^ prawa do aboreji. Sabina Juliana nie chciala opuácič getta, choč chrzeácijanom nie wolno bylo tam mieszkač. Byla jednak bardzo oddaná naszej rodzinie. Powiedziala, že pr^dzej rzuci sie_ do rzeki, niž odejdzie. W Warszawie žyla spolecznoáč bialych Rosjan, którzy - tak jak ona - uciekli po wybuchu rewolucji. Kolaborowali z Niemcami, bo liezyli na to, že Hitler obali komunizm w Rosji. Juliana, która miala z nimi kontakt jeszcze przed wojn^, zdobyla za ich poáred-nictwem stale pozwolenie na mieszkanie w getcie i przepustk^ na wychodzenie z niego, ilekroč zapragne^a. Mój ojciec przygotowal sie^ na glód. Mial w mieszkaniu poukry-wane world z ryžem, cukrem i maj<4. Przechowywal tež dužo cenných przedmiotów i bižuterie^ Juliana wynosila je poza getto i wymieniala na jedzenie dla nas. Ja skupowalam chusteezki do nosa i skarpetki, a ona zanosila je na aryjsk^ strong do Elžbiety, czyli Peli Kowalewskiej, siostry twojego taty, która je sprzedawala i dzielila sie^ z nami zyskiem. Stražnicy znali Julian^ dobrze i z eza-sem przestali nawet sprawdzač jej przepustk^. Porcje jedzenia dla Žydów w getcie byly coraz mniejsze, ludzie umierali z glodu. Panowala epidémia týfusu, Józef tež sie^ nim zarazil, ale wyzdrowial. Widywalam martwe ciala, setki cial porzu-conych na ulicach. My, dziejd Julianie, žyliámy. Narnia Alex Hershaft nie szuka na sile_ elementów, którymi móglby za-stapič braki w pamie_ci. Cz^sto mówi: „nie wiem", „nie pami^tam". Przyznaje: - Nie wiem juž, co jest moim doáwiadczeniem oso-bistym, a co zaczerpnalem z lektury. Nie potraŕie_ tego rozdzielk. Nie wie zatem, jaki byl adres kamienky w getcie, do ktorej prze-prowadzil sie^ z rodzicami w 1942 roku. Dôkladnej daty przenosin nie zna. Wydaje mu si^, že byl to dom przeznaczony tylko dla pra-cowników Judenratu - Jozef Herszaft pracowal wówczas w dziale dystrybucji kartek žywnoáciowych. Nie pamie_ta, gdzie stala szafa, przez który przechodzilo sie^ do dužego schowka - žydowskiej Narnii. Sadzi, že skrytke^ zbudowali poprzedni lokatorzy domu, bo nie przypomina sobie zadných prac budowlanych. Pamie_ta za to godziny sp^dzane w ciszy. W szafie kichanie bylo zabronione. Ziewanie - zakázané. Kaszel - niedozwolony. Szept - karygodny. - Bylem grzeczny, bezwgl^dnie posluszny mamie - to takže pamätá. - Nie sprawialem najmniejszych klopotów. Ciekaw jestem, czy wynikalo to z mojego charakteru, czy warunków, w jakich žylem. W schowku milczal Olek, mama i sysiedzi - mieácilo sie^ tam okolo dziesi^ciu ludzi. Alex pami^ta przeraženie, gdy z drugiej strony szafy dobiegal j^zyk niemiecki, bo žolnierze przeszukiwali dom w poszukiwaniu rodzin pracowników Judenratu. I nagly mysl, že tamci na pewno wiedzy, že ktoá sie^ tu ukrywa, ale z jakiegoá powodu udajy, že nie nie zauwažyli. Reinhardt Jest polowa 1942 roku. Od kilku miesi^cy Niemcy rozstrzeliwujy i wywožy Žydów z getta. Jeszcze na niewielky skale^ - szmuglerów, ludzi zlapaných poza můrami, podejrzewanych o wydawanie nie-legalnych gazet i dzialalnoáé konspiracyjny, mordowanych „w za-st^pstwie" za nieobecnych poszukiwanych, przypadkowe ofiary. Najwyžej kilkaset osôb. Jednak 22 lipca wszystko sie^ zmienia, cdjskfjksfjksfjAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii rozpoczyna sie^ planowa akeja wysiedleňcza „Reinhardt". W war-szawskim getcie od kilku dni sy juž czlonkowie doswiadczonej eki-py esesmanów, którzy wiosny przeprowadzili podobný akeje^ na Lubelszczyžnie9. Každego ranka oŕker žydowskiej polieji otwiera zalakowany ko-pert^, z ktorej wyjmuje kartke^ z wypisanymi adresami do „wycze-sania" w daným dniu10. Brama za bramy, dom po domu esesmani i gestapowcy z pomocy Lotyszy, Ukraiňców i Litwinów oraz przy wsparciu žydowskiej polieji wygarniajy mieszkaňców na ulice i p^-dzy na miejsce deportaeji zwane Umschlagplatzem. Codziennie trafia tam od dwóch do dziesi^ciu tysi^cy osôb. Stamtad, wagonami towarowymi, jady wprost do komôr gazowych w Treblince. Z poezatku ludzie chey wierzyé, že Niemcy, zgodnie z propagandy, wywožy ich na wschód do pracy. Jednak po kilku tygodniach tracy zludzenia. Nikt juž nie može bye pewny swojego losu: przepustki przestaja^ obowi^zywaé, podobnie jak dane przez Niemców slowo. Juliana zostaje zatrzymana w lapance. Pokazuje dokument, który jest teraz bez wartoáci. W drodze na Umschlagplatz kobiecie údaje siy uciec i wrócié do domu. Rachela Kalina, babcia Aleksandra, decy-duje, že Rosjanka musi wrócié na aryjska_ strony. Dalsze przebywa-nie w getcie to dla niej pewna ámieré. - Niech tak siy stanie - mówi Juliana - ale pod jednym warun-kiem: zabiory z soba^ Olusia11. W ci^gu czterdziestu szeáciu dni z getta wywiezionych zostanie ponad dwieácie piyédziesi^t tysiycy ludzi, osmiu tysiaxom uda siy uciec na aryjska_ strony12. Trzy garšcie ztota Rachela i Maks Kalinowie nie planuja_ ucieczki, s^ juž zbyt niedo-lyžni, zbyt zmyczeni. Czekaja^ na deportacjy wraz z mlodsza_ córk^, która nie chce ich opuszczač. Bižuteriy, która im zostala, dziela^ na trzy czyáci i przekazuj^ Julianie. Garáč pierwsza jest dla ludzi pilnuj^cych bramy getta. Stražnicy znaj^ Rosjanky od dawna, dziwia^ siy wiyc, že pierwszy raz przed-stawia im swojego syna. Chlopiec trzyma Juliany za ryky i milczy, nie ma przy sobie žadnego bagažu. Strážnik chowa zloto do kie-szeni i przepuszcza kobiety z dzieckiem, która tuž za przejáciem zdejmuje Olkowi z rykawa opasky z gwiazda^ Dawida. Druga garáč jest dla szmalcowników. Przy wszystkich wyjáciach z getta dziesiarid chlopców, mlodzieňców i myžczyzn czekaja^ na uciekaj^cych Žydów. Zabieraj^ im zloto, ubránia, buty, gonia^ ro-werami wsiadaj^cych do dorožek. Potrafia^ áledzié ich przez wiele kilometrów. Ci, którym uda siy wykupié, byda^ wspominaé ich jak szaraňczy. Wielu Žydów - odartych ze wszystkiego, dryczonych przez Polaków, bez možliwoáci ukrycia - powróci do getta. Juliana podaj e szmalcownikom bižuteriy tuž po wyjáciu, ale oni nie od-puszczaj^. Ida^ za nia^ i Olkiem. Trzecia garáč jest dla niej. Na nowa_ drogy žycia. Služ^ca Kali-nów odprowadza chlopca do mieszkania Peli Kowalewskiej. Alek-sander ma tu zaczekaé na rodziców, którzy w ciaju najbližszych dni takže spróbuj^ wyjáé z getta. Dzieň po przybyciu Olka do drzwi Kowalewskiej dzwoni szmal-cownik. Wie, že mieszka tu Žyd, wiyc jeáli nie dostanie okupu, pójdzie z donosem na gestapo. Ciotka podaje mu zloty zegarek. Widok z okna Alex Hershaft tak bardzo siy stará wyciajn^é z pamiyci tylko to, co naležy do niego. Czy wolno mi uniewažnié jak^á czyáé jego žycia, wytraxič go z równowagi tylko dlatego, že pewne rzeczy nie byly takimi, jak mu siy wydajaj Co mam z tym zrobié? Lustrowaé i triumfowač czy zachowač ty wiedzy dla siebie. Co jest wažniejsze: jego godnoáé czy bezdusznoáé faktów? Aprzeciež muszy weryfikowaé jego opowieáé. To moja rola. Šle-dzy wiyc daty, szukam wspomnieň innych ludzi, sprawdzam na mapie adresy. Bywaja^ jednak historie, ktorých sprawdzié nie možná, zdarzaj^ siy róžne wersje tych samých wydarzeň. Jak wówczas rozs^dzié, która opowieáé jest prawdziwsza, wiarygodniejsza? I czy w ogóle naležy to robié? Tam izpowrotem Krzysztof Kowalewski, rocznik 1937, aktor, syn Peli, inaczej zapa-miytal dzieň wyjácia Aleksandra Herszafta z getta. - Moja pamiyé opiera siy w tym wypadku na pamiyci matki - zastrzega. - Bo to ona mi o tym opowiadala. W tej wersji zdarzeň Pela odbiera Olka od Juliany gdzieá w mie-ácie. Gdy dochodzi z nim do kamienky, gdzie mieszka, pod brama^ czeka juž dwóch szmalcowników. Kobieta mówi im, že ma przy sobie zlota^ obraczk^, ale w miesz-kaniu na górze jest jeszcze zloty zegarek. Oni kaža^ jej go przy-nieáé, Olek ma z nimi poczekač. - Matka mówila mi potem, že byla to najdlužsza podróž w jej žyciu. Tam i z powrotem - wspomina Krzysztof Kowalewski. Ciotka Pela przynosi szmalcownikom zegarek i wprowadza bra-tanka do kamienicy. Sabina Opowiem ci teraz o mojej szwagierce, Peli. Byla starsza^ siostra^ mojego Jozefa, znana^ przed wojna^ aktork^. Wyszla za maž za Cypriána Kowalewskiego, oficera rezerwy, chrzeácijanina. Trzy lata po mnie urodzila syna, Krzysztofa, nie powiedziala mu o swoim pochodzeniu. Jej maž zginaj na wojnie, zamordowany przez So-wietów. Zwiazala si^ wówczas z dawnym przyjacielem, przedwo-jennym dyrektorem teatru, oboje dzialali w konspiracji. Latem 1942 roku Pela wynajeja pokoj u chlopa w Lindowie pod Warszaw^, žeby Krzysztof zažywal áwiežego powietrza. Sama wrócila do miasta, by odebraé cie^ od Juliany i przekazaé nam do getta, przez poárednika, falszywe dokumenty na nazwisko Zawadzki. Postanowiliámy z Józefem wyjáé z getta oddzielnie. Gdyby jedno z nas ziapali, drugie by zostalo dla dziecka, rozumiesz? Wyszlam z grup^ Žydów idacych do pracy poza getto, przeku-pilam ich strážnika. Za brama^ oddzielilam sie^ od nich i natych-miast zdjejam opasky z gwiazd^. Bylam ubraná bardzo eleganc-ko, szlam bez poápiechu, udajac, že ogladam witryny sklepów, nikt mnie nie wziaj za Žydówke_. Tak dotarlam do Peli. Twój ojciec wyszedl z getta jakiá czas po mnie. Rozdzieliliámy si^. Ja pojechalam na wieá z Pela^ i tob^, a twojego ojca polski oficer z konspiracji umieácil w mieszkaniu dwóch žon innych oficerów, którzy byli w wie_zieniu lub obozie. Powiedzial im, že Jozef jest bardzo wažna^ figury, wi^c nie naležy go o nie pytač, tylko dbač o niego. Wieš Póžnym latem 1942 roku oámioletni Aleksander Herszaft kladzie sie^ na trawie. Gladzi j^. Turia si^. Jesli nawet byl juž wczesniej w žyciu na lace - nie pami^ta tego. Krzysztof Kowalewski: - Každego ranka Olek siedzi na lôžku, trzyma skarpety albo poňczochy i uwažnie studiuje, która jest prawa, a która lewa. To pierwszy obraz, jaki przychodzi mi do glo-wy, gdy myále_ o nim. Pami^tam jeszcze, že nie bal sie^ niezwykle grožnego barana gospodarzy, który szaržowal na ludzi idacych do wychodka i o którym mawiano, že kiedyá zabil czlowieka. Olek bardzo mi wtedy imponowal swoja^ odwag^. - Nie pami^tam tego barana - powie mi potem Alex Hershaft. Krzysztof Kowalewski dodaje: - I rozpacz Olka pami^tam wy-ražnie. W tym samým gospodarstwie mieszkala nauezycielka z miejscowej szkoly. Za každým razem blagal, žeby go zabrala ze sob^, mial nieslychan^ potrzeb^ uezenia si^. Ale ona go nigdy nie wzieja. Alex Hershaft: - Na wsi ukrywaliámy sie^ poprzez wtopienie w lokálny spolecznoáč. Kto byl zdolny do mimikry, mial wie/ksza^ szanse^ przežyč. Nauczylem si^ wi^c katolickich rytualów (nie wiem od kogo) i poszedlem do szkólki niedzielnej, siedem kilo-metrów w jedna^ stron^. Bylo tam okropnie, antysemicko. Ksiadz powtarzal, že Žydzi zabili Jezusa - nie chcialem byč winien ni-czyjej ámierci. Przesiakalem religijnoáci^. Raz zwierzylem si^ mamie, že chcy wyznaé ksiydzu podczas spowiedzi, že jestem Žydem. Krzyczala, že mi nie wolno. Wolalem: „Ale mamusiu, to przeciež ksia_dz, nikomu nie powie. Jego obowi^zuje tajemnica spowiedzi!". Cale szczyácie, že posluszeňstwo wobec matki bylo we mnie silniejsze. Sabina Krzysztof zachorowal na gružlicy, Pela wyjechala ze wsi. Žeby nas utrzymaé, handlowalam. Ježdzilam do stolicy zawsze w strachu przed zlapaniem, na jarmarku kupowalam od Polaków staré, brud-ne ubrania. Pralam je, naprawialam i chodzilam z wyzelkiem od wsi do wsi, mówiax ludziom, že mam do sprzedania suknie i poň-czochy po žonach oficerów, które znalazly siy w trudnej sytuacji. Wozilam tež do miasta sery i máslo dla dwóch synów mojej gospo-dyni. W tym czasie ona opiekowala siy tob^. W mieácie widywa-lam siy z twoim ojcem. W jednej wsi zaprzyjažnilam siy z organist^, pozwalal mi zosta-wiaé u siebie towar. Jego córka pomagala ukrywaé siy polskiemu ořicerowi, myálal, že robiy to samo. Powiedzial mi raz oburzony, že jeden z mieszkaňców wsi, wlaáciciel miejscowego sklepu, folks-dojcz, žartowal, že muszy byé Žydówk^, skoro tak dobrze idzie mi handel, i že trzeba by to sprawdzié. Organiácie bylo glupio, že ktoá w ogóle mógl cos takiego powiedzieé. Zaámialam siy i spokojnie odeszlam droga^ w strony naszej wsi. W nocy opuáciliámy Lindow i przez Žyrardów wróciliámy do Warszawy. Byla polowa 1943 roku. Gra Žycie jako ámiertelna gra planszowa. Možná wylosowaé lapanky na ulicach Warszawy i transport do Auschwitz. Albo opowieáé Polaków na targu o Žydach plon^cych w getcie podczas powstania w kwietniu 1943 roku. „Dobrze im tak" - mó-wia^ jedni. „Szkoda Žydków" - slychaé z ust innych. Dobrze, jeáli graczowi uda siy zdobyé nowe dokumenty: Sabina i Olek nazywaja_ siy od teraz Rapaccy, tylko Józef pozostaje Zawadzkim. Wažny jest ci^gly ruch pionków po planszy. Józef przeskakuje do mieszkania piytro wyžej (jest nauczycielem dzieci w kamienicy), žona i syn zajmuJ4 jego dawny pokoj u dwóch žon oficerów na pierwszym piytrze (Sabina gra przed nimi oficerowaj. Przedwojenne malžeňstwo Herszaftów w tej grze zna siy przelotnie, z klatki schodowej. Najwažniejsza karta to „Znajomoáé". Žyd, ktorému nikt nie može pomoc, od razu odpadá z gry. Sabinie pomaga Henryk Wodzi-nowski, s^siad z drugiego piytra, urzydnik wydzialu finansowego w magistracie. Nie wie, že kobieta jest Žydówk^. Widzi w niej wy-ksztalcon^, piykna^ Polky, z która_ rozmawia o literaturze rosyjskiej. Zakochuje siy w niej (Alex po latách bydzie uwažal, že z wzajem-noáciaj. Ona prosi go o pomoc w znalezieniu pracy dla znajomego z trzeciego piytra, Józefa Zawadzkiego. Wodzinowski zgadza siy, choé dziwi go fotografia sa_siada, która^ ten zrobil do službowej legitymacji. - On ma na zdjyciu takie smutne, žydowskie oczy - mówi Sabinie. - To mój m^ž. Jesteámy Žydami - wyznaje Sabina Henrykowi. Gracze wstrzymuj^ oddechy. - Pomogy wam - mówi Wodzinowski, bo dla Sabiny gotów jest zrobié wszystko. Možná oddychaé, gra toczy siy dalej. Józef zostaje pracownikiem magistrátu. Ma službowa_ legityma-cjy i czapky urzydnicz^, dziyki nim - w razie lapanki lub zatrzy-mania - zostanie zwolniony z deportacji. Sabina slyszy przypadkiem rozmowy žon oficerów, które zasta-nawiaja^ siy, czy Rapacka nie jest Žydówk^. Henryk wykorzystuje znajomoáci w dziale lokalowym magistrátu i przeprowadza Sabiny do samodzielnego, trzypokojowego mieszkania w innej kamienicy. Tam odwiedza ja^ Józef, Wodzinowski dzwoni co wieczór. Sabina jednak nie czuje sie^ tu dobrze. W trakcie sprzatania pod kredensem w kuchni znalazla czyj^á kennkart^. Nazwisko wlaáciciela jest pol-skie, ale z fotografii patrza_ na nia_ smutne, žydowskie oczy Dozor-czyni zaczepia nowa_ lokatork^ i mówi, že obecne mieszkanie náležalo kiedyá do Žydów, ktorých zadenuncjowal folksdojcz z parteru. Olek slyszy na podwórku rozmowe^ s^siadek: „Czy to aby nie Žydówka ta nowa kobieta z dzieckiem?". Sabina Rapacka pakuje wi^c mala^ walizke_, klamie dozorczyni, že jej syn zachorowal i musi z nim wyjechač na wieá do swojej matki. Opuszcza Warszawy - Józef zostaje w stolicy, Wodzinowskiego Sabina wi^cej nie zobaczy. Jest lipiec 1944 roku. Rozpoczyna sie^ kolejná runda gry. Kobieta wynajmuje pokoj u gospodarzy Kudajów w podwarszaw-skich Mlocinach. Kupuje gilzy, napycha je tytoniem i ježdzi do stolicy, žeby sprzedawač papierosy handlarzom. Za každým rázem spotyka sie_ z m^žem. 1 sierpnia chcialaby wyjáč z domu raniutko, žeby wczesnym po-poludniem byč juž z powrotem w Mlocinach. Jednak z powodu silnego deszczu rusza dopiero okolo trzynastej. Syna zostawia pod opiel<4 gospodyni, obiecuje wrócič do niego jak najszybciej. Krotko po godzinie siedemnastej tramwaj, którym Sabina jecha-la w kierunku Mlocin, zawraca do Warszawy. W miescie wybuchlo powstanie, trwa strzelanina, motorniczy kaže wszystkim pasažérem položyč sie^ na podlodze. Sabina Herszaft powie synowi: - Stracilam ci^, mojego malego synka. Zostaleá tam sam na wsi. Rozpaczalam, chcialam wracač, ale nie bylo jak13. Kobieta dociera do m^ža. Podczas bombardowaň ukrywaja_ sie^ w piwnicy, wspólnie z trojgiem innych Žydów - Wand^, jej bratem Szymonem i jego cie_žarna_ žon^. Rázem tež trafiaja_ w jednej z pierwszych grup ludzi wype_dzonych z Warszawy przez Niemców do obozu przejáciowego w Pruszkowie. Bilet Herszaftowie w pruszkowskim obozie byli zaledwie kilka dni. Sabiny wywieziono do obozu pracy w niemieckim Heiligenhaus, Józefa prawdopodobnie do Dachau (tu slad po nim sie^ urywa). Wanda, Szymon i jego žona jednak zostali. On znal dobrze j^zyk niemiecki, zatrudnil sie^ w obozie jako tlumacz, dla siostry zdoby! biala^ opasky z czerwonym krzyžem - od tamtej pory kobieta údaje sanitariuszke_. Cie_žarna_ žone^ Szymona udalo sie^ przemycič poza druty. Teraz Szymon i Wanda przed innymi udaja^ malžeňstwo. Sabina pisze do nich z Niemiec: „Czy spotkaliscie može Olusia?". „Tak! - odpisuje jej Wanda. - Przywiežli go jesieni^ z transportem ludzi z Mlocin. Zajmujemy sie^ nim jak synem". Ktoá jednak donosi na Szymona, že jest Žydem. - Jestem w szoku - klamie Wanda przesluchuj^cym j^ w obozie gestapowcom. - Nie powiedzial mi tego. Ledwo go znalam, a Olek nie byl jego synem, tylko moim, sami sprawdžcie. Przeciež nie je-steámy Žydami! Najpierw Olek opuszcza spodnie. Potem bielizne^ Niemieccy žandármi pochylaja_ sie^ i sprawdzaj^, czy dziesi^ciolatek zostal ob-rzezany. Wynik ogl^dzin wypada negatywnie. Alex Hershaft wspomina: - Bálem sie^ strasznie w tamtým momen-cie, ale nie bylém glupi. Wiedzialem juž wtedy, že rodzice, zabrania-jac obrzezania, wyposažyli mnie nieáwiadomie w bilet do žycia. Sabina Nie mialam nic - ani pieni^dzy, ani domu. Nie wiedzialam, czy nadal žyje twój tata i dziadkowie. Nie mialam wieáci o tobie. Wanda wie^cej nie napísala juž žadnego listu. W Heiligenhaus, po wyzwo-leniu, ludzie powtarzali sobie straszliwe plotki, že Rosjanie wywo-ž^ na wschód polskie sieroty i wychowuja^ na Sowietów. Kiedy wiex tylko wojna si^ skoňczyla, ruszylam do Polski. W Warszawie poszlam pod nasz dom, w którym ukrywalam sie^ z Józkiem, Wanda^ i Szymonem w czasie powstania. Byl zburzony, ale na ruinách ludzie przyczepiali karteczki ze swoimi nowymi adresami. Liczylam na to, že Wanda zostawila tam dla mnie wia-domoáč. Nie jednak nie znalazlam. Bylam tež w Joincie [Amerykaňsko-Žydowskim Polaczonym Ko-mitecie Rozdzielczym - M.G.], który niósl pomoc ocalalym. Mieli departament laczacy ludzi. Pytalam ich o ciebie. Powiedzieli, že je-steá w Lodzi, podali adres. Pojechalam natychmiast, ale to byla pomylka, nikt tam nie sly-szal o moim synku. W poci^gu powrotnym do Warszawy mialam dziwne uezucie, že nie powinnam opuszczač Lodzi. Zbesztalam sama^ siebie: „Co to za glupoty, Sabino". W Warszawie znów poszlam pod tamten zrujnowany dom. Tym razem mialam szcz^ácie. Spotkalam kobiet^, która wiedziala, že Wanda jest z toba^ na wsi pod Warszawy. Ruszylam natychmiast. Kawalek drogi przejechalam poci^-giem, reszte^ musialam przejác" na piechot^. Byla juž noc, ale ksi^-žyc áwiecil jasno, szlam przez las, až dotarlam do jakiejá rzeki. W wodzie zgubilam buty, chcialam dalej isč boso, jednak stopy mnie bardzo bolaly, wi^c wrócilam i wylowilam obuwie. W koncu doszlam do wsi, psy na mnie szczekaly, ale ja sie^ ich nie balam. Zaczejam pukač od drzwi do drzwi, pytajac o kobiete^ z dzieckiem z obozu w Pruszkowie. W którymá domu ich pamätali i wiedzie-li, dokad poszli. Wanda odnalazla wujka, lekarza, i zamieszka-la z nim. Ciebie oddali do sierociňca, bo wuj nie chcial dziecka. Przenocowalam na wsi i z rana ruszylam. Ci ludzie jakimá cudem wiedzieli, w którym domu dziecka jesteá. Okolo godziny dziesiatej wieczorem, po dlugiej podróžy, zapukalam do drzwi sierociňca pod Lodzi^. Wiadomosc Alex Hershaft pozwala mi przeczytač fragment autobiografii, nad która^ pracuje od lat. „Šwiatlo ksie^žyca przeáwitywalo przez gal^zie drzew, tworzac dziwne wzory na brudnych ácianach sypialni sierociňca. Inni chlopcy juž spali. Ale Olek nie mógl zasnač. Bal si^ zmoczyč przez sen, jak poprzednio. Czy koledzy z pokoju znów go pobije, a mate-rac wyrzuca^ przez okno? Zastanawial si^, co go czeka w przyszloáci. Byl niemal pewny, že jego rodzice nie žyj^. Gdyby bylo inaczej, dawno juž by go stád zabrali. Mijaly trzy miesiace od zakoňczenia wojny, a oni sie^ nie zjawiali. [...] Tesknil za nimi bardzo. Nagle uslyszal, že ktoá idzie korytarzem. Kto to mógl byč? Dawno minula godzina dwudziesta druga i nikomu nie wolno bylo o tej porze wychodzič z sypialni. Drzwi sie^ uchýlily, stanula w nich kierowniczka sierociňca. Skapaná w áwietle ksi^žyca wygladala jak aniol. Podeszla do lôžka, na którym ležal Olek, i wyszeptala: »Mam wiadomoáč od twojej mamy«"14. Ill Kozle Ptasiego mleezka, które przywiozlam z Polski w prezencie, Alex Hershaft nie spróbuje nigdy. Zdaje si^, že popelnilam nietakt i po-darowalam weganinowi slodycze z zawartoáci^ produktów zwie-rz^cych. Przez kilka dni naszych rozmów w domu Alexa kolorowe pudelko z ptasim mleczkiem lezy uprzejmie na stole. Z plakatów rozwieszonych w kuchni wpatrujy sie^ w nie krowy i áwinie zach^-cajace do weganizmu. - Od dziecka mialem estetyczny problém z jedzeniem mi^sa - tlumaczy Alex. - Nie etyczny, nie árodowiskowy nie zdro-wotny, tylko estetyczny wlaánie. Tym pi^knym žyjacym zwie-rz^tom odcina sie^ glowy i kroi na kawalki, które potem ladujy w moich ústach. W 1961 roku w pobližu izraelskiej Hajfy spo-tkalem ludzi z mniejszoáci Druzów, którzy obchodzili jakieá áwi^to. Mieli tam kožl^. Zapytalem ich, co robiy. Powiedzieli, že urodzilo im sie^ dziecko, wi^c zabijajy kožl^, žeby áwi^to-wač. „Poáwi^cacie žycie jednego dziecka, bo urodzilo wam sie^ inne?" - zezloácilem sie^ i postanowilem: dosyč, nie jem wi^cej mi^sa. IV Matka macha na požegnanie Pierwsze lata po wojnie Sabina Herszaft mieszka z synem we wlo-skim obozie dla uchodžców UNRRA w Cinecittó, na przemiesciach Rzymu. - Nie chciala zostač w Polsce - mówi Alex - choč jej przed-wojenni przyjaciele teraz byli u wladzy i mogli jej zapewnič wygodne žycie. Uparla si^, žeby wyjechač. Mówila, že ojciec, jeáli žyje, na pewno nas znajdzie, gdziekolwiek b^dziemy. Jeszcze w Heiligenhaus, tuž po wyzwoleniu obozu, mama wyszla za maž za wloskiego jeňca. To bylo typowe tužpowojenne mal-žeňstwo, zbudowane na gwaltownej potrzebie bliskoáci z dru-gim czlowiekiem. On byl mlodszy od Sabiny, j ego rodzina na Sycylii miala plantacj^ pomaraňczy. Umówili si^, že gdyby odnalazl sie^ mój ojciec, natychmiast sie_ rozwiody. Kiedy mama wyjechala do Polski, žeby mnie odnaležč, zapomniala o swoim wloskim m^žu. „Przypomniala" sobie o nim, bo dziejd ternu mogliámy opuácič kraj w ramach akcji laczenia rodzin. Tak naprawd^ nie chciala jechač do niego. Jej celém byla emigra-cja do Nowego Jorku, gdzie od 1935 roku mieszkal Wladyslaw Herszaft (w Ameryce William Herrschaft), brat mojego ojca, twórca lalek teatrálnych. Przez pie_č lat Sabina Herszaft zabiega o wize^ dla syna i siebie. W1950 roku jedzie z Olkiem do jednego w wloskich portów, skad odbija statek do Ameryki. Alex Hershaft: - Plynalem sam. Mama nie dostala amerykaň-skiej wizy, nie wiedzieliámy dlaczego. Po latách dotarlem do doku-mentów, z których wynikalo, že Amerykanie, opanowani wówczas maniy antykomunistyczny, podejrzewali jej przyjaciela z obozu, bulgarskiego chirurga, o szpiegowanie na rzecz ZSRR, a mojy mame_ o to, že jy zwerbowal. Sabina Herszaft macha synowi na požegnanie. Wkrótce plánuje wyjechač do Izraela, gdzie mieszka juž jej brat. Zamiana rol Syn. Mieszka u wujka w Nowym Jorku zaledwie kilka tygodni. Žona Williama Herrschafta nie lubi ludzi - zwlaszcza swojego m^ža i jego bratanka. Matka. Wkrótce po przyježdzie do Izraela wychodzi za maž za polskiego Žyda. Syn. Studiuje na uniwersytecie w Connecticut. Gdyby mógl, wy-bralby filozofi^ lub historie^ ale ze wzgl^du na pami^č ojca zdecy-dowal sie^ na chemie^ Nie chwali sie^ jednak nikomu wkladem Józefa w prace nad cie^žky wody. Matka. Rozwodzi sie^ z polskim Žydem. Syn. Zostaje dziennikarzem w uczelnianej gazecie, z powo-dzeniem startuje w wyborach do uniwersyteckiego senátu, znajduje przyjacióí. Odkrywa, že najwi^ksz^ przyjemnoáč w žy-ciu sprawia mu dzialanie na rzecz innych. Matka. Uczy sie^ hebrajskiego i przez pewien czas jest nauczy-ciell<4 matematyki. Syn. Odwiedza matke^ w Izraelu. Jest rok 1957 i dopiero teraz Aleksander orientuje si^, že miejsce dawnej, dzielnej Sabiny Herszaft zastúpila le_kliwa, niepewna siebie osoba. Wspomina: - Nie poznalem jej. To nie byla juž ta atrakcyjna kobieta, która^ znalém. Wczeániej wesola, teraz smutná i re-fleksyjna. Nie miala planów ani ambicji. Stanowila calkowite przeciwieňstwo siebie z czasów wojny. Przestala mi mówič, co mam robič, akceptowala každé moje posuni^cie. Potrzebo-walem trochy czasu, žeby od nowa j^ poznač, zaakceptowač. Zrozumialem, že bylém jej powodem do žycia, a kiedy sie^ roz-staliámy, stracila go. Mialem wraženie, že dopiero teraz, kiedy bylém juž calkowicie bezpieczny, pozwolila dopaáč sie^ traumie wojennej. Po powrocie do Ameryki syn pracuje w chemicznym koncer-nie DuPont, gdzie poáwie_ca sie^ wynalezieniu nablyszczacza do sztucznej skóry. Matka. Rzadko wychodzi z domu. Cale dnie sp^dza w swoim telawiwskim mieszkaniu i rozwiazuje krzyžówki albo gra z przyjaciólmi w brydža. Syn. Rzuca prace_ i wraca na uczelni^, gdzie pisze doktorát z chemii fizycznej. Aplikuje na stanowisko wykladowcy chemii politechniki w Hajŕie i zostaje przyj^ty. W listopadzie 1961 roku wyježdža do Izraela. Wspomina: - Teraz naprawd^ bylém wolny, bez zobowiazaň. Czulem, že splacilem dlug wobec rodziców. Moglem robič, co chcialem. Moja wojna áwiatowa wreszcie sie^ skoňczyla. Protest Pod koniec listopada 1961 roku angloj^zyczna gazeta „The Jerusalem Post" donosi: „Tel Awiw. Okolo 200 osob wzi^lo udzial w de-monstracji przeciwko »przymusowi religijnemu«, która odbyla sie^ poprzedniej nocy przy placu Dizengoffa. [...] Protest zostal zorga-nizowany przez dr. Alexa Hershafta (lat 27), wykladowcy chemii w Haifa Technion. Zamierza on stworzyč grup^, która b^dzie wal-czyč z religijnym przymusem. »Žyj i pozwól žyč - to nasze motto« powiedzial »The Jerusalem Post^"15. Alex Hershaft: - Po przyježdzie trafilem w sam srodek aféry która^ goraczkowal sie^ wtedy Izrael. Arabka zwiazala sie^ z Žydem, urodzilo im sie^ dziecko. Prawo nie zezwalalo im na álub religijny, a cywilne nie istnialy. Ich dziecko zostalo uznané za mamzera - kogoá w ro-dzaju bejcarta - i wolno mu bylo zwiazač sie^ w przyszloáci jedynie z drugim mamzerem. Bylém w szoku. Ten kraj zaledwie kilkanaácie lat wczeániej zbudowano na równoáci wszystkich wobec prawa, bez wzgle_du na religi^, rase^ i pleč. Tymczasem ludzi zmuszano do prze-strzegania praw religijnych. Czulem, že musz^ zaprotestowač. Transparenty po angielsku i hebrajsku przygotowuje z pomoci matki. Pisza; „TAK dla wolnoáci sumienia; NIE dla religijnego przymusu", „Demokracja - nie teokracja". Wykupuje anons w „The Jerusalem Post", podaje miejsce i termin protestu. Zglasza sie^ na policje^ po zgode_ na organizacj^ pikiety. Udziela mu jej zastepca ko-mendanta policji Amos Ben Gurion, syn Davida, wpólzaložyciela paňstwa Izrael. - Trafilem do niego przypadkiem - mówi Alex. - Jego sekretárka pomýlila mnie z kimá znajomym i wpuácila do gabinetu. Próbowala mnie zaraz wyrzucič, ale wyjaánilem szybko, o co chodzi. Amos Ben Gurion wydal zgode^ od razu. Jego žona byla Brytyjk^, pochodzila z chrzeácijaňskiej rodziny i nie uznawano jej do koňca za prawowi-t^, mimo že przeszla na judaizm. W dniu protestu Alex Hershaft wynajmuje taksówke^ wrzuca do bagažnika transparenty i wyrusza z Sabiny na plac Dizengoffa. Nie wie, czy ktokolwiek przyjdzie na demonstracj^. Jednak kiedy auto podježdža na miejsce, Alex widzi okolo dwustu ludzi, którzy odpowiedzieli na jego apel. Alex Hershaft: - Dwa lata póžniej wrócilem do Ameryki z Ge-niy, polsky Žydówky ocalaly z Zaglady, która zostala mojy žony. Nie moglem dlužej žyé w Izraelu, rozczarowal mnie. Ludzie tam mieli wyskie horyzonty i wiecznie sie_ klócili. Zostawialem za soby Lige^ przeciwko Przymusowi Religijnemu, który založylem i ktorej przewodniczylem przez ten czas. V Szloch Jest paždziernik 2016 roku. Z mikrofonem w re_ku, w buraczkowej koszuli i szarym krawacie Alex Hershaft stoi przy mównicy w no-wojorskim audytorium wynaj^tym na ten dzieň przez Jewish Veg - grupe^ propagujycy weganizm wáród Žydów. Krzesla na widowni zajmuje stu piexdziesiexiu widzów, sy wsród nich tež dziennikarze, ktorých przyciygneio nazwisko znanego dzialacza na rzecz praw zwierzyt. Alex ma delikátny glos, niesmiale gesty opowiada o swoim dzie-ciňstwie, rodzicach, žyciu w getcie, czasem robi przerwe^ na lyk wody ale tylko wtedy gdy z gardla zamiast slów wydobywa szloch. Potem znów mówi: - Z przeraženiem widze^ uderzajyce podo-bieňstwo mi^dzy tym, co naziáci zrobili mojej rodzinie i moje-mu ludowi, a tym, co robimy ze zwierze_tami, które hodujemy na žywnoáé: znakowanie lub tatuowanie numerów seryjnych w celu identyfikacji ofiar, užywanie bydlených wagonów do transportu ofiar, zatloczone klatki i baraki, arbitralne okreálanie, kto b^dzie žyl, a kto musi umrzeé. Chrzeácijanin žyje - Žyd umiera. Pies žyje - áwinia umiera16. Za jego plecami wyáwietlajy sie^ zdj^cia stosów ludzkich rial z Auschwitz i zaraz po nich trupy zwierzyt z rzežni. Fotografie ludzi wiezionych wagonami bydlenými do Treblinki zestawione z bydlem w takich samých wagonach. Šciáni^te w boksach áwinie i kury zamknete w klatach, a potem kobiety i m^žczyžni gnani na Umschlagplatz. Korespondentka Jewish Telegraphic Agency, która jest na widowni, notuje, že slowa Alexa wywolujy napi^cie pomie_dzy uczest-nikami spotkania. Po wykladzie Hershaft przyzna dziennikarce, že jego tézy obu-rzajy ortodoksyjnych Žydów, nie zamierza jednak przestaé glosié tego, co uwaža za prawd^. 1972 Syn Sabiny jest jak mechaniczna zabawka, w ktorej spr^žyna kr^ci si£ bez konca. Jakby wewn^trzny glos nakazywal mu wciyž dzialač. Odkyd w polowie lat szeáédziesiytych wrócil z Izraela, Alex sie^ nie zatrzymuje. Zbiera fundusze na dzialalnoáé Ligi, wst^puje do American Humanist Association - organizacji propagujycej áwiecky filozofi^ žycia, szuka kontaktów z wegetarianami. Niespokojne jest tež jego žycie osobiste. W poszukiwaniu pracy przenosi sie^ z Waszyngtonu na Zachodnie Wybrzeže, by nastúpme zamieszkaé w Bostonie (gdzie na áwiat przychodzi Monica, córka Hershaftów) i w koncu osiyáé w miasteczku Bethesda pod Waszyngtonem. Na poczytku lat siedemdziesiytych znajduje prace^ jako konsultant w ŕirmie Booz Allen Hamilton. To dla niego zajačie ideálne. Ježdzi po calym kraju i szuka rozwi^zaň, ktorých samorzady i przedsiybiorcy sami nie potrafia^ znaležč. W1972 roku pracodawca wysyla go do stanu Indiana, gdzie nie-wielka, przestarzala rzežnia potrzebuje pomocy w modernizacji, poniewaž truje miejscowa_ rzeky. Alex brodzi w kalužach krwi, spoglacla na czyáci zwierzat i mysli, že to wszystko bardzo przy-pomina Holokaust. Action for Life - Nic nie zdarzylo siy nagle - mówi Alex Hershaft. - Nadal pra-cowalem i kontynuowalem swój wegetarianizm. Córka i žona tež nie jadly miysa, innych wegetarian pocza_tkowo nie znalém, poza paroma dziwakami. Až w 1975 roku trafilem na kongres wegetarian w Maine. Tam otworzylem oczy szeroko. Z calego áwiata przyjechalo tysi^c piyciuset ludzi i mieli jeden wspólny cel - nie ješč miysa. Jakbym zyskal nowe žycie. Czulem, že do nich przy-naležy. Mówilem: „Powiedzcie, co mogy dla was zrobič? Chcy byč czyácia^ was". Wspólpracuje z aktywistka_ Nelli Shriver. Organizuje w Wa-szyngtonie pierwsze publiczne wegetariaňskie Šwiyto Dziykczy-nienia. Po roku zakladá Vegetarian Information Service - wla-sna_ organizacjy non profit, z biurem w piwnicy swojego domu w Bethesdzie. W1981 roku zostaje weganinem i zakladá Farm Animals Rights Movement (FARM) - organizacjy na rzecz zwierzat hodowlanych, maltretowanych i zabíjaných na požywienie. Przez nastypne trzy-dzieáci lat uáwiadamia ludzi: drukuje ulotki i broszury informa-cyjne, protestuje pod rzežniami, ále listy na temat weganizmu do tysi^ca amerykaňskich gazet rocznie. Monica, córka Alexa, bydzie wspominala: „Dorastalam, ogl^-daj^c przeražajaxe, krwawe nagrania z rzežni, bralám udzial cdjskfjksfjksfjAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii demonstracjach, patrzylam, jak mój ojciec mówi o prawach zwierzat w každým populárnym talk show tamtých czasów"17. Najwažniejszym z projektów organizacji FARM jest coroczna kon-ferencja Action for Life, na ktorej spotykaja_ siy ludzie ze stowarzy-szeň i fundacji walcz^cych o prawa zwierzat. Trwaja_ do 1991 roku. Po szeácioletniej przerwie Alex wznawia je pod nazwa_ Animal Rights National Conference. W 2018 roku Alex przekazuje szefowanie konfe-rencji swojej dotychczasowej asystentce, pozostajac prezesem FARM. Ofiara W1981 roku Alex rozwodzi siy z Geni^. Tlumaczy: - Poswiycilem žycie pracy na rzecz zwierzat. Nie mo-glem mieč dlužej prywatnego žycia. Powiedzialem Geni, že mia-lem romans z moj^ asystentk^, co nie bylo prawd^. Jednak moja niepewna i wražliwa žona rozstala siy ze mn^. Sabina, matka Olusia, umiera w Izraelu w 1996 roku. Taniec Wci^ž nie znalazl odpowiedzi na wszystkie pýtania, które sobie postawil po wojnie. Jest zmyczony. Rozczarowany ludžmi, którym tak trudno przestaé jeáé miyso, choé deklaruj^, že zaležy im na prawach zwierzat Wci^ž jednak ma nadziejy, že uda mu siy zmie-nié stosunek áwiata do wszystkich istôt žyjacych. Przeciež po to ocalal z Holokaustu. W 2015 roku FARM, zamiast mówié o prawach zwierzat, zaczaj klaáč nacisk na promocjy diety roálinnej. Do bezpoáredniej wal-ki o zwierzyta wróc^, gdy ludzie uwierz^, že dieta wegaňska jest zdrowa i módna. Alex jest tež zmyczony rozmowa_ ze mna^ Spogl^da na zegarek. Jeáli mamy zd^žyč, musimy juž wychodzič. Okolo godziny dwudziestej czasu wschodnioamerykaňskie-go, na poczariai marca 2019 roku, wsiadam do samochodu Alexa Hershafta i jady z nim na tance do Glen Echo Park. Od prawie trzydziestu lat nie odpuácil prawie žadnego spotkania w klubie amerykaňskiego taňca ludowego. Trochy siy bojy, bo nie umiem taňczyč, Alex mnie jednak pociesza: na scenie bydzie wodzirej, który prowadzi tancerzy a wszystkim przygrywa zespól muzyków, zas same kroki s^ proste, powtarzalne i przypominaj^ skrzyžowa-nie taňca dworskiego z irlandzkim. Pól godziny póžniej pydzy z Alexem w podskokach po parkiecie, krycy siy w kólko, na okrzyk wodzireja zmieniam partnera i starám siy nie pomylič kroków. Sala taneczna jest wielkosci stodoly, wokól wiruje kilkuset innych tancerzy, a syn Sabiny i Jozefa ma rumieňce na twarzy i wydaje siy, že przez moment jest naprawdy szczyáliwy. Wojna Gotfryda WSZYSTKO CACY Koniec lipca 1944 roku. Wzorowy žotnierz Zeskakuje_ z czolgu i biegne^ do budynku, w którym mieszka zna-joma rodziców. - Pani Jaglowska! - krzycze^ na widok kobiety. - Pani przekaže matce, že jestem w wojsku sowieckim. Jade^ na Berlin! Mam dwanaácie lat, nosze_ mundúr radzieckiego žolnierza, od niedawna služe^ w 7 Korpusie Pancernym 2 Armii Pancernej generála Siemiona Bogdanowa. Wlaánie zdobywamy Bialystok, od trzech dni trwajy walki o miasto. Znam tu každý ulic^, každý tunel, wiem, któr^dy czolgi przejady, a gdzie utkny. Jestem ich przewodnikiem. - To co? Powie pani matce?! - wolam i nie czekam na odpo-wiedž, tylko biegne^ z powrotem do czolgu, bo žolnierze sie^ dener-wujy, že opóžniam jazde^ Za pomoc wwyzwalaniu miasta dostane^ swojy pierwszy w žyciu odznaky - Otlicznyj razwiedczik (wzorowy zwiadowca). Rok 2019. Duet kuchenny W malej kuchni na bialostockim osiedlu, wsród kubków z kawy („sypaná czy neska, mam obie"), czajnika z wrzytkiem, kieliszeczków cdjskf jksf jksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii z nalewka^ pod gablota^ wypelniona^ po brzegi orderami, medalami i odznaczeniami, tworzymy z Gotfrydem Grubowskim zadziwiajaxy duet. Ja siy martwiy, on žartuje. Ja przežywam, on bagatelizuje. Každé moje pýtanie o strach, ámierč, trupy, utracone dzieciň-stwo Gotfryd Grubowski odbija ámiechem. - A co bylo najgorsze na wojnie? - pytám. - Nic. Wszystko cacy - odpowiada, a ja nie widzy smutku w jego oczach. Rok 1941. Wiadro zupy Trudno mi powiedzieé, czy rodzice mnie kochaj^. Každá matka niby kochá swoje dziecko, ojciec tež. Ale ja ich raczej nie obchodzy. Jak w majů urodzil mi siy brat, Janek, to w ogóle ze mnie zeszli. Tato mnie tylko wzi^l na powažna_ rozmowy. - Sluchaj, Gotfryd - powiedzial - masz dziewiyé lat. Wiemy z mama^ že palisz papierosy. To juž sobie pal. Tylko nie chowaj siy z tym, bo dom jest drewniany i jeszcze ogieň zaprószysz. Gdyby nie ja, to oni by byli glodne. Nasz dom jest przy kosza-rach. Jak w Bialymstoku od wrzeánia trzydziestego dziewi^tego stali Sowieci, to przynosilem do domu z ich wojskowej kuchni wiadro zupy, kartofle, czasem tuszonky. Pod koniec czerwca czterdziestego pierwszego zmienili siy lokatorzy koszarów, bo do miasta weszli Niemcy. I teraz od nich biory jedzenie. Jestem obrotny. Szwaby czy Sowiety - s^ mi obojytne. Osobiácie najwiyksz^ wrogoáé odczuwam do brata mojej matki, który byl naczelnikiem dworca w Molodecznie. Kiedy przyjechal do nas, prosilem go, žeby mi gitary kupil. To nie kupil. A gitara wlasnie jest moim jedynym marzeniem. Matka ma swo-J4, gra na niej i ápiewa, ale nie chce mi jej dač. Dobrze, že chociaž pozwala dotykač. Zamiast gitary može byč harmonia. Rok 1943. Zadania Dziesi^č bochenków chleba kupuje^ w piekarni u Barczaka. Za-nosze^ je do obozu jeňców radzieckich, który Niemcy urz^dzi-li w stajniach 10 Půlku Ulanów. Tam wymieniam z Sowietami chleb na luczyn^, czyli sosnowa^ rozpalk^, która^ potem sprzedaj^ na targu. Dobrze na tym zarabiam. Pieni^dze oddají pewnemu czlowiekowi, on mi z tego wydziela sume_ na chleb i znów ide^ do piekarni. To moje pierwsze zadanie od organizacji. Sami nawi^zali ze mna^ kontakt. Pewnie zobaczyli, že ci^gle sie^ kre_ce^ po mieácie. Ale jaka to organizacja, to nie wiem. Drugie zadanie dostaje^ zaraz potem. Mam zakrasč sie_ do koszar, z których przynosz^ zup^. Jak byli tam Sowieci, to nie mieszkali w budynkach, tylko wykopali sobie ziemianki, w których spali. Kiedy Szwaby zaatakowaly Zwi^zek Radziecki, to Ruskie ucieka-ly tak szybko, že zostawily w tych ziemiankach broň i amunicj^. Niemcy sie^ tym nie interesuj^. A ja mam teraz przynieáč stamt^d, co si£ da. Rok 1943. Przysiega Mówi^, že musze^ zložyč przysie^, žebym byl odpowiedzialny za to, co robie_. Odbywa sie_ to w Starosielcach, dzielnicy Bialegostoku, gdzie mieszka dowódca placówki Leon Bielasz, pseudonim „Igli-ca". Nie do koňca wszystko to jest legálne, bo mam jedenaácie lat, a do organizacji zwykle takich mlodych nie przyjmuja_. Przybieram pseudonim „Fiedia" - tak na mnie wolaly Ruskie w koszarach. Mam funkcje^ l^cznika rejonu. Wiem juž, že jestem w Armii Krajowej. Ale legitymacji to mi nie dali. Styczen 1944 roku. Poswiecenie Kilku m^žczyzn w pokojů rozmawia o mnie tak, jakby mnie tu nie bylo. - Trzeba go zlikwidowač - mówi jeden z nich. - Zna placówki, jest lacznikiem - potakuje drugi. - Jak Gestapo da mu w tylek, to im wszystko wyápiewa. I znów ten pierwszy: - Poáwi^cimy jednego, ocalimy wielu. Be_da^ glosowač - zastrzelič mnie czy ocalič. Slabo mi. Trzy miesi^ce ternu splone^y warsztaty nowej hali wagonowni w Starosielcach, Niemcy nie znaležli winnych. Wyznaczyli jednak nagrode^ za wskazanie podpalaczy. W styczniu Gestapo areszto-walo kilkadziesiat osob zwi^zanych z Armia^ Krajow^. Kobiety wy-wieziono do Ravensbrück, m^žczyzn do Stutthofu. AK poszukuje donosiciela. Mnie nikt nie podejrzewa o zdrad^, ale jestem slabým ogniwem - ze wzgl^du na wiek. Rok 2019. Maskotka - Na szcze_ácie wi^kszoáč glosuj^cych byla za pozostawieniem mnie przy žyciu. Przekazali mnie tylko do Dzierniakowa pod Gródkiem. Gospodarz wiedzial, kim jestem. Przed obcymi mialem udawač bezdomnego parobka i czekač koňca wojny - mówi Gotfryd Grubowski. - Z rodzicami sie^ pan požegnal? - pytám. - A sk^d. Prosto z tamtego mieszkania wyjechalem. Ale mama z tata^ na pewno sie^ o mnie nie martwili. - Nie chce mi sie^ w to wierzyč - krexe^ glow^. cdjskf jksf jksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii Wzrusza ramionami. I dodaje: - Wojsko radzieckie zabralo mnie stamtad, jak przeježdžalo przez Dzierniakowo. Ich dowódca mówil wprawdzie, že powinni mnie odeslač na tyl frontu, do szkoly, ale žolnierze go uprosili, žebym zostal, bo przyniose_ im szcz^ácie. Rok 1944. Artysta W czolgu jest tak wspaniale, že nie do opowiedzenia. Nasz od-dzial ma dwanaácie czolgów, w každým mam swój koc i poduszke^ Wszyscy chcy, žebym jechal z nimi. Proszy: - Graj i spiewaj, Fiedia. - Znam róžne piosenki. No i mam swojy gitary! Dostálem od žolnierza, juž jej nie potrzebowal. Raz byliámy w Wolominie, a tam - plac i scéna, ludzie wyst^po-wali. Przyjechaly teatry, wkolo scény zasiedli žolnierze. Mój dowódca wyszedl na scene^ i zapowiedzial: - A teraz wystypi nasz artysta. - I mówi do mnie: - Dawaj, da-waj, Fiedia. Najpierw zaápiewalem po polsku Wten áwiat plynie okret, pru-jqc grzebieniefal, potem rosyjski romans Ach raskaži, raskaži, a na koniec cos po niemiecku. Oklasków mialem od groma. Jade_ wi^c sobie w którymá z czolgów, zabawiam žolnierzy albo spie_. Wiem tyle, že idziemy na Berlin, bo trzeba pokonač Niemców. Powiedziano mi tež, že Józef Stalin jest moim zwierzchnikiem. Ale kto to jest dokladnie, to nie dopytuj^, bo mnie to nie obchodzi. Przyzwyczailem sie^ do wojny nie przeszkadza mi. Do nalotów i strze-lania przywyklem. Nie wydaje mi sie_, žebym mial zginac. Trupy nie robiy na mnie wraženia. Nic mnie nie rusza, nic nie czuje_. Raz koledzy z oddzialu zgineji na minie. Mnie to bylo obojetoe. Nie mam marzeň (poza harmonia), nie mysle^ o przyszlosci. Wydaje mi sie_, že tak b^dzie juž wyglydalo cale moje žycie. Myšl^, že rodziców juž nigdy nie zobacz^. Jest tylko teraz. Rok 1945. Papierosy marki Juno Sowieci wódl<4 poja^ nawet konia. Mnie tež. I od papierosów jestem bardzo zaležny. Najlepsze sa^ niemieckie, marki Juno, albo radzieckie biekomory, palimy jednak przewažnie machorky zwinie^ w gazety. Ale jak sie^ to wszystko koňczy, to czlowiek cokolwiek zapali. Latem mieszamy lodygi ziemniaków z koňskim nawozem. Maja^ ciekawy zápach. Rok 1945. Harmonia Mam jaj Wlasna^ harmonie^ Dom byl prywatny, na terenie niemieckim. Zeskoczylem z czol-gu, wszedlem do árodka, jeszcze plyta w kuchni byla goraca. Na niej cos si£ gotowalo, parzylo, tylko ludzi nie bylo. Ktoá mi wczeániej powiedzial, že u Szwabów w každým domu jest instrument, jak nie pianíno, to harmonia, zaczalem sie_ wi^c rozgladaá Stala w kacie, firmy Hohner, przepi^kna. Wziafem J4 i wyszedlem, nic wi^cej nie bylo mi potrzebne. S4 tacy žolnierze, co wejd^, popatrz^ - stoi bufet pie_kny, krysz-taly, figurki, talerze - a oni tratatatata i wszystko w drobiazgi zniszczone. Szkoda tego, ale nikt nikomu nie zwraca uwagi. Czol-giáci nie biora^ dužo z tych domów. Bo tež ile rzeczy možná pomie-scič w czolgu? Mam tež wlasna^ broň. Zabralem trupowi. Kwiecien 1945 roku. Zelazo zgtowy i nosa Zdobywamy Oppeln i ruszamy dalej na zachód. Dziela^ nas: cz^áč wojska jedzie na Dresden, my - na Breslau. Forsujemy Odr^, každý cdjskfjksfjksfjAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii jak može, jak umie. Jestem jeszcze w wodzie, gdy nadlatuja^ nie-mieckie samoloty Bombarduj^ nas. Juž na brzegu wylewam wode^ z butów, patrz^, a woda czerwona. Pomyálalem - chyba ja ranný - i zemdlalem. Obudzilem sie^ w szpitalu polowym. Lekarz wyj^l mi želazo z glowy i nosa, w nogach zostawiL Jak pomacam, to czuje^ wypu-kle pod skór^. Dzieň Zwyci^stwa to jest taki, že kto ma jak^ amunicj^, to strze-la. Do góry, na wiwat. Rok 2019. Rozwydrzony - A jednak wrócil pan do domu - mówi^. - Ale okre^žna^ droga^ - Gotfryd Grubowski trochy sie^ broni. Kilka miesi^cy stacjonowal we Wroclawiu, byl tež w Berlinie. Stamtad armia wyslala go pod Leningrad, do szkoly oricerskiej imienia Suworowa. Wytrzymal trzy miesiace. - Bylém rozwydrzony wojna^ - tlumaczy - A tam panowala su-rowa dyscyplina. Trzeba bylo prosič nawet o zgode^ na wyjácie do toalety Wyjechalem wi^c do Warszawy, a stamtad pod koniec 1945 roku ruszylem do Bialegostoku. Koniec roku 1945. Sen Pukám w okno. Matka mnie widzi, uchyla jedno skrzydlo i mówi, že wódki dzisiaj niet, žeby przyjáč zawtra, jutro. Mam na sobie radziecki mundúr, wzie^a mnie za Sowieta. A ja wtedy: - Mama otworzy. Ona zaraz mdleje. Ojciec wychodzi po mnie na podwórko w samých dynamówach. Mama, jak j^ ocucili, to najpierw zaczyna mnie po nogach ma-caé, bo jej sie_ snilo, že na nartach przyszedlem. A ktoá jej wyjaánil z sennika, že narty to sztuczne nogi. I placze, bo byla pewna, že ja juž nie žyj^. Wojna Hieronima Poczatek grudnia 1939 roku. Ewakuacja Mama próbuje wstaé z lôžka, pomagam jej w tym. Trzy dni ternu urodzila moja^ siostrzyczk^, jest wciaž slabá, rusza sie^ wolno. Po-árodku izby stoja^ niemieccy žolnierze i cos krzycz^. Celuja^ do nas z karabinów, a potem wychodz^. Babcia (mama mamy) tlumaczy, že kaža^ nam wyjáč natychmiast przed dom, bo trwa ewakuacja Grzywna, naszej podwloclawskiej dzielnicy. Inaczej wróca^ i nas zastrzel^. Taty nie ma, trzy miesiace ternu poszedl na wojn^. Ostatní raz widzialem go we wrzesniu, wpadl do domu na chwil^, bo byl w po-bližu - jego oddzial wycofywal sie^ w kierunku Kutna. Dal mi sie^ pobawié swoim karabinem, tylko wyjal wczeániej náboje. Nie wiemy co sie^ z nim potem stalo. Teraz jest poczatek grudnia. Niemieccy žolnierze wracaj^, gdy mama stoi juž przy lóžku. Nikt z nas jeszcze nie wyszedl przed dom. Mogliámy, ale jak tak mam^ zostawič? Ubieramy si^, bo jest zimno na zewnatrz, drža^ mi rexe, nie potrafie^ traŕié guzikami w dziurki. Oni strzelaj^. Widz^, jak babcia pada pierwsza. Starszy brat Zbyszek dostaje w szyj^. Mama przewraca sie^ na mnie. Kule trafiaj^ moj^ trzydnio-w^ siostr^. Mnie nie nie jest. Leže^ pod mama^ Mam szeáé lat, nazywam sie^ Hieronim Kowalski. 1939-1944. Nowi rodzice - Heromin, nie ápij - babcia nie umie poprawnie wymówié mojego imienia. Traca mnie w rami^, bo przysypiam przy wieczornej mo-dlitwie. Mieszkamy we dwoje w jednej izbie, mamy lôžko i pierzyn^. To druga babcia, mama ojca. Tamty Niemiec zastrzelil na miej-scu. Mama zmaria dwa dni póžniej, w szpitalu. Mój brat Zbyszek przežyL Ocalala tež siostra - kule utkwily w jej beciku. Zostaliámy rozdzieleni, mnie najpierw wzie^a do siebie ciotka. Niemcy wysiedlili nas do Generalnego Gubernatorstwa, mieszka-liámy na wsi pod Bialy Podlasky, w jednej izbie u chlopa. W dzie-wi^é osôb spaliámy pokotem na podlodze. Wypasalem krowy, za-rabialem w ziemniakach. W1942 roku babcia mnie odnalazla. Wysiedlono jy sto pi^čdzie-siyt kilometrów dalej, w pobliže Chotczy, wsi oddalonej niewiele od Kazimierza Dolnego. Zabrala mnie do siebie. Wie_kszoáč drogi szliámy, babcia žebrala po domach o coá do zjedzenia. - Heromin, nie ápij - babcia mnie znowu tryca. Pracuj^ u gospodarza Rojewskiego w sysiednim siole. Chôdze^ do niego, pomagam w gospodarstwie, cz^sto zostaje^ tam na noc. Wy-syla mnie czasem do lasu albo kaže iáé do innej wsi, zaszywa coá wubraniu, ale nie wtajemnicza, o co chôdzi. Przypadkiem sie^ do-wiedzialem, že jest dowódcy oddzialu partyzanckiego Batalionów Chlopskich. Do szkoly nie chôdze^ bo za daleko, wie_c gospodarz nieraz coá tam pisze i pokazuje, jak siej nazywam. Rojewski ma žon^, ale nie ma dzieci. Chcial mnie usynowié, jest dla mnie bar-dzo dobry. Mialbym nowych rodziców. Ale babcia sie_ nie zgadza. - Na pewno Antoá žyje - mówi o moim zaginionym tacie. Jesien 1944 roku. Nieporozumienie (W paždzierniku 1944 roku okolo tysiyca partyzantów Batalionów Chlopskich i Armii Ludowej w okolicy wsi Chotcza próbuje si£ przebič przez linie niemieckie na radziecky strong frontu. Chcy dolyczyé do Armii Czerwonej.) Gospodarz Rojewski chwyta mojy dloň i wybiegamy z chalupy. Jest ranek, jeszcze ciemno. Idziemy szybko w strong Wisly, pod front. Nie wiem, dlaczego akurát tam i dlaczego jego žona zostala w domu. Wokól jest jeden huk, wszyscy strzelajy do wszystkich, dym, nie nie widaé. (Wywiyzuje sie^ potyczka z Niemcami. Wskutek nieporozumie-nia Rosjanie ostrzeliwujy partyzantów - zginie stu siedemdziesi^-ciu ludzi). Gubie^ gospodarza i zostaje_ sam. Biegn^, žeby go dogonié, ale trace^ orientaejú i rachube_ czasu, krexe^ sie^ w kólko. Chyba nawet siej nie boj^. W pewnym momencie robi mi sie_ blogo, upadám i zasypiam. Jesien 1944 roku. Ja sierota Budze_ si^. Slysze^ obcy j^zyk, ktoá pochyla sie^ i mówi do mnie. Wiem, že to rosyjski, ale go nie rozumiem. Podchodzi inny czlo-wiek, mówi trochy po polsku. Tlumaczy, že zostalem ranný Ktoá strzelil do mnie z pistoletu, trafil w dloň i stracilem przytomnoáé. Jestem w radzieckim szpitalu polowym. - Gdzie twoi rodzice? - pyta mnie teraz. Krexe^ glowy i mówiej - Ja sierota. Znowu zamykám oezy, a na sekundy przed zaáni^ciem myále^ jeszcze: „Byle sie^ tylko z nimi trzymaé". Styczen 1945 roku. Synoczek Žolnierze wolajy mnie „synoczek", czasem „synolek", dziely sie^ kaszy z polowej kuchni, mówiy, že idy do Berlina zabié Gitlera i že pozwoly mi strzelaé do Niemców. Žebym sie_ mógl zemácič za ámieré rodziców. Každý z nich idzie kogoá pomácič, najez^áciej mówiy o swoich dziewczynach, które zgwalcili hitlerowcy, kiedy szli na Moskw^. Ale ja nie wiem, co to znaczy „zgwalcič". Dali mi mundúr po zmarlym. R^kawy i nogawki byly trochy za dlugie, obciylem je nožem i teraz wyglydam jak prawdziwy cdjskf jksf jksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii radziecki žolnierz. Brakuje mi tylko broni. Obiecuj^, že jak ktoá z nich zginie, to dostány po nim pepeszy. Zaczynam powoli rozumieč jyzyk rosyjski. Uczy siy od Wolodii, to mój najlepszy przyjaciel. On tež juž trochy mówi po polsku. Nie umie tylko wymówič mojego imienia. Pyta, jak siy wola na innych chlopaków w Polsce. Wymieniam mu kilka imion, najbardziej podoba mu siy „Franěk". I wszyscy w oddziale zaczynaj^ tak na mnie wolač. Wolodia jest starszy ode mnie o dwa lata, ale nižszy o glowy. Idzie z Armia_ Czerwon^ juž od dawna, mówi, že nie jesteámy je-dynymi dziečmi na tej wojnie. Pokazuje mi, jak karmič ranných, na przyklad takich, którym pocisk urwal obie ryce. Uczy siy tež bandažowania i opatrywania lekkich ran. Jak trzeba, jesteámy l^cznikami i przenosimy meldunki. Rozpieszczamy psa dowódcy, chôdzi ci^gle za nami, bo dajemy mu zawsze trochy kaszy ze swo-ich porcji. Nie myjemy siy. Nigdy. Nie zmieniamy bielizny, nie robimy prania. Czasem dostarczaja_ nam wody do mycia w beczkach, možemy tež wykaj>ač siy w rzece, jeáli mijamy j^ po drodze, ale jest zima. Šmierdzy wiyc. I Wolodia tež cuchnie. Za každým žolnierzem CÍ4-gnie siy smród, a skoro tak, to nikt nic nie czuje. Nikt nam tutaj szyj nie sprawdza i nie kaže mówič pacierza na dobranoc. Do szko-ly chodzič nie trzeba i nikt nie pilnuje, kiedy kladziemy siy spáč. Podoba mi siy tutaj. Chyba nie pamiytam juž swoich rodziców. Rok 2019. Gdzie jest Wotodia? - A co bylo najgorsze na wojnie? - pytám emerytowanego podpul-kownika lotnictwa Hieronima Kowalskiego, który ma oczy bly-kitne i dobre. Miydzy nami jest stol przykryty obrusem w j ego poznaňskim mieszkaniu, na stole prymulka w doniczce, o która^ cdjskf jksf jksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii opiera siy instrukcja podlewania („pól szklanki wody w každý wtorek i piatek"). Franěk jest wdowcem, kwiat dostal od pewnej znajomej. - Co bylo najgorsze? - powtarza moje pýtanie i siy zamyála. Mówi spokojnie, glos ma lagodny zastanawiam siy, czy krzyczal na swoich podwladnych. - To može inaczej zapytam - usilujy pomoc. - Co siy tam panu podobalo? - W tym wieku nie ma rzeczy które siej nie podobaj^ - odpo-wiada po chwili. I szybko zmienia témat. Zaraz wiyc spogl^damy na kserokopiy podniszczonej fotografii (oryginal zaginai), na której dwóch chlop-ców spogl^da z uwaga^ w obiektyw. Každý z pepesz^, w za dužych butach i rogatywkach, w dopasowanych przez krawca wojskowego mundurach. Miydzy nimi przysiadl pies w typie Szarika, posiwialy na pysku. - To nasze požegnanie - wzrusza siy Hieronim Kowalski. - Z le-wej stojeja, z prawej Wolodia. Jestesmy juž nad Odr^. Nasz oddzial spotkal po drodze polskich saperów z 6 Batalionu Pontonowo-Mo-stowego i Armii Wojska Polskiego. Sowieci zdecydowali, že mam do nich przejáé. Mówili, že ze swoimi bydzie mi lepiej. Ale ja nie chcialem, wolalem zostaé z Wolodi^. Dalem siej jednak w koňcu namówié. Obiecaliámy sobie, že siej odszukamy po wojnie. Wiy-cej Wolodii juž nie spotkalem. Próbowalem go odnaležé, nawet w Zwi^zku Radzieckim, kiedy przylatywalem do Astrachania, ale nikt o nim nie slyszal. Može zgin^l? Wiosna 1945 roku. Zimná noc Jak przestaja_ strzelaé, to robi siej po prostu glupio, dziwnie jakoá. Zwykle slychač jejk, huk, strzelaja_ z obu stron. Wszydzie i ci^gle, takže w nocy. Przywyklem, zasypiam w každých warunkach. 343 M —I 7\ O n > n Cisza jest najstraszniejsza, prawie boli. Jak zapadá, napinam mi^-ánie i zaczynam czekaé na halas. Tež juž strzelam. Mam swój pistolet maszynowy, czyli pepeszk^ z magazynkiem lukowym, do którego wchodzi trzydzieáci pi^č na-bojów. Wolalbym pepesze_ z be_benkiem, taky jak na zdj^ciu z Wo-lodiy, o pojemnoáci siedemdziesi^ciu jeden naboi. Ale jest dla mnie za cie_žka, požyczylem jy tylko do fotografii. Wieczorami, przed zaánie_ciem, czyszcze^ broň i pobieram amunicje_ na nástupný dzieň. Nie wiem, czy kogoá zastrzelilem, po prostu o tym nie myál^. Špimy róžnie, czasem w namiotach, bo juž wiosna, bywa, že w kabinách studebackerów - amerykaňskich cie_žarówek. Sy tak wielkie, že mieáci sie^ tu na ležyco czterech m^žczyzn. Wojsko na noc trzeba rozárodkowač, žeby w razie ataku zgine^o paru ludzi, a nie cala kompania. Raz znaležliámy niemiecki koációl. Zimná noc byla. Zgromadzili nas tam, žebyámy sie_ trochy ogrzali. Mieliámy jakieá koce. Znala-zlem sobie takie miejsce, kolo ambony, ale tam juž ktoá ležal. To ja si£ položylem obok, przytulilem, žeby cieplej bylo, i przykrylem nas obu moim kocem. Rano okázalo si^, že spalem z nieboszczykiem. Ja sie^ widoku zmarlych nie boj^. Mam juž dwanaácie lat. Kwiecien 1945 roku. Niet! Jesteámy na przedmieáciach Berlina. Dziejy sie^ takie scény, že le-piej o nich nie mówič. Widzialem kilku žolnierzy, jak podbiegli do kobiety z dzieckiem na re_ku. Dziecko odrzucili, a jy zaciygneji gdzieá na bok. Jedny Niemke^ uratowalem przed Rosjaninem. Ciygnejiámy jy z obu stron za r^ce. Wolalem: - Meř.' Ona ze mny pójdzie! - I tamten jy puácil, bo zobaczyl inne kobiety. Tej kazalem uciekaá Polacy zachowujy sie^ podobnie jak Rosjanie. Može trochy mniej. Rok 2019. Strach woczach kobiet Wasilij Grossman, pisarz, korespondent gazety „Krasnaja Zwie-zda", tež jest w tym czasie w Berlinie. Czytam w jego prywatnych zápiskách: „Strach w oczach kobiet i dziewczyt. [...] dziewczyna z czarnymi, aksamitnymi krwiakami na szyi i na twarzy, oko za-puchnie_te, straszne siniaki na rokách. Dziewczyn^ zgwalcil žol-nierz kompanii lycznoáci sztabu generalnego. [...] Wyksztalcony Niemiec, którego žone^ przyszli odwiedzič czerwonoarmiáci, za pomocy wymownych gestów i lámaných rosyjskich slow tluma-czy, že tego dnia zgwalcilo jy dziesi^ciu ludzi. [...] Bardzo cierpiy radzieckie dziewcz^ta wyzwolone z obozów. [...] Opowieáč o tym, jak zgwalcono w stodole karmiycy matke^ Krewni wchodzy do stodoly, proszy, žeby gwalciciele wypuácili jy na jakiš czas, poniewaž glodne dziecko placze"1. Maj 1945 roku. Idi ty Dotarliámy do centrum Berlina. Stoimy w parku, który nazywa sie^ Tiergarten. Ktos mi mówi, že niedaleko styd jest Reichstag i Brama Brandenburska. Nie umiem sobie ich wyobrazič. Miasto plonie, wsz^dzie widač ruiny, dym. Huki wystrzalów nie ustajy na jeden pacierz. W tym chaosie nikt juž nie wie, gdzie sy nasi, a gdzie Niemcy. Do mojego dowódcy podbiega zakrwawiony ruski starszyna i mówi, že musimy mu pomoc. Trzeba poslač kogoá, žeby zawia-domil radziecky artyleri^, bo strzelajy do swoich. Dowódca wysyla wpierw jakiegoá zwiadowc^, ale ten nie wraca. Posyla drugiego - to samo. Nikt mu juž nie zostal, mówi wi^c do mnie: - Malczik, idi ty. Padám na ziemie_ i czolgam sie_ w ich strong. To trzysta, czte-rysta metrów dalej. Niby blisko, a droga sie_ ciygnie. Jestem maly, trudno mnie zauwažyč. Jak slysz^, že cos leci, zamieram i czekam, až wybuchnie. Potem znów ruszam. Chwilami biegne^ rynsztoka-mi, nie zwracam na siebie uwagi. Raz ida^ kolo mnie Niemcy ale widza_ dziecko, wi^c przechodz^ dalej. W koňcu docieram. Wolam, žeby przestali strzelač, bo tam juž zajíte przez naszych. Jesien 1945 roku. Babcia i wnuk - Herooomiiin! Heromin! - siysze^ že ktoá wola moje imi^. Ale nie rozgla_dam sie^ na bold. Jest niedziela, a ja prowadz^ žolnierzy z koszar na msz^ do wloclawskiej katedry. Jestem trzynastolet-nim kaprálem, na piersi mam krzyž Virtuti Militari za Berlin. Wrócilem do Wloclawka, bo zostaliámy sformowani w i Samo-dzielny Zmotoryzowany Pulk Pontonowo-Mostowy z siedzib^ tutaj. Ale nie wiem, jak szukač bliskich. W miejscu Grzywna roánie teraz mlodniak, a miasta nie znam. Žolnierze ida^ równo i ápiewaj^, ludzie dziwia^ sie^ na mój widok, že taki maly, a wojsko mnie slucha. - Heeromin! - kobieta, która wola moje imi^, zdyszana dobiega do katedry. Patrz^, a to moja babcia, której nie widzialem od cza-su, gdy z Rojewskim wybieglem z chalupy. Rzucam sie^ jej na szyj^, ona mnie áciska. Wrócila do Wloclawka po wojnie, byla pewna, že nie žyj^. Mówimy jedno przez drugie. Ona mieszka w wynaj^-tym pokoju, wprawdzie dach jest dziurawy i podczas deszczu leje si£ jej na glow^, ale zmieácimy sie^ jakoá, damy rad^. Zajmie sie^ mna^ posle do szkoly, nakarmi, wychowa, a wieczorem przypilnuje pacierza. Žyje moja siostra i brat. Spotkamy sie^ z nimi, wszystko teraz b^dzie jak dawniej. A ja slucham jej i zastanawiam si^, jak ona chce wychowywač dziecko, które wrócilo z Berlina. - Babciu - przerywam jej - ja juž zostane^ w wojsku, na zawsze. Wojna Zdzistawa Rok 2019. Wojna sie zaciera M^žczyzna, który siedzi w swoim ulubionym fotelu, pod lampa^ w dužym pokoju bialostockiego mieszkania, ma siwe, krótkie wlosy i nosi szary pulower. W gestách oszcz^dny, spojrzenie ma czujne, na serdecznym palcu prawej dloni srebrny sygnet. Mówi, že wojna sie_ zaciera w czlowieku, ale nigdy nie koňczy. Teraz, po tylu latách, juž mu sie^ nie sni. Ale wczeániej to tak. - Zrywal sie^ w nocy, krzyczal - uáciála jego žona z fotela obok. Rok 1939. Oco chôdzi? Nazywam sie^ Zdzislaw Tábor i w tym roku koňczy siedem lat. Powinienem chodzič do pierwszej klasy. Mam wlasny tornister, tabliczk^ z rysikiem i nowe ubranie. Ale jest wojna, wi^c nie chôdze^ Na Sejny, nasze miasto, najpierw napadli Niemcy, potem przy-szli tu Rosjanie, a w paždzierniku znów Niemcy. I zostali tu juž na stale. Teraz jesteámy cze^ácia^ Rzeszy. Nic z tego nie rozumiem, nikt mi nic nie wyjaánia. Mieszkam z mama_ i bratem starszym o cztery lata. Tat^, wojsko-wego, Niemcy wywiežli do obozu Mauthausen-Gusen. Mama pracuje w gospodarstwie dziadka za Sejnami, wi^c wy-chodzi do pracy o szóstej rano. Na stole zostawia nam kanapki, herbate^ i zamyká dom na klódke_ od zewnatrz. Mówi, že mamy z bratem siedzieč w domu, bo nie daj Bóg zlapia^ nas hitlerowcy i zagonia^ do rozbíjania macew na kirkucie. Zmywamy naczynia, ácielimy lôžka, ácieramy podloge^ w kuchni i wychodzimy oknem. cdjskf jksf jksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii Nocami wykradam sie_ z domu, maluje^ na plotach i murach znaki Polski Walczacej, przyklejam plakáty, przestawiam drogowskazy Przesiaduje^ tež w kužni kowala Gaussa, która stoi przy glównej szosie. Obserwuje^ niemieckie pojazdy przeježdžajace drog^, zapisuj^, ile zobaczylem czolgów i ciejžarówek. Údaje;, že ciekawi mnie kucie koni, ale kowal Gauss wie, co tam robie^ tak naprawd^. Sam dziala w AK. W kwietniu chkopcy z sejneňskiego gimnazjum, którzy nas ucza^ na tajných kompletach, zaproponowali mi wstapienie do Szarych Szeregów. Powiedzieli, že ojczyzna potrzebuje mojej pomocy Zgo-dzilem sie^ od rázu. Jestem juž dorosty, w tym roku koňcze^ jedena-ácie lat. Przyrzeczenie harcerskie zložylem w ogromnym, wystudzo-nym piecu do wypalania kafli, rázem z kolegy Józefem, na terenie cegielni Winiewiczów. Odebral je od nas družynowy, harcmistrz i podporucznik Witold Winiewicz, pseudonim „Wilk", który jest dowódca^ oddzialu partyzantów Armii Krajowej. Šlubowa-lem, že be_de^ wierny až do útraty žycia. Przybralem pseudonim „Malý". Jestem teraz lacznikiem, przenosze_ meldunki - glównie pomie_dzy oddziaíem „Wilka" a oddziaíem kapitána Michala Cza-tyrko, pseudonim „Kawka". Mama o niczym nie wie, dowódca zakázal mówič. Brata Niemcy wywiežli na roboty, do Konigsbergu. Rok 1943 lub 1944. Mina Mgly rozci^gaja^ sie^ nisko nad polem za Sejnami, na horyzoncie stoJ4 drzewa bez liáci. Ide_ lak^, wáród suchých traw. Przede mna^ kolega. Niesiemy meldunek. Skupieni, wypatrujemy pod nogami min przeciwpiechotnych. Podoba mi sie^ to zadanie. cdjskf jksf jksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii Chlopiec, który idzie z przodu, nagle potraca stopy metalowe pudeíko. Pudeíko wybucha. Widzy, jak mój kolega pada na ziemiy, a z brzucha wyplywajy mu dlugie metry szarych, lániacych jelit. On próbuje je przytrzy-maé, zagarnia bezradnie wnytrznoáci i placze: - Zdzisiu, tylko nie mów mojej mamie. Bydzie na mnie krzycza-la. Nie mów mamie. A potem umiera. Rok 2019. Dorostosc - Wojna to byla nawet dobra zabawa - przyznaje Zdzislaw Tábor. - Do tamtej ámierci. Bo wtedy bez ostrzeženia, doroslem. - Mial pan dwanaácie lat i znalazl siej w samým árodku akcji „Burza". Byl pan bohaterem? - pytám. Lekko siej obrusza: - No skad. Ja tylko wypelnialem swój obo-wiazek. Wie pani, ja nic z tej wojny nie rozumialem, wszystko bratem doslownie. Skoro álubowalem, že bydy wierny do útraty žycia, to žadnej przesady w tym nie bylo. Rozkaz do rozpoczycia akcji „Burza" dal w listopadzie 1943 roku komendant glówny AK general Tadeusz „Bór" Komorowski. Akcja miala objač terény wschodniej Polski, žolnierze - metodami partyzanckimi - mieli uderzač w oslabione wojska niemieckie wycofujace siej ze wschodu. Polacy zobowiazali siej pomagač nad-chodzacej za nimi Armii Czerwonej, a jednoczeánie witač Sowie-tów na swoich ziemiach jak gospodarze. Dowódcy AK chcieli tež pokazač aliantom, že naležy siej liczyč z ich silami. Jednak Sowie-ci od poczatku nie zamierzali sprzymierzač siej z Armiy Krajowy. I choč zgodzili siej na podporzadkowanie jednostki polskiej do-wództwu radzieckiemu, rozbrajali žolnierzy AK i stosowali wo-bec nich represje, mordujac ich, aresztujac i zsylajac do lagrów. Planowano, že z czasem akcja „Burza" rozleje siej na cary kraj - z po-miniyciem dužych miast, zwlaszcza Warszawy, žeby nie naražač žycia setek tysiycy cywilów. Kilka miesiexy póžniej general Komorowsld zmieni zdanie. Powstanie, które wybucha w stolicy 1 sierpnia 1944 roku, równiež jest czyáciy „Burzy". Rok 1944. Dukt Wiosny „Wilk" podaje mi haslo („Burza") i odzew („Deszcz"). Mam przekazač komendantowi „Kawce" meldunek zaszyty w kolnierzu kurtki. W glyb puszczy wiezie mnie czlowiek z konspiracji, który jedzie po drewno. Kierujemy siej w strony uroczyska Lempis. Stam-tyd idy sam, z koszykiem w ryku. Udajy, že zbieram grzyby. Mam dojsč do pochytej sosny. Tam odnajduje mnie partyzant „Butrym", syn sysiadów, który rok ternu uciekl do lasu, przed wywózky do prac przymusowych. Komendant „Kawka" odbiera ode mnie meldunek i mówi, že nie-stety nie mog^ wrócié do domu. Niemcy sa^ na tropie oddzialu, musza^ uciekaé. Ja pojde; z nimi. Maszerujemy wi^c przez las, galerie bez przerwy strácajú mi czapke_, jest zimno. Przed nami pusty, lesný dukt. Musimy przebiec na druga^ strong na znak „Butryma". Kiedy przychodzi moja kolej, ruszam, co chwile^ przypadajac do ziemi. To krotka trasa, a mnie sie^ zdaje, že ide_ cala^ wiecznoáč. Nagle w pobližu wybucha granát rzucony przez Niemca. Dostaje^ odlam-kiem. Krew splywa mi z twarzy, mam poszarpane, zakrwawione spodnie. Dobiegam do krzaków po drugiej stronie drogi i trace^ przy-tomnoáč. Rok 1944. Boje sie Otwieram oczy Jest ciemno, brakuje powietrza, jestem spragnio-ny. Boje_ si^, že umarlem. - Chwala Bogu - slysze^ glos „Butryma". Mówi, že jesteámy w za-maskowanym bunkrze. Nie dam rady dalej iáé, bo moje rany trze-ba szyé. Mam tu zostaé i byé cicho, a on pójdzie po doktora. Przy-krywa mnie galériami choiny, žebym sie_ ogrzal nieco. Zostaje sam. Boli mnie, wi^c przygryzam usta, žeby nie j^czeé. Marzn^. Zapadám w sen i sie_ budz^. Nie wiem juž, jak dlugo tu jestem. Jest dzieň czy noc? A jeáli nikt po mnie nie przyjdzie i umr^ tu samotnie? Martwie_ sie^ o mam^. Znów zasypiam. Lekarz, którego „Butrym" przyprowadzil, sypie mi jakiá proszek na j^zyk, žeby mnie nie bolalo, i zakladá trzy szwy na glow^, pi^é na lewe kolano, jeden na palec lewej dloni. Potem trafiam do lesniczówki w Wilkokuku. Lesniczy jest w AK, to daleki kuzyn mojej mamy. Gdyby przyszli Niemcy, mam udawač chorego na tyfus. Sierpien 1944 roku. Powrót Pod koniec lipca Sowieci wyp^dzaj^ Niemców z Sejn. Wracam do domu. Mama nie wie, že žyj^, nikt jej nie zawiado-mil. B^dzie miala niespodziank^, bardzo za nia^ te_skni^. Lesniczy wiezie mnie furmanky przez terény, gdzie toczyly sie^ walki. Mijamy rozrzucony sprz^t wojskowy jakies tankietki, samo-chody, trupy, bardzo dužo trupów. Wreszcie widze^ rodzinny dom, mama wychodzi na ganek. Wojna Tadeusza Rok 2019. Sierpimtotwpisanewkoto Tadeusz Tarkowski džwi^czy delikatnie jak dzwoneczki na wie-trze. Wystarczy, že lekko sie^ poruszy, a ordery przypi^te do lewej kieszeni mundúru stukaja^ o siebie i milo brzexz^. Próbuje^ je poli-czyé, gubie^ sie^ jednak przy trzydziestym. Pod szyja^ zawiesil krzyž Virtutti Militari, a na prawej piersi odznaki - rozpoznají surowa^ sylwetk^ orla Synów Půlku i czerwon^ gwiazde^ z sierpem i mlo-tem wpisanymi w biale kolo. Wskutek nieporozumienia pulkownik Tarkowski z drugiej woj-ny áwiatowej wrócil do domu w 1953 roku. - Ci^žko panu bylo? - pytám. - E tam, bywalo ciejžej - macha re_l<4 i dzwoni przy tym ci-chutko. Jest pi^knym czlowiekiem. Prosz^, žeby mi pozowal, i fotogra-fují go w pokoju siedleckiego Zwiazku Inwalidów Wojennych, na tle szafy i kredensu wypelnionego službowym serwisem de-serowym. cdjskf jksf jksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii Rok 1945. Nikogo nie možná byto poznač Do wszystkiego možná przywykn^é. Takže do jazdy wagonem to-warowym. Chôdzi o to, žeby siej urzadzič jak najlepiej i nie narzekač. Jest nas w tym wagonie kilkunastu. Kto mial szczyácie, spi na pryczy, ja dostálem slomy i tež dobrze. Najwažniejsze, že wojna siej juž skoňczyla. Mam piytnaácie lat, nazywam siej Tadeusz Tarkowski i jady poci^giem do mamy, do Równego. Taty juž nie mam. Przed wojna^ byl starszym sieržantem w 44 Půlku Piechoty Strzelców Kresowych. Potem dzialal w or-ganizacji „Wachlarz". Przekazywal meldunki, wozil ulotki, cza-sem do samego Lwowa. Nieraz zabieral mnie ze sob^. W 1943 roku taki jeden Ukrainiec powiedzial mojej mamie: „My za pani myžem sledzili juž trzy miesi^ce". Niemcy zamknuli tatusia w wiyzieniu w Równem za konspiracjy. A po zamachu na Funka rozstrzelali z innymi. Przez kilka dni Niemcy pálili ich ciala w dole za miastem, widzialem, jak dorzucali do ognia metrowe polána. Nikogo nie možná bylo potem poznač, tak spalone bylo. Na koniec zasypali dól. Rok 1943. Dr Flink Pod koniec grudnia 1943 roku londýnski korespondent au-stralijskiej gazety „The Advertiser" donosil: „Dr Alfred Funk, czlonek Gestapo i szef niemieckiej administracji na Ukrainie, zostal zabity przez radzieckich partyzantów". Za szwedzk^ gazety „Aftontidningen" podaje, že stu mieszkaňców Równego zostalo natychmiast rozstrzelanych, a wielu wiycej wyslano do obozów koncentracyjnych. Doktor Funk - pisze dziennikarz - „uchodzil za szczególnie okrutnego, nawet jak na standardy Gestapo"2. Rok 1945. Eto sekret Nie wiem, ile dni powinien jechaé pociyg z Warszawy do Równego. Nasz jedzie juž siódmy dzieň. Czy nie za dlugo? Przez okienka umieszczone pod šuntem prawie nic nie widač. Czasem stajemy gdzieš w polu, otwierajy sie_ drzwi i wyskakujemy, žeby roz-prostowač kosci. Pi^č minut póžniej rozlega sie^ gwizd i ruszamy dalej. Kilka razy pytalem dowódce^ kompanii, dokad ten pociyg jedzie. Odparí, že eto sekret. Myál^, že sam nie wie. Jestem najmlodszym žolnie-rzem w caiym pociygu. Mówiy na mnie Tadžka albo Fiodor. Mamy nie widzialem od czasu, gdy poszedíem do partyzantów w 1944 roku. Nie poszedíem do lasu ot tak, w jeden dzieň. Jeszcze po ojcu mialem kontakty z „Wachlarza", to komus coá gdzieá zaniosíem, przekazaíem, dowiedzialem si^. Až w koňcu dowódca oddzialu Józek Sobiesiak po-wiedzial, žebym z nimi zostal. Uczyli mnie tam strzelač i obchodzič sie^ z broniy, a jak cukierka zdobyli, to najpierw trzymali dla mnie. Tesknoty za domem nie bylo, jakoá tak przyjmowalo sie^ wszystko naturalnie. Sformowani w Brygade^ „Grunwald" podlegaliámy Ukraiňskiemu Sztabowi Partyzanckiemu. Bylo nas pi^ciuset chlopa, samých Polaków. Dwukrotnie próbowaliámy przeprawič sie^ przez Bug na Lubelszczyzn^. Zostalem wtedy ranný w obie nogi, od wybuchu miny. Kiedy bylém w szpitalu polowym, major Sobiesiak wybral stu ludzi do szkolenia spadochronowego, radzieckie samoloty zrzucily ich po drugiej stronie rzeki. Mnie nie bral w ogóle pod uwag^, za lekld jestem. Kiedy wyzdro-wialem, z reszty partyzantów trzeci raz forsowaliámy rzek^. Udalo si^. Rok 1945. Jestešwolny Toczymy sie^ pociygiem od miesiyca. Planowalem wysiyáč na Uralu i jakoá dostač sie^ z powrotem do domu. Ale Ural dawno za nami. Nadal nikt nam nie mówi, dokyd nas wiozy. Jeszcze w Lublinie, gdzie w koňcu dotarliámy w 1944 roku, wcielono nas, niepelnoletnich partyzantów, do kompanii mlodych. Jednego dnia bylém w lesie, drugiego w tym niby-wojsku. Stamtyd zawiežli nas do Lodži, potem do Legnicy až w koňcu do Warszawy, gdzie skoszarowali przy Rakowieckiej. Powiedzieli, že przeksztalcy nas w szkole^ kadetów - b^dziemy sie^ uczyč, zdamy mature^ i zostaniemy oficerami. Až jednego dnia dowódca půlku powiedzial, že sie^ nie nadají do kadetów. Kázal zdač mundúr i stwierdzil, že jestem wolny. Co mialem robič? Išč w gruzy? Pieni^dzy na droge_ do domu nie dostálem, nikogo w stolicy nie znalém. - To zapiszcie mnie chociaž do jakiejá jednostki radzieckiej, žebym mógl do domu, jak raz, przejechač przez granice^ - poprosi-lem. - Mój dom teraz w Zwiyzku Radzieckim. Zgodzil si^. Mial znajomych w jednostkach radzieckich, popýtal. I tak trafilem do půlku przeciwczolgowego, znów dostálem mundúr, buty i czapk^. Wcielili mnie do Armii Czerwonej na ten kawalek drogi, nawet žold przyznali. Mialem wysiyáč gdzieá po drodze, najdalej wMoskwie. Rok 2019. Zle pochodzenie - Po latách sie^ dowiedzialem - mówi Tadeusz Tarkowski - že wy-dalono mnie z korpusu kadetów, bo bylém synem przedwojennego podoficera. - To bardzo przykre - wyrywa mi si^. - E tam, bywalo ciejžej - macha re_ky i znów dzwoni cichutko. Rok 1945. Koniec podróžy Dalej juž jechač sie_ nie dalo. Pociyg dowiózl nas do granicy z Chinami. Mieszkamy w miejscowoáci Platonowka, w starých koszarach. My-jemy sie_ w Chance. To ogromne jezioro, którego wie_ksza, poludniowa czyáč lezy po stronie sowieckiej. Mniejsza nálezy do Chin. Najbližsze miasto, Wladywostok, jest dwieácie kilometrów od nas. Jak tylko wysiadlem z wagonu, poszedlem do dowódcy zglosié pomylky. - Tak? - zdziwil siy. - WstajDilem do Armii Czerwonej na chwily, mialem wysi^áč po drodze, mama na mnie czeka w Równem. Zasmial siy: - Jesteá žolnierzem radzieckim, pobierasz žold i za-pisano ciy na liácie. Nie ma mowy o pomylce. Odmaszerowaé. Lata 1946-1950. Stužba Raz w roku pytám komendanta, czy mogy juž odejáé do cywila. Za každým rázem rozkladá ryce i mówi, že chcialby, ale nie može mnie wypuácič. Z obliczeň mu wychodzi, že najpierw muszy doczekaé w wojsku do wieku poborowego, a potem odbyé služby wojskow^. Wlaáciwie pobyt w armii niewiele siy róžni od partyzantki. Tu i tam jest dužo radzieckich dowódców. Calymi dniami éwiczymy i sluchamy wykladów. Jak przeloženi nie wiedz^, co z nami zrobič, sypia_ dziesiyč kilo piachu do plecaka i puszczaj^ dwadzieácia kilometrów biegiem. Nie wolno robič nic. Kontaktów zewnytržných nie nawi^zujy z nikim. Silne wiyzi laxza^ mnie z kolegami, s^ tež Polacy - kilkuset ze Lwowa i okolie. Rok 1950. Nagroda Tego roku dowódca rozkázal mi zebrač družyny sportow^ i wygrač z nia_ zawody organizowane przez armiy. Nasz pulk wypadl bardzo dobrze, ja sam zajatém w biegach na 1500 metrów drugie miejsce. Po powrocie poszedlem zapytač o zwolnienie do cywila - w na-grody za wyniki. Dowódca půlku odeslal mnie do dowódcy brygady. A ten powiedzial: - Nie mogy ciy, Tarkowski, teraz puácič, bo mnie posadz^. Zaczyla siy wojna w Kórei i wstrzymali wszystkie demobilizaeje. Jedziemy wiyc na Korey. Lata 1950-1953. Wojna Krycimy siy na tej wojnie w kólko. Platonowka, Korea, Platonow-ka, Korea. Niedlugo siy tam jedzie. Jak wyruszymy z rana - piyt-naácie osob na ci^gniku g^sienicowym - to na drugi dzieň jesteámy juž na miejscu. A jeszcze holujemy za soba_ armaty. Zbyt wielu zajyč na wojnie akurát nie mamy, bo tam, dok^d nas skie-rowano, to wróg czolgów nie ma, wiyc nasze armaty przeciwczol-gowe nie s^ potrzebne. Rok 1953. Cywil W lipcu 1953 roku wojna siy koňczy. Mam dwadzieácia trzy lata i od dziesiyciu lat jestem w wojsku. Chcialbym juž do domu. A dowódca, gdy znowu go pytám, mówi, že nie može mnie zwolnič. Widzy jednak, že siy waha, i nagle dodaje, že jest sposób: - Kto zdecyduje siy zostač na stale na Dalekim Wschodzie, od razu podlega demobilizaeji - mówi. - To ja zostajy! - wolam natychmiast. Do cywila wychodzy w mundurze. Prosto z koszar idy na poci^g. Nie mam biletu, ale klady siy na polce - tam, gdzie zwykle leža^ walizki. Gdy wejdzie konduktor, bydy udawal pijanego žolnierza. Nikt nie ámie mnie ruszyč až do Moskwy. Uciekam stacl. Rok 1953. Dom W Moskwie przesiadam sie^ na inny poci^g. Wysiadam na stacji wZdolbunowie i ostatnie pi^tnaácie kilometrów jade^ do Równego samochodem cie_žarowym. Wciaž jestem w mundurze, žolnierzowi nikt podwózki nie odmówi. Nasz dom, co go tato skoňczyl budowaé tuž przed wojna^ - dužy, gruby na dwie cegly - nadal stoi. Tatuá nie zdažyl tylko balkonów obstalowaé i wciaž ich nie ma. Mieszka w nim teraz kilka rodzin. Matka, jak to matka, zaplakala na mój widok. Nie wyjechala do Polski zaraz po wojnie, bo koležanka j^ buntowala, žeby zostač. A teraz ewakuacje Polaków si £ skoňczyly. Ta koležanka wyszla za maž w Leningradzie i moja^ mam^ do siebie chce áci^gnaá Ma dla niej tam samotnego wojskowego, dobrego czlowieka podobno. Mama mówi, že pojedzie. Rok 1959. Na powitanie Oženilem si^ z Rosjank^ Larys^, nauczycielk^ rosyjskiego. Dostálem prace; elektryka w równieňskiej elektrowni. Od kilku lat zbie-ralem si^, by wyjechač do Polski. Skladalem dokumenty, pisalem, že jestem Polakiem. Urzedy nie odpowiadaly. Až tu nagle dwa dni ternu przyszlo pismo, že jeáli chcemy wyjechač, mamy na to czter-dzieáci osiem godzin. Zapakowaliámy wie_c do samochodu marki Pobieda co sie^ dalo i ruszyliámy do Polski. W Moáciskach, na przejáciu granicznym, celnicy dali nam na powitanie sto pie_čdziesiat zlotých. Rok 2019. Optymista - A wojna? Byla w pana žyciu najstraszniejsza? - pýtam. - E tam, bywalo gorzej - odpowiada i brz^czy cichutko orderami. KSIEGA ŽYWOTOW DINY Dinie Michajlownie zaschlo w ústach. Prosilam, žeby nie jadla i nie pila nic od rana, wiyc teraz z trudem produkuje kapky sliny która^ spluwa uroczyácie do przezroczystej fiolki. Patrzy na mnie pytajaxo, ale zaprzeczam ruchem glowy - za malo. Po-trzebujemy wiycej sliny až do poziomu kreski oznaczonej na rurce. Nie musi siy spieszyé, mamy czas. Kobieta wpatruje siy w glab pokoju, gdzie stoja^ dwa tapczany nakryte kolorowymi poduszkami, i usiluje siy skoncentrowaé. Potem przenosi spojrzenie na kredens, na którym siedzi Czeburaszka - bohater radzieckiej dobranocki, znaný polskim dzieciom jako Kiwaczek - zabawka jej syna sprzed czterdziestu lat. Dorosly juž syn lezy aktualnie na klatce schodowej pól piytra wyžej. Matka od dawna nie wpuszcza go do mieszkania. Dina Michajlowna patrzy teraz na plakáty, które przykleila do áciany niebieska_ taáma^ Pierwszy z lewej wisi portrét bylego juž prezydenta Kazachstanu Nursultana Nazarbajewa, zaraz obok nieaktualny kalendarz scien-ny z 2016 roku z szympansem w smokingu. Kalendarz na ten rok nie ma žadnego zdjycia. Widzy za to, že Dina od 1 stycznia skreála dlugopisem každý dzieň. M0J4 wizyty u niej w Karagandzie - 24 lipca 2019 roku - zaznaczyla kóleczkiem. cdjskf jksf jksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii Dina Michajlowna Szulkiewicz ma nadzieje^ že pomog^ jej do-wiedziec sie^ jak w dzieciňstwie trafila do lágru, która z kilku jej dat urodzenia jest prawdziwa, czyja^ jest córl<4 i sk^d pochodzi. Dlatego wzdycha teraz cie_žko, pochyla glowe^ nad íiolk^ i znów do niej pluje. A ja w tym czasie przegl^dam dokumenty które Dina gromadzila przez cale swoje žycie - podania, wyjaánienia, prosby Do wielu dol^czyla žyciorysy. Curriculum vitae 1. - Nazywam sie^ Dina Michajlowna Szulkiewicz. Urodzilam sie^ 12 lutego 1939 roku pod Lwowem. Poniewaž mój ojciec služyl w pol-skim wojsku, po wybuchu wojny cala^ nasza^ rodziny wywieziono w okolice Smoleňska i zamkni^to w obozie dla rodzin wojskowych. W1940 lub 1941 roku m^žczyzn oddzielono od kobiet i wi^cej taty nie zobaczylam. A mnie, mam^ i mlodsza_ siostre^ najpierw samolo-tem, potem poci^giem wywiežli na wschód. Wagony byl zamknete od zewnattz, jechalo z nami wielu žolnierzy, ranných i chorých. Dotarliámy do obozu w Bidaiku, na pólnocy Kazachstanu. Stam-t^d po jakimá czasie rnoja^ rodziny przewieziono do wsi Dolinka. Byl tam obóz, który náležal do Karlagu. W1947 roku zostalam rozdzielona z mama_ i siostra^ i przeniesiona do domu dziecka dla wrogów národu w Kompaniejsku. Žylam tam do 1955 roku. 2. - Nazywam sie^ Dina Michajlowna Szulkiewicz, urodzilam sie^ 12 lutego 1939 roku w Leningradzie. W1941 roku zostalam ewa-kuowana z matk^ do Kazachstanu. Od razu trafilam do domu dziecka imienia Nadieždy Krupskiej w Kompaniejsku, w regionie Karagandy. Nie znalam jazyka rosyjskiego, dopiero tam sie^ na-uczylam. Nie wiem, co sie_ stalo z mamy. Mój ojciec zostal zeslany na front i sluch po nim zaginaL Nazwisk, imion i otczestw (imion odojcowskich) rodziców nie pami^tam. Nie wiem, czy nosze_ imi^ nadané przez matk^, czy mój ojciec naprawd^ nazywal sie^ Michail Szulkiewicz. Otczestwo dopisano mi, gdy poszlam do pracy w fa-bryce walonek Pimokat. 3. - Nazywam sie^ Dina Michajlowna Szulkiewicz, urodzilam sie^ 12 lutego 1939 roku w Leningradzie. Nazwiska rodziców nie znam, pa-mi^tam tylko slowa mamy, že tato byl glównym dowódcy. W stycz-niu 1942 roku ewakuowano mnie z mamy do Kazachstanu. W dro-dze mama urodzila siostrzyczk^, Anie^ Szulkiewicz. Do 1945 roku mieszkalam z nimi obiema w tymczasowym oárodku dla dzieci, skad przeniesiono nas do lágru w Dolince. Wi^cej ich nie zobaczy-lam. W1946 roku przeniesiono mnie do domu dziecka w Osaka-rowce, a potem w Kompaniejsku. W1954 roku zaczejam prace^ w fa-bryce Pimokat w Kompaniejsku, jednoczeánie koňczylam szkole^ wieczorowy. Nigdy nie przestalam szukač swoich najbližszych. 4. - Nazywam sie^ Dina Michajlowna Szulkiewicz, urodzilam sie_ 6 stycz-nia 1940 roku. Miejsca swego urodzenia nie znam. Do domu dziecka w Kompaniejsku przyjeto mnie w 1947 roku. Kilkanaácie lat ternu wy-stapilam do sierociňca o wypis z moich dokumentów. W 2006 roku w rubryce narodowoáč wpisano trzy litery: ĽBp. To može oznaczač pochodzenie europejskie {Eepona - Europa) albo žydowskie {Eepeů -Žyd). W rubryce „adres rodzica" stalo lagier w Dolince. Wyglada jak Polka O Dinie dowiedzialam si^ od Jekatieriny Kuzniecowej, kazachskiej dziennikarki rosyjskiego pochodzenia, mieszkanki Karagandy. Byl koniec 2018 roku, a ja szukalam kontaktu z ludžmi, którzy urodzili sie_ w stalinowskich lagrach lub sp^dzili tam najwczeániejsze dzie-ciňstwo. Kuzniecowa pod koniec lat osiemdziesiatych byla pierwszy reportérky w Kazachstanie, która odwažyla sie^ pisač o ofiarach Karlagu. Wciaž istnial Zwiazek Radziecki i w redakcji radzono jej milczeč. Wiedziala, co ryzykuje. Jeszcze w latách siedem-dziesiatych jej maž, dziennikarz, zostal ámiertelnie pobity na ulicy przez nieznanych sprawców. Prawdopodobnie pracowal wtedy nad niewygodnym dla wladzy tématem. Jekatierina nie ugieia sie^ jednak i zaczeia gromadzič informacje, przeprowa-dzač wywiady, pisač artykuly. Kilka lat póžniej wydala trzy ksiažki o Karlagu. Znalazlam jy na Facebooku i zdzwonilysmy sie^ pewnego wieczo-ru. Rozmawialyámy po rosyjsku. - Zajmuje_ sie^ tylko doroslymi, historii dzieci nigdy nie badalam - powiedziala. - Ale može mialabym dla ciebie kogoá: Dine^ Szulkiewicz. Przyszla do mojej redakcji w latách dziewie/čdziesiatych, bo wiedziala, že pisze_ o lagrach, i poprosila, žebym pomogla jej odnaležč rodzin^. Nic nie wie o mamie i ojcu, choč czasem wydaje si£ jej, že pami^ta jakieá urywki. Wciyž podaje nowe dane, które przeczy poprzednim. Od lat przeszukuje sowieckie archiwa, pisze podania do urze_dów, kontaktuje sie^ z ludžmi. Niestety, mimo wie-lu prób nie udalo mi sie^ jej pomoc. Može ty be_dziesz miala wi^cej szcz^ácia? Wydaje mi si^, že ona pochodzi z polskiej rodziny, taka byla jej pierwsza wersja, zreszty moim zdaniem ona wyglada jak Polka. Rozlaczylyámy si^, a ja zacz^lam szukač lotów do Kazachstanu. DNA Fiolka, do ktorej pluje z namaszczeniem Dina Michajlowna Szul-kiewicz, to prawdopodobnie jej ostatnia szansa na odnalezienie jakichkolwiek krewnych. Zestaw do badania DNA przywiozlam z Polski. Kupilam go przez internet, za sto dolarów, w jednej z ame-rykaňskich firm. Odpowiedniy iloáé sliny nálezy wymieszaé z do-lyczonym do zestawu plynem, zapakowaé do oryginalnego karto-nika i odeslaé do laboratórium. Wyniki za kilka tygodni znajde^ na portálu firmy badajycej DNA. Dziejd nim dowiemy sie^ byé može, skyd Dina pochodzi. Jeáli b^dziemy mialy dužo szcze_ácia, na ma-pie áwiata, która wyáwietla sie^ na stronie portálu, zobaczymy ludzi, którzy dziely fragment DNA z Diny Michajlowny. Prawda jest jednak taka, že sy na to niewielkie szanse. Choé badania DNA sy bardzo populárne w Ameryce i Europie Zachodniej, mieszkaňcy Európy Wschodniej i Azji nie robiy ich tak cze_sto, co zmniejsza prawdopodobieňstwo odnalezienia rodziny Szulkiewicz. Na razie pierwszy sukces za nami. Dina Michajlowna naplula juž wystarczajyco. Idzie do kuchni zaparzyč herbat^, a ja chowam fiolke_ i wlyczam dyktafon. Ciekawa jestem, który wersje^ jej žycio-rysu zaraz uslysz^. Opowiesc Diny - Nazywam sie^ Dina Michajlowna Szulkiewicz i urodzilam sie^ w 1936 roku w Leningradzie. Kiedy mialam szeáč lat, ewakuowano nas do Kazachstanu. - Dino Michajlowna, znowu inny rok urodzenia? - Cos mi si£ ostatnio przypomnialo, že niania kázala mi zapa-mi^tač dwie liczby: trzydzieáci szeáč i czterdzieáci dwa. Pierwsza to rok mojego urodzenia, druga - naszego wyjazdu. - Pami^ta pani žycie w Leningradzie? - Kiedyá nie pamie_talam, ale potem mi sie^ pami^č przywrócila. Mój tato byl wojskowym, nigdy nie zdejmowal mundúru, ludzie mówili do niego „towarzyszu generále". - Ale wczeániej pani opowiadala, že byl polskim oficerem. - Možliwe, že byl wczeániej. - To raczej niemožliwe. Polska i Zwiyzek Radziecki przed woj-ny sie^ nie przyjažnily. Polscy oficerowie nie zostawali radzieckimi generalami. - A mojemu tacie sie_ udala taka kariéra, widzi pani? Mama to nienawidzila Stalina. Mówila, že mu z ust brzydko pachnie. Zdaje si^i, že ona tež byla Polky. Mnie on sie^ takže nie spodobal, rej O —I o o z cdjskfjksfjksfjAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii cdjskf jksf jksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii drodze. Zglosilam sprawy milicji. Zlapáno ich, skazano na wiyzie-nie. Ten, co byl najgorszy, mial žony i dzieci, po co mu to bylo? - MÓWÍ4, že jak dziewczyna i chlopak maja_ takie samo otczestwo, to be_da_ szczyáliwi rázem. Ja tam nie wiem. Na poczariai lat szeáč-dziesiatych wyszlam za m^ž za Anatolija Michajlowicza Maslowa, górnika i pijáka. Ladný byl, wysoki. Próbowal mnie bič, ale jak raz mu oddalam, to ledwo go nie zabilam. Urodzilam mu dwoje dzieci - córky Nataszeňky Anatoliewny i synka Witalija Anatoliewicza. - Pani nie zmienila nazwiska po álubie? - Powiedzialam, že dopóki nie dowiem siy, kim jestem, zostany Szulkiewicz. Mialam straszne žycie, ciyžkie. Ale caly czas, w naj-gorszych chwilach nawet, byla ze mna^ mysl: „Kim byl tata, kim mama? Gdzie siostra? Sk^d jestem?". W1964 roku dostaliámy mieszkanie od kopalni w tym samým bloku, w którym teraz mieszkam. Pracowalam cale dnie. Z Pimo-katu odeszlam, bylam kontrolerk^ w autobusach, obslugiwalam baniy, szylam buty, brakowalam towar na polkách, w wodoci^-gach robilam, ludziom ziemniaki kopalam. Pracy siej nie balam. Dzieci chodzily do szkoly, musialy siej same soba^ zaj^č. Zaprzy-jažniona kuchařka gotowala im obiady. Natasza dobrze sie uczyla, byla grzecznym dzieckiem (trzydzieáci lat ternu wyjechala z ro-dzina^ do Niemiec). Ale syn popadl w alkoholizm. Mial dwanaácie lat, jak go pierwszy raz do reanimacji wiežli. Caly byl siny, tak siej upil. Ledwo przežyl. No i go wci^gnylo. Oženil siy z pijaczk^, maja_ córky, moj^ ukochan^ wnuczky - ona tež wyszla za m^ž za pijáka, ale sama alkoholu nie pije. Witalij, mój syn, byl szeáč razy na odwyku. Nie chca^ go tam wiycej, bo zawsze siy upijal podczas kuracji. Teraz žyje u mnie na klatce schodowej. Materacyk mu tam rzucilam, jedzenie zanoszy. Do domu nie wpuszczam, bo on agresywny po wódce. Sasiadk£ z pie^ra wyžej pijany syn zabil, to ja nie chc^ ryzykowaá - Rozwiodla sie^ pani z m^žem? - Gdzie tam! Zabili go w 1978 roku. Pojechal na wypoczynek do kurortu Borowoje, nalézalo sie^ mu to jako górnikowi, i tam sie^ wlóczyl, pijany, wpla_tal sie^ w kryminalne sprawy, wi^c zginaj. Milicja mnie tylko zawiadomila, že jego cialo mordercy spálili w piecu. Co sie dzieje z pamiecia Diny? Dla Diny Michajlowny nie ma rzeczy niemožliwych. Uklada od nowa swoje žyciorysy, zalepiaj^c dziury po matce, ojcu i siostrze fragmentárni rzeczywistoáci, które zapožycza z muzeów, archi-wów, filmów dokumentalnych i fabularnych. Nie szkodzi, že wydaje si£ žyciami równoleglymi, przewažnie niemožliwymi. Ponad dwadzieácia lat ternu, podczas pierwszego spotkania z Jekatierina_ Kuzniecow^, Dina Szulkiewicz byla przekonana, že trafila do domu dziecka w Dolince wprost z wagonu towa-rowego. Mówila, že miala wtedy najwyžej dwa lata i strz^py wspomnieň z podróžy Matki nie pamätala wcale, przypuszcza-la tylko, že byla Poll<4 i zmaria w transporcie. Teraz opowieáč Diny rozrosla sie^ tak bardzo, že musiala przesun^č o kilka lat date_ urodzenia, žeby zmieácič w swoim žyciu wszystko, co sobie „przypomniala". Czy to znaczy, že Dina áwiadomie klamie? Žáden czlowiek na áwiecie nie pami^ta pierwszych trzech lat swojego žycia. Jednak tylko cz^sč ludzkosci jest z tym pogodzona. Wielu ludzi uwaža, že w každej chwili potrafi przywolač zapamätané przez siebie zdarzenia z okresu niemowle_cego i wcze-snodzieci^cego1. Sama jestem sklonna przysiax, že pamie_tam, jak leže^ w gl^bokim wózku i obserwuj^ žyrandol w pokoju mo-ich rodziców. Nie jest to jednak možliwe, a za brak wspomnieň z tamtego okresu odpowiada zjawisko zwane amnezja_ dziecie^. Badacze pami^ci potrafia^ wprawdzie udowodnič, že nawet roczne czy dwuletnie dzieci zapami^tuj^ na pewien czas niektoré wydarzenia, ale póžniej bezpowrotnie traca_ do nich dostup. Musimy pogodzič sie_ z faktem, že to, co rzekomo pami^tamy, ma žródlo w fotografiách lub opowieáciach krewnych2. Zygmunt Freud uwažal, že czlowiek nie pami^ta najwcze-ániejszych lat swojego žycia, bo nie chce dopuácič do áwiado-mosci stlumionych wspomnieň zwi^zanych glównie z dziecie^ seksualnoáci^ i agresj^. Pod wplywem psychoanalizy pacjenci „przypominali" sobie po kilkudziesie_ciu latách, že byli molesto-wani seksualnie przez najbližszych czlonków rodziny (podawa-li przy tym liczne szczególy, cz^sto odwoluj^c sie^ na przyklad do rytualów satanistycznych). W latách dziewiekdziesi^tych XX wieku przez Stany Zjednoczone przeszla fala procesów s^-dowych, w których doroáli po psychoanalizie oskaržali swoich bliskich o molestowanie. Powstala wówczas nawet Fundacja Syndromu Falszywej Pamie_ci, która wzi^la w obrone^ nieslusz-nie oskaržanych3. Inna z hipotez wyjaániaj^cych amnezje^ dziecie^ jest zwi^za-na z niedojrzaloáci^ hipokampu - cze_áci mózgu odpowiedzialnej przede wszystkim za pami^č dlugotrwal^ i przestrzenn^. Nie-którzy badacze twierdz^, že mózg dziecka przed trzecim rokiem žycia nie zapisuje žádných wspomnieň; inni znów, že owszem, przechowuje wydarzenia z žycia, ale chowa je gl^boko w pod-áwiadomoáci; kolejní, že rozwój pamie_ci zwi^zany jest dopiero z rozwojem mowy ludzkiej. Kazdy czlowiek nosi tež w sobie wspomnienia, które nie naležy do niego. Svein Magnussen, profesor psychologii z Norwegii, zawodowo zajmuje siej pamiyciy. Przez cale dorosle žycie byl przekonany, že w okresie mlodzieňczym wraz z grupy przyjaciól zepchnyl z pomostu do wody zespute auto naležace do jednego z nich. Przez trzydzieáci lat mial z tego powodu nawet male wyrzuty sumienia. Bardzo byl zdziwiony, gdy spotkany po latách przy-jaciel powiedzial mu, že nigdy nie utopili samochodu w wodzie, tylko sprzedali na zlomowisku4. Nawet profesja Magnussena nie uchronila go przed tak zwanym falszywym wspomnieniem. Opowieáci ludzi, którzy wierzy, že wydarzylo im siy to, co im siej nie wydarzylo, gromadzi The Falše Memory Archive. Stwo-rzyl je artysta Alasdair Hopwood na podstawie badaň profe-sorki Elizabeth Loftus z Uniwersytetu Kalifornijskiego5. Ktoá pamiyta ze szczególami wycieczky do kraju, w którym nigdy nie byl, ktoá inny - katastrofy samolotu, w której nie uczestniczyl, czyjá wnuk pamiyta uácisk ukochanej babci, choé zmaria ona przed jego narodzeniem. Chyba domyálam siej, gdzie Dina Michajlowna „przypomniala" sobie, že jej matka byla w lagrze slynny uczony, genetyczky. W Dolince, oddalonej od Karagandy o piyédziesiyt kilome-trów, tam gdzie dawniej byl lagier, jest teraz zwykla wieá. Lu-dzie mieszkajy w przerobionych na domy barákách, miejscowy sklep i stolówka mieszczy siej w dawnych pomieszczeniach dla stražników. W niskim budynku z czerwony gwiazdy wpisany w klasycystyczny tympanon byla siedziba dowództwa Karlagu. A teraz jest tam muzeum. Jedny z sal poáwiycono naukowcom, którzy zostali zeslani do lagrów jako wrogowie národu. Inžynierów zmuszano, by budo-wali w Karlagu silniki i konstruowali miny, chemicy mieli dostup do laboratoriów, naukowcy zajmujycy siej rolnictwem mieli wprowadzaé nowe metody uprawy roálin i hodowli zwierzyt. W gablotach wiszy fotografie glówek kapusty wiykszych od ar-buzów, sloneczników o trzymetrowych lodygach, owcy wielkiej jak byk, býka ogromnego jak czolg. Sy tež i zdjycia naukow-ców. Na jedným z nich odnajdujy Anny Wladimirowny Laniny, pracownicy Wszechzwiyzkowego Instytutu Hodowli Zwierzyt w Moskwie, która do Dolinki trafila w 1939 roku. Zatrudniona na stanowisku naczelnego zootechnika, pracowala nad wyho-dowaniem nowej rasy bydla. Otrzymala za to nagrody paňstwo-wy Stalina. Dina mogla poznač jej zdjycie i žyciorys, gdy w 2001 roku, jako byla osadzona, zostala zaproszona na otwarcie muzeum Karlagu. Jekatierina Kuzniecowa, która tež tam wtedy byla, przypuszcza, že može Szulkiewicz szczególnie dlugo wpatry-wala siej w zdjycie Laniny. Do koňca uroczystoáci towarzyszy-cych otwarciu muzeum Dina jednak nie dotrwala. Jekatierina Kuzniecowa pamiyta: - Na placu stali przedstawi-ciele narodów, które byly wiyzione w lagrach. Ze strony Polski byl jakiá minister, ambasador i wojskowy w mundurze, który krojem przypominal nieco wasz przedwojenny mundúr oficer-ski. Dina chciala do nich podejáč, trzymala w ryku kopie swoich dokumentów. Zamierzala prosié o pomoc w odnalezieniu rodziców. Zemdlala jednak i zaniesiono jy do ambulansu. Powie-dziala mi potem, že stracila przytomnoáé z wraženia na widok wojskowego, który przypomnial jej ojca - polskiego oficera. Jak Dina szukata rodziny, az nia inni Kiedy po úpadku Zwiazku Radzieckiego powoli otwieraly sie^ ar-chiwa NKWD i KGB, Dina Szulkiewicz kupila bilet do Moskwy. Chciala odnaležč w dokumentach slad rodziców. Zemdlala w dro-dze do jednego z archiwów. Pogotowie zabralo jy do szpitala, a gdy doszla do siebie, wrócila prosto do Karagandy Jekatierina Kuzniecowa ma swojy teorie^ na ten témat: - Dina Michajlowna mdleje w decydujacych momentach, bo boi sie^ do-wiedzieč prawdy o sobie. Wtedy, gdy Dina byla przekonana najbardziej o swojej polskoáci, szukala bratniej duszy w katolickim klasztorze sióstr karmelitanek w Karagandzie. Przekonywala je, že trzyma w domu, w szufladzie, rodzinne sztucce rodowe. Wówczas, gdy trzy litery ĽBp. w dokumencie z domu dziecka od-czytala jako Eßpen, nawiyzala kontakt z kazachskimi Žydami. - A oni mnie przygarneji od razu jak swojy - mówi Dina Szulkiewicz. - „Babuszko, my paniy zabierzemy do Izraela - mówili - bilet darmowy damy, mieszkanie damy, tylko jedž do ojczyzny". Ale cór-ka, która mieszka w Niemczech, kategorycznie mi zakázala. Bala si£, že jej to zaszkodzi, bo Niemcy czegoá strasznie nie lubiy Žydów. Reportérka Jekatierina Kuzniecowa szukala bezskutecznie šladów rodzi-ny Szulkiewiczów w karagandyjskich archiwach lágru i domu dziecka. W zapadnutej piwnicy jednej z dawnych instytucji lagiernych czolgala sie^ w poszukiwaniu list zarejestrowanych dzieci. Udalo jej sie^ wydobyč stamtyd ksiej^, w której Dinie przypisano 1940 jako rok urodzenia. Dina pamietala, že w domu dziecka w Kompaniejsku przyjažnila sie^ z Jadwigy Podhorodecky, która trafila tam takže z Dolinki. Poprosila dziennikark^ o odnalezienie przyjaciólki, który widziala po raz ostatní w i960 roku. Miala nadziej^, že Jadzia može wiedzieč cos o jej matce. Kuzniecowa podjala sie_ zadania. W gazecie „Industriálna Karaganda" zamiešala artykul o Podhorodeckiej. Zglosilo sie^ kilka osob goto-wych pomoc w poszukiwaniach. Po latách dziennikarka wspominala: „Któregoá dnia [Dina] zadzwo-nila do mnie: - Jade^ do Moskwy, juž kupilam bilet. Do [telewizyjnego] programu »Czekaj na mnie«, do redaktora Kwaszy. On mi pomože odnaležč Jadzi^. I pojechala. I dostala sie^ do programu [...] Los Diny Michajlowny, która dožyla szeáčdziesiexiu lat, nie wiedzyc, kim jest [...], poruszyl do žywego moich kolegów dziennikarzy w Moskwie. I zaczeji szukač. [...] A Jadzia Podhorodecka znalazla sie^ nie w Polsce, ale w Rosji. Wrejonie omskim. Znalazla si^, žeby wi^cej sie^ nie zgubič. Godzine^ po moim telefonie do niej zadzwonila do Diny Szulkiewicz"6. Jadwiga Podhorodecka takže nie znala swojej matki i - podobnie jak Dina - szukala jej przez cale žycie. Miala wi^cej szcze^cia niž przy-jaciólka - udalo jej sie^ dowiedzieč, že w 1940 roku w lagrze Dolinka urodzila jy pochodzyca z Syberii robotnica tartaczna Bronislawa Ana-stazjewna Podhorodecka. Kobieta od 1937 roku odbywala w Karlagu dziesi^cioletni wyrok za podžeganie wspólpracowników do kontrre-wolucji. Jadwiga odnalazla swojy matk^ w l on Z) ci. 396 Jest wiyc jesieň 1941 roku w Kônigsbergu. Chkopiec nazywa siy Michael i ma dziesiyč lat. Jego przyrodni brat to Peter Wieck, który jest dumnym nazist^, oficerem Wehrmachtu, bohaterem - odniósl rany na froncie wschodnim. Bierze wlaánie lyk herbaty i opowiada ojcu, jak pewnego dnia polali benzyna^ i podpálili žywego Rosjani-na, z piersia^ pelna^ medali. Ojcem pólbraci jest skrzypek Kurt Wieck, protestant z Berlina. Mama dziesiyciolatka to Hedwiga Wieck-Hulisch, alto-wiolistka. Jest konigsbersk^ Žydówk^, wnuczk^ inžyniera, pra-wnuczl<4 rabina. Peter nie przywital sie_ z ni^, gdy przyszedl w odwiedziny do ojca. Nie sklonil siy, nie podal ryki, nie kiwnai glow^. Zignorowal tež Michaela. Odložyl tylko czapky w przedpokoju i wszedl za Kurtem do salonu. A chlopiec zakradl siy do korytarza, založyl czapky oficersl<4 brata i teraz dlugo patrzy w lustro. Nikogo to nie obchodzi - Kogo pan zobaczyl wtedy w odbiciu? Žyda czy Niemca? - pýtam Michaela Wiecka pewnego zimowego popoludnia 2019 roku. - Nie s^dzy, žebym umial wówczas oddzielié rnoja^ niemiec-košč od žydowskoáci - odpowiada i glaszcze po Ibie dužego ber-neňczyka. - A teraz kim pan jest? - Zawsze mówiy, že Žydem. - Przeciež jesteá Niemcem - mówi jego žona, Miriam. - Oczywiácie - Michael drapie psa za uchem. - Ale kiedy sam sobie stawiam to pýtanie, za každým razem odpowiadam, že Žydem. Zaraz jednak zastanawiam siy, jaka jest naprawdy róžnica 397 00 n x en cdjskfjksfjksfjAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii mi^dzy Niemcem a Žydem. I dochodze_ do wniosku, že nikogo to nie obchodzi. - Sam pan do tego doszedl? - Nie korzystalem z pomocy psychoterapeuty jeáli o to pani pyta - mówi. - Nigdy nie oczekiwalem, že ktokolwiek zrozumie, co przežylem jako dziecko. ŽYD Orzet czy reszka Latem 1928 roku Hedwiga spoglada na niemowl^ plci m^skiej, które niedawno urodzila, i próbuje wybrač mu przyszloáá Ma dwie možliwoáci, jak w rzucie monety. Gdyby wypadl orzel, to jej syn, któremu nadala imie_ Michael, b^dzie žydem. Religijnoáč Hedwigi jest doáč powierzchowna, jednak w každý piatek stawia sie^ u ciotki Rebekki na szabatowej ko-lacji, a podczas áwi^ta Chanuki pali áwiece. Jeáli wypadnie reszka, to Michael zostanie chrzeácijaninem, po swoim ojcu. Kurt Wieck pochodzi z protestanckiej rodziny spokrewnionej z pianistka_ Clara^ Schumann. Jego berliňscy krewni wci^ž ubolewaj^, že rozwiódl sie^ z poprzedni^, chrze-ácijaňsk^ žon^, zostawil j^ z dwojgiem dzieci, osiadl w Prusach Wschodnich i oženil sie^ z Žydówk^ (rodzina Hedwigi nie sprze-ciwiala sie^ jej malžeňstwu z gojem). Kurt jest wprawdzie oboj^t-ny na wszelkie religie, ale Hedwiga dba o to, žeby w každé Bože Narodzenie w ich domu stala choinka, a pod nia^ ležaly podarki dla dzieci. Michael Wieck wspomina: - W koňcu mama poszla po rade^ do rabina Lewina, žeby zapytač o moj^ przynaležnoáč religijn^. Powiedzial jej, že dziecko urodzone przez Žydówke^ jest žydem. Zostalem wi^c obrzezany i wraz ze starsza^ o trzy lata siostra^ Miriam zapisany do žydowskiej gminy wyznaniowej. Niezdarny Žyd Icek Mija siedem lat i rodzice posylaja_ Michaela do szkoly podstawowej, w której ucza_ sie^ sami chlopcy. Jest 1935 rok. W klasie nad tabliet wisi portrét m^žezyzny w árednim wieku z malým w^sikiem. Wychowawczyni, frau Koske, narodowa socjalistka, každego ranka przed rozpoez^ciem lekeji gromko wykrzykuje nazwisko tego czlowieka: - Heil Hitler! Chlopcy wstaj^, wyciajaja^ w przód prawe r^ce i naáladuj^ na-uczycielk^. Ona wówczas stáje w lekkim rozkroku i przygl^da sie^ klasie. - Wieck! - wskazuje na Michaela. - Jeszcze raz! - Heil Hitler! - chlopiec stará sie^ wypaác" jak najlepiej. - Ofermo! - krzyczy frau Koske. - Za cicho! Jeszcze raz! Michael wykrzykuje nazwisko Fúhrera jeszcze kilka razy, zanim wolno be_dzie mu usi^áč. Koledzy pejcaja^ ze ámiechu. Wieck jest w klasie jedynym dzieckiem wyznania mojžeszowego - Hedwiga musiala je podač podczas wypelniania uczniowskiego kwestionariusza. Frau Koske podczas lekeji nie przegapia žadnej okazji do anty-semiekich wypowiedzi. Zna mnóstwo dowcipów o niezdarnym Žy-dzie leku - sa_ bardzo zabawne, wiex Michael tež sie^ z nich ámieje. Podobnie jak jego najlepszy przyjaciel Klaus, który mieszka w tej samej kamienky przy Steinmetzstrasse 26 i siedzi z Michaelem w jednej lawce. Klaus naležy do Jungvolku, nosi mundurek i bierze udzial w nazistowskich uroezystoáciach. Dzieli sie_ z kolegy zdoby-t^ wiedz^, jak rozpoznač Žyda. Nie widzi go jednak w Michaelu. Wieck nienawidzi szkoly, ale nie wi^že swojego losu z pocho-dzeniem i sytuacj^ polityczn^ w kraju. Po latách napisze: „Tyle samo upokorzeň i rozczarowaň spotyka dziecko z zezem czy podobny niepelnosprawnoáciy"1. Hedwidze i Kurtowi nie podoba sie^ post^powanie nauczycielki, wie_c gdy ich syn b^dzie w drugiej klasie, przeniosy go do prywat-nej szkoly žydowskiej. Schémat podziatu rasowego Trwa rok 1935. Najpierw Kurt Wieck traci založone przez siebie seminarium dla nauczycielek muzyki. Potem otrzymuje zákaz prowadzenia Koni-gsberskiego Kwartetu Smyczkowego, w którym jego Hedwiga jest altowiolistky, a on sam - drugim skrzypkiem. Z trudem znajduje prace^ w orkiestrze opery konigsberskiej. Sytuacja Kurta nie stanowi wyjytku. We wrzeániu w Norymberdze ogloszono ácisly i skomplikowany schémat podzialu rasowego ludz, w zaležnoáci od liczby žydow-skich dziadków. Niemieccy Žydzi tracy obywatelstwo Rzeszy Kazdy Niemiec, który zwiyzal sie^ malžeňstwem z Žydówky lub Žydem, traci prace^ i przywileje. Michael Wieck - syn Niemca i Žydówki - to od tej pory Mi-schling (mieszaniec), Žyd pólkrwi pierwszego stopnia. Obywatele oddáni Hitlerowi, ktorých w kraju jest coraz wi^cej, bojkotujy žydowskie sklepy przychodnie, banki i kancelárie praw-nicze. Žydom pelnej krwi zabroniono zajmowač stanowiska rzydo-we i pelnič služby wojskowy. Profesor Victor Klemperer, filolog, romanista z Drezna, nie-miecki Žyd urodzony w Prusach, jest me_žem Niemki, pianistki Evy Schlemmer. Para nie ma dzieci. Choč w 1912 roku Klemperer przyjyl chrzest w koáciele ewangelickim, a w czasie Wielkiej Woj-ny walczyl w niemieckich szeregach jako ochotník, dla nazistów liczy sie^ tylko jego pochodzenie. Traci katedry uniwerstytecky i prawo wykladania. Jeszcze zanim ustawy norymberskie wcho-dzy w žycie, w swoim dzienniku zapisuje: „21 lipca 1935, niedzie-la. Nagonka na Žydów i atmosféra pogromu našila sie^ z každým dniem. »Der Stürmer«, przemówienia Goebbelsa (»wyt^pic" jak pchly i pluskwy!«), akty przemocy w Berlinie, Wroclawiu, wczoraj takže tu [...] Calkiem powažnie licze^ sie_ z možliwoáciy, že kiedyá podpaly mi domek i zatluky mnie na ámierc'2. Zakázané zostaly malžeňstwa Aryjczyków z nie-Aryjczykami oraz stosunki seksualne mi^dzy nimi. Niemcy, którzy - tak jak Kurt Wieck lub Eva Schlemmer - zawarli wczeániej malžeňstwo z Žydami, be_dy mogli teraz sie^ rozwieáč bez žádných konsekwen-cji. Nowe prawo wymaže z dokumentów ich malžeňstwa jako nie-byle. Naziáci przewidujy, že z czasem wprowadzy przymusowe rozwody dla oporných. W Niemczech žyje wówczas niemal szeáčdziesiyt pi^č i pól milióna ludzi, w tym zaledwie piepset tysi^cy Žydów (odpowiednio: w trzydziestopi^ciomilionowej Polsce to prawie trzy i pól milióna). W samým Kónigsbergu Žydów jest okolo trzech tysiexy czyli jeden procent ogólnej liczby mieszkaňców stolicy Prus Wschodnich3. Duma i lek Michael Wieck pisze we wspomnieniach: „To tylko pozorná sprzecz-noáč, že jednoczeánie lata trzydzieste byly intensywnym, pěkným, obfitym w przežycia czasem. Dzieci^cy áwiat ma dužy autonomie\ Jedenastoletni Michael žyje w dwóch rzeczywistoáciach. Jako Niemiec zawiesza na ácianie swojego pokoju map^ Europy. Co-dziennie wybiera z pudeleczka szpilld z kolorowymi lebkami i ozna-cza nimi kolejné miasta zdobyte przez Trzeciy Rzeszy. Jest juž jesieň roku 1939, na áwiecie trwa wojna, armia Hitlera jest niezwyci^žona. Chlopca przepelnia duma. Po szkole wraz z Klausem odtwarzajy na dywanie ruchy wojsk za pomocy olowianych žolnierzyków. Jako Žyd dziala w sekcji lekkoatletycznej žydowskiego towa-rzystwa sportowego Bar Kochba i lubi lekcje jyzyka hebrajskiego. Na ulicy mija nápisy wymalowane na ácianach domów: „Zdychaj, Žydzie" (we wrzeániu dolyczyly do nich nowe hasla o „brudnych Polakach"). Tak jak wszyscy Žydzi w Niemczech Michael otrzymal obowiyzkowe drugie imiy - Izrael. Wszystkim kobietom wpisano do paszportów drugie imiy Sara. Wspomina: - Mój žydowski áwiat siy kurczyl. Co tydzieň na apelu nauczyciele odczytywali listy uczniów, którzy opuácili Königsberg. Wyježdžajacy kolega zostawil mi cztery skrzynki kloc-ków, srub i nakrytek. Bawilem siy nimi z Klausem. Kraj opuácila tež moja siostra Miriam. W ramach Kindertransportów - akcji ra-towania žydowskich dzieci z Niemiec i Austrii, Wolnego Miasta Gdaňská, Czechoslowacji i Polski - wyjechala do szkockiej szkoly z internátem. Mieliámy siy spotkač dopiero po dziesiyciu latách. Dopóki bylo možná, Žydzi emigrowali z Niemiec, choč z dužy-mi trudnoáciami ze strony urzydów. Krewni ojca w Szwecji zapra-szali, žebyámy przyjechali. Ale on mial juž szeáčdziesiyt lat i bal siy zaczynač žycie w nowym miejscu. Zdecydowal, že zostaniemy w Königsbergs Byč može žalowal tego póžniej. Po wybuchu wojny wyjazdy staly siy niemožliwe. Przeraženiewoczach ojca Ojciec zaglyda do pokoju syna przez szpary w drzwiach. Jest rano. Chlopiec w nawiniytych na ramiona modlitewnych rzemionach (tefilin), z glowy nakryty talesem, modli siy przed áciany. W lipcu 1941 roku Michael skoňczy trzynaácie lat i pierwsze-go dnia po urodzinach odbydzie siy uroczystoáč jego bar micwy. Wprawdzie synagoga, do której Wieckowie uczyszczali, zostala spalona jeszcze podczas „nocy krysztalowej", ale druga - Adass Jisroel, która stoi przy Seilstrasse - wciyž jest czynna. Michael pilnie uczy siy hebrajskiego, spydza godziny nad Bibliy i prowadzi dlugie rozmowy z herr Benjaminem, swoim duchowym przewodnildem. Herr Benjamin wierzy, že tylko ácisle przestrzeganie regul ortodoksyjnego žycia skloni Boga do ocalenia go od smierci. Michael takže stará siy postypowač zgodnie z zásadami, jest to jednak trudné. Hedwiga nie prowadzi koszernej kuchni i za nic ma religijne reguly, które na przyklad nie pozwalajy ježdzič w piatki tramwajami. Michael napisze po latách: „Dia rodziców stalém siy kimš ob-cym, do dziá pamiytam przeraženie w oczach ojca, który zastal mnie przy porannej modlitwie. Przykro mi bylo, gdy zobaczylem, jak siy wtedy wzdrygnyl"5. W dniu bar micwy w synagodze Michaelowi towarzyszy tylko matka. Ojciec poszedl na próby orkiestry. Michael Wieck: „W czasie gdy odbywala siy moja bar micwa Gôring zlecil Heydrichowi przygotowanie »merytorycznego i rze-czowego rozwiyzania kwestii žydowskiej« na obszarach wplywów niemieckich w Europie. Zaledwie kilka tygodni póžniej w Chel-mnie kolo Poznania oraz w Auschwitz zaczyto wypróbowywač komory gazowe, a w masakrze Žydów w Babim Jarze pod Kijowem zamordowano trzydzieáci cztery tysiyce osob"6. Peter Wieck, przyrodni brat Michaela, walczy na froncie wschodnim. Tego samego lata, gdy jego žydowski pólbrat uroczy-ácie obchodzi swoja_ bar micwy, on polewa benzyny žywego Rosja-nina z piersiy pelny medali. Mechanizmy obronne - Zachowalem jy - starszy myžczyzna z glowy w siwej chmurze wlosów podaje mi kawalek nieco postrzypionej tkaniny w kolo-rze intensywnej žólci, z nadrukowany gwiazdy Dawida i slowem Jude wpisanym w árodek. Wyprasowana, bez najmniejszej plamki, jakby kupiona wczoraj. Tylko czarne nitki pochodzace z wyprucia cdjskf jksf jksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii áwiadcz^, že byla kiedyá przyszyta do ciemnego plaszcza lub kurt-ki. W gminie žydowskiej kosztowala dziesiyé fenigów za sztuky. íle sztuk zamówila Hedwiga Wieck, tego nie wiadomo, ocalala jedna. Od paždziernika 1941 roku gwiazdy musia! nosič w Rzeszy každý kogo uznáno za Žyda. - Wolaly za mna^ dzieci, raz dostálem cios w tyl glowy od nie-znajomego, kilka razy jacyá myžczyžni napluli na mnie - mówi Michael. - Nieustannie zastanawialem siy, jak zareaguje mijaj^cy mnie czlowiek. Wypracowalem mechanizmy obronne: przecho-dzilem na druga^ strony ulicy žeby omin^é grupy wyrostków, drápalem siy po nosie lub podnosilem wysoko szkolna^ teczky, žeby zaslonié gwiazdy. Raz ktoá zepchnai mnie z chodníka, wolajax, že brudny Žyd powinien isč rynsztokiem. Zacz^lem ježdzié po mieácie rowerem, co pozwalalo uniknúc konfrontacji. Codziennosc Wieckowie udaj^, že nie ma wojny. Hedwiga przestaje wychodzič z domu. Čwiczy gry na skrzypcach. Kurt calymi dniami uczy siy jyzyka chiňskiego, pochlania go konfucjanizm. Dochodzi w swoich rozwažaniach do wniosku, že czlowiek znajdzie sprawiedliwoáé dopiero po ámierci. Michaela dražnia_ takie maxlroáci, uwaža je za wygodnictwo. Klóca_ siy. Uspokaja ich dopiero Hedwiga, której dewiza na wszelkie niepo-koje brzmi: „Jakoá to bydzie". Ojciec nie bierze udzialu w žyciu domowym rodziny. Czysto wy-chodzi do opery i teatru. Poniewaž Žydów siy tam nie wpuszcza, zaprasza znajome Niemki. Čwiczy gry na skrzypcach. Michael wraca ze szkoly, odrabia lekej e, a potem pod okiem matki równiež čwiczy gry na skrzypcach. Stáje wówczas przy uchylonym oknie w nadziei, že uslyszy go Ute, córka s^siadów z naprzeciwka. Wojna jednak nie zamierza udawaé, že Wieckowie nie istniej^. Hedwiga dostaje wezwanie do przymusowej pracy w fabryce chemieznej Gamm & Sohn. Kurt znów traci pracy i nie može znaležé juž žadnej innej. Wszystko by siy zmienilo, gdyby rzucil Hedwigy. Tak jak Ernst Jahn, lekarz, który rozstal siy ze swoja_ žona^ Lilii, takže lekárky, zasymilowa-n^ Žydówk^. Oboje maja^ piycioro dzieci. Lilii, pozbawiona „ochrony" niemieeldego myža, trafi do Auschwitz, gdzie umrze w 1944 roku. Žydowska szkola Michaela nadal dziala, jednak coraz mniej w niej nauki. Na polecenie Gestapo Michael i jego koledzy odbieraj^ spod wskazanych adresów zakázané Žydom futra, rowery, radioodbior-niki, wyroby welniane, narty i zwierzyta domowe. Michael Wieck: „Podczas jednej z takich zbiórek trafilem do doktora Kleina, mojego wieloletniego lekarza. [...] Zabralem mu ukochanego kanárka i dostarczylem do ogrodu zoologicznego, a tam po prostu wypuszczono go z klatki"7. Popoludnia sp^dza w kolejkách do sklepów przeznaczonych tyl-ko dla Žydów, zdobywa opal albo pomaga matce robié pranie. Co-dziennie wieczorem, mimo zmexzenia, cwiczy gre^ na skrzypcach, Hedwiga akompaniuje mu na fortepianie. Matka wypisuje Michaela ze szkoly wiosna^ 1942 roku. Chlopiec zaczyna szukaé pracy. Kilka miesi^cy póžniej Rzesza zlikwiduje wszystkie žydowskie szkoly. Od tej pory každý Žyd, który ukoň-czyl czternaácie lat, b^dzie musial pracowač. Deportacja Jest czerwiec 1942 roku. Michael Wieck, w letnim ubraniu z naszyta^ žólta^ gwiazd^, idzie w tlumie poganianym przez Gestapo w strone_ kónigsberskiego dworca. Widzi kobiety, m^žczyzn i dzieci, jak ci^gna^ za soba^ wóz-ki przeladowane bagažami i odruchowo poprawiaj^ zsuwajace sie; z pleców toboly. Zauwaža, že niektórzy przez raczki walizek prze-wlekli kije, žeby nieáé bagaže we dwoje. On sam niesie walizke^ fräulein Rosy Wolff, nauczycielki niemieckiego, która^ spotkal tu przypadkiem. Panna Wolff musiala chyba spakowaé na nowa^ droge^ žycia wszystko, co posiadala, bo czternastoletni Michael przy-staje co chwil^, žeby zmienié re_l<^. Podczas jednego z postojów chlopak zauwaža ciotl cdjskfjksfjksfjAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii cdjskf jksf jksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii EMILIA Spacer Czeka na mnie w deszczu przed klatka_ schodowa^ swojego bloku w Strzelcach Krajeňskich. Jest paždziernik 2019 roku. Niewysoka, siwa kobieta ze sznurem bursztynów na szyi. Uámiechniyta, zwar-ta w sobie, žolnierska w obyciu. Równolatka mojej babci - obie w dniu wybuchu drugiej wojny áwiatowej mialy trzynaácie lat. Emilia mieszkala wtedy z rodzina^ w Miydzychodzie nad Wart^, przy granicy z Rzesz^. Dzielilo je osiemset kilometrów. Teraz Emilia Muchewicz chwyta mnie mocno pod ramiy, ja otwieram nad naszymi glowami parasol. Ruszamy na spacer po mieácie. Volkslista Jest rok 1940. Cieply dzieň, Emilia jest boso. Wchodzi do miesz-kania. Slyszy glos ojca, Wladyslawa Matyániaka: - Ich bin als Pole geboren und ich bleibe ein Pole (Urodzilem siy Polakiem i Polakiem pozostanej. Dziewczyna widzi, jak tato siedzi przy stole, a nad nim pochyla sie_ dwóch gestapowców - jeden podaje mu ostro zatemperowany olówek, drugi wskazuje palcem miejsce, gdzie nálezy zložyč podpis. Emilia Muchewicz, z domu Matyániak: - To byla volkslista. Moi rodzice po pierwszej wojnie pojechali do polnočných Niemiec na saksy. Poznali siy tam i pobrali. Urodzilam siy w Körchow nie-daleko Schwerin. Wróciliámy do Miydzychodu, gdy Hitler zaczy-nal przejmowaé wladzy. Tu na áwiat przyszla jeszcze moja siostra i dwóch braci. Tato pracowal jako ogrodnik w starostwie. Gdy wy-buchla wojna, Niemcy zatrudnili go jako palacza. cdjskf jksf jksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii Gdyby ojciec podpísal volksliste^ Matyániakowie mogliby zostač w swoim mieszkaniu w Mi^dzychodzie i dostaliby lepsze kartki žywnoáciowe. Skoro jednak wola^ byé Polakami, zostaja^ wygnani na wschód Generalnego Gubernatorstwa, wraz z tysi^cami innych mieszkaňców Wielkopolski. WtADZIA Otwierut, zamykut Zdj^cie rodzinnego domu babci Wladzi w Szutowej zachowalo sie^ tylko dlatego, že miala je z soba^ w obozie. Niska bielona chata, z boku komora, dach kryty strzech^. Przed wejáciem stoi bosa ko-bieta, to moja prababka Štefánia Kwitkowska, oraz mlodsze ro-dzeňstwo Wladzi - Domicela zwana Danuák^ i Kazik. Wladzi tam nie ma, ale wyslano jej fotografie, žeby wieczo-rem, po pracy w fabryce, mogla sobie popatrzeč na najbližszych. I jeszcze na dwie krowy žeby sobie spojrzala, które wlazly w kadr przed domem. I na krzaki bzów, które wiosna^ páchna^ tak mocno, že trudno žasna/:. Aparát przed chalupy ustawil konkubent Štefánii, wiejski fotograf, po którym zostaly dwa lub trzy zdj^cia. Ojciec Wladzi i Danuáki, pierwszy m^ž mojej prababki, wyjechal raz do Argen-tyny i wrócil z niebiesk^, drewnian^ walizk^, wyjechal ponownie i oženil sie_ tam, sluch po nim zaginaj. Štefánia nie mogla wyjác" za swojego fotografa, bo nigdy nie dostala rozwodu. Na drugim zachowanym zdje_ciu Wladzia ma okolo dziesi^ciu lat. Siedzi w pierwszej lawce w swojej najladniejszej sukience z bialym kolnierzykiem, grzywke^ ma równo przycie^. Dziesi^č dziewczy-nek z jej klasy nosi identyczne fryzury. Jedenastu chlopców ogo-lono na zápalky. W klasie uczy sie^ Wladek Kozák, Ukrainiec, któ-rego ojciec prowadzi we wsi sklep, i Izaak Czermak, Žyd, którego ojciec skupuje od gospodarzy cielená. W s^siedniej wsi przewažaja_ Ukraiňcy, ale w Szutowej wi^kszosč mieszkaňców to Polacy. Stoi tu koációl katolícki, s^ dwie szkoly trzyklasowe dla mlodszych i starszych dzieci, jest dom kultury i przyježdža bibliotéka. Moja babcia lubi sie^ uczyč, czyta wszystko, co jej wpadnie w re_k^, zwlaszcza Sienkiewicza. Uwielbia ápiewač. Pasie krowy i wydziera sie^ przy tym tak, že slychač j^ w calej wsi. Umie wpraszač sie^ w goáci, bo lubi skladač žyczenia. Za chalupy uklada sobie z przyjaciólk^ Hela^ Bore domy z patyczków, z koloro-wych szkielek robia^ naczynka. Odwiedzaja_ sie^ wzajemnie: „Niech b^dzie pochwalony Jezus Chrystus, možecie mi požyczyč soli?". Wracaj^c do domków z patyków, mówiaj „Otwierut, zamykut". cdjskf jksf jksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii cdjskfjksfjksfjAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii Wladzia wspomina: - Marzylam, žeby zostaé nauczycielky. Mia-lam ukoňczone szeáé klas w naszej wiejskiej szkole. Žeby dalej siy uczyé, musialabym iáé na stancjy do Jaworowa, piytnaácie kilome-trów od domu. Ale we wrzeániu 1939 roku wybuchla wojna i marze-nia siy skoňczyly. Zreszty mojej mamuši nie byloby stač na wysla-nie córki tak daleko. Myálalam, že przede mny nijakie žycie, až do zamyžpójácia. Lista sottysa Na razie w Szutowej Niemców nikt siy nie boi. Byli za krotko, žeby zostawié po sobie zle wspomnienia. W drugiej polowie wrzeánia 1939 roku opuszczajy wieá, a na ich miejsce wchodzy Sowieci. I oni, zdaniem miejscowych, sy naprawdy straszni. Nocy 10 lutego 1940 roku wywožy ludzi na Sybir. Z domu Kwit-kowskich zabierajy tylko fotografa (rodzina go wiycej nie zobaczy). Štefánia i jej dzieci tež sy gotowe do wywózki, jednak žolnierze z niewiadomych przyczyn kazy im zostač. Wladzia próbuje dojrzeč cokolwiek przez okno, ale slyszy tylko szczekanie psów i przekleň-stwa po rosyjsku. Pustoszeje prawie cala wieá. Opuszczone chalupy wkrótce zajmujy osadnicy ukraiňscy. Niemcy wracajy do Szutowej w czerwcu 1941 roku. Hans Frank kaže spisač wszystkich ludzi zdatných do pracy w Ga-licji, nowym dystrykcie Generalnego Gubernatorstwa. Rzeszy brakuje robotników od poczytku wojny. Kilka milionów niemieckich myžczyzn musialo porzucič swoje dotychczasowe zajycia na rzecz služby w Wehrmachcie. Ktoá musi ich teraz zastypič przy prácach sezonowych, w gospodarstwach rolnych i fabrykach. Na poczytku zgloszenia byly dobrowolne, ale juž w marcu 1940 roku Frank ubo-lewal: „Berlin nalega, by do Rzeszy wyslano milion robotników rolnych (...), a jak dotyd do Rzeszy trafilo osiemdziesiyt jeden tysiycy czterystu siedemdziesiyciu siedmiu polskich robotników rolnych"1. Teraz wi^c wyjazdy sy przymusowe, za brak stawiennictwa možná traŕič do obozu koncentracyjnego. Grzywna, odebranie kartek žyw-noáciowych albo areszt grozi takže rodzinie wezwanego. Wladzia wie juž, že soltys wpisal jy na liste; do wyjazdu. W každej chwili može zostaé wezwana. Štefánia nie chce wysylač córki do Rzeszy, wpada wiex na pomysl ukrycia jej u krewnych w pod-sandomierskiej wsi Wrzawy Liczy, že tam Niemcy dziewczyny nie zauwažy. Wiezie Wíadzie^ pociygiem z przesiadky w Przemyálu. Stužaca Babcia Wladzia wspomina: - Wstawalam pierwsza, kladlam sie^ ostatnia. Sprzytalam, gotowalam, opiekowalam sie^ najmlodszym dzieckiem gospodarzy, przed áwitem mellam rnyke^ na cie/žkich, kamiennych žarnach. Mialam pi^tnaácie lat, chcialam sloňca, ra-doáci, rozmów z koležankami, a wlasna rodzina uczynila mnie swojy služycy. Do picia dostawalam wod^ z odrobiny mleka, do jedzenia resztki z ich stolu. R^ce mialam pokryte wrzodami, glo-wa chodzila od wszy. Pisze list do domu: „Mamusiu, zabierz mnie stád". Štefánia, moja prababka, jej odpisuje: „Wytrzymaj, córeczko. Tu Niemcy pýtaj y o ciebie. Byli u nas kilka razy". Wladzia do matki: „Wol^ išč w niewole^ do Niemca. Gorzej niž u rodziny to na pewno mi nie b^dzie". Wraca do Szutowej wiosny 1942 roku. Wkrótce przychodzi urz^-dowe wezwanie. Szesnastoletnia dziewczyna pakuje swoje rzeczy do niebieskiej, drewnianej walizeczki. Gubernátor Frank brzydzi sie_ Polakami, ale lubi wystepowač, prze-mawiač i stroič sie\ W marcu 1943 roku, w eleganckim skórzanym plaszczu, wojskowej czapce z daszkiem, w otoczeniu dzienni-karzy i swojej áwity, wrexzy na krakowskim dworcu dwa zloté zegarki2. Pierwszy - milionowemu robotnikowi wyježdžajycemu na roboty do Rzeszy z Generalnego Gubernatorstwa. Drugi - milion pierwszej osobie. Zachowa sie^ zdje_cie z tego wydarzenia. Zaženowana kobieta w rozpi^tym plaszczu i jasnej chustce na glowie trzyma w dloniach pudelko, z którego wystaje ozdobná bibula. Gubernátor z bardzo zadowolony miny wr^cza jej zegarek, który pewnie przed chwily wyjyl z pudelka. Niklas Frank, syn Hansa, zapamie/ta, že ofiarowane zegarki zostaly odebrané Polakom juž w pociygu, a milionowy robotník uciekl w drodze z transportu. EMÍLIA Jak gwiazda filmowa Rodzina Matyániaków mieszka teraz w Maj danie Ruszowskim, malej osadzie pod Zamoáciem. Zajmujy jeden pokoj u gospodarza. - Z podlogy byl, fajny taki - podkreála Emilia. Dziewczyna ma czternaácie lat i pracuje ponad sily. Oczyszcza z kamieni lotnisko w Labuniach. Pakuje paczki dla žolnierzy na Ostfront. Pieli warzywnik w niemieckim gospodarstwie, gdzie pracuje ojciec. Kopcuje ziemniaki na polu. Sprzata i rozpala rano w piecach miejscowej szkoly. Drze pierze u sasiadek (placy jej pie-rogami, chlebem i mlekiem), uczy sie^ przyáč na wrzecionie. Dojrzewa mimochodem. Jest juž dziewczyny o dužych, lekko skoánych oczach, ktorých úrode; podkreálajy ge_ste, wygi^te w luk brwi. Ma równe biale ze_by i prostý wyski nosek. Gdy zaczesze wlosy do góry i uámiechnie sie^ do obiektywu, przypomina przedwojenny gwiazde^ filmowy. Jest jednak niedožywiona, chudá i wciyž glodna. Wladyslaw Matyšniak dziala w konspiracji, w Batalionach Chkopskich. Šwiecyca w oknie lampka to sygnal dla partyzantów, že mogy sie^ stawiač z meldunkami, które on przekaže dalej. Emilia Muchewicz: - Czasem dla niepoznaki taňczylam z nimi. Gdyby taki Niemiec nagle wszedl, nie domyálilby si$, že to kon-spiracja jakaá. Pami^tam tež potaňcówk^ u sysiadki. Partyzant do mnie podszedl: „Može dwa razy byámy sie^ obrócili?" - powie-dzial. Ledwo zaczejiámy, gdy drugi zlapal mnie za re_ke_: „Co ty, dziewczyno? Plyczesz si^, a ludzie na froncie giny". Glupio mi sie^ zrobilo. Baba i do wojska - Byl koniec lipca 1944 roku, mieszkališmy w Lublinie. W bocznej ulicy stoi tankietka przeciwlotnicza. Widz^, že taka Rosjanka na niej spi. Podchodz^ bližej. „Co, zmexzona?" - pytám. Budzi sie; „Ja? Zmeczona. Bo wyzwalam twojy ojczyzne_. A ty? Dlaczego nie wal-czysz? Idž do wojska bič Szwabów, faszystów". Zawstydzila mnie - wspomina Emilia Muchewicz. - Poszlam po pól roku. Mamy sie^ nie pytalam. Trzeba bylo stanyč przed komisjy, przešwietlič si^, badania przejáč. Dostalam kategorie pierwszy. I taki podporucz-nik, co tam siedzial, mówi: „Dajcie jy od razu do mnie, do trzy-dziestego ósmego szpitala polowego". Powiedzieli, že mam išč sie; požegnač z rodziny, a nazajutrz przyjáč i pobrač mundúr. Przyszlam do domu, mówie_ mamie, ona beczy, awanturuje si^. Na to wchodzi tato i pyta: „Co tu sie^ dzieje?". Mama: „Patrz, do wojska chce iáč, baba i do wojska". „Matka, puáč jy, ojczyzna wzy-wa" - mówi ojciec. A mama stáje w drzwiach, tapie za klamke_ i nie puszcza. Ojciec dopiero jy odepchnyl i powiedziat: „Idž". Wi^c poszlam. WtADZIA Zastoná z wtosów Podróž do Niemiec trwa tydzieň. Wladzia spi na podlodze wagonu bydl^cego wšród innych robotników przymusowych. Kaszle, slab-nie. Stacja koňcowa jest w Metz w Lotaryngii (po wojnie miasto znajdzie si$ w granicach Francji). Wspomina: - Wszyscysmy najsampierw poszli tam do bani, kypieli takiej pod prysznicami. Osobno m^žczyžni, osobno kobiety. Nasze ubránia zabrali do dezynsekcji, a nam kázali stanyč nago w kolejce do Niemca z plynem dezynfekcyjnym. Mialam goryczkej, bylo mi nie-dobrze, potwornie sie^ wstydzilam. Niektoré dziewcz^ta mialy dlugie warkocze, rozpuszczary je jak zaslon^, ale ja mialam wlosy krótkie. Nast^pnie osluchal mnie lekarz. „Ty nie jedziesz dalej" - powie-dziaL Mialam zapálenie pluc. Rozplakalam si^, bo bylam juž zžyta z ludžmi z mojego wagonu. Pierwszy w žyciu zupe^ z brukwi Wladzia wylewa. Šmierdzi strasznie, wi^c gdy tylko salowa wychodzi, wstaje po čichu z lôžka, idzie na dwór i chluszcze z miski w krzaki. Nástupný zjada z obrzydzeniem, trzecia juž jej smakuje. Tylko taky potrawe^ dostajy pacjenci. W szpitalu Wladzia lezy dziesie_č dni, leczy jy aspiryny. Nie czuje sie^ jeszcze calkiem dobrze, gdy przyježdža po niy wachman Max, žeby odstawič do obozu przyfabrycznego w Zweibrúcken. Szesnastoletnia Polka spod Lwowa powinna sie^ juž brač do pracy. Trzy zdjecia Pierwszy fotograf przywozi aparát, mocuje go na statywie i za kilka fenigów (robotnicy przymusowi zarabiajy niewielkie pieniy-dze) robi zdjecia na tle šciany baraku. Wladzia czesze przedzialek, o on OĹ O m < OĹ 440 podpina grzywke_ na bok i siada do fotografii ze starsza^ koležan-1<4 z pokoju. Stonce stoi wysoko, obie mruža^ wi^c oczy To zdj^-cie pocztówka z wydrukowanym na odwrocie miejscem na adres i kilka stów do rodziny. Moja babcia znajdzie kartke^ po wojnie wrzeczach swojej matki, zalaný atramentem, niemal nieczytelna; „...braciszka...na pamiatky od curki z dalekiego kraju...patrzcie na mnie, bo napewno do was juž nie wruce^ bo u nas juž wlaánie ja-skulki latajo...8 nacji, Rosjany, Polaki, Czechy, Niemcy Francuzy...". Babcia Wladzia: - Jakieá same glupoty im pisalam. Myálalam, že posluguje^ sie; szyfrem. Te jaskólki to samoloty alianckie, które zaczynaly bombardowač Niemcy. Mama mi tylko pisala: „Nie spiesz sie;, dziecko, do domu, bo nie masz po co". Dia mnie to bylo straszne, bo nie wiedzialam wtedy jeszcze o ámierci siostry Danuáki. Zgine^a z rak sasiada Ukraiňca. Mama uciekla z bratem tak jak stali. Drugi fotograf przywozi z soba^ kupon plotna, który rozwiesza w tle. Modelki sadza w ozdobným krzeále. Towarzyszy mu kobieta z kuferkiem kolnierzy, szali, narzutek i chust. Proponuje Wladzi, žeby do ciemnego žakietu dopitia bialy koronkowy kolnierz: - Jesteá jeszcze mloda, nie postarzaj sie^ - mówi. Moja babcia przypina žabot, podpina wysoko wlosy i spoglada w obiektyw z lekkim uámiechem, niczym obozowa Mona Lisa. Znam to zdje_cie od dzieciňstwa. Zawsze dziwilam si^, že moja babcia jest na nim pyzata. - Przeciež mówilaá, že glodowalyácie w obozie - pytám j^. - Straszliwie. Na ániadania byla herbata lub kawa zbožowa, obie lury - mówi. - Kto nie zachowal kromki chleba z kolacji, nic nie jadl. A ten chleb jeszcze wieczorem znikal pierwszy, bo na kolacji zwykle byly trzy sparciale ziemniaki, lyžka buraków i trochy sosu. O trzynastej byla przerwa obiadowa. Lecialam z fabryki do baraku cdjskfjksfjksfjAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii po menažky i do stolówki w kolejky po zupy, zawsze tak przeso-lony, že oczy wychodzily. Pracowalyámy po dwanaácie godzin, do siódmej wieczór. Pragnienie mialyámy cholerne od tej zupy W sklepiku na terenie obozu sprzedawano bardzo tanio piwo, w którym nie bylo alkoholu, ale áwietnie gasilo pragnienie. Ono bylo bardzo tuczyce. Chodzilyámy grube, jakby opuchniyte, lecz glodne. Ale jak przyježdžala kontrola ze Szwajcarskiego Czerwo-nego Krzyža, to mialyámy dobry wyglyd. Na odwrocie tej fotografii moja babcia pisze tylko: „Na pamiatky Kochanej rodzinie, zasyla córka Wladzia". Kiedy do obozu przyježdža trzeci fotograf, moja babcia ma na sobie sukniy w grochy, wyskubane cienko brwi jak aktorka, piyknie falujyce wlosy uczesala zgodnie z obowiyzujycy mody. Wspomina: - Ukladalysmy wlosy na piwo w lok nad czolem, bo tak siy czesaly lagerfiurki, czyli komendantki. Chcialyámy ladnie wygly-dač. To bylo szalenie trudné, bo každá miala jedno czy dwa ubránia, które szybko siy poniszczyly. Jak kogo wywiežli w lapance latem, to zimy przechodzil w sandalkach i cienkim swetrze. Inna znów miala na lato ciyžki plaszcz i garsonky. Wyglydalyámy jak dziadówy. Raz na teren obozu wjechala ogromna ciyžarówka pelna ubraň. Wrzucili je do jednego pokoju i oglosili - najsampierw idy Ukra-inki, potem Polki. Možná bylo wchodzič po jednej osobie i wy-brac dwie sukienki, žakiet albo plaszcz. Dziewczyny mówily, že to rzeczy po Žydach. Weszlam przestraszona. Wybralam sobie dwie czarne sukienki. Jak nigdy, bo zawsze wolalam kolory. Najtrudniej bylo z bielizny. Majtki z domu wydarly siy szybko, innych nie bylo. Podczas miesiyczki to tragédia. Radzilyámy sobie jak moglyámy. Jedna z koležanek uszyla mi majtki z koca. Okrop-nie gryzly, pogrubialy mnie w pasie, ale byly cieple i spelnialy swoje zadanie. Za podpaski služyly nam szmatki z resztek, praly-ámy je i užywalyámy wielokrotnie. - Pod szyjy masz broszky swojej mamy - przypatrujy siy fotografii. - Niestety nie - babcia zasmuca siy trochy. - Tamty požyczylam koležance i ona jy zgubila. Zdobyla gdzieá inny, podobny i mi oddala, ale to juž nie bylo to. EMILIA Ptaszczzpokrzyw Emilia Muchewicz liczy: - Dwa podkoszulki bawelniane na ramiycz-kach. Dwa biustonosze, piykne, z surówki. I dwoje majtek z trykotíców, wiyzanych na sznurki, cieple takie. To bylo moje žolnierskie wyposa-ženie. Jedno przepieralam, a drugie nosilam. Spódnica na zimy i lato, dwa swetry polo - amerykaňskie, z szerokimi kolnierzami. Plaszcz wojskowy. Byl bardzo ciyžki, mówili, že robiony z pokrzyw, wiyc ranných z pola zbieralyámy w swetrach, lžej nam bylo. Mialam tež buty oficerki, tato mi obstalowal na wysiedleniu, bo modne byly. I plecak. Na okres dostawalyámy dodatkowy ligniny i mialyámy prawo stanyč rano do raportu, že „obywatelu komendancie, meldujy nie-dysponowanie". Niektoré nadužywaly tego przywileju, czasem ko-mendant siy zloácil. Musialyámy siy pilnowač, zwlaszcza na warcie. Trzeba bylo mocno wiyzač sznurki w majtkach, bo žolnierka w ciyžy to ámiech i szyderstwo. Co miesiyc robili nam badania ginekologiczne. Mia-laá brzuch? Szlaá do cywila. Byla w naszym szpitalu sanitariuszka z Ukrainy. Patrzy raz, a ona placze. „Czego beczysz" - pytám jy. „Poszlam do naszych, Ruskich - mówi - pogadac chcialam. Spili mnie wódky i zgwalcili. I teraz mam rzežyczky". cdjskf jksf jksf jAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii Wicekomendantky naszego szpitala byla rosyjska wraczka (lekárka) Maria Chanutnik, bardzo fajna kobieta, znala jyzyk polski. Raz wchodzy do jej pokoju, patrzej ona lezy nieprzytomna, wokól tabletki porozrzucane. Cholera jasna, trula siej! Zrobili jej pompo-wanie žoladka, uratowali. Okázalo siy, že jest w ciažy. Uwiódl jy pewien czlowiek, mówil, že nie ma žony, wydalo siy, že ma. Wy-walili jy z wojska natychmiast. Ja do álubu zostalam dziewicy. Zamiast Wiosny 1945 roku Emilia, sanitariuszka trzydziestego ósmego szpitala polowego I Armii Wojska Polskiego, zamiast czernié rzy-sy, áciera z twarzy sadzy z dymiacego piecyka w wagonie. Pociyg szpitala polowego zatrzymuje siej na stacji w drodze do Bydgosz-czy Czarne sanitariuszki wyskakujy na peron. Kolejarze krzyczy na ich widok: - Baby w wojsku! Drudzy odkrzykujy: - To nie nasze baby, takie czarne to musi byč, že Ruskie! Emilia Muchewicz wspomina: - Dopiero gdy siej do nich ode-zwalyámy po polsku, przestali tak wrzeszczeč. Zamiast malowač usta czerwony szminky, pierze zužyte, za-krwawione bandaže. - Brakowalo wszystkiego. Czasem przywozili nam z frontu ciyžko ranných, co to opatrunki z oszczydnoáci mieli od trzech dni niezmieniane, wroániyte w rany. Biedne to nasze wojsko bylo, w tych dreliszkach, oblocone. Každý jeden zawszony, trzeba bylo wykypac" i do czystej poácieli. Zamiast pocalowač chlopca w usta, zdejmuje opatrunek z j ego twarzy, bo podal jej karteczky z zapísaným slowem „pič". - Rozwijam bandaž, a on nie ma žuchwy - pamiyta. - Wyrwalo mu. Biory lejek, sondy i wlewam mu cwierč szklanki wody Nadzy myžczyžni nie robia^ na niej wraženia. Leža^ na kocach przykryci gaz^, uratowani z plon^cych czolgów. Ich rany ropiej^, Emilia je oszczyszcza. Zamiast pisač listy milosne, notuje slowa, które jej dyktuja^ do rodzin. - A jak dostawali poczty, to im czytalam - mówi. - Kiedys do jed-nego taki list przyszedl: „Pieska nie ma, zabrali, taki byl mizerota". I chory siy rozplakal. Ta wiadomoáé znaczyla, že brata mu zabili. On byl Polakiem z Sybiru, jego rodzina wci^ž tam žyla, o pewnych rzeczach nie wolno im bylo pisač. Raz jeden oficer, którym siej opie-kowalam, napisal do moich rodziców: „Zapoznalem córky wasz^. Jest to bardzo odpowiedzialna dziewczyna, musicie byé dumni". WLADZIA Wamm taka blada? Moja babcia jest nastolatk^ i produkuje ciajniki rolnicze. Wysoka, silná, ma mocny uácisk dloni. W fartuchu roboczym zapínaným na plecach stáje przy tokarce. Pamiyta: - Na glowy trzeba bylo založyé siatky. Niemcy pilno-wali tego. Kiedyá przynieáli bor (wiertlo), a na nim skalp zerwa-ny z glowy dziewczyny. Nachýlila siy nad maszyny i wkrycilo jej wlosy. Obnosili to po calej fabryce i pokazywali, jak bydziemy wygl^daé bez siatek. Narzekalyámy z koležankami - tylu ladných chlopaków wokól, a tu kaža^ chodzié w czepku. Z tokarki przenosz^ j^ na wiertarky ryczn^. Žeby przewiercič siy przez stal, Wladzia musi j^ przyciskaé z calych sil jedna^ ryl<4, a druga^ trzymaé materiál. Jest wykoňczona. - To siy zdarzylo o trzeciej lub czwartej rano, na nocnej zmia-nie - opowiada. - Bylam juž tak ápiaxa, že podložylam blachy pod wiertarky i zamiast cofn^é ryky, spuácilam maszyny na dól. Ryka wpadla w tryby. Krzyknylam. Majster podbiegl do mnie, zatrzymal maszyny i spýtal: „Warum taka blada?". A ja pokazalam na ryky. Dopiero wtedy podniósl glowicy i mnie uwolnil. Mialam skomplikowane zlamanie nadgarstka i dloni. Zložyli mi ryky bez znieczulenia, založyli gips i kázali przyjáč za szeáé tygo-dni. Do fabryki w tym czasie zakázali chodzič. Gdy wrócilam do szpitala na zdjycie gipsu, tam byl juž inny lekarz, mlody. Mówi: „Oni ci žle zložyli ryky. Bydziesz miala krzywa^ do koňca žycia, nic nia^ nie zrobisz. Jeáli chcesz, zrobiy ci operacjy i ponownie zlo-žy". Chcialam. To byl trupi Niemiec, z SS. Zapytal, skacl jestem. „Spod Lwowa" - odpowiedzialam. „Wspaniale miasto! - ožywil siy. - Wlaánie stamt^d wracam, bylém na placówce. Bardzo dobrzy ludzie tam žyj^". Po zdjyciu gipsu Wladzia wraca do pracy w fabryce. EMILIA Porzadne dziewczyny Nad Strzelcami Krajeňskimi pada coraz mocniej. Emilia Muchewicz zaprasza mnie na obiad do zaprzyjažnionej stolówki. Zama-wia dla nas zupy, drugie danie i kompot. Koniec wojny zastal j^ w bydgoskim szpitalu. Nastypny rok spy-dzila w Gdyni, w szpitalu Marynarki Wojennej. Kiedy jednak dostala wiadomoáé o chorobie matki, odeszla do cywila i dol^czyla do rodziców, którzy po wojnie zamieszkali w Strzelcach na zie-miach zachodnich (do niedawna Friedebergu). Opowiada: - Mialam zwyczaj wnowym miejscu pójsč na cmen-tarz. Poszlam tež w Strzelcach, jeszcze w mundurze. Wchodzy, patrzy: dwa groby, na nich helmy. Na ocynkowanej blasze napiš „Zmarly ámiercia_ tragiczna/' i mój rocznik urodzenia. Mundurowy stoi niedaleko i pyta mnie: „A koležanka co tu robi?". Podchodzi, lapie mnie za ryky i mówi, že lezy tu dwie dziewczyny Rosjanki, regulárne žolnierki Armii Czerwonej. Staly we dwie na warcie, Ru-skie podjechaly do nich, jeden zeskoczyl z samochodu i juž siy do niej zabiera, žeby gwalcič. Wiyc ta druga wziyla pepeszy i rybla go. To zaraz obie aresztowali, dwa tygodnie trzymali w zamkniyciu, a potem pod múrem zabili. „Opiekuj siy ich grobem - poprosil, bo sam byl z Kieleckiego i wracal w rodzinne strony. - To byly porzad-ne dziewczyny". To wziylam i siy opiekowalam. Patrzymy przez chwily w milczeniu przez okno stolówki. Ulewa siy wzmaga. Kawy postanawiamy wypič w domu pani Emilii. WLADZIA Narzeczeni mojej babci Kontakt z robotnicami przymusowymi Niemcom jest surowo wzbroniony. Moja babcia wspomina: - Raz wachman Max chcial mnie zgwal-cič. To bylo w czasie bombardowaň. W fabryce rozlegl siy voralarm. Zgasilam áwiatelko przy maszynie i przygotowalam siy do zejácia do schronu. A ten sukinsyn czekal na mnie ukryty za tokarky. Zlapal mnie i zaczyl ciygnyč za soby. Nie wiedzialam, czy powinnam krzy-czeč, bo gdyby nas ktoš przylapal, to on móglby powiedzieč, že go namawialam. Na szczyácie ktoš kolo nas przechodzil, wiyc zaczylam wachmana po niemiecku prosič: „puáč mnie". Puácil, przestraszyl siy. I ucieklam za tym czlowiekiem do schronu. Unikalam potem Maxa. Wladze obozu zezwalajy na kontakty robotników z robotnicami w dniu wolnym od pracy. Po drugiej stronie miasteczka jest my ski obóz dla Francuzów. Gdy urzydzajy zabawy, zapraszajy do siebie Polki, Ukrainki i Rosjanki. Wladzia: - Lagerfúhrer powiedzial przy obiedzie w soboty, že na drugi dzieň možemy išč na zabawy. „Tylko macie wrócič doklad-nie o dwudziestej! Za piyč minut spóžnienia daj y sztraf - zákaz wychodzenia z obozu przez dwa tygodnie". Poszlyámy wiyc. Francúzi mieli wygodne baraki, dobre jedzenie, duže paczki z domu. Inne žycie. Zabawy urzydzili w ladnej sali. Tak bardzo nie chcia-lo nam siy wracač do naszego obozu. Dobrze siy bawilyámy, bylo jeszcze jasno, ludzie spacerowali ulicami. Przez chwily mialyámy normálne žycie. Jeden z tych Francuzów trochy siy we mnie potem podkochiwal. Na tym zalaným atramentem zdjyciu mam na sobie serdaczek z angory, zobacz. Dostalam go od niego wlaánie. Przyslali mu z domu. Babcia Wladzia liczy obozowych narzeczonych. Poza Francuzem byl tež Ben z Holandii, pracownik biurowy w fabryce. - Szlam kiedyá sztrasy, czyli drogy do magazynu, wymienič jakieá czyáci, a on szedl z naprzeciwka - wspomina. - Spojrzal na mnie przelotnie i zauwažylam, že wrzuca mi cos do kieszeni. Wložylam ryky, poczulam karteczky. Pewnie liácik. Myály sobie: „Matko Boská, muszy to od razu przeczytač. Nie wytrzymam". Po-szlam do ubikacji i czytam, že on przeprasza, že w taki sposób, ale bardzo mnie prosi, žebyámy siy spotkali. W niedziely poszlam z nim na spacer do lasu. Niestety, wkrótce wyjechal i wiycej go juž nie spotkalam. Raz na randky zaprosil jy Polák. Byl przystojny, z Warszawy, poszli do lasu. - Weszliámy miydzy drzewa, a ta záraza zaczyl siy do mnie dobierač - Wladzia do dziá nie kryje oburzenia. - Bylam glupia, naiwna, ale wiedzialam, o co mu chodzi. Przestraszylam siy, ode-pchnylam go i ucieklam w glyb lasu. Zaczylam plakač, bo mnie do-gonil. „Nie chcialem ci zrobič krzywdy" - powiedzial. A ja do niego: „Pan Polák i takie zachowanie? To ja siy z Francuzami umawiam, Holendrami, ale žáden nie byl taki jak pan". Przeprosil mnie i od-prowadzil do baraku. A innym chlopakom powiedzial, žeby sie^ ze mna^ nie umawiaé, bo nie da sie^ skorzystaé. Widzisz? Na robotách bywalo tež ámiesznie. Babcia umiera O Przez ostatní rok jej parnice uciekala. Wtedy mýlila fakty i pory ^ roku, nakladala wspomnienia. Jej koniec wojny mial kilka wer- o sji. Nagrania nadawaly sie^ do skasowania. Zartowala wtedy sama z z siebie: „Patrz, jal<4 jestem juž staruszka". m Bywaly miesiace, gdy jej glowa dzialala na pelnych obrotach, ale wtedy akurát ja wyježdžalam gdzieá w áwiat i nie moglyámy si£ spotkaé. W lipcu 2020 roku babcia Wladzia umarla. Miala dziewie^dzie-siat cztery lata. Sama musz^ dokoňczyč jej wojenna^ historie^ < 450 Jest wiosna 1945 roku. Front wschodni zbliža sie_ do Berlina, za-chodni przekroczyl Ren. Trwaja^ bombardowania niemieckich miast. Panuje chaos. W lutym wladze lágru w Viernheim wystawiaj^ za moj^ babcia^ list goňczy: „Kwitkowska Wladislawa, ma okolo 175 centymetrów wzrostu, mocna^ budowe_ ciala, pelna^ twarz, jasne wlosy i szare oczy Ubraná byla w suknie^ z szarej tkaniny, czarny plaszcz, czar-ne pólbuty, na glowie wiaže szal. Nie powinna posiadač przy sobie wi^kszej gotówki, nie mówi po niemiecku. Oryginal dokumentu zostanie przekazany Gestapo"3. List podobnej treáci dotyczy tež Eugeniusza Gawryluka z War-szawy, rocznik 1919, álusarza w fabryce maszyn rolniczych Lanz. cdjskfjksfjksfjAs atquunt moluptatur audaepe rumquid iamusdam eos earumqu undenih itaectem expersp iciendae ommodit quam quam quiscii Jest przywódca^ uciekinierów, niewielkiej grupy Polaków. Zna do-skonale niemiecki, próbowal uciekaé juž kilka razy Od pewnego czasu jest tež chlopakiem Wladzi. B^dzie moim dziadkiem. Poznali sie^ w Heppenheim, dok^d ewakuowano kobiety z Zwe-ibrúcken, rázem trafili do kolejnego obozu w Viernheim.Teraz trzymaja^ sie^ grup^, ukrywaja_ w lasách, ápia^ w liáciach, wiedza^ že wojna sie^ zaraz skoňczy. Jednak jeszcze nim to nastúpi, trafia-J4 do Polskiego Oárodka Zbornego w Weinsbergu, prowadzonego przez Amerykanów, sto kilometrów na poludnie od Viernheim. Samodzielna wlócz^ga po Niemczech jest zbyt niebezpieczna. W lipcu 1945 roku Wladzia wychodzi za m^ž za Eugeniusza. Šlubu udziela im polski ksi^dz w Weinsbergu. Mam ich zdj^cie z tamtego dnia. Szczupla, wysoka dziewczyna w stroju álubnym, z welonem na modle^ przedwojenn^, stoi z bukietem kwiatów u boku m^žczyzny w czarnym garniturze. W tle widač parterowy barak. On sie_ lekko uámiecha, ona jest zla jak osa. Uwaža, že wy-gl^da jak czupiradlo. Chciala iáč do šlubu w szarej garsonce, która^ čudem udalo jej sie^ zdobyč, ale Polki z obozu uparly si^, že ma wygl^dač tradycyjnie. Chyba jeszcze tego nie wie, ale jest w trzecim miesiaxu ci^žy. Dziewczyna, która nie dokoňczyla swojego dzieciňstwa, teraz sama b^dzie miala dziecko. W sierpniu przenosza_ sie^ do obozu dla dipisów (displaced per-sons) w Schwäbisch Hall. Nie zamierzaja_ wracač do Polski, Wladzia ma krewnych w Kanadzie, chca^ do nich pojechaá W lutym 1946 roku na áwiat przychodzi Rys Gawryluk, ich syn. Umiera pól roku póžniej na zapálenie opon mózgowych. Wladzia nie chce juž žadnej emigracji, teskni do swojej mamy która osiadla w Gdaňsku. Mlode malžeňstwo przekracza granice_ Polski 2 wrzesnia 1946 roku - mija siedem lat i jeden dzieň od wybuchu wojny. PODZPOWANIA Robercie, Tosiu i Totusiu (to nasz pies) - bez was nic bym nie napísala. Dzie_kuje_, že jesteácie. Skiadam serdeczne podzi^kowania: Janie Karpienko - dziew-czynie o zlotým sercu i nieziemskiej cierpliwoáci do moich pytaň 0 Rosje^ i j^zyk rosyjski. Agnieszce Sowiňskiej, która wymyálila dla mnie témat o dzieciach lagrów. Jekatierinie Kuzniecowej za Dine^ 1 wsparcie w Karagandzie. Maszy Makarowej za opieke^ w Moskwie. Igorowi Stankiewiczowi za wszechstronny pomoc w Minsku. Bo-gnie Ladowicz za wynalezienie tématu o dzieciach japoňskich, a calej jej rodzinie za przyjažň i pomoc w Los Angeles i okolkách. Markowi Górlikowskiemu za Alexa Hershafta. Magda Sacha poznala mnie z panem Arturem Pawlowskim, za co jestem jej bardzo wdziexzna. Zaciygneja mnie tež na konferen-cje_ naukowy w Poznaniu, skad skradlam kilka tematów i gdzie poznalam znakomitych ludzi, na przyklad Ite^ Wachowsky, której tež dzie_kuje_ za wnikliwy lekture^ tekstu o Baskach. Jan Daniluk, historyk, który podrzucil mi Michaela Wiecka, musial odpowiadač na dziesiatki moich pytaň i czytač reportáže „niemieckie", žywcem pójdzie za to do nieba. Dmitrijowi Panto jestem wdzi^czna za cenne uwagi po lekturze tekstu o dzieciach lagrów. Témat Basków zawdzi^czam posrednio Michalowi Nogasiowi, który skontaktowal mnie z Iwona^ Zieliňsk^, która z kolei w ci^gu jednego dnia skon-taktowala mnie z Martinem Abrisket^. Alaiz Bilbao to cudowna Baskijka, która^ pokochalam jak siostre^ - jej dziejaije^ za pomoc w Bilbao. Amaia Dones Mendia pewnego deszczowego dnia byla moja_ thimaczl<4, za co jej bardzo dziejaij^. Ludzi na mojej drodze bylo wi^cej. Wszystkim, którzy mi po-mogli, dziejoij^. Nie každý témat sie^ údaje, z róžnych powodów, ale zawsze warto wspomnieč o ludziach, którzy pomagali przy nich. Dziejaije^ pani Magdzie Miller, Magdzie Parys i Berndowi Lie-bigowi za wysilek wložony w prace_ nad zgl^bieniem historii pew-nych listów odnalezionych pod podlog^. Samuelowi Ponczakowi dziejoij^, že zechcial podzielič sie^ ze mna^ swoja^ historic, i Maryli Krasowskiej, že nas pol^czyla. Samuelu, ja jeszcze Ciebie opisz^, obiecujej Ewie Kurpisz, dziejaije^ za to, že poznala mnie ze swoja_ mama^ Co ja bym poczeja bez Malgosi Szejnert, mojej reporterskiej matki, Daniela Lisa, redaktora nad redaktorami i szczerego przy-jaciela, Pawla Gožliňskiego, skomplikowanego, ale diablo ma_drego czlowieka, który jak nikt koi nerwy reporterki. Wole_ sie^ nad tym nie zastanawiač - dobrze, že jesteácie. Szczególne podzie_kowania nálezy sie^ Malgosi Skowroňskiej, znosz^cej cierpliwie wszystkie moje pomysly, Kasi Kubickiej, z która^ uwielbiam pracowač. Dziejaije^ tež Danucie Sabale - praca z toba^ to zaszczyt, przyjemnoáč i poczucie bezpieczeňstwa, oraz Waldemarowi Gorlewskiemu, za zaangažowanie na najwyžszym poziomie. Pani Iwonie Pikulskiej takže serdecznie dziejoij^. Po-zdrawiam cala^ ekipe^ Agory, która zaraz ruszy z posad bryle_ swiata, žeby ta ksi^žka znalazla miejsce na polkách czytelników. Mirze i Jackowi Zarembom dzi^kuj^ za przyjažň i miejsce w Kiermusach, gdzie možná zawsze naladowač akumulátory Ka-rolinie Gožliňskiej za pokoik z niekr^puj^cym wejáciem i miloáč. Dužo miejsca w moim sercu zajmuje pewna sopocka grupa s^-siadów, bez ktorých pewnie ta ksi^žka powstalaby szybciej, ale žycie byloby smutniejsze. Ani i Szymonowi Šwitajskim, Marzenie i Darkowi Wolniakom, Wieslawowi Lukaszewskiemu, Kasi i Era-nowi Galom, Jaákowi i Iwonie Pawlowskim - dziejaije^ za to, že s^. PRZYPISY KONCOWE LEGENDA O ARTHURZE Joanna Schopenhauer, Gdaňskie wspomnienia mlodošci, cyt. Za: http://www. dawnaoliwa.pl/opisy/ulice/nr/polankil22.html, dostup: 6.03.2021 „Gazeta Gdaňská" z 19.02.1919 r., s. 2. Anna Landau-Czajka, Wychowanie dla wojny. Ideológia wychowawcza polskiej prawicy nacjonalistycznej, [w:] „Kwartalnik Historyczny" nr 3-4/1990, s. 157-175. Cyt. za: dr Andrzej Zand, Szkota i wychowanie w Niemczech hitlerowskich, Warszawa-Poznan 1939, s. 8. Ibidem, s. 22. Ibidem, s. 31. W 1938 roku powstanie równiež BDM-Werk Glaube und Schönheit - trzecia sekcja dla dziewczat, od siedemnastego do dwudziestego pierwszego roku zycia. Gregor Ziemer, Education for death. The making of the Nazi, Oxford University Press, 1941, s. 63 Ibidem, s. 105 Ibidem, s. 162 „Life" z 1.01.1943 r., s. 38. Pimpfami nazywano mlodszych chlopców w Jungvolku. Schwedenpatentschaft ueber Danziger Waisenkinder, „Mittteilungsblatt" czerwiec 1949 r. ŽYCIE ROŠLIIM Dariusz Magier, Komuniáci w powiecie radzyúskim w latách 1928-1944, „Radzyúski Rocznik Humanistyczny" t. 6, 2008, s. 166. Solowki to nazwa potoczna tego obozu i jest pochodna od archipelagu (Solowiecki archipelag). Obóz mial akronim SLON - ConoBeuKiin narepb ocoóoro HasHa^eHHíi. DiaBHoe ynpaBTieHiie ncnpaBHTe;ihHO-TpyflOBhix Tiarepeň h kotiohmh (Glawnoje uprawlenije isprawitielno-trudowych lagieriej i kolonij, Glówny Zarzad Poprawczych Obozów Pracy) Siewwostlag (Pólnocno-Wschodnie Poprawcze Obozy Pracy) byl najwiekszym na áwiecie obozem pracy przymusowej, dzialajacym na rzecz Dalstroju, czyli organizacji založonej w 1931 roku przez NKWD w celu zarzadzania budownictwem i górnictwem na rosyjskim Dalekim Wschodzie. Siewwostlag specjalizowal sif w wydobywaniu zlota i innych szlachetnych kruszców, uranu oraz rudy želaza. Dodatkowe zadania, które realizowali wiežniowie obozu, obejmowaly wyrab lasów oraz budowe^ drog. Obszar objaty administracyjnym zarzadem wladz obozowych wynosil lacznie ponad 2,6 milióna kilometrówkwadratowych. W czasie jego funkcjonowania (1932-1952) pod przymusem przebywaly w nim setki tysi^cy ludzi. Z powodu tragicznych warunków bytowych, glodu i nadmiaru pracy zmarlo w nim okolo 130 tysiexy wiežniów. Mówi o tym autorce Garri Pogoniajlo. Potwierdzenie jego slów možná znaležč w ksiažce Anny Applebaum Gulag, Šwiat Ksiažki, Warszawa 2005, s. 273-317. Dane podají za: https://novayagazeta.ru/articles/2017/08/16/73493-putevka-v-alzhir, dostup: 17.10.2020. Ibidem. https://nkvd.memo.ru/index.php/BapHHOB,_CepreH_BacnnbeBHH, dostup: 17.10.2020. Cytat pochodzi z filmu Mm óy^eiu >KHTb Darii Violiny i Sergieja Pawlowskiego z roku 2009, https://www.youtube.com/watch?v=-9FDo29r3IY, dostup. 17.10.2020. Tamže. Cytaty pochodza listów Nikolaja Gieorgijewicza Karetnikowa slaných do Olgi Siemionowny Galpiriny w latách 1938-1945, w tlumaczeniu Jany Karpienko. Kopie listów w posiadaniu autorki reportažu. Cytat pochodzi ze wspomnieú Lilii Wercholewskiej w tlumaczeniu Jany Karpienko. Kopia wspomnieú w posiadaniu autorki reportažu. Tamže. Tamže. KINDERSZENEN Dieter Schenk, Hans Frank. Biografia generalnego gubernátora, Krakow 2009, s. 160. Niklas Frank, Mój ojciec Hans Frank, Warszawa 1991, s. 67. https://collections.ushmm.org/search/catalog/irnl005019, dostúp 14.07.2020 r. Dieter Schenk, Hans Frank. Biografia generalnego gubernátora, dz. cyt, s. 154. Niklas Frank, Mój ojciec Hans Frank, dz. cyt., s. 72. Dieter Schenk, Hans Frank. Biografia generalnego gubernátora, dz. cyt., s. 168. Tamže, s. 17. Niklas Frank, Mój ojciec Hans Frank, dz. cyt., s. 99. https://collections.ushmm.org/search/catalog/irnl004699, dostúp 14.07.2020 r. Frank Niklas, Bruder Norman! Mein Vater war ein Naziverbrecher, aber ich liebe ihn, Bonn 2014, s. 47. http://pl.auschwitz.org/lekcja/9_m_pamieci/kurs/s405/fragmenty.pdf, dostúp: 8.03.2021 r. 12 Dieter Schenk, Hans Frank. Biografia generalnego gubernátora, dz. cyt., s. 236. 13 Niklas Frank, Mój ojciec Hans Frank, dz. cyt., s. 189. 14 Frank Niklas, Bruder Norman! Mein Vater war ein Naziverbrecher, aber ich liebe ihn, dz. cyt., s. 90. 15 Dieter Schenk, Hans Frank. Biografia generalnego gubernátora, dz. cyt., s. 355. 16 Tamže. 17 Tamže, s. 367. 18 Frank Niklas, Bruder Norman! Mein Vater war ein Naziverbrecher, aber ich liebe ihn, dz. cyt., s. 271. 19 Tamže, s. 184. 20 Gerald Posner, Belastet. Meine Eltern im Dritten Reich. Gespräche mit dem Kindern von Tätern, Berlin 1994, s. 51, cyt. za: Dieter Schenk, Hans Frank. Biografia generalnego gubernátora, dz. cyt., s. 392. 21 Dieter Schenk, Hans Frank. Biografia generalnego gubernátora, dz. cyt., s. 394. 22 Tamže. 23 Samuel Warde, U.S. Army Hangman John C. Woods Intentionally Botched Nazi Executions To Ensure Their Agonizing Deaths, https://allthatsinteresting.com/ john-c-woods, dostúp: 24.07.2020 24 Niklas Frank, Mój ojciec Hans Frank, dz. cyt., s. 201. 25 Frank Niklas, Bruder Norman! Mein Vater war ein Naziverbrecher, aber ich liebe ihn, dz. cyt., s. 235. 26 Tamže, s. 236. 27 Tamže, s. 238. 28 Niklas Frank, Mój ojciec Hans Frank, dz cyt., s. 236. 29 Informacje o szkole zaczerpnekm z https://de.wikipedia.org/wiki/Carl-Hunnius-Internat, dostúp: 27.07.2020 r. ELEMENTARZ ZEStANCA 1 Trudodieú - jednostka wartoáci w kolchozach Zwiazku Radzieckiego. Robotníkom zaliczano za prac§ trudodni, a na koniec okresu umownego wyplacano im za to pieniadze lub ekwiwalent w postaci žywnoáci. 2 Cecylia Riedi, Wprowadzenie, [w:] Przez Sybir na Ziemie^ Gdanská, práca zbiorowa pod redakcja Cecylii Riedi, Gdansk 2006, s. 27. 3 Franciszek Nowiúski, Zeslania na Syberie^ w polskiej tradycji historycznej, [w:] tamže, s. 21. Naukowcy nie sa zgodni co do ostatecznej liczby deportowanych. Zdaniem niektorých rosyjskich badaczy suma ta nie przekroczyla czterystu tysiexy ludzi. 4 W ciagu roku uda sif w sumie wyprowadzič do Iránu ponad sto pietaaácie tysiexy ludzi, w tym siedemdziesiat osiem i pól tysiaca žolnierzy i osiemnaácie tysiexy dzieci. Dane za: https://dzieje.pl/aktualnosci/ewakuacja-armii-polskiej-ze-zwiazku-sowieckiego, dostúp: 8.12.2020 r. 5 Pawel Stolyarov-Korol, Domy dziecka na Syberii w latách 1941-1946, http://jbc. jelenia-gora.pl/dlibra/publication/1003/edition/1216, dostúp: 8.12.2020 r. 6 W 1964 roku miasto przemianowano na Togliatti. SHIKATA GA NAI Nagranie pochodzi z: https://www.youtube.com/watch?v=JBDbrf6Nktk, dostúp: 1.11.2020. Nagranie pochodzi z: https://www.youtube.com/watch?v=RK2QW6zvS14, dostúp: 1.11.2020. Nagranie pochodzi z https://www.youtube.com/watch?v=lK8gYGg0dkE, dostúp: 1.11.2020. Dane za: Natalia Filinowicz, Žycie amerykaúskich Japoúczyków w obozach internowania, „Bialostockie Teki Historyczne", Tom II2013, s. 211-230, https:// repozytorium.uwb.edu.pl/jspui/bitstream/11320/858/l/BTH_ll_2013_Filinowicz. pdf, dostúp: 1.11.2020. https://www.britannica.com/topic/Executive-Order-9066, dostúp: 13.03.2021. Natalia Filinowicz, Žycie amerykaúskich Japoúczyków w obozach internowania, dz. cyt. Katarzyna Chomicz, Halina Paraíianowicz, Mariusz Puchacz, Japoúczycy w Stanach Zjednoczonych. Od wrogoáci do nienawiáci, Oáwiecim 2016, s. 13. Tamže, s. 38. Tamže, s. 51. Tamže, s. 73. Internment and Service: Japanese Americans from the Inland Empire: Patriotism through Protest [na:] https://researchguides.gonzaga.edu/c. php?g=67732&p=436799, dostep: 9.11.2020. https://www.congress.gov/bill/100th-congress/house-bill/442, dostúp: 13.03.2021. Z WIZYTA U RADZIECKIEGO WASATEGO KROLA FlcnaHCKiie ^era b CCCP 1937 / Spanish children in the USSR, https://www. youtube.com/watch?v=VqzzmDDl5V0, dostúp: 30 maja 2020. Karl D. Quails, Stalin's Niňos, Educating Spanish Civil War Refugee Children in the Soviet Union, 1937-1951, Toronto - Buffalo - London 2020, s. 34. Serafin Gonzalez Martinez, Ejercicios espirituales, perdon mecanográficos, maszynopis w posiadaniu autorki reportažu, tlumaczenie fragmentów - autorka. Roman Fajans, Hiszpania 1936, [cyt. za:] Mariusz Szczygiel (red.), 100/XX+50. Antológia polskiego reportažu XX wieku, tom 3 1910-2000, Wolowiec 2015, s. 271-272. Ksawery Pruszyúski, W czerwonej Hiszpanii, [cyt. za:] Mariusz Szczygiel (red.), 100/XX, Antológia polskiego reportažu XX wieku, tom 1, Wolowiec 2014, s. 488. Roman Fajans, Hiszpania 1936, dz. cyt., s. 271. Karl D. Quails, Stalin's Niňos, Educating Spanish Civil War Refugee Children in the Soviet Union, 1937-1951, dz. cyt., s. 34. Tamže, s. 21 Serafin Gonzalez Martinez, dz. cyt. Tamže. Karl D. Quails, Stalin's Niňos, Educating Spanish Civil War Refugee Children in the Soviet Union, 1937-1951, dz. cyt., s. 51. 12 Tamže, s. 51. 13 Serafin Gonzalez Martinez, dz.cyt. 14 Tamže. 15 Wsi o takiej nazwie nie ma na mapie w okolky Armawiru. Byč može Serafin Gonzalez Martinez sif pomýlil lub wieá po wojnie zmienila nazw§. 16 Serafin Gonzalez Martinez, dz. cyt. 17 Serafin Gonzalez Martinez w spísaných wspomnieniach nazywa kapelmistrza Evguenim Matviéevichem Guéizikiem. Spolszczylam jego imiq i nazwisko. 18 Dokladná liezba takich przypadków jest nieznana. Režim Franco ukrywal to przestepstwo. Po jego úpadku przez wiele lat porwania dzieci byly tabu. 19 Judyta Wachowska, Hiszpaúskie przypadki dzieci wojna pokaleezonych: nowa powieáč historyczna, pamiec i história, [w:] Malgorzata Grzywacz, Malgorzata Okupnik (red.) Dzieci i doáwiadczenie wojny. Wiek XX i XXI. Wydawnictwo Naukowe UAM, Poznaň 2020, s. 41-60. 20 Tamže. 21 Tamže 22 Tamže. 23 Wojciech Rodák, Krucjata bohaterskich „gitarzystów". Blekitna Dywizja na Ostfroncie, https://naszahistoria.pl/krucjata-bohaterskich-gitarzystow-blekitna-dywizja-na-ostfroncie/ar/cl5-14926970, dostúp: 18.06.2020. 24 Tamže. 25 Tamže. WARSZAWSKIE DZIECI 1 Alexandra Richie, Warszawa 1944. Tragiczne powstanie, Warszawa 2013, s. 187. 2 List z 10 lutego 2021 roku w archiwum autorki. 3 Dane za: tamže. 4 Alexandra Richie, Warszawa 1944. Tragiczne powstanie, dz. cyt, s. 205. 5 General Antoni Chruáciel „Montér" - dowódca Powstania Warszawskiego, z prof. Andrzejem Leonem Sowa rozmawia Miroslaw Maciorowski, „Gazeta Wyborcza", dodatek „Ale História!", 1.08.2016. 6 Zdjecie pochodzi ze strony http://www.sppwl944.org/index.html?http://www. sppwl944.org/powstanie/defilady.html, dostúp: 15.02.2021. 7 Tamže. CZEGO OLEK NIE WIE 1 Wywiad z Sabina Herszaft, http://collections.ushmm.org/search/catalog/irn511492, dostep: 8.01.2021 2 Wspomnienia Sabiny Herszaft skompilowalam z dwóch žródel: maszynopisu, który jest w posiadaniu Alexa Hershafta, i wywiadu z Sabina Herszaft przechowywanego w zásobách United States Holocaust Memorial Museum w Waszyngtonie (patrz przypis 1). Barbara Engelking, Jacek Leociak, Getto warszawskie. Przewodnik po nieistniejacym mieácie, Warszawa 2013, s. 61 i 62. Cyt. za: Justýna Kowalska-Leder, Nieocalone z Holokaustu. wspókzesna personifikacja winy, „Dialog", kwiecien 2013, s.25. Michal Glowiúski, Czarne sezony, Warszawa 1998, s. 22-23. Informacje o dzialalnoáci CENTOSU zaczerpnetam z: Barbara Engelking, Jacek Leociak, Getto warszawskie. Przewodnik po nieistniejacym mieácie, dz. cyt., s. 352. Tamže, s. 361. Tamže. Barbara Engelking, Jacek Leociak, Getto warszawskie. Przewodnik po nieistniejacym mieácie, dz. cyt., s. 227. Tamže, s. 720. Wspomnienia Sabiny Herszaft. Barbara Engelking, Jacek Leociak, Getto warszawskie. Przewodnik po nieistniejacym mieácie, dz. cyt., s. 748. Wspomnienia Sabiny Herszaft. Wspomnienia Alexa Hershafta, maszynopis w posiadaniu autora. 200 Protest Religious Coercion, „The Jerusalem Post" z 21.11.1961 roku - kopia wycinka z gazety w archiwum autorki. Cyt za: https://www.timesofisrael.com/holocaust-survivor-likens-treatment-of-livestock-to-shoah/, dostup: 14.01.2021. https://s3.amazonaws.com/kajabi-storefronts-production/sites/23766/themes/603445/ downloads/U4tlrPFOT62ZsNrhdvJQ_My_Story.pdf, dostep. 14.03.2021. 466 WSZYSTKO CACY 1 Antony Beevor i Luba Winogradowa (oprac), Pisarz na wojnie. Wasilij Grossman na szlaku bojowym Armii Czerwonej 1941-1945, Warszawa 2006, s. 336-337. 2 Gestapo Leader Killed, „The Advertiser" z 21.12.1943 r., s. 1, https://trove.nla.gov. au/newspaper/article/48778544, dost^p: 25.03.2021 r. KSIEGA ŽYW0T0W DINY Tomasz Maruszewski, Gdzie podziewa siq nasza pamiec. Od pamieci autobiograficznej do pamieci zbiorowej, Sopot 2019, s. 54. Tamže, s. 228. Badacze pamieci nie podwažaja faktu, že doroáli ludzie pod wplywem psychoanalizy potrafia przypomnieč sobie molestowanie seksualne, którego doznali we wczesnym dzieciústwie. Argumentuja jednak, že choč amnezja dziecieca wyst^puje u wszystkich ludzi, traumatyczne wspomnienia nie sa udzialem každego. Wiecej: Maria Jagodziúska, Amnezja dziecieca. Dlaczego nie pami^tamy wczesnego dzieciústwa?, „Przeglad Psychologiczny" nr 3/2000, s. 273-290. Hilde 0stby i Ylva 0stby Jak dziala pamiec, Warszawa 2018, s. 121. Tamže, s. 120. Jekatierina Kuzniecowa, Winne bez winy, „Industriálna Karaganda" z 5.12.2006 r., s. 10. Kopia dokumentu znajduje sif w zbiorach autorki. Tamže. https://www.familysearch.Org/ark:/61903/1:1:JNBH-R36, dostúp: 21.03.2021. MISCHLING 1 Michael Wieck, Miasto utracone. Mlodoáč w Königsbergu w czasach Hitlera i Stalina, Warszawa 2018, s. 92. 2 Vietor Klemperer, Dziennik 1933-1945. Wybór, Krakow 1999, s. 25. 3 Jan Daniluk, Poslowie, [w:] Michael Wieck, Miasto utracone. Mlodoáč w Königsbergu w czasach Hitlera i Stalina, dz. cyt., s. 392. 4 Michael Wieck, Miasto utracone. Mlodoáč w Königsbergu w czasach Hitlera i Stalina, dz. cyt., s. 63. 5 Tamže, s. 106. 6 Tamže, s. 88-89. 7 Tamže, s. 151. 8 Tamže, s. 32. 9 Tamže, s. 29. 10 Jan Daniluk, Poslowie, [w:] Michael Wieck, Miasto utracone. Mlodoáč w Königsbergu w czasach Hitlera i Stalina, dz. cyt., s. 394. 11 Michael Wieck Miasto utracone. Mlodoáč w Königsbergu w czasach Hitlera i Stalina, dz. cyt., s. 156. 12 Tamže, s. 168. 13 Tamže, s. 213. 14 Tamže, s. 209. 15 Tamže, s. 220. 16 Tamže, s. 246. 17 Tamže, s. 249 i 294. 18 Tamže, s. 304. 19 Tamže, s. 319. 467 73 M ■< O z-n O MAJTKIZ KOČA 1 Sophie Hodorowicz Knab, Naznaczone litera „P". Polki jako robotnice przymusowe wIII Rzeszy 1939-1945, Kraków2018, s. 79. 2 Dat£ podajú za: https://wielkahistoria.pl/dlaczego-krakowianie-tak-chetnie-pomagali-niemcom-w-sierpniu-1944-roku/, dostúp: 21.09.2020. 3 List goúczy za Wladyslawa Kwitkowska znajduje sif w Arolsen-Archives.